piątek, 20 grudnia 2019

Moja dziewięcioletnia przygoda - wpis numer 1741.

Dzisiaj, 20 grudnia, mój blog kończy 9 lat.

9 lat kosmetycznej pasji, 9 lat pogłębiania wiedzy, 9 lat zdobywania doświadczeń, 9 lat zawiązywania znajomości i przyjaźni, tych przelotnych, i tych trwałych. 9 lat wzlotów i upadków. 9 lat wielkich życiowych zmian. 9 długich, niezapomnianych lat...

Oto młódka, która zakładała bloga:


Beztroska dwudziestoczterolatka, ciekawa świata, kosmetyków, pragnąca nauczyć się sztuki makijażu, poznać osoby o podobnych zainteresowaniach i zapełnić wolny czas pasjonującym hobby.


Ta radość, ten uśmiech, ta wolność, beztroska i brak odpowiedzialności za czyjeś życie. Mało stresu, dużo rozrywki, wolny czas....


Oto dwudziestosiedmiolatka przeżywająca pierwszą wielką życiową rewolucję - ciążę:


Oczekująca dzieciątka, niepewna, czy podoła, ale gotowa na przyjęcie wyzwań na klatę.


W pracy do ostatniego dnia:


Oto trzydziestolatka, mama asborbującej trzylatki, właścicielka odbudowującego się z ruin pensjonatu:



Oto trzydziestojednolatka starająca się dać z siebie wszystko i zawodowo, i prywatnie, mimo narastających trudności:


Oto zestresowana trzydziestodwulatka:


I Kinga lat 33. Mama dziecka szkolnego. Właścicielka pensjonatu w kraju pogrążonym w głębokim kryzysie ekonomicznym, nie tylko stająca na głowie, aby zapewnić Córci szczęśliwe dzieciństwo, ale też ratować, co się da w sensie biznesowym. Tylko jak to zrobić, kiedy nie ma turystów, kiedy padają wielkie biura podróży, a promocje, zniżki, upusty, reklamy nie pomagają?


Moja dziewięcioletnia droga w ogromnym skrócie.



Kochani. Muszę się do czegoś przyznać. W sierpniu tego roku podjęłam decyzję o zamknięciu bloga. Nie zrobiłam jednak niczego pochopnie, dałam sobie czas na utwierdzenie się w tej decyzji. Niecharakterystyczny dla mnie grudniowy wysyp wpisów to moje pożegnanie z tym miejscem. Blog jest mi bardzo bliski emocjonalnie, ale żeby go prowadzić od dwóch lat muszę albo skracać sobie sen, albo rezygnować z naprawdę dla mnie rzadkich wolnych chwil zapomnienia z książką czy serialem, albo rezygnować z zabawy z córką. I już dalej tak nie mogę. Nie będę tworzyć tego miejsca kosztem życia rodzinnego czy odpoczynku. Nie jestem w stanie. Nie jestem tą samą radosną, spontaniczną, młodą osobą, która zaczęła pisać tego bloga. Dorosłam, dojrzałam, zebrałam bagaż pewnych życiowych doświadczeń. Trzeba wiedzieć, kiedy przestać, i dla mnie właśnie nadszedł ten moment.

Dziękuję za Waszą obecność, za wszystkie miłe komentarze, za wsparcie, za wspaniałe znajomości, za 9 lat wspólnej przygody. 

No i oczywiście - życzę Wam spokojnych, radosnych, wesołych Świąt, spędzonych w rodzinnym gronie, przy stole pełnym smakołyków, w domu wypełnionym śmiechem i miłością. I szczęśliwego Nowego Roku, pełnego sukcesów w życiu prywatnym i zawodowym. Za wszystkich Was ściskam kciuki.

No i nie znikam tak całkowicie - do zobaczenia w komentarzach na Waszych blogach!

Flormar, Nail Enamel, 363

Lakier dostałam od Hexxany.

