środa, 30 kwietnia 2014

Zużycia i zakupy kwietnia 2014

W kwietniu przeszłam przez zalegające mi saszetki i próbki (nie lubię saszetek; jedno czy dwa użycia niewiele mi mówią o kosmetyku...):


Sól do kąpieli Wellness&Beauty zużyłam do stóp. Lubię ją w tym charakterze - ślicznie pachnie i dobrze zmiękcza skórę. Zachwyciło mnie serum nawilżające Caudalie, którego miniaturę dostałam od Hexxany. Skóra była po nim fantastyczna. Peeling rozgrzewający Pat&Rub, który miałam okazję poznać dzięki Agacie, był przyjemny, ale nie porwał mnie na tyle, żebym uważała, iż jest wart tyle, ile za niego wołają. To samo tyczy się serum do biustu tej marki. Bardzo podobało mi się mydło Bez Lipy z Lawendowej Farmy - pięknie pachniało, ładnie się pieniło i nie wysuszało skóry. Z innych produktów nic mnie specjalnie nie zainteresowało. Wiem jedynie, żeby trzymać się z dala od kremu przeciwzmarszczkowego Organique, bo jego zapach wybitnie mi się nie podobał.


Przejdźmy do pielęgnacji:


W kategorii włosowej zużyłam szampon Alterry (wersja migdał i jojoba), który należy do moich ulubieńców, bo oczyszcza włosy bez podrażniania skóry głowy, oraz fantastyczną odżywkę Alterry aloes i granat. Po tym duecie moje kłaki były oczyszczone, sypkie i błyszczące. Ciało nawilżałam swoją ukochaną oliwką Babydream fur mama (notka). Kocham, kocham, kocham, jest znakomita. Testowałam również micela Be Beauty z Biedronki. Jako "poprawiacz" demakijażu po olejku myjącym sprawował się dobrze, ale samodzielnie nie radził sobie z makijażem tak, jakbym chciała. Micela Bourjois zdecydowanie nie przebił. Serum pod oczy GAL (klik) służyło mi do wzbogacania maseczek glinkowych. Nie używałam go zgodnie z przeznaczeniem, ponieważ olejek wędrował mi do worka spojówkowego dając długotrwały efekt mgły na oczach...  Pastę Oral-B zużyłam z braku laku. Nie miałam akurat możliwości kupienia czegoś bez fluoru; w Superdrugu nie było pasty bez tego składnika. Odtłuszczacz do paznokci Sensique, który przywiozła mi Słomka, okazał się prawdziwym hitem. Naprawdę działa i naprawdę sprawia, że lakier dłużej trzyma się na paznokciach. Przed poceniem chronił mnie antyperspirant Sure (w Polsce Rexona), do działania którego nie mam większych zastrzeżeń. O różanym kremie na dzień z Neal's Yard Remedies pisałam tutaj. Nie zachwycił. Tak samo, jak nie zachwycił, a wręcz zawiódł, krem pod oczy BioAlga Avy (kilk). Zapach Beyonce Midnight Heat (nuta głowy: śliwka, gwiezdny owoc (karambola); nuta serca: orchidea, czarny tulipan, fioletowa piwonia; nuta bazy: bursztyn, drzewo sandałowe, paczula) był słodki, otulający, owocowo-kwiatowy, dobry na późną zimę i wczesną wiosnę. Podobał mi się, ale niestety na mojej skórze miał beznadziejną trwałość, po 3 godzinach nawet nie zostawał ślad zapachu...


Reszta:


Maskara The Body Shop (klik) leci do kosza, bo nie chce mi się walczyć z pajęczymi nóżkami. Klejuchom rzęs mówię nie. Tusz Rituals (klik) nie był ani dobry, ani zły, ale swojej ceny zdecydowanie niewarty. Maskary Artdeco i Gosh (klik) wywołały we mnie pozytywne odczucia, ale już podeschły. Żegnam się też z wysuszaczem Poshe (klik), który mimo że nie jest pozbawiony wad, zostawił po sobie bardzo pozytywne wspomnienia.


