czwartek, 30 czerwca 2016

Omorovicza Queen of Hungary Mist vs tonik łagodzący Pat & Rub

Dzisiaj o dwóch kosmetykach o podobnym według producentów działaniu i przeznaczeniu, a jednak zachowująych się na mojej skórze zupełnie inaczej. Oba - 30  ml opakowanie mgiełki Omorovicza (£48/100 ml) oraz 200 ml toniku Pat&Rub (60 zł) - sprezentowała mi Hexxana :*

I choć zdawać by się mogło, że 30 ml tego pierwszego kosmetyku to mała ilość, na podsatwie której nie powinnam oceniać produktu w osobnym poście, jednak taka a nie inna reakcja mojej skóry po aplikacji zadecydowała, że szybko wyrobiłam sobie o nim zdanie.

Ale zacznijmy standardowo od opakowań. Tu Omorovicza zarabia ode mnie pierwszego minusa. Wprawdzie lubię toniki w atomizerze, ten tu jednak od samego początku ustawicznie się zacinał, po czym pluł wielkimi kroplami (zbyt) obficie zraszając mi twarz, i przez to produkt skończył się dużo szybciej niż się spodziewałam. Natomiast tonik P&R zapakowano w plastikową butelkę z przekręcaną nakrętką. Dzięki małej dziurce mamy pełną kontrolę nad ilością wylewaną na wacik. Świetne, funkcjonalne i higieniczne rozwiązanie.


Oba toniki są oczywiscie płynne, ale różnią się kolorem. Produkt Omorovicza jest przejrzysty niczym woda, a kosmetyk P&R ma słomkowy kolor. Ten pierwszy wyraźnie pachnie różami, a drugi ma niezwykle przyjemny, delikatny różano-lawendowo-ziołowy aromat.


Jeśli o składy chodzi, przedsawiają się następująco:

Omorovicza Queen of Hungary Mist, INCI: Aqua (Hungarian Thermal Water), Rosa Damascena Flower Water, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Flower Water, Salvia Officinalis (Sage) Leaf Water, Polysorbate 20, Phenoxyethanol, Glycerin, Pyrus Malus (Apple) Fruit Extract, Pectin, Chlorella Vulgaris/Lupinus Albus Protein Ferment, Malpighia Punicifolia (Acerola) Fruit Extract, Ethylhexylglycerin, Mannitol, Yeast Extract

Pat & Rub tonik łagodzący, INCI: Aqua, Rosa Damascena Flower Water, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Water, Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower Water, Propanediol, Maltooligosyl Glucoside/Hydrogenated Starch Hydrolysate, Tripleurospermum Maritima Extract, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Phytate


Omorovicza obiecuje nam: 
Omorovicza revived a 14th century beauty recipe originally created for Queen Elizabeth of Hungary for this purifying, toning and protective mist, which has multiple skin-rejuvenating benefits. The Hydro Mineral Transference™, which is a delivery system, anchors the minerals and trace elements in Hungarian healing waters, improving their delivery while revitalizing skin.(klik)


A Pat & Rub:
Hipoalergiczny, naturalny Tonik Łagodzący PAT&RUB FACE przywraca skórze twarzy i szyi właściwe pH, łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia, działa przeciwzapalnie.  
Daje efekt odświeżenia i działa kojąco dzięki naturalnym składnikom, jak woda różana, woda lawendowa, woda rozmarynowa. Ekstrakt z maruny nadmorskiej doskonale łagodzi rumień i zaczerwienienie skóry twarzy.Ekologiczny Tonik Łagodzący PAT&RUB FACE zapewnia natychmiastową ulgę dla wrażliwej cery i przygotowuje skórę twarzy do nałożenia odżywczego kremu lub serum. (klik)
Jeden z tych kosmetyków pokochałam, drugi - zupełnie mnie nie kupił. I tak, nie będę trzymać Was w niepewności - to nasz rodzimy wyrób został moim hitem. Tonik Pat&Rub działa wyraźnie nawilżająco i kojąco na moją skórę, nie podrażnia jej, delikatnie nawilża i nie zostawia po sobie żadnego filmu. Z kolei tuż po spryskaniu twarzy mgiełką Omorovicza skóra zaczynała mnie lekko piec i pojawiał się rumień, który utrzymywał się przez jakiś czas. Na plus policzę temu produktowi działanie nawilżające, ale zostawiał niestey na twarzy świecący się film, który w moim przypadku był zbyt intensywny, by uznać go za subtelny "glow".
Gdybym zatem miala wybierać, bez wachania kupiłabym kilka opakowań świetnego toniku P&R zamiast drogiej mgiełki Omorovicza, która ma nieprzewidywalną pompkę (chyba że trfiła mi się felerna sztuka) i niestety podrażnia moją naczynkową cerę.

