Pozwólcie, że się przyznam, iż
youtubowe produkcje Hani Knopińskiej, właścicielki sklepu glam-shop.pl, oglądam regularnie od niemal początku istnienia rzeczonego kanału. Hania od zawsze wypadała w moich oczach jako niezwykle sympatyczna, "swoja" dziewczyna, której zdaniu można ufać. Zdecydowanie nie należy do kreatorów sprzedajnych, nie wciska nam kitu, a przy tym na przestrzeni lat zbudowała ogromną wiedzę na temat kosmetyków, a już szczególnie kolorówki. Podoba mi się również fakt, że jest osobą niezwykle ambitną, pracowitą, realizującą swoje cele i zamierzenia, a przy tym odpowiada mi jakość jej filmików - świetnie się je ogląda, bo nie są "przeprodukowane", nie ogląda się ich jak programu telewizyjnego, a osobiście właśnie coś takiego lubię. Co zresztą widać po moim swojskim, nieprofesjonalnym blogu - za nic nie chciałabym upodobnić go do idealnych w każdym calu internetowych magazynów, o czym zresztą nie raz tu pisałam.
Ale do rzeczy. Bardzo kibicuję Hani i jej produktom, więc około pół roku temu skusiłam się na małe cieniowe zakupy, bo to właśnie cieni byłam ciekawa najbardziej. A już zwłaszcza, o dziwo, drobinkowych cieni holograficznych. I turbo pigmentów. Wiecie, był sezon choinkowy i zebrało mi się na błysk w makijażu ;)
Z góry zaznaczam, że piszę z perspektywy osoby bez szczególnych umiejętności makijażowych i pewnie dlatego moje doświadczenia z cieniami z glam-shopu są mieszane. Nie wykluczam, że gro innych użytkowników nie ma do tych produktów zastrzeżeń. Nie chodzi mi tu o krytykowanie i wytykanie błędów właścielce marki, a właśnie jedynie o przedstawienie moich doświadczeń.
PRASOWANE BROKATY HOLOGRAFICZNE
Skoro to kolekcja prasowanych brokatów holograficznych skłoniła mnie do zakupów, o nich napiszę na początku. Także dlatego, że się nie polubiliśmy, a chcę wpis ten zakończyć na pozytywną nutę.
Kupiłam dwa prasowane brokaty: różowe holo oraz srebrne holo. Przyszły zamknięte w gustownych, białych, odkręcanych opakowaniach:
Cienie te są prawdziwie holograficzne, mają w sobie dużo holograficznego brokatu dającego rozproszony efekt:
Pierwszym zaskoczeniem była konsystencja tych cieni. One w dotyku są niepodobne do żadnych innych cieni, jakie kiedykolwiek miałam. Opisałabym je jako żelową bazę z mnóstwem grubo zmielonego brokatu. I kiedy mówię o grubo zmielonym brokacie mam na myśli naprawdę konkretne drobinki rodem z choinkowej bombki. Cała rzecz w tym, że jakkolwiek w opakowaniu cienie te wypadają mega ciekawie, dla mnie były zbyt trudne w użytkowaniu. Za nic w świecie nie chciały się równo słoczować, a przyklejały do skóry nierównomiernie, z prześwitami. Przy aplikowaniu pędzlem na bazę do brokatów NYXa efekt holo gdzieś się gubił, a makijaż wyglądał smętnie. Najlepszym sposobem na wydobycie efektu holo na powiece była aplikacja grubej warstwy palcem na bazę do brokatów. Tyle, że u mnie ten sposób zupełnie się nie sprawdzał ze względu na totalny brak precyzji i robiłam sobie na powiekach bałagan, którego nie potrafiłam pędzlami poprawić. Poza tym nakładanie grubszej warstwy (wciąż na bazę do brokatów) skutkowało dość szybkim rolowaniem się cieni w załamaniach moich bardzo opadających powiek oraz osypem tych sporych drobinek na twarz w ciągu dnia. W zasadzie najlepiej cienie te, a zwłaszcza różowe holo, sprawdzały się w formie kreski nakładanej mokrym pędzlem, ale też nad taką kreską musiałam się sporo napracować. W końcu, po dosłownie kilku dniