piątek, 30 czerwca 2017

Hit: Iwostin, Perfectin Re-Liftin, profesjonalny peeling na noc 7% kwasu laktobionowego

Małego cudotwórcę od Iwostinu miałam okazję poznać dzięki Hexxanie. Swoją opinię piszę trzy tygodnie po wykończeniu trzydziestomilitrowej butelki, która służyła mi przez około 4 miesiące z częstotliwością stosowania 4-5 razy w tygodniu. Na wydajność nie można zatem narzekać.

Produkt ma postać bezbarwnego żelu i jest bezzapachowy. Zamknięto go w plastikowej butelce z pipetą. Całość zapakowano do kartonika, w którym umieszczono również ulotkę wyszczególniającą sposób użycia kosmetyku, a także przeciwwskazania do jego używania, którymi m.in. są okres ciąży i karmienia piersią - bardzo istotna informacja dla kobiet. Podczas kuracji należy pamiętać o stosowaniu wysokiej ochrony przeciwsłonecznej. Przyznam, że miałabym pewne obawy przed zabieraniem się za nią w okresie letnim, a już zwłaszcza kiedy słońce daje czadu. Peeling stosujemy na noc i po pierwszych dwóch tygodniach zaprzestajemy codziennej aplikacji, choć w moim przypadku sięganie po mazidło dwa razy w tygodniu to było trochę za mało.

U mnie niestety pipeta szwankowała; bardzo trudno nabierało się nią produkt, więc ostatecznie po prostu wylewałam sobie małe porcje na dłoń.


Pierwsze efekty pojawiły się bardzo szybko, już po około tygodniu. Z biegiem czasu z niemałym zdumieniem obserwowałam, jak kurczą mi się pory. Kratery na polikach mam odkąd pamiętam, i one nagle poznikały! Do tej pory nie trafiłam na kosmetyk, który by to potrafł. Wkrótce potem zauważyłam, że zmienia się faktura skóry. Peeling bardzo delikatnie złuszczał naskórek (bez powodowania suchych skórek), co przy zniknięciu porów dało efekt gładziutkiej skóry, na której delikatny makijaż prezentował się wprost bajecznie. Poza tym naskórek zrobił się dużo elastyczniejszy, a zmarcha na czole lekko się spłyciła. Skóra wyglądała dużo młodziej i promienniej. Kwas laktobionowy wraz z kolegami to prawdziwi cudotwórcy! Lepsi od kwasów migdałowego czy azaleinowego... Aha, produkt mnie nie wysuszył, ale zgodnie z zaleceniem producenta stosowałam go pod krem na noc (ale już nie Iwostinu). Raz przesadziłam też z częstotliwością stosowania peelingu, co skończyło się buntem skóry i wysypem niedoskonałości, tak więc zdecydowanie warto słuchać producenta i nie aplikować go codziennie.

Trzy tygodnie po wykończeniu tego hitu widzę, jak skórze go brakuje. Kratery wracają na miejsce, a skóra pomalutku traci tą magiczną gęstość - czyli wracamy do punktu wyjścia. Z tego tytułu do kwasu laktobionowego po lecie zdecydowanie wrócę, wiedząc już, że warto spojrzeć w stronę Iwostinu, choć ogromnie kusi mnie też krem Bandi z kwasem laktobionowym i glukonolaktonem, który opisywała Hexxana (klik). Ciekawi mnie też kwas szikimowy.... Ach, tyle do odkrycia ;)

Warto, zdecydowanie warto się tym peelingiem zainteresować. O ile się nie mylę (niestety ulotka mi się gdzieś zapodziała), występuje w trzech wersjach, ale nie wiem, czy wszystkie zawierają kwas laktobionowy. Ja Perfectin Re-Liftin mogę tylko serdecznie polecić.

wtorek, 27 czerwca 2017

Ulubieńcy wiosny | Iwostin, Evree, Podopharm, Lawendowa Farma, Gucci, Beauty Blender, Inglot, Artdec, Giorgio Armani, Shiseido, Sally Hansen

No i według kalendarza (bo pogody nie) mamy lato. Wypadałoby zatem podsumować kosmetycznie wiosnę.

Zacznijmy od pielęgnacji i perfum.

Największym hitem w pielęgnacji twarzy był Iwostin, PERFECTIN RE-LIFTIN, profesjonalny peeling na noc

Osobna notka "się pisze". Powiem tyle, że jestem zachwycona, jak ściągnął mi pory i wyrównał fakturę skóry. Magik!