wtorek, 28 czerwca 2016

Mixa, Regeneracja, Lipidowy krem do rąk 30% gliceryny + mleka owsianego

Moje wiecznie pustynno suche dłonie uwielbiają mocznik. Czasem jednak z ciekawości decyduję się na krem bez tego składnika w nadziei, że może jednak coś z tego będzie. W przypadku Mixy - tylko wtedy, kiedy moje dłonie są we względnie dobrym stanie.

Produkt do najtańszych w drogerii nie należy, gdyż za 100 ml specyfiku zapłacić trzeba 15,99 zł. W związku z tym oczekiwania rosną.

Kosmetyk zapakowano w estetyczną biało-pomarańczową tubkę z klapką. Jest funkcjonalnie i przyjemnie dla oka. Zawartość towarzyszyła mi przez około 5 tygodni smarowania kilka razy dziennie.








Krem ma postać białej emulsji o przyjemnym kosmetycznym zapachu. Jest gęsty i treściwy, potrzebuje kilku minut na wchłonięcie i zostawia na dłoniach długo wyczuwalny film, co w przypadku sucharów jest zaletą, ale nie każdy efekt ten lubi.





Działanie. W okresie, kiedy moja skóra była wysuszona na wiór, wystapiła mała egzema i pękanie skóry, krem przynosił jedynie doraźną, krótkotrwałą ulgę, ale regeneracji nie było - nawet przy stosowaniu dużej ilości (niczym maskę) na noc. Dłonie doleczyłam więc moim absolutnym ulubieńcem od lat - mocznikową Isaną - a kiedy były już w dobrym stanie, krem Mixy sprawdzał się bez zarzutu, gdyż długo utrzymywał ich nawilżenie oraz sprawiał, że skóra była gładka w dotyku. A więc działa, ale w niewymagających okolicznościach.










Skład jak na drogeryjny krem do dłoni jest krótki i oprócz dużych ilości gliceryny (której nie wszystkie dłonie lubią) znajdziemy w nim m. in. masło shea, alantoinę oraz obiecywane mleko owsiane. 

Szczerze przyznam, że choć uważam krem za dobry (w dobrym dla dłoni okresie), nie widzę sensu w płaceniu za niego trzy razy więcej niż za Isanę, na której mogę polegać w każdej sytuacji.

Znacie? Lubicie?

niedziela, 26 czerwca 2016

Sigma, Warm Neutrals eyeshadow palette

Po tym jak poznałam i pokochałam paletę Sigmy Smoke Screen (klik), wspomniałam w przedstawiającym ją poście, że na oku mam wersję Warm Neutrals, którą zamierzałam kupić kiedyś w przyszłości. A tymczasem czujna Kasia ubiegła mnie i sprezentowała mi to cudo w niesamowitym prezencie urodzinowym. Dziękuję :* Dodam, że Kasia również paletę posiada i poświęciła jej ciekawy wpis na swoim blogu - klik.


Znowu mamy tu miłe dla oka tekturowe opakowaine zamykane na magnes. Tekturowy rękaw przydaje się w podróży, gdyż uniemożliwia paletce otworzenie się w torebce/kosmetyczce. Paleta wzbogacona została o lusterko, a cienie przykrytę są dodatkowo folią.


W paletce znajduje się dwanaście cieni o różnych wykończeniach. Zgodnie z nazwą przeważa tonacja ciepła, w której bardzo dobrze się czuję. Takie odcienie wydobywają i podkreślają niebieskość moich tęczówek.