Po marcowych szaleństwach zakupowych w kwietniu kupiłam tylko trzy potrzebne mi produkty:


Odtłuszczacz do paznokci Sensique opiera się właśnie na alkoholu izopropylowym, więc mam nadzieję, że rzeczony alkohol zastąpi mi produkt rodzimej marki. Raz, że nie muszę sprowadzać go z Polski, a dwa taka wielka butla z ebaya bardziej się kalkuluje. Mam dużo lakierów do paznokci, więc moim sprzymierzeńcem jest rozcieńczalnik. Mam jeszcze trochę podobnego produktu z Inglota, ale mam wrażenie, że on mi po prostu wyparowuje z zakręconej (?) buteleczki, bo znika, choć aż tak często go nie używam. Rozcieńczalnik z ebay jest większy i ma dużo wygodniejszy dozownik niż odpowiednik Inglota. No i w końcu kupiłam kredkę do ust w odcieniu zbliżonym do koloru moich warg. Mam kilka błyszczyków, które rozlewają mi się poza kontur ust i mam nadzieję, że (moja pierwsza w życiu, dodajmy) kredka pomoże mi opanować tę emigrację.

PS. Esku, mam nadzieję, że tym razem post się nie rozjechał :)

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Artdeco Wonder Lash Intense Mascara, Max Factor 2000 Calorie Waterproof Volume & Excess Volume extreme impact mascara, oraz Gosh Mascara Allongeant & Boombastic XXL Volume Mascara - efekty na rzęsach

Pozostaniemy jeszcze w temacie tuszów do rzęs :)

Niedawno Hexxana przysłała mi 5 maskar, ot żebym je sobie wypróbowała. Byłam z tego faktu niezmiernie zadowolona, ponieważ z żadnym z tych tuszów nie miałam do tej pory do czynienia. Pełnych recenzji tych produktów jednak napisać nie mogę, bo przyszły do mnie jakiś czas po otwarciu i nie mogę się wypowiedzieć, czy (i jak) zmieniła się ich konsystencja i jaka dokładnie jest ich żywotność. Niemniej mogę pokazać Wam, jak sprawują się na moich rzęsach.

#1 
Artdeco Wonder Lash Intense Mascara - nr 14, fioletowa

Ma całkiem wygodną, silikonową szczoteczkę.



Nie stosuję kolorowych maskar na górne rzęsy, więc nałożyłam ją tylko na dolne. Ładny ma odcień:



#2 Max Factor 2000 Calorie Waterproof Volume


Ma wygodną, klasyczną spiralkę. Tusz jest niesamowicie trwały - mam problemy ze zmyciem go z rzęs nawet przy pomocy olejków...


Podoba mi się efekt, jaki nim uzyskuję; rzęsy są dłuższe i podkręcone. Nie ma zabójczej objętości, ale rzęsy są naprawdę ładnie podkreślone.


#3 Max Factor Excess Volume Extreme Impact Mascara


Szczoteczka mająca nadać rzęsom objętości jest silikonowa, a ta nadająca głębi koloru - klasyczna. Obie nieproblematyczne.


Sierota, robiąc zdjęcia nie zauważyłam, że ubrudziłam się tuszem... Wybaczcie. Maskara wydłuża, podkręca i nadaje objętości. Podoba mi się :)


#4 Gosh Growth Mascara


Ma przyjemną, silikonową szczoteczkę.


Ten tusz przyszedł do mnie nieco podeschnięty, więc już trochę skleja. Nie wiem, czy robił tak od początku... Poza tym troszkę się osypuje pod koniec dnia. No cóż, niedługo wyzionie ducha ;)


#5 Gosh Boombastic XXL Volume Mascara


I kolejna silikonowa szczoteczka. Do niej też nie mam zastrzeżeń.


Tusz ładnie wydłuża i podkręca rzęsy, nadaje im też nieco objętości.


Właściwie cała piątka mi się spodobała. Nie mogę narzekać na niekontrolowane sklejanie czy grudki; tusze nie rozmazują się i wszystkie mają wygodne w użyciu spiralki. Dzięki Asi wiem, do czego mogę w przyszłości wracać wiedząc, że będę zadowolona :)

Znacie któreś z tych pozycji? Jak wrażenia?

niedziela, 27 kwietnia 2014

The Body Shop, Big and Curvy Mascara

Dzisiaj będzie krótko, bo wiele na temat tej maskary nie mam do powiedzenia. Ogromnie się cieszę, że była dodatkiem do magazynu, bo byłabym naprawdę wściekła, gdybym zapłaciła za nią 10 funciaków. Według TBS to ich maskarowy best seller. Żeee cooo?