Evree, handcare, instant help, krem ratunek dla rąk (klik)

Krem nawilżał dłonie i przynosił ulgę na kilka godzin. Sprawiał, że skóra była przyjemna w dotyku. Moje sucholce lubią takie gęste, treściwe i "ciężkie" konsystencje.


Podopharm Professional, krem do stóp z lipidami (klik)

Przez większą część wiosny o moje stopy dbał owocowo pachnący krem Podopharm, który ładnie nawilżał i wygładzał nieproblematyczne partie stóp oraz zauważalnie spowalniał proces rogowacenia naskórka na piętach i paluchach, z czym mam duży problem.


Lawendowa Farma, Kawa z Cynamonem, mydło ręcznie robione metodą na zimno (klik

To nie tylko mój hit tegorocznej wiosy; to mój ulubieniec wszechczasów. Ostry i skuteczny peeling kawowy, który nie brudzi brodzika i pięknie pachnie cynamonem, co w moim odczuciu czyni z tego mydełka kosmetyk idealny.


Flora by Gucci, Gorgeous Gardenia EDT (klik)

W tym kwiatowo-owocowym zapachu przechodziłam prawie całą wiosnę.


***
Przejdźmy do kolorówki i akcesoriów.

Beauty Blender (klik)

Nie mogło w zestawieniu zabraknąć mojego najlepszego przyjaciela do aplikacji kolorówki natwarzowej. Uwielbiam!


Najczęściej noszonymi przeze mnie cieniami były moje Ingloty (klik), zwłaszcza złotawa brzoskwinka 407 P. Ruszyło mnie sumienie, że tak leżą odłogiem (siedmiu cieni z tego zdjęcia już nie mam - beżu, złotka, turkusu, obu zieleni, różu i czerwieni).


Artdeco, All In One Panoramic Mascara (klik)

Fantastyczny tusz. Zdecydowanie pogrubia i uwidacznia moje rzęsy bez osypywania się, pandy i tego typu niespodzianek.


Giorgio Armani, lip maestro intensive velvet color, 504 (klik)
Obłędny kolor, piękne wykończenie, precyzyjny aplikator, doskonała trwałość, a to wszystko bez wysuszania ust. I najlepsze - ten wyrazisty kolor zjada się  bardzo równomiernie.


Shiseido, Lacquer Rouge, RD 529 (klik)

Ponieważ pogoda wiosną nie dopisywała, często sięgałam po boróweczkę na ustach. Aż ją zużyłam ;)


A na paznokciach najczęściej nosiłam koralową czerwień, na którą mam fazę. Zwykle Sally Hansen 13 Racey Rouge (klik)

piątek, 23 czerwca 2017

Anida, medisoft, emulsja micelarna do mycia twarzy

O emulsji przeczytałam u Basi (klik). Basia bardzo mnie swoim wpisem zainteresowała, więc przy okazji kupiłam własną butelkę w aptece Dbam O Zdrowie za poniżej 10 zł (kosmetyk był wtedy w promocji).


Produkt zamknięto w funkcjonalnej butelce ze sprawnie działającą pompką. Jeśli o konsystencję chodzi, sztuka Basi miała postać mleczka, moja - białej wody. Kosmetyk był na tyle rzadki, że zdarzało mu się uciekać mi z dłoni zanim nauczyłam się z nim obchodzić. Myjadło nie ma wyraźnego zapachu; nie pieni się.

Emulsję stosowałam dwojako - do porannego mycia twarzy, gdzie sprawdziła się doskonale, oraz do wstępnego rozupszczania makiajżu przed doczyszczeniem micelem i myciem twarzy czarnym mydłem afrykańskim. Z tym drugim zadaniem radziła sobie średnio. Podkład mineralny zmywała dobrze; żeby porządnie rozpuścić podkłady płynne oraz makijaż oczu, musiałam myć twarz emulsją dwukrotnie. Oddam temu kosmetykowi, że jest łagodny, nie podrażnia, nie obdziera skóry z warstwy hydro-lipidowej, ale do wstępnego rozpuszczania makiajżu wolę jednak olejki myjące. Kwestia osobistych preferencji.

Podsumowując, może emulsją aż tak zachwycona nie jestem, ale uważam, że to solidny, łagodny i przystępny cenowo kosmetyk. Nie wykluczam, że jeszcze się u mnie pojawi. Dodam, że jest o wiele skuteczniejsza niż popularny żel micelarny z Biedronki.