Cienie są aksamitne w dotyku, rewelacyjnie napigmentowane i dobrze się z nimi pracuje, a na bazie nie ruszają się z miejsca i nie migrują w załamanie powieki. Bardzo się jednak osypują, co mnie zdziwiło, gdyż cienie z palety Smoke Screen tego nie robiły. Nic to, staram się nie "dziobać" ich pędzlami. Uczulam jednak, że osypywanie jest zauważalne i może nawet czasem być uciążliwe. Poza tym nie mam zastrzeżeń.


Oyster Sand: duochrom - pastelowy róż przechodzący w fiołek, z niewielką ilością niebieskich drobinek
Sugar Milk: matowy jasny beż
Mild Mannered: perła w odcieniu kawy z mlekiem
Dove: perłowy średni brąz
Fawn: złoty shimmer (dużo drobnego brokatu w perłowej bazie)
Cinnamon: matowy cynamonowy brąz
Russet: brunatny brąz, matowa baza z bordowymi drobinkami
Balanced: perłowa morela
Cozy: matowy średni brąz
Innocent: matowy łosoś (mój ulubieniec z tej paletki)
Optimistic: nietuzinkowy czerwony róż (satynowa baza) z różowymi drobinkami
Warm Stone: lekko oliwkowy brąz (matowa baza) ze złotymi drobinkami


Jak zawsze, przygotowałam też poglądowe makijaże. Tradycyjnie są nieprofesjonalne i nie ma tu żadnych nowatorskich technik. Są za to pokazane wszystkie cienie w akcji. Zapraszam.

#1
Oster Sand, Sugar Milk, Dove, Cozy, Innocent, Warm Stone




#2
Oyster Sand, Sugar Milk, Dove, Russet, Cozy, Innocent, Optimistic, Warm Stone




#3
Oyster Sand, Sugar Milk, Mild Mannered, Dove, Fawn, Cozy



#4
Sugar Milk, Balanced, Cozy, Innocent, Warm Stone




#5
Sugar Milk, Cinnamon, Russet, Balanced, Cozy, Optimistic, Warm Stone




#6
Sugar Milk, Dove, Fawn, Russet, Cozy, Innocent, Warm Stone




#7
Sugar Milk,Fawn, Russet, Cozy, Warm Stone



Jakościowo paletki Sigmy są doskonałe. Na pewno przebijają u mnie, na przykład, Urban Decay. Jeśli szukacie czegoś w ciepłej tonacji, a nie przeszkadza Wam osypywanie się cieni, paletka Warn Neutrals jest naprawdę śwetnie skomponowana i po prostu piękna.

Podzielacie moje zauroczenie?

piątek, 24 czerwca 2016

Biochemia Urody, olejek antycellulitowy

Od producenta:
Olejek anty-cellulitowy to olejowy ekstrakt z Morszczynu (algi), Bluszczu, Guarany, Rozmarynu i skórki Gorzkiej pomarańczy w bazie zimnotłoczonego oleju słonecznikowego. Działanie 5 aktywnych składników roślinnych obecnych w oleju polega na poprawieniu mikrocyrkulacji krwi w naczynkach, dzięki czemu olejek przyspiesza eliminację produktów przemiany materii oraz rozkład tłuszczów, poza tym olejek działa antyoksydacyjnie, przeciwzapalnie, drenująco, antyseptycznie, ujędrniająco oraz natłuszczająco i nawilżająco.

Składniki aktywne obecne w roślinnych ekstraktach to:
# kwasy tłuszczowe Omega-6 i Omega-9 (kwas linolowy i oleinowy), które nawilżają i poprawiają barierę lipidową naskórka,
# antyoksydanty (witamina E, kwas karnozowy i rozmarynowy, karotenoidy, kwasy fenolowe, w tym kwas kofeinowy i chlorogenowy, fukoksantyna, kwas alginowy), które działają odmładzająco i regenerująco,
# substancje ujędrniające i drenujące (olejki eteryczne, ksantyny, w tym kofeina, teofilina, teobromina, sole mineralne (potas, jod), flawonoidy (rutyna, hederyna, hesperydozyd oraz garbniki i saponiny), które uszczelniają naczynka i pobudzają lipolizę i mikrocyrkulację.