Żeby nie było, wymienię jakiś plus produktu: tusz się nie osypuje ani nie rozmazuje. The end.

Dlaczego maskary nie polubiłam? Ma cienką szczoteczkę z rzadkim włosiem, na której zbiera się dużo za dużo produktu (plus oczywiście wielki glut na czubku spiralki). W rezultacie może i nie ma efektu pandy, ale za to, trzymając się zwierzęcych porównań, są pajęcze nóżki. Tusz skleja rzęsy. Do tego dziadostwo trudno się zmywa.


Maszkara, tyle powiem.

piątek, 25 kwietnia 2014

Ava, BioAlga, krem pod oczy z algami morskimi

W czerwcu stuknie mi 28 lat. Niestety widzę na skórze pod oczami upływający czas - mam zarys kurzych łapek oraz kilka głębszych linii. Cóż, u obojga rodzice zmarszczki w tych rejonach pojawiły się dość szybko i ku swojej rozpaczy widzę, że genetycznie zmierzam w ich ślady. Niemniej walczę, choć walka z genami jest bardzo nierówna...

Od kremu pod oczy oczekuję głębokiego nawilżania i uelastyczniania skóry pod oczami. Mam też nadzieję na działanie przeciwzmarszczkowe, czyli przeciwdziałanie powstawaniu nowych zmarszczek. Wiem, że tych istniejących (powstałych mimo faktu, że o skórę pod oczami dbam od dziesięciu lat) raczej się nie pozbędę kremem. Czy krem Ava sprostał moim oczekiwaniom?


Krem zamknięto w biało-zielonej tubce o dużej jak na tego typu produkt pojemności 25 ml. Korzystałam z niego przez 7 miesięcy, z czego przez jakieś 5 miesięcy sięgałam po krem dwa razy dziennie, a potem tylko rankiem. Mazidło jest białe i ma rzadką konsystencję. Wchłania się przez kilka minut, nie można więc przystąpić do wykonywania makijażu zaraz po aplikacji kremu.


Krem ma według producenta głęboko nawilżać, poprawiać napięcie i elastyczności skóry, spłycać istniejące zmarszczki i opóźniać proces powstawania nowych. Cóż, nie w moim przypadku. Produkt nawilża tylko na kilka godzin i powierzchownie (w ciągu dnia czasem czuję po kilku godzinach od aplikacji kremu i makijażu dyskomfort, skóra jest ściągnięta), nie poprawia elastyczności skóry (wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że w czasie ostatnich kilku miesięcy elastyczność spadła), oczywiście nie spłyca istniejących zmarszczek i nie opóźnia procesu powstawania nowych, bo kilka nowych linii u siebie widzę.

Moim zdaniem kosmetyk może sprawdzić się tylko na młodej, niewymagającej skórze. Ja nie jestem zadowolona.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Manhattan, soft mat lipcream (56k)

Moja pierwsza matowa pomadka... Mam do niej ogromny sentyment. A do tego wcale niezłe to mazidełko :)


Pomadka ma konsystencję musu. Znajduje się w opakowaniu z wygodnym i umożliwiającym precyzyjną aplikację gąbkowym aplikatorem. Opakowanie nie jest przezroczyste i nie ma możliwości obserwowania stopnia zużycia produktu, co mi osobiście przeszkadza.

Dygresja: ponieważ takie opakowanie jest charakterystyczne dla błyszczyków, często czytam na blogach, że pomadka ta to "matowy błyszczyk". NIENAWIDZĘ tego oksymoronu. Błyszczyk, jak sama nazwa wskazuje, ma na ustach błyszczeć. Nie ma czegoś takiego, jak matowy błyszczyk. Jest za to matowa pomadka w kremie! Uff, musiałam to z siebie wyrzucić, wybaczcie.