Pojemność: 11 ml
Kolor:żelkowa czerwień
Konsystencja:rzadkawa 
Pędzelek: klasyczny, równo przycięty, ani za szeroki, ani za wąski, wygodny
Krycie: dwuwarstwowiec
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Orly)
Zmywanie:trochę się maże po skórkach podczas zmywania
Trwałość: na moich miękkich paznokciach odpryskuje po niecałej dobie




Pomadki z wyższej półki (w wersjach miniaturowych) Vol. 2: Clinique, Clinique Pop Lip Colour + Primer (Nude Pop, Cherry Pop); Giorgio Armani, Rouge Ecstasy Lipstick (400); Givenchy, Le Rouge (202 Rose Dressing); Marc Jacobs, Le Marc (206 Dashing)

Jak już Wam wspominałam - sama jeszcze nigdy nie kupiłam sobie luksusowej pomadki. Nie było takiej potrzeby, bo zostałam wieloma z nich rozpieszczona przez Dobre Duszki, a dwie (miniatury Clinique) były dodatkiem do jakiegoś brytyjskiego magazynu i dotarły do mnie z Manchesteru, bo w Blackpool się wyprzedały zanim mogłam je dorwać :D

Dzisiaj same minisy. Zaczniemy sobie od wspomnianych pomadek Clinique.


#1
Clinique Pop Lip Colour + Primer, Nude Pop & Cherry Pop


Mają przyjemne dla oka opakowania z wieczkami korespondującymi z kolorem pomadki. 


Po wstępnych czystkach w kolorówce Nude Pop to jedyny beżowy nudziak, który jeszcze siedzi na mojej toaletce. Jak widać, nie jest to "mój" typ koloru, nie wyglądam ani nie czuję się korzystnie w tak jasnych odcieniach. Wypierają życie z mojej twarzy. Nude Pop widzę na sobie przez około 4 godziny bez jedzenia.


Natomiast Cherry Red to śliczna, żywa czerwień. Kolor stworzony dla mnie. Wymaga poprawek po około 6 godzinach noszenia. Znikając zostawia na ustach stain.


Kolejne trzy wysokopółkowe miniatury dostałam w prezencie od Hexxany.


#2
Giorgio Armani, Rouge Ecstasy Lipstick, 400


Szminka ma eleganckie, czerwone ubranko. Ma być to połączenie pomadki pielęgnacyjnej (zawiera masło shea) z kolorem. Mazidło jest kremowe i nosi się bardzo komfortowo. Zostawia lekki połysk na ustach, ale, jak to tego typu pomadki mają, nie jest trwałe. Po trzech godzinach bez jedzenia na ustach niewiele zostaje.


400 to bardzo ładna, lekko pomidorowa czerwień.



#3
Givenchy, Le Rouge, 202 Rose Dressing


Szminki z serii Le Rouge od Givenchy również mogą pochwalić się eleganckimi ubrankami. Producent obiecuje nam dobre krycie (zgadzam się) oraz wykończenie rozświetlonego matu. Cóż, moim zdaniem posiadana przeze mnie sztuka to klasyczny krem, nie rozświetlony mat, ale jak kto woli. Ta pomadka też jest bardzo komfortowa w noszeniu i ma trwałość porównywalną z koleżanka wyżej.


202 Rose Dressing to odcień herbacianej róży. Jest uroczy, ale dla mnie odrobinę za jasny. Byłby idealny, gdyby był ze trzy tony ciemniejszy.


#4
Marc Jacobs, Le Marc, 206 Dashing


Opakowanie, charakterystyczne dla marki, jakie jest - każdy widzi. Pomadka jest bardzo dobrze napigmentowana i ma matowe wykończenie. Nie wysusza mi ust.


Odcień 206 Dashing to lekko buraczkowa czerwień. Bez tłustego jedzenia wymaga pierwszych poprawek po około 5 godzinach noszenia.

Tak... czerwienie rządzą :D

Podsumowanie zużyć ostatnich trzech miesięcy.

Kiedyś pisałam o zużyciach co miesiąc. Aż tu  nagle wypadła mi trzymiesięczna przerwa. Życie moi mili, życie. Na szczęście już nie ładuję na siebie tyle mazideł, co kiedyś, więc jak na 3 miesiące nie ma zabójczej ilości. Sami zobaczcie.