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Mango, Lady Rebel Rock Deluxe EDT

Nuty zapachowe:
nuta głowy: bergamotka, pomelo
nuta serca: gardenia, tuberoza
nuta bazy: paczula, balsam peruwiański, skóra 


Perfumy Mango poznałam dawno, dawno temu, jeszcze na studiach. W moje ręce wpadła mała próbka zapachu, dzięki której stwierdziłam, że jest ładny. Potem zrobiłam research i zostałam przyjemnie zaskoczona ceną psikadła (ok. 120 zł za 100 ml). A potem, w gorszych finansowo czasach, zdecydowałam się na flaszkę...

... która, jak widać, ma młodzieżowo-rockową stylistykę.

Kompozycja jest bliskoskórna, nieskomplikowana i, wbrew nazwie, grzeczna. Na sobie przez większość czasu trwania zapachu (a z mojej skóry ulatnia się całkowicie po 3-4 godzinach) czuję głównie nuty kwiatowe - najbardziej ładną paczulę i trochę gardenię - podszytę skórą. Ukochanej bergamotki mój nos nie wychwyca.

Moim zdaniem jest to ładny, niezobowiązujący zapach na co dzień. Jest przyjemny i nikogo na pewno nie poddusi, bo trzyma się blisko skóry. Nie szokuje trwałością, ale to przecież wersja niskobudżetowa. Swoją flaszkę z przyjemnością zużyję do końca, choć powrotu nie przewiduję, bo już z Lady Rebel po prostu wyrosłam...

Znacie?

czwartek, 15 czerwca 2017

Nails Inc, Elizabeth Bridge

Lakier był prezentem od Hexxany :*

Pojemność: 14 ml
Kolor: elegancki róż
Wykończenie: kremowe
Konsystencja: gęstawa; lakier niestety smuży
Pędzelek: szeroki, ścięty na półokrągło
Krycie: ponieważ lakier smuży podczas aplikacji, nie obędzie się bez przynajmniej dwóch warstw
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Essie, good to go)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: na moich miękkich paznokciach czasem dwa, a czasem trzy dni




This nail varnish was a gift from a friend.

Volume: 14 ml
Colour: elegant pink
Finish: cream
Consistency: thickish
Brush: broad, rounded on the sides
Opacity: a two-coater
Drying time: not tested (I used Essie good to go quick dry top coat)
Removing: no problems
Durability: 2-3 days on my soft, weak nails

niedziela, 11 czerwca 2017

Evree, handcare, instant help, krem ratunek dla rąk

Walka z wiecznie suchą skórą dłoni u mnie nigdy się nie kończy a chęć testowania coraz to kolejnych kremów nie przemija. Dlatego po przetestowaniu dwóch innych kremów Evree (w wersjach maxrepair oraz total nutrition), które spisały się u mnie dobrze-ale-bez-rewelacji, przyszła kolej na wariant instant help. I przyznać muszę, że z tej propozycji byłam naprawdę zadowolona.


Estetyczna, biało-czerwona tubka skrywa białą emulsję, gęstszą i treściwszą niż wyżej wspomniane tubki czerwona i różowa. Krem pozostawia na skórze wyraźnie wyczuwalny przez kilknaście minut film, co w moim przypadku jest jak najbardziej pożądane. Kosmetyk pachnie przyjemnie, słodko.

Produkt przynosił moim sucholcom natychmiastową ulgę na kilka godzin. Podczas jego stosowania skóra dłoni była przyjemnie gładka. I choć czas między potrzebą kolejnego smarowania się nie wydłużał uważam, że jest to naprawdę przyzwoity krem do rąk i cieszę się, że mam kolejną tubkę w zapasie.

środa, 7 czerwca 2017

Vivat ova! Vivat Beauty Blender!

Jajka. O ile je akceptujemy w swoich dietetycznych wyborach, potrafią dać nam wiele dobrego. Są dobrym źródłem  pełnowartościowego białka, zawierają nienasycone kwasy tłuszczowe, a także dostarczają nam witamin A, E, D i K, kwasu pantotenowego oraz wielu składników mineralnych. Ale nie o takie jajka rozchodzi mi się w dzisiejszym wpisie. Dziś pragnę skupić się na niezwykłym, magicznym, jajowatym "kawałku gąbki", czyli na Beauty Blenderze.