Pomadka ma przyjemny, waniliowy zapach. Odcień 56k to śliczny, twarzowy łososiowy róż. Tuż po aplikacji pomadka nie jest matowa - wygląda tak:


W tym momencie usta są komfortowo nawilżone. Jednakowoż po około 40 minutach satynowy błysk zanika, pomadka robi się na ustach matowa i ja niestety odczuwam ściągnięcie:


Bez jedzenia i picia pomadka utrzymuje się na ustach przez około 4 godziny, potem wymaga poprawek. Zostawia ślady na kubkach i zjada się od środka (czyli na ustach może zostać obwódka). Ponieważ ja generalnie szybko zjadam pomadki, bo często coś popijam, moim zdaniem jest trwała i towarzyszyła mi na kilku weselach. 

Lubię tę pomadkę. Może nie jest ideałem, ale podobam się sobie w niej :)

Kosztuje około 15 zł/6,5 ml.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Neal's Yard Remedies, Rehydrating Rose daily moisture (krem na dzień)

Neal's Yard Remedies to angielska marka oferująca organiczne kosmetyki. Od czasu do czasu reklamują się w brytyjskiej prasie, dorzucając ten czy inny produkt jako bonus do któregoś z "kobiecych" magazynów. Stąd mam swój krem na dzień. Całkiem niedawno "rzucili" do "Glamour" czy innego "Cosmopolitana" błyszczyk do ust w tak nietwarzowym, rdzawym kolorze, że doprawdy nie wiem, czy komukolwiek byłoby w tym ładnie...


Biały, bardzo rzadki w konsystencji krem zapakowano w odkręcaną, nieprzezroczystą tubkę z miękkiego plastiku. Opakowanie nie jest złe, ale przy takiej a nie innej konsystencji produktu lepiej sprawdziłaby się pompka. Mazidło ma wyraźny różany zapach. Dla mnie przyjemny - a niezbyt lubię różane aromaty w kosmetykach. Pojemność tubki to 45 ml, które wystarczyło mi na około 3 miesiące stosowania raz dziennie.

Jest to krem na dzień, ale ja stosowałam go na noc. Z dwóch powodów. Po pierwsze, w kremie nie ma najmniejszej nawet ochrony przeciwsłonecznej (stosuję osobno filtr, no ale...). Po drugie, w składzie kosmetyku występuje wiele olejów i mimo że produkt wydaje się wchłaniać do matu, na twarzy czuć film. Sprawdzałam, makijaż się na kremie dobrze trzyma, ale ze względu na wyczuwalny film odczuwałam dyskomfort (podczas snu natomiast żadne filmy mi nie przeszkadzają).

Skład kremu na oko laika wydaje się naprawdę niezły - w większości naturalne oleje i ekstrakty. Niestety w moim przypadku krem nie radził sobie z utrzymaniem prawidłowego nawilżenia naskórka. Albo był za lekki, albo działał tylko na samej powierzchni skóry, bez wnikania w głębsze warstwy naskórka. Nie wiem. W każdym razie jeśli użyłam go na dzień, po kilku godzinach czułam pod makijażem ściągnięcie skóry. Na noc mieszałam go dodatkowo z olejem arganowym, dzięki czemu nie pojawił się problem suchych skórek.

Krem zużyłam, ale bez zachwytów. A skoro nie było zachwytów, powrotu również nie będzie...

niedziela, 20 kwietnia 2014

Nails Inc, hampstead heath

Lakier był, jakżeby inaczej, dodatkiem do brytyjskiego magazynu. Przepraszam za zalane skórki (maluję paznokcie, kiedy córeczka śpi, ale ona to chyba wyczuwa, bo często się budzi w niewłaściwym momencie i nie daje mi poprawić manikiuru)
  • Pojemność: 10 ml
  • Kolor: malinowa czerwień; kremowe wykończenie
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: klasyczny; ani szeroki, ani wąski
  • Krycie: dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: nie sprawdzałam, użyłam wysuszacza (Poshe)
  • Zmywanie: lakier farbuje skórki przy zmywaniu
  • Trwałość: 3 dni


This nail polish was added to some British magazine. Sorry for the cuticles...
  • Volume: 10 ml
  • Colour: raspberry red; cream finish
  • Consistency: just right
  • Brush: classic, comfortable
  • Coverage: a two-coater
  • Drying time: not tested, I used Poshe fast-drying top coat
  • Removing: it might dye your cuticles red
  • Durability: 3 days

sobota, 19 kwietnia 2014

Wesołych :)

Właśnie ugotowałam jajka, które zaraz powędrują do koszyczka na święconkę. Mała wprawdzie jeszcze nie będzie wiedziała, o co chodzi, ale do kościoła z koszykiem pójdziemy - w najbliższym kościele jest polski ksiądz, który kultywuję tę piękną polską tradycję.