Oczyszczający żel micelarny Biotanique oraz filtr SPF50 Cicaplast La Roche-Posay okazały się bardzo przeciętne. Przyczyny wyłuszczyłam tutaj. Natomiast tonik Resibo, woda z płatków róży i ekstrakt z liści aloesu od Venus Nature, oraz maska Chocolate & Orange z IOSSI znalazły się w zestawieniu ulubieńców natwarzowej pielęgnacji. Po szczegóły zapraszam tutaj. Serum w małej zielonej buteleczce bardzo szybko mi się skończyło, ale podczas jego stosowania skóra twarzy była zdrowo napięta, pełna blasku i bardzo przyjemna, gładziutka w dotyku. Jeśli zaś chodzi o pomadkę z peelingiem Sylveco, wolę wersję podstawową. Miętowa ma dość spore drobiny cukru, które lubią zostawać na ustach, a przy tym nie złuszcza aż tak dobrze jak wersja żółta.


Wiadomo, myć się człowiek musi, więc wyszły dwa żele pod prysznic - oba robiły robotę i nie wyszuszały mi skóry. A o świetnych, delikatnych acz skutecznych kosmetykach do higieny intymnej Nutki i Vianka pisałam tutaj i tutaj.


Krem do rąk z mocznikiem Isany to, jak wiecie, mój ulubieniec, niezbędnik i codzienny towarzysz. Tak samo nie obywam się bez antyperspirantów (Rexona była OK, Sheer Confidence słabszy) i dezodorantu na noc. Olejek do ciała Wellness & Beauty oraz serum antycellulitowe Naturativ miały swoje pięć minut chwały w tym poście. Krem do stóp Heel Genius od Soap & Glory też powinien był pojawić się w tamtym zestawieniu; moje niedopatrzenie. Jest to naprawdę świetny, mocno odżywczy i doskonale nawilżający kosmetyk. Serum różane z Bielendy na twarzy nie dawało u mnie efektów, więc oddelegowałam je do nawilżania dekoltu i biustu, ale niestety doprowadziło to wysypu niedoskonałości, więc ostatecznie smarowałam nim ręce, nogi i tyłek - byle zużyć i zapomnieć.


O kosmetykach, które dbały o moje włosy pisałam szerzej tutaj (klik) - polubiłam się i z szamponem, i z maską. Peelingujące mydła z Miodowej Mydlarni (klik) pięknie pachniały, miały bardzo poręczny kształ i złuszczały skórę na granicy bólu - były bardzo ostre. Tak, jak lubię. Złuszczająca maska do stóp Natura Care zadziałała, jak miała. Skóra schodziła wielkimi płatami, również na moich słoniowatych piętach.


Zużyłam w końcu wszystkie zalegające mi próbki. Kremy Cosnature wydały mi sie najbardziej interesujące z całej tej ferajny. Mydło miodowe Miodowej Mydlarni sprawdzało mi się do mycia twarzy. Brokat Orly Gossip Girl (klik) rozpromieniał mi listopad i początek grudnia. Maskara Lash Sensational z Maybelline (klik) to jeden z moich ulubionych drogeryjnych, nie rozmazujących się tuszów.

Sami przyznacie, że nie są to szokujące ilości jak na 12-14 tygodni :)

Garść kolorówki z drogerii: Maybelline, Lash Sensational Luscious; Max Factor, Mastertouch All Day Concealer (Ivory 303); L'Oreal, True Match Concealer (Rose Beige); Max Factor, Creme Puff Blush (20 Lavish Mauve); Golden Rose, sheer shine lipstick (19); Maybelline, Superstay 14hr lipstick (Stay With Me Coral 430)

Mam na toaletce kilka kosmetyków drogeryjnych, które jeszcze nie zawitały na blogu, więc nadrabiam.


#1
Maybelline, Lash Sensational Luscious


Bardzo, bardzo lubię podstawową maskarę Lash Sensational. Niestety wersja Luscious się u mnie nie sprawdza. Szczoteczka jest stożkowata, silikonowa, nie sprawia żadnych trudności przy aplikacji kosmetyku. Tusz ma ładny, czarny kolor i dodaje rzęsom nieco objętości. Niestety maskara ta bardzo lubi się na mnie rozmazywać i osypywać, co ją w moich oczach skreśla. W 2020 roku na pewno muszę kupić nowy tusz (bądź dwa).