» Polecany jako kuracja antycellulitowo-ujędrniająca do ciała. Olejek posiada lekką formułę, szybko wchłaniającą się w skórę. (klik)


Ponieważ 9 miesięcy temu postanowiłam ruszyć w końcu (coraz większy) tyłek i zacząć ćwiczyć, musiałam zacząć się też wspomagać kosmetykami potencjalnie ujędrniającymi. Moje wysiłki nie przyniosły jeszcze wybitnych rezultatów, ale to już wina słabiuteńkiej silnej woli i licznych grzeszków żywieniowych. W tej kwestii posuwam się do przodu tempem raczkującym, ale zawsze. Póki co widać, że moja sylwetka "się rzeźbi", a jedynie największa zmora, czyli obrzydliwa oponka z naprawdę dużym wałkiem na brzuchu, nie chce coś się ruszyć. A ponieważ trochę zeszczuplałam na reszcie ciała a brzuch nadal wystaje, wiele osób zdaje się myśleć, że jestem w ciąży. Ach, gdyby to była prawda...

OK, bo odbiegam od tematu.  Olejek z BU dobrym zawodnikiem jest. Zamknięto go w plastikowej buteleczce ograniczającej dostęp światła. Dozownik to mała dziurka, przez którą trudno wylać za dużo kosmetyku, za co plus. 125 ml specyfiku, za które zapłaciłam 25,90 zł, wystarczyło mi na niecały miesiąc cowieczornego stosowania na uda, brzuch, pośladki i boczki.




Olejek ma zielonkawą barwę i pachnie gorzko, ziołowo. Zgodnie z zapewnieniami producenta jest względnie nietłusty i po krótkim masażu wchłania się w skórę niemal całkowicie. Nie wiem, czy produkt działa drenująco, antyoksydacyjnie, przeciwzapalnie i antyseptycznie, bo tego nie da się gołym okiem stwierdzić. Nie da się też dostrzec poprawy mikrocyrkulacji krwi ani eliminacji produktów przemiany materii. Mogę jednak powiedzieć, że olejek dobrze nawilża i zauważalnie ujędrnia skórę, a o to właśnie mi chodziło. Przy okazji zamówienia kiedyś-tam na pewno do niego wrócę.

wtorek, 21 czerwca 2016

Organique, Basic Cleanser, peeling enzymatyczny

Na enzymatyczny peeling Organique miałam ogromną ochotę od bardzo, bardzo dawna, ale zakup ciągle odkładałam (w sumie sama nie wiem, czemu). W sukurs przyszła mi przyjaciółka, która podarowała mi kosmetyk w prezencie urodzinowym. W końcu doczekał się notki!

Producent:
Peeling enzymatyczny zalecany jest szczególnie do pielęgnacji cery naczynkowej, wrażliwej i podatnej na podrażnienia mechaniczne. Nie zawiera drobinek ścierających, delikatnie zmiękcza i złuszcza naskórek za pomocą enzymów z owoców papai i ananasa. Zawarta w nim biała glinka wnika w pory skóry i skutecznie oczyszcza z nadmiaru sebum i zanieczyszczeń. Ekstrakty roślinne z krwawnika, prawoślazu, melisy oraz GemmoCalm® pozyskiwany z bardzo młodych, wyselekcjonowanych, pączków czarnej porzeczki, łagodzą podrażniony naskórek, redukują zaczerwienienia oraz przywracają komfort wrażliwej skórze. Po wykonaniu peelingu enzymatycznego skóra jest wygładzona i rozjaśniona (klik).

Cena: 76 zł/100 ml.


Kosmetyk zamknięto w charakterystycznym dla marki, estetycznym plastikowym słoiczku z gustowną aluminiową nakrętką. Ma postać białawej gęstej pasty o delikatnym, przyjemnym zapachu. Ma mojej twarzy produkt nie wysycha i nie daje żadnych niepożądanych efektów typu podrażnienie naczynek. A czytałam, że u niektórych osób takie podrażnienie wystąpiło.