Z okazji zbliżających się Świąt chcę Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze - ciepłego, rodzinnego czasu, smacznych bab i mazurków i dyngusa, który nie zakończy się katarem. Wesołych Świąt kochani :)

środa, 16 kwietnia 2014

Lily Lolo, Pressed Mineral Eye Shadow Quad, Smoky Rose

Paletkę, o której dziś opowiem, kupiłam w lutym na wyprzedaży w brytyjskim sklepie Lily Lolo (na stronie polskiego dystrybutora paletki nie widzę). Zapłaciłam za nią 12 funtów. Zauroczył mnie zestaw odcieni - perłowa biel, mniej perłowy (cudny!) taupe i dwa piękne, miękkie maty: koralowy róż i szary brąz.

Cienie mieszkają w solidnej kasetce z białego plastiku. W wieczku kasetki mieści się poręczne lusterko. Do cieni dorzucono też pacynkę.


Cienie mają miękką, mokrą konsystencję. Nie osypują się, łatwo się blendują, a na dobrej bazie trzymają się powiek przez cały dzień. Ich bazą jest olej jojoba, w związku z czym mają dość specyficzny zapach.

Z pigmentacją dzieją się dziwne rzeczy. Na słoczach na ręce cienie wyglądają na dobrze napigmentowane, natomiast na powiece kolory wypadają dużo delikatniej. Aplikowałam je pędzlami, palcami, a nawet załączoną pacynką i efekt zawsze był taki sam - pigment gdzieś po drodze się gubił. Dlatego zawsze stosuję pod nie kolorową bazę, na której ogromnie zyskują i prezentują się bardzo ładnie.

Wydawałoby się, że z czterech kolorów nie da się wycisnąć wielu makijaży, ale to nieprawda. Przy odrobinie wyobraźni można zmalować kilka różnych looków.

Mam dla Was trzy różne propozycje.

# 1 Baza: Catrice, LE Hidden World, C03 Rosy&Cosy (klik); koralowy cień na całej powiece, perłowy taupe w załamaniu, biała perła w wewnętrznym kąciku, matowy brąz w zewnętrznym kąciku, na dolnej powiece i jako kreska na górnej powiece.





#2 Baza: Rimmel, Scandaleyes Eye Shadow Paint, 011 Mercury Silver; perłowa biel na ruchomej powiece i w wewnętrznym kąciku, perłowy taupe w załamaniu, matowy brąz w zewnętrznym kąciku, na dolnej powiece i jako kreska na górnej powiece.





#3 Baza: Maybelline, Color Tattoo, 40 Permanent Taupe; perłowy taupe na ruchomej powiece i na dolnej powiece, biel w wewnętrznym kąciku, koral w załamaniu.




Nie są to najłatwiejsze cienie w obsłudze, przyznaję. Znalazłam jednak na nie sposób (uff!) i finalnie jestem z paletki zadowolona - zwłaszcza że miękko matowy koral i perłowy taupe na żywo na powiece wyglądają przepięknie, więc chętnie po nie sięgam.

wtorek, 15 kwietnia 2014

E-naturalne, francuska glinka biała

Uwielbiam glinki. Zielona, biała, czerwona, żółta, marokańska... uwielbiam je wszystkie. Niestety tym razem pierwszy raz trafiłam na glinkę, z której nie jestem zadowolona. Ale to tylko i wyłącznie moja wina, bo zamawiając produkt nie doczytałam, że zaleca się do niego używanie bazy kremowej.