#2
Max Factor, Mastertouch All Day Concealer (Ivory 303)


Korektor pod oczy Max Factoria polubiłam od pierwszego użycia. Jest jasny, leciutki, daje średnie krycie, ładnie wyrównuje koloryt skóry pod oczami i odbija światło. Absolutnie nie wysusza mi skóry ani nie podkreśla moich pierwszych zmarszczek. Idealnie dogaduje się z lekkimi podkładami mineralnymi.



#3
L'Oreal, True Match Concealer (Rose Beige)


Korektor z serii True Match L'Oreala ma troszkę lepsze krycie niż kolega powyżej, ale jest też nieco suchszy. Po kilkunastu godzinach zaczyna troszkę podsuszać mi skórę, ale tuż po aplikacji wygląda i zachowuje się bardzo dobrze. Nie lubię tego opakowania - kosmetyk lubi wylewać się z różnych miejsc na pędzelku w niekontrolowanych ilościach.



#4 
Max Factor, Creme Puff Blush (20 Lavish Mauve)


Kiedy ja się nauczę, że odcienie kropka w kropkę przypominające mój rumień gubią się na mojej twarzy? Róż Max Factora uroczo się prezentuje (ten marmurek!), ma uroczy odcień, piękne, miękko matowe wykończenie i nie sprawia żadnych problemów podczas aplikacji, ale... na mnie Lavish Mauve akurat nie widać i nie wiadomo gdzie znika bez śladu w ciągu dnia. Ech.



 #5
Golden Rose, sheer shine lipstick (19)


OK, w Rossmannie czy Naturze Golden Rose nie znajdziemy, ale nie chciałam tworzyć osobnego wpisu dla tej pomadeczki. Lubię ją. Ma lekkie krycie, błyszczące wykończenie i nawilżającą formułę. Odcień 19 to uroczy różowawy koral. Trwałością nie powala, ale to idealne mazidełko na mrozy, bo zabezpieczy usta przed niską temperaturą, nawilży je i będzie pasowało do każdego makijażu.


#6
Maybelline, Superstay 14hr lipstick (Stay With Me Coral 430)


Czternastogodzinnej trwałości nie ma co od tej matowej szminki wymagać, ale już 5-6 godzin bez tłustego jedzenia daje radę. Stay With Me Coral to bardzo uroczy kolor; przyzwoita sztuka ot co.

Annabelle Minerals, podkład matujący i kryjący

Jakieś trzy lata temu przez blogi przetoczyła się fala zachwytów odnośnie podkładów Annabelle Minerals. Opinie były tak dobre, że włączyło się we mnie natychmiastowe chciejstwo. Róże Annabelle nie do końca się u mnie sprawdziły, bo były na mnie bardzo nietrwałe (klik), ale podkłady to zupełnie inna historia i sama nie wiem, czemu dopiero teraz o nich wspominam. I mimo że kilku podkładom mineralnym poświęciłam trzy dni temu posta (klik), uznałam, że Annabellki zasługują na osobny wpis. Bo tak - SĄ ŚWIETNE.

Od producenta:
"Marka Annabelle Minerals zrodziła się z marzeń i chęci do czerpania z natury tego, co najlepsze. Naszą pasją jest wydobywanie piękna z otaczającej nas rzeczywistości, dlatego też misją Annabelle Minerals stało się dążenie do tego, by każda kobieta uwierzyła, że nosi w sobie piękno. Piękno, które jest odbiciem jej duszy. Ufamy, że ma ono wiele odcieni i jest w każdej z nas – niezależnie od naszego wieku, koloru skóry czy rozmiaru ubrań, który nosimy."(klik)

Do wyboru mamy trzy wykończenia - rozświetlające, matujące i kryjące - i mnogość tonów i odcieni. Każdy znajdzie coś dla siebie. Ja na przykład metodą prób doszłam do wniosku, że najbardziej pasuje mi żółta gama GOLDEN.