Jestem z peelingu bardzo zadowolona. Wprawdzie nie mogę powiedzieć, że złuszcza na takim samym poziomie jak peeling mechaniczny, ale też nie jest tak, że nic nie robi. Dobrą robotę odwala tu glinka, która rzeczywiście wyciąga ze skóry brud, sebum i różne inne syfki. Po użyciu kosmetyku moja skóra jest przyjemnie miękka i gładka w dotyku, pory delikatnie ściągnięte, a w bonusie twarz rzeczywiście ma lepszy, bardziej wyrównany koloryt. Stosuję mazidło dwa razy w tygodniu, dzięki czemu cera nie jest zanieczyszczona i odwdzięcza się w miarę ładnym wyglądem.

Trudno mi się doszukiwać tu wad. Wprawdzie testerska ciekawość wciąż pcha mnie w różne rejony, ale myślę, że do kosmetyku Organique będę jeszcze powracać, gdyż działa i jest nieproblematyczny w użyciu - zwłaszcza jeśli zmywa się go pod prysznicem.

sobota, 18 czerwca 2016

Classics, waterproof eyeliner, 205

Dystrybutorem kredek Classics jest szeroko znana i popularna w Polsce marka Golden Rose. Z tego, co widzę na ich stronie, za sztukę należy zapłacić zawrotną kwotę 4,90 zł, a wybierać możemy spośród 24 odcieni.

Nie wiem, czy jesteście tego samego zdania, ale jak dla mnie nie ma to jak perełki za grosze. Swoją perełkę dostałam od Magdaleny - Magdo, chwała Ci za to, bo pewnie sama bym kredki Classics nie kupiła, a tymczasem podarowałaś mi nie tylko dobry produkt, ale o naprawdę ciekawym, nietuzinkowym kolorze, po który ostatnio bardzo często sięgam.


Wspomniany kolor to 205 - brązowa śliwka albo śliwkowy brąz o satynowym wykończeniu. Świetny! Sama kredka jest dość miękka, dobrze napigmentowana, nie sprawia problemów podczas aplikacji, a na dobrej bazie trzyma się na miejscu przez kilkanaście godzin beż jakiejkolwiek formy transferu. Nałożona na gorszej jakości bazę (na taką ostatnio trafiłam) potrafi się po kilku godzinach rozmazać w zewnętrznym kąciku (wina opadającej powieki) oraz trochę skserować. Jak wspomniałam jednak, z dobrą bazą problemy te nie występują.

Jedyny minus, na który chcę zwrócić Waszą uwagę to fakt, że już po krótkim czasie opakowanie zaczyna wyglądać mało estetycznie, gdyż napisy szybko zaczynają się ścierać. Ale za niecałego piątaka produktowi o tak dobrej jakości zdecydowanie można to wybaczyć.

Macie kredki Classics? Podzielacie moją opinię, że można wrzucić je do kategorii "tanie a dobre"?

wtorek, 14 czerwca 2016

Fusswohl, krem zmiękczający do stóp

Mocno wkręciłam się w pielęgnację stóp. Po ostatnim niedawnym zrzucaniu naskórka sięgam po peeling i tarkę dosłownie co drugi dzień, byle tylko utrzymać moje rogowaciejące pięty w jako takiej formie. Ważnym krokiem cowieczornej pielęgnacji jest również smarowanie stóp, a sam krem też musi skórę zmiękczać i zapobiegać rogowaceniu. Jak w tej roli sprawdził się krem zmiękczający Fusswohl? Cóż, przeciętnie...

Krem zamknięto w małej tubce z klapką. Do funkcjonalności opakowania nie mam zastrzeżeń, ale szata graficzna specjalnie urodziwa nie jest. Muszę też dodać, że te 75 ml bardzo szybko się skończyło; może w jakiś miesiąc. Zwykle kremy do stóp goszczą u mnie dłużej. Ponieważ jednak produkt kosztował niewiele (4,99 zł) i ponieważ nie podbił mojego serca, nie narzekam.