Jako posiadaczka cery tłustej bardzo cenię sobie glinki za ich właściwości oczyszczające. Białe błotko jest dodatkowo dość delikatne, co jest ważne przy nierównej walce z rumieniem i naczynkami. Zwykle kręcąc maseczki glinkowe robię je na bazie hydrolatu z dodatkiem kilku kropel olejków. Zazwyczaj uzyskuję z takiej mieszanki gęstą, łatwą w obsłudze pastę. Jednak nie w przypadku francuskiej glinki białej z e-naturalne (do kupienia tutaj w różnych pojemnościach i cenach). Glinka zupełnie nie współpracuje z hydrolatami; na wodnej bazie pasta się nie robi i już. Trzeba jako bazy użyć kremu lub oleju. Niestety kiedy tak robię, nie uzyskuję satysfakcjonującego mnie oczyszczenia. Właściwie nie zauważyłam żadnego wpływu takiej mieszanki na cerę, nawet minimalnego obkurczenia porów. Nic. Nada. Zrezygnowałam zatem z kręcenia maseczek z tej glinki i zaczęłam od czasu do czasu dodawać ją do szamponu w celu dogłębnego oczyszczenia włosów i skóry głowy. Z tego też jednak szybko zrezygnowałam. Wprawdzie po glince włosy były czyste i ładnie uniesione od nasady, ale również sztywne w dotyku, splątane i niesamowicie trudne do rozczesania. Obecnie włosy bardzo mi wypadają, więc nie zamierzam dodatkowo ich wyrywać przy próbach rozczesywania po umyciu z glinką. Błotko powolutku zużywam dodając małe ilości do innych glinek, które dobrze łączą się z hydrolatami. Fail, ale z mojej winy. Trzeba było się dokładniej wczytać w opis produktu ;)

piątek, 11 kwietnia 2014

O dwóch tanich szminkach rychło w czas :P

Tak długo zbierałam się do napisania kilku słów o dwóch tanich szminkach z mojej kolekcji, że... wycofano je ze sprzedaży. Oj, Kinga, Kinga, bez komentarza. Czemu zatem piszę w ogóle tę notkę? W sumie dla siebie. W przyszłości do niej wrócę i przypomnę sobie, czego kiedyś używałam ;)

kto wie, co to?


Bohaterkami posta są pomadki wyprodukowane przez dwie marki, które specjalizują się w sprzedaży kosmetyków dla młodzieży: Essence i Miss Sporty. Przyznam, że jak kiedyś bardzo je lubiłam (zwłaszcza Essence), tak teraz, jako kobieta zbliżająca się do trzydziestki, odchodzę w stronę "poważniejszych" firm. Przestała mi odpowiadać jakość kosmetyków dwóch wspomnianych marek, limitki już nie wywołują drżenia serca. Nie wiem kiedy to nastąpiło, ale już nie widzę w ich ofercie nic dla siebie... Ok, błyszczyki Essence nadal lubię.

Wróćmy jednak do szminek. Obie kosztowały poniżej 10 zł, więc bardzo mało.

Szminka Essence to sławna 52 in the nude. Kupiłam ją oczywiście po obejrzeniu mnóstwa słoczy w blogosferze. Kusiłyście aż skusiłyście. Nie znoszę opakowania tej pomadki, jest naprawdę wyjątkowo brzydkie. Dobrze, że Essence zdecydowało się dać swoim szminkom nowe, czarne ubranka.


In the nude to nudziak w kolorze capuccino. Pomadka jest pół transparentna, więc na moich różowych ustach widać jeszcze różowe podtony. Ma błyszczące wykończenie. Można budować krycie. Mazidło nie wysusza mi ust, a w zależności, ile warstw napakowałam, utrzymuje się na nich przez 2-3 godziny, o ile nic w tym czasie nie jem ani piję. Oczywiście zostawia ślady na szklankach i bardzo szybko się zjada w trakcie konsumpcji.



Pomadka Miss Sporty to odcień 034 Lovin' it. To bardzo chłodny róż ze sporą domieszką fioletu. Ten kolor świetnie optycznie wybiela zęby. Wykończenie mazidła podchodzi pod metaliczne. Z tego, co mi wiadomo, Miss Sporty również przeprowadziło lifting opakowań szminek. Teraz ubranka są czarne, a nie granatowe, a mojego odcienia już nie ma. Możliwe, że kolory też po drodze wymieniono...