I przyznam się od razu, że jak wiele z Was (tak wynika z wpisów na blogach) nie za bardzo widziałam sens w wydaniu dość sporej kwoty na akcesorium, które nie ma (jak pędzle na przykład) kilkuletniej żywotności. Swoją pierwszą sztukę dostałam w prezencie od nieocenionej Kasi :*** 


Ten, kto wymyślił ten produkt, był geniuszem. Można aplikować nim - oczywiście najlepiej na mokro - zarówno podład (i zwykły, i mineralny), jak i korektor pod oczy i na niedoskonałości, bronzer, róż, a nawet puder wykończeniowy - słowem, zrobić cały makijaż twarzy. Wąski czubek doskonale sprawdza się pod oczami, wokół nosa i na niedoskonałościach, a półokrągłą dupką wystemplujemy twarz podkładem lub dokładnie rozetrzemy go na skórze. Róż zazwyczaj aplikuję bokiem jajka. Tak nałożona kolorówka wygląda naturalnie, bo wszystko ładnie stapia się ze skórą. No chyba że dany produkt do makijażu jest naprawdę beznadziejnej jakości.

Akcesorum zwiększa swoją powierzchnię po zmoczeniu, a wysychając na powrót się kurczy. Gąbeczka jest sprężysta, ale przyjemnie miękka w kontakcie ze skórą. Piorę ją olejkami pod prysznic (na przykład Isaną) i nie mam problemu z utrzymaniem jej w idealnej czystości. Ze swojej pierwszej (i na pewno nie ostatniej) sztuki korzystam niemal codziennie od początku tego roku i nadal jest w świetnym stanie, podzas gdy gąbeczki Real Techniques czy Blend It rozpadały mi się po 2-3 miesiącach użytkowania. Nie zrozumcie mnie źle - one też są niezłe, zwłaszcza pod względem efektów jakie można nimi uzyskać, ale Beauty Blender wyraźnie je wyprzedza w kwestii jakości. Jest bardziej miękki, elastyczniejszy i oporny na uszkodzenia.

Zwykły kawałek gąbki? Nie sądzę. Dla mnie Beauty Blender jest o wiele lepszy niż jakiekolwiek pędzle do makijażu twarzy, choć i po nie oczywiście sięgam. Dużo, dużo rzadziej...

poniedziałek, 5 czerwca 2017

A-England, Tristam

Lakier A-England podarowała mi kochana Hexxana. Kilka lakierów marki miałam okazję widzieć na żywo, ale na paznokciach nosiłam ich przestawiciela po raz pierwszy.

Zanim znów mi ktoś zwróci uwagę w komentarzu, środkowy palec (skórka) miał nieprzyjemne spotkanie pierwszego stopnia z klamką od drzwi, kiedy zmaszyście w nią uderzyłam (i sama do tej pory nie wiem, jak to się stało). 
Pojemność: 11 ml
Kolor: granat z holograficznymi drobinkami
Konsystencja: w sam raz
Pędzelek: klasyczny
Krycie: dwuwarstwowiec
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Essie good to go)
Zmywanie: bez problemów
Trwałość: z moich miękkich paznokci zaczyna odpryskiwać drugiego dnia


W normalnym świetle drobinki wyglądają na srebrne, ale znajdźcie źródło ostrego światła, a zobaczycie to:


I got this nail varnish from a friend.

Volume: 11 ml
Colour: dark blue with holographic glitter
Brush: classic
Coverage: a two-coater
Drying time: not tested; I used Essie good to go top coat
Removing: no problems
Durability: only 2 days on my weak, soft nails

piątek, 2 czerwca 2017

Zdobycze i zużycia maja.

Uwielbiam maj, ale jestem dzieckiem czerwca, więc bardzo się cieszę z nadejścia ulubionego miesiąca. W kwestii zakupów w maju, zgodnie z założeniem, skromnie. Dostałam kartę podarunkową do Boots, więc nawet nie musiałam wydawać własnych pieniędzy, i postawiłam na jeden niezbędnik (filtr) oraz na jedną zachciankę (pomadka). Od bardzo dawna chciałam wypróbować niebieskość na swoich ustach.