Testowałam wersje matującą i  kryjącą. Muszę powiedzieć, że obie bardzo mi odpowiadają. Podkład matujący trzyma na mojej tłustej cerze mat przez około 6 godzn, a potem w zasadzie muszę tylko bibułką poprawić czoło. Wersja kryjąca daje na twarzy piękne satynowe wykończenie, bluruje pory, ładnie kryje, a przy tym wygląda jak druga skóra. Strefę T muszę potraktować bibułką po około 5 godzinach. Po poprawkach oba podklady wyglądają genialnie do końca dnia; nie ciastkują się, nie zbierają w liniach na twarzy. Cud, miód i orzeszki. UWIELBIAM.

 Golden Fairest przypomina odcieniem kolor mojej szyi.

Przepraszam, że efekt po jest w delikatnym makijażu; zapomniałam się lol.


A tu jeszcze małe porównanie odcieni różnych marek:



Moim zdaniem Annabelle ma jedne z najlepszych i najtrwalszych podkładów mineralnych na rynku.

czwartek, 19 grudnia 2019

Kilka słów o moich pomadkach w płynie: Revlon, Ultra HD Matte Lipcolor; Maybelline, Vivid Matte Liquid; Zoeva, Pure Velours Lips; Nip + Fab, Matte Liquid Lipstick

Kiedy spoglądam na swoją toaletkę, w oczy rzucają mi się tubki pomadek w płynie. Swojego czasu miałam na nie ogromną fazę, stąd ich nadwyżka (i konieczność przesiewu) w moim posiadaniu. Ale przynajmniej mogę coś o nich napisać.


#1
Revlon, Ultra HD Matte Lipcolor,  600 Devotion, 610 Addiction, 635 Love Amour


Na blogu recenzowałam już wiele różnych pomadek Revlon; lubię je. Dlatego z chęcią skusiłam się i na serię Ultra HD Matte Lipcolor. Mazidła mają ładne opakowania i bardzo wygodny aplikator w kształcie wiosełka. Umożliwia on precyzyjną aplikację. Pachną landrynkowo. Przez jakiś czas po nałożeniu na ustach mamy błysk, który z biegiem czasu znika, pozostawiając na wargach matowy stain. Produkt nie wysusza ust. Nie miałam okazji przetestować trwałości nudziakowego koloru, bo w trakcie wizyty rodziny pomadka wpadła w oko siostrzenicy mojego partnera i jej ją podarowałam. Pozostałe dwa kolory bez tłustego jedzenia wymagają poprwek po około 6 godzinach.

600 Devotion to twarzowy różowy nudziak.

610 Addiction to cudowna borówka.

 A 625 Love to oczywiście piękny koral.


#2 
Maybelline, Vivid Matte Liquid, 05 Nude Flash, 25 Orange Shot


Pomadki Vivid Matte Liquid mają wygodny w użyciu, lekko spłaszczony aplikator. Pachną słodko, trochę ciasteczkowo. Wbrew nazwie nie dają matowego wykończenia - wyglądają na ustach jak bardzo dobrze napigmentowane błyszczyki. Kolor jest wyrazisty i soczysty. Mazidła nie zastygają na ustach, są cały czas plastyczne, mocno się odbijają na kubkach, mogą się w chwili nieuwagi rozmazać czy odbić na zębach.


05 Nude Flash to różowy nudziak. Jego trwałości nie przetestowałam, gdyż go również oddałam bratanicy pana Simply.


Jak sama nazwa wskazuje, 25 Orange Shot to żywy, koralowy pomarańcz. Zażółca zęby. Jej trwałość to na mnie około 3 godziny, po tym czasie zostaje na ustach delikatny stain.


#3 
Zoeva, Pure Velours Lips, All Is Calm


Pomadka Zoevy wywołała we mnie mieszane uczucia. Dostałam ją od Hexxany. Doceniam wygodny w obsłudze, "wiosłowaty" aplikator. Doceniam świentą pigmentację, lekko musową konsystencję, ładne matowe wykończenie oraz brak wysuszania ust. Mój odcień All Is Calm to bardzo ładny odcień toffee. Ale tutaj przechodzimy do największej wady produktu: pomadka jest bardzo nietrwała. Znika po mniej więcej dwóch godzinach albo przy jakiejkolwiek formie konsumpcji. Szkoda.