Ta szminka również nie wysusza ust. Mam wrażenie, że je wręcz pielęgnuje. Jeśli chodzi o trwałość, po około dwóch godzinach kolor nie jest już tak intensywny, jak tuż po aplikacji. Wygląda raczej jakbym wklepała w usta niewielką ilość pomadki palcem. Wcale nieźle, po prostu traci na intensywności. Po około trzech godzinach makijaż ust wymaga poprawki. Mazidło nie przetrwa jedzenia ani picia. Zostawia ślady na szklankach i zjada się od środka, pozostawiając na krawędzi ust obwódkę.


Lubię siebie w tym odcieniu...

Miałyście może do czynienia z pomadkami Miss Sporty w czarnych opakowaniach? Jak wypadają jakościowo?

czwartek, 10 kwietnia 2014

Nails Inc. In Style Mink

Lakier był dodatkiem do brytyjskiego magazynu "In Style".
  • Pojemność: 10 ml
  • Kolor: kawa z mlekiem z wyraźnymi fioletowymi podtonami (w sztucznym świecie lakier jest bardziej brązowy; w świetle naturalnym wyraźnie widać fioletową nutę); kremowe wykończenie
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: klasyczny; ani szeroki, ani wąski
  • Krycie: dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: nie sprawdzałam, użyłam wysuszacza (Poshe)
  • Zmywanie: bezproblemowe
  • Trwałość: drugiego dnia pojawiły się starte końcówki, a trzeciego lakier zaczął odpryskiwać


This nail polish was added to a British "In Style" magazine.
  • Volume: 10 ml
  • Colour: white coffee with purple undertones (sometimes the varnish is more brown, sometimes more purple); cream finish
  • Consistency: just right
  • Brush: classic, comfortable
  • Coverage: a two-coater
  • Drying time: not tested, I used Poshe fast-drying top coat
  • Removing: no problems
  • Durability: 2-3 days

środa, 9 kwietnia 2014

Poshe, super-fast drying topcoat

Szybkoschnący lakier nawierzchniowy od Poshe sprezentowała mi Słomka. Naprawdę ogromnie się ucieszyłam, kiedy wpadł w moje łapska!


Buteleczka o pojemności 14 ml kosztuje ok. 25 zł. Top służył mi przez około 7 miesięcy stosowania 2-3 razy w tygodniu. Dla mnie to bardzo satysfakcjonujący wynik. Oczywiście, jak to tego typu produkty mają w zwyczaju, końcówka (około 0,5 cm od dna) zgluciała i zaczęła ciągnąć się niczym krówka mordoklejka, ale taka już uroda wysuszaczy, więc wybaczam. Na samym początku konsystencja produktu była przyjemnie rzadka.

W trakcie użytkowania top trochę się zabarwił od czerwonych lakierów, ale nie zmieniał kolorów innych emalii.

Pędzelek nie jest ani szeroki, ani wąski. Dla mnie jest w sam raz i bardzo wygodnie się nim operuje.

Wysuszacz rewelacyjnie spełnia swoje zadanie. Po minucie można już dotknąć paznokcie, po 5-10 minutach manikiur jest suchy na mur-beton. Zdarzyło mi się kilka razy, że tuż-tuż po pomalowaniu paznokci musiałam dokonać na córci procedury wymiany pieluchy (niby słodko spała, kiedy zabierałam się za manikiur, ale to była zmyła), a efekt pracy nie został zmarnowany. Szalenie ten top za to polubiłam. Dodatkowo produkt ładnie nabłyszcza paznokcie. Nie zauważyłam, aby przedłużał trwałość lakierów, ale też jej nie skracał.

Top ma tylko jedną wadę - potrafi czasem obkurczyć lakier po bokach i na końcówkach. Nie jest to jakoś strasznie nieestetyczne, ale bardzo uważne oko zauważy.