Kosmetyk ma postać białej, gęstawej emulsji. Pachnie okropnie; jak najtańszy cytrynowy płyn do dezynfekcji muszli klozetowej wlany do ubikacji pełnej starej uryny. Zaprawdę powiadam Wam - dobrze, że stopy są tak daleko od nosa... 

Po aplikacji produkt potrzebuje kilku minut na wchłonięcie i przez jakiś czas czuć na stopach lekko klejący film.


Relaks z tym obrzydliwym zapachem? Dobre sobie, drogi producencie...

Działanie. Krem nawilża stopy i sprawia, że przez jakiś czas po aplikacji są gładkie w dotyku. Niestety twarde pięty zmiękcza tylko na chwilę. Pewnie dlatego, że mocznik jest dopiero gdzieś w połowie składu.... 








No nie zachwycił ten śmierdzielek i nie przewiduję do niego powrotu. Nie przy takiej konkurencji na rynku.

Ciekawi mnie bardzo, czy ktoś z Was go miał? Jak się sprawdził?

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Lily Lolo, sypkie cienie Choc Fudge Cake oraz Miami Taupe

Podczas któregoś pobytu w Polsce wpadłyśmy z Kasią na kawę i plotki do Słomki. I oczywiście zrobiłyśmy rajd na słomkową kosemtyczkę, no bo jakżeby inaczej. W owej kosmetyczce było dużo cennych skarbów, ale mnie szczególnie wpadły w oko dwa słoiczki sypańców Lily Lolo. Prasowanych cieni tej marki nie lubię (problemy z pigmentacją, aplikacją bądź rozcieraniem, a do tego bardzo szybko jełczeją), ale ich sypańce to zupełnie inna bajka. Niektóre są wielowymiarowe i po prostu cudowne (jak np. Smoky Brown czy Golden Lilac), a Choc Fudge Cake od dawna chciałam z bliska zobaczyć. Wycyganiłam więc od przyjaciółki odyspki...


Wiele chyba nie trzeba dodawać, prawda? Cienie są ładnie napigmentowane i dobrze przyczepiają się do powieki. Łatwo się z nimi pracuje, na bazie są trwałe. Cud miód malina. Miami Taupe to ciepły połyskujący beżo-złoto-brąz a Choc Fudge Cake to duochrom mieniący się z pięknego czekoladowego brązu na lilak. Mam ochotę przytulić cały słoiczek tego cuda.


Próbka tego, jak wyglądają na powiece już po zjedzeniu przez aparat części koloru. Choc Fudge Cake na ruchomej powiece, Miami Taupe w załamaniu i na powiece dolnej, a do tego, bo czemu by nie, czarna kreska.


a na ustach opisywany tu kiedyś eksperyment (klik), kiedy to przetopiłam i zmieszałam dwie pomadki 

Cudne cienie; go Lily Lolo, go! (Wasze prasowańce jednak mogą dla mnie nie istnieć.)

sobota, 11 czerwca 2016

Sztuka Mydła, Miodostan - mydło miodowe

Od producenta:

W mydle Miodostan odnajdziecie same dobroci: miód, który wygładza i utrzymuje wilgoć skóry, bogate w witaminy i minerały mleko kokosowe oraz natłuszczające i regenerujące masło kakaowe. Mydło tworzy kremową, delikatnie oczyszczającą pianę. Pachnie miodem - subtelnie i słodko wprowadzając w iście błogi stan.
  • Masło kakaowe - natłuszcza i ochrania skórę. To naturalny emolient.
  • Olej ze słodkich migdałów - lekki, dobrze wchłanialny, wygładza i nawilża.
  • Miód - wygładza i zmiękcza skórę. Utrzymuje wilgoć i łagodzi podrażnienia. 
  • Mleko kokosowe - koi, poprawia elastyczność i nawilża, polecane dla skóry suchej i odwodnionej.
  • Oliwa z oliwek - pomaga zachować odpowiednie nawilżenie skóry, koi podrażnienia, wygładza i zmiękcza, jest bogata w naturalne przeciwutleniacze (klik).