#4
Nip + Fab, Matte Liquid Lipstick, 70 Red Velvet


Kolor tej pomadki jest niesamowity - ciemna, wampirza wiśnia. Ale wszystko inne... Niestety ta pomadka to bubel. Nakłada się nierówno, robią się plamy, prześwity. Ze względu na bardzo płynną konsystencję nie sposób ładnie obrysować sobie usta, gdyż kosmetyk się rozlewa. Kiedy zastygnie, a zastyga bardzo szybko, nie da się zrobić żadnych poprawek. Pomadka masakrycznie wysusza wargi i cały czas czuć ją na ustach jako ciężkawą, ściągającą naskórek, jakby gumowatą warstwę. Zjada się bardzo brzydko, nierówno, wykrusza w kącikach i na styku ust. Brrrr. Niestety nikomu tego nie polecę.

Ulubieńcy pielęgnacyjni ostatnich miesięcy - pielęgnacja ciała | Soap & Glory, Rituals, Naturativ, White Flowers, Mydlarnia Cztery Szpaki, Wellness & Beauty, Biolaven, Nutka

Kilka postów temu przedstawiłam Wam swoich ulubieńców w kategorii pielęgnacja twarzy (klik). Dziś wspomnę jeszcze o kilku świetnych kosmetykach do pielęgnacji ciała.


#1
Soap & Glory, Breakfast Scrub 


Jest to peeling solno-cukrowo-owsiany. Pachnie i wygląda jak owsianka. I jakkolwiek na całe ciało ze względu na zapach (nie chciałam pachnieć owsianką) i wspomniane kilka postów temu problemy neurologiczne kosmetyku nie stosowałam, scrub ten genialnie sprawdzał się do złuszczania skóry dłoni i stóp, które to kończyny były po zabiegu gładziutkie, przyjemne w dotyku i subtelnie natłuszczone.


#2
Rituals, The Ritual of Ayurveda, smoothing hand balm


Dostałam go w prezencie od Przyjaciółki. Jeden z niewielu kremów do dłoni, który dla rzeczonych dłoni robił coś dobrego. Były po nim nawilżone, natłuszczone i przyjemne w dotyku przez dłuższy czas.


#3 
Naturativ, bust and cleavage peeling; slimming anti-cellulite serum

Oba kosmetyki były prezentem od Hexxany.


Peeling jest delikatny (idealny do skóry biustu i dekoltu), ale skuteczny. Jest też wielofunkcyjny - z powodzeniem stosowałam go nie tylko zgodnie z przeznaczeniem, ale też dodawałam do szamponów w celu złuszczenia skóry głowy, i byłam bardzo zadowolona z efektów.


A serum wyszczuplająco-antycellulitowe spełnia moje oczekiwania pod tym względem, że widocznie i odczuwalne ujędrnia i uelastycznia skórę. Sprawia też, że jest przyjemna w dotyku. 


#4
White Flowers, Błoto z Morza Martwego


Kolejny wielofunkcyjny kosmetyk. Można stosować go na twarz jako mocno oczyszczającą maseczkę, ale dla moich naczynek to za wiele. Można stosować go jako maskę oczyszczająco-złuszczającą na ciało, np. uda, brzuch, pośladki. Ładnie napina skórę. Można w końcu dodawać błoto do szamponu do włosów w celu maksymalnego oczyszczenia skalpu i odbicia włosów od nasady. Działa. Serdecznie polecam.


#5
Olejki do ciała, Mydlarnia Cztery Szpaki, superlekki olejek do ciała śliwka + wanilia; Wellness & Beauty,  the secret of oriental, olejek do ciała i masażu



Oba olejki genialnie sprawdzały się u mnie do nawilżenia i natłuszczenia skóry ciała po kąpieli. Oba pięknie pachniały (MCS marcepanem, a WB słodko, orientalnie), oba dawały mi dużo radości, oba "robiły robotę" i oba były bardzo szybkie w obsłudze.



#6
Higiena intymna, Biolaven, żel do higieny intymnej; Nutka, emulsja do higieny intymnej


Oba produkty doskonale radziły sobie z powierzonym im zadaniem bez podrażniania i wywoływania alergii. Biolaven to słabo pieniący się żel o winogronowym zapachu. Nutka to dobrze pieniąca się emlusja o przyjemnym zapachu - oba delikatne acz skuteczne, świetne też do mycia twarzy.





Znacie któryś z tych produktów?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...