Jeśli miałabym wybierać między Poshe a Good To Go od Essie, chyba wybrałabym Poshe. Oba preparaty działają bardzo podobnie, ale moim zdaniem Poshe ma wygodniejszy pędzelek. Bardzo polecam.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Cienie Rimmel: dwie paletki Glam'eyes quad eye shadow oraz jedna Glam'eyes HD 5-colour eye shadow

Mam w swojej kosmetyczce kilka małych paletek cieni Rimmel z kilku różnych serii. No i muszę przyznać, że żadne mnie nie kupiły i nie wiem doprawdy, czemu ciągle daję im szansę. Do moich ulubionych Sleeków i Inglotów im daleko...

Opowiem Wam krótko o dwóch paletkach, które kupiłam (6,99 funtów/4,2g za sztukę) we wrześniu zeszłego roku:

 003 Smokey Purple oraz 004 Smokey Blue

po lewej stronie 003 Smokey Purple; po prawej - 004 Smokey Blue

Oraz o paletce, którą dostałam w prezencie mikołajkowym (6,99 funtów/3,8g):

024 Pinkadilly Circus


Czemu kupiłam paletki? Banalna sprawa - spodobały mi się połączenia kolorystyczne. A chyba już wszyscy wiemy, że bywam kompulsywnym nabywcą i, jak widać, nie zawsze mi to na dobre wychodzi... Co mi się w paletkach nie podoba? Głównie dość słaba pigmentacja i fakt zanikania podczas rozcierania. 

Z plusów nadmienię, że cienie się nie osypują, nie podrażniają, a na bazie trzymają się na oku przez długie godziny. 

Można oczywiście nauczyć się z nimi pracować - blendować delikatnie, stosować kolorową bazę, itp. Niemniej mnie ich jakość nie zadowala.


003 Smokey Purple to paletka z jednym cieniem perłowym (najjaśniejszym) i trzema satynowymi matami. Ładne wrzosiki i szalenie żałuję, że pigmentacja tak kuleje. Poniżej pokażę Wam makijaż wykonany na fioletowej bazie (kredka Sensique), bo bez niej w ogóle nic nie byłoby widać:



Paradoksalnie z trzech pokazanych tu paletek po tę sięgam najczęściej, bo odcienie podobają mi się najbardziej. Uzbrajam się w kolorową bazę i pokłady cierpliwości, co czasem się opłaca :]


004 Smokey Blue kupiłam z ciekawości. Generalnie nie wyglądam najkorzystniej w szarych makijażach (bo moje oko widzi w tej paletce szarości, a nie - jak sugeruje nazwa - niebieskości), ale szukam szarych cieni, które by do mnie pasowały. Tu się nie udało - standardowo wyglądam w tych odcieniach na chorą i zmęczoną... (makijaż wykonany na szarym cieniu w kremie Essence):


nie podobam się sobie w szarościach na oczach... w tym konkretnym malunku tylko usta trochę ratują sytuację


W tej paletce mamy trzy perły i jedną satynę. Cienie są nieco (z naciskiem na nieco) lepiej napigmentowane niż braciszki w 003. Dwa najjaśniejsze na oku wypadają tak samo.


W paletce 024 Pinkadilly Circus sytuacja się powtarza - dwa najjaśniejsze cienie wypadają na skórze tak samo. Tu trzy cienie są perłami z drobniuteńkim brokacikiem, a dwa cienie (róż i ciemniejszy brąz) mają wykończenie satynowe. Pigmentacja naprawdę średnia... Poniższy makijaż wykonałam na cieniu Permanent Taupe z Maybelline:



Jak lubię rimmelowe pomadki i lakiery do paznokci, tak do ich cieni raczej wracać nie zamierzam.


A ponieważ wiem, że po dwie poniższe paletki sięgać nie będę:


chciałam się spytać, czy któraś z Was ma je ochotę ode mnie przejąć? Jak wspomniałam, zostały kupione w drugiej połowie zeszłego roku; każdej użyłam kilka razy. Może są wśród Was osoby, które lubią cienie o słabszej pigmentacji lub po prostu chciałyby te paletki przetestować? Jeśli tak, proszę o zostawienie komendy "chcę" w komentarzu. Jeśli znajdzie się kilku chętnych, zrobię losowanko. Zgłoszenia przyjmuję do wtorku 8 kwietnia, do godziny 20.00 czasu polskiego.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...