Mydełko dostałam od Hexxany.  Sama raczej nie zwróciłabym na nie uwagi.


Producent twierdzi, że mydło pachnie miodem. Mój nos zapachu miodu niestety nie czuje; jedynie zapach przypominający szare mydło. Niestety brak ładnego zapachu odbiera nieco radości z kąpieli.

Mydło ładnie się spienia na kremową piankę. Dziwne w nim jest to, że skórę twarzy myło dobrze i bez uczucia wysuszenia, a po umyciu nim ciała musiałam smarować się czymś nawilżającym, inaczej odczuwałam bowiem ściągnięcie.

Produkt jest dobry, ale mnie nie uwiódł. Spośród producentów mydeł naturalnych miałam wyroby Lawendowej Farmy, Pszelej Dolinki, Sztuki Mydła i Tuli, i to mydła tej pierwszej wiodą u mnie prym.

środa, 8 czerwca 2016

Soap & Glory, Sexy Mother Pucker Gloss Stick 3D Volume Lip Shine, Technicoral, Pink Punch & Purple Rain

Uwielbiam pomadki. W sztyfcie, w kredce, w płynie, w musie. Mam ich tyle, że mogłabym drogerię otwierać. Mimo to wciąż ciągnie mnie do testowania nieznanych mi mazideł do ust. Kiedy więc przeczytałam u Justyny o kredeczkach Soap & Glory o małej gramaturze 1,5 g (i korespondującej cenie 3,5 funtów), z chęcia skusiłam się na te maluchy. Bo takie maluszki dają możliwość przetestowania produktu, a jednocześnie jest jakaś szansa na ich zużycie. Jeśli komuś na tym zależy.


Kiedy je kupowałam, w ofercie było pięć odcieni - dwa bardzo delikatne nudziaki, które sobie darowałam, oraz brzoskwinka, fuksja i fiolet. Na jeden z tych delikatesów, odcień Pink-A-Boo, skusiła się Justyna. Pokazywała go tutaj.

Kredki są mniejsze od "standardowych" tego typu szminek z drogerii, a ich opakowania korespondują z kolorem sztyftu. Są wykręcane, niczego nie trzeba temperować. Mają ładny waniliowy zapach.

Dwa delikatesy, o których wspomniałam, oraz posiadany przeze mnnie odcień Purple Rain są półtransparentne, dają delikatne krycie. Technicoral oraz Pink Punch kryją lepiej. Szminki mają mokre, połyskujące wykończenie, ale na moich ustach jednak nie wyglądają jak błyszczyk (co mi absolutnie nie przeszkadza).

Bardzo odpowiadają mi nawilżające właściwości produktów. Pomadki noszą się komfortowo, delikatnie nawilżając naskórek. Oczywiście w związku z tym nie są długotrwałe, ale to logiczne. Technicoral i Pink Punch utrzymują się u mnie do trzech godzin bez jedzenia, a Purple Rain nieco krócej.

Technicoral:

Brzoskwinka Technicoral zawiera w sobie srebrne drobinki, których jednak w ogóle nie czuć na ustach.


Pink Punch:

Pink Punch drobinek nie zawiera. Jest najlepiej kryjąca z całej trójki.


Purple Rain:

Purple Rain również jest bezdrobinkowa, a  dzięki swojej półtransparentności jest też bardzo noszalna, bo stonowana.

Wszystkie razem:


Jak widać, jestem z tej trójeczki zadowolona. Fajne, nawilżające pomadki.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Zakupy i zdobycze maja oraz pierwsze prezenty urodzinowe.

W maju niespodziewanie zjawiłam się w Polsce. Musiałam być z Rodziną w trudnym dla nas czasie (na szczęście wszystko jest już dobrze). W wolny od obowiązków dzień postanowiłam się odstresować za pomocą rajdu po drogeriach i kosmetycznych wyspach. Oto, co z tego wynikło...