 ***
Co do zużyć, to niepostrzeżenie skończyłam sporo opakowań kosmetyków. Większość z nich zużywałam oczywiście przez kilka miesięcy, nie w samym maju ;)

Kolorówka, czyli powód do dumy:


Matujący fluid Bielendy (klik) okazał się w porządku w swoim przedziale cenowym. Znam dużo gorsze, a droższe podkłady. Niestety najjaśniejszy kolor był dla mnie za ciemny, więc musiałam mieszać go z rozbielaczem, a to mnie bardzo do podkładów zniechęca. Korektor The Eraser Eye z Maybelline (klik) też był dla mnie nieco za ciemny i miał nieco za słabe krycie. Nie jest to zły produkt, ale nie spełnił wszystkich moich oczekiwań. Pomadkę Sexy Mother Pucker Gloss Crayon z Soap & Glory (klik) będę bardzo miło wspominać. Pięknie pachniała, ladnie wyglądała na ustach i przyjemnie je nawilżała. Niestety wycofano ją z produkcji. Szkoda, bo pomimo jej ogromnej niewydajności pewnie kiedyś bym wróciła. Teraz nie ma jednak takiej możliwości. Za pomadką Eliksir (No 07) z Wibo (klik) tęsknić nie będę. Była OK i tyle. Miniatura topa Good To Go od Essie nie była pierwszą i pewnie nie będzie ostatnią. Bardzo lubię ten wysuszacz.


Pielęgnacja twarzy:


Żółtego micela marki Garnier opisywałam tu bardzo niedawno (klik), więc może pamiętacie, że się z nim nie polubiłam. Po prostu był nadzwyczaj nieskuteczny i drażniło mnie to, jak długo trwał demakijaż z tym produktem. Pastę do zębów Dr Organic uwielbiam i kupuję regularnie. Nie zawiera fluoru, dobrze oczyszcza zęby i jest mocno miętowa, co  mnie akurat odpowiada. Olejek do twarzy z granatem Alterry był w porządku. Stosowałam go po zmieszaniu z żelem hialuronowym jako szybkie serum lub olejowałam nim włosy. I skóra, i kłaki były zadowolone. Na podstawie próbek kosmetyków Norel Dr Wilsz stwierdzam, że wydają się ciekawe. Na pewno zapoznam się z wybranymi wersjami pełnowymiarowymi. Krem liftingujący Delici na noc mnie nie zachwycił, a jego zapach wręcz mnie dusił.


Pielęgnacja włosów:


O rozczarowaniu szamponem i odżywką z serii Intensive Hair Therapy Elfy Pharm (klik) pisałam w poprzednim poście. Moje włosy były po ich użyciu oklapnięte i bez życia. Szampon Isany (klik), który bardzo lubię i zużyłam wiele opakowań, oraz odżywkę Tołpy miałam u rodziców i zużywałam przez kilka ostatnich przyjazdów do kraju, po czym po ostatnim pobycie zabrałam ze sobą ich końcówki do wykończenia. Po tym duecie moje włosy były czyste, sypkie i bardzo lekkie, a odżywka ślicznie je nabłyszczała. Mam ochotę wypróbować ją w duecie z szamponem z tej linii.


Pielęgnacja ciała:


Antyperspirant Dove maximum protection okazał się zwyklakiem. Ładnie pachniał i nieco hamował pocenie (odkąd regularnie ćwiczę, zrobiłam się osobą bardzo potliwą), ale miałam wrażenie, że po około dziewięciu-dziesięciu godzinach nie działał już tak skutecznie. A już przy nocnym fitnessie (mogę ćwiczyć tylko kiedy córcia i klienci pensjonatu pójdą już spać)  wyraźnie czułam zapach swojego potu. Wpis o białym kremie do rąk Evree właśnie się pisze, więc niedługo poznacie moją opinię o nim. Krem do stóp z lipidami marki Podopharm (klik) był super. Dobrze nawilżał i zwalniał proces rogowacenia skóry na stopach. Gruszkowy żel pod prysznic Dermacolu dostałam od Hexxany. Przyjemnie pachniał i spełniał swoją funkcję, ale opakowanie okazało się bardzo nieporęczne. Niby zwykła tuba, a wykonana z tak miękkiego tworzywa, że myślałam, iż porobią się w nim dziury od samego użytkowania. Na żel do higieny intymnej Perfecta mama skusiłam się po wielu rekomendacjach Agaty. Nie żałuję, okazał się bardzo dobry i nie podrażnił mi okolic intymnych. Zmywacz do paznokci z Tesco był w porządku; spełniał swoje zadanie bez zarzutu.

Znacie może szampon z granatem Tołpy? Warto zwrócić na niego uwagę?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...