Natura:
Tusz do brwi Essence ciekawił mnie od jakiegoś czasu. Serię kosmetyków do włosów L'Biotica Biovax z bambusem i olejem awokado kupiłam po tym, jak zakochałam się w odżywce z tej serii która na moich włosach robi cuda.


Rossmann:
Antyperspirant Rexony kupiłam z ciekawości po wpisie u Basi. Krem do rąk z mocznikiem Isany to mój niezbędnik i zawsze go kupuję będąc w Polsce. Kostkę myjącą Isany nabyłam z myślą o pędzlach, a peelingiem do stóp Fuss Wohl zainteresowała mnie Karminowe Usta.


Zmywacz Isany to mój ulubieniec, a maskarę Lovely kupiłam po tym, kiedy wyprowadził mnie z równowagi osypujący się tusz L'Oreal Lash Architect. Ponieważ nie mam talentu do fryzur, zaciekawił mnie pewien pomocnik (latem lubię spinać włosy ponad karkiem). Plastry Joanny do usuwania wąsika to przykra konieczność, bo nie znoszę tego zabiegu, ale jak trzeba, to trzeba.


Faza na mazidła do ust, zwłaszcza na matowe pomadki w płynie, trwa w najlepsze:



O ile zakupy były ogromne, w maju doszły do mnie również pierwsze bardzo hojne, niesamowite prezenty urodzinowe, choć te świętować będę dopiero za 11 dni.

Od mojej "blogowej bliźniaczki" Justyny:
Dostałam odlewki trzech podkładów, kóre bardzo chętnie wypróbuję, dwie gąbeczki do makijażu, które przypomniały mi, jak bardzo lubię tę metodę aplikacji podkładu i korektora, dwa pierwsze w mojej kosmetyczce cienie Makeup Geek w odcieniach Hipster i Twilight, bazę pod makijaż MAC oraz odlewkę ich Strobe Cream, korektor Maybelline, który od miesięcy wisiał na mojej wish-liście, dwa przepiękne koralowe mazidła do ust NYX oraz cudny koralowy róż, który niestety pokruszył się w transporcie, ale to nic, bo bez problemu dał się ponownie sprasować. Dziękuję :*


Od Kasi:
Przy okazji wpisu opisującego paletkę Sigmy Smoke Screen wspomniałam, że wpadła mi w oko wersja Warm Neutrals. I co zrobiła czujna Kasia? Podarowała mi to cudeńko razem z uniwersalnie eleganckim lakierem Zoya Ellen. Dziękuję :*



Wszystkie poniższe zdjęcia to zawartość wielkiej paki od Asi, po otwarciu której długo zbierałam szczękę z podłogi...

Nigdy sama nie kupiłam sobie luksusowego mazidła do ust, dlatego te sztuki wywołały piski radości.

Azjatycki krem BB czeka na wypróbowanie. Podkłady Lirene i Under20 okazały się za ciemne dla mnie o kilka tonów, oddałam je więc koleżankom o ciemniejszej karnacji.


Z serum z witaminą C Filorgii już się dzięki Hexx zetknęłam i kosmetyk ten mnie zachwycił. Niesamowicie się cieszę, że zagościł u mnie ponownie. Jeśli o Lirene chodzi, nie po drodze mi z ich pielęgnacją, ale ich olejków i kosmetyków antycellulitowych jeszcze nie miałam, a akurat tym kategoriom chętnie dam szansę (staram się zdrowo odżywiać i ćwiczyć jakieś pięć razy w tygodniu, gdyż chcę zjechać rozmiar w dół; pomoc ze strony kosmetyków również mile widziana).


REN i Shiseido od dawna znajdowały się na liście interesujących mnie marek. Niesamowite, że teraz będę mieć tak szeroki ich przegląd.


Zacieram rączki na próbki serum z witaminą C od Liq CC, o którym czytałam wiele dobrego. Nie mogę doczekać się też testów peelingów enzymatycznych w pudrze. Zresztą wszystko jest tak ciekawe, że niezwykle trudno mi zdecydować, od czego zacząć. Filtrów do twarzy wystarczy mi przynajmniej do końca roku, co bardzo bardzo cieszy. Dziękuję po stokroć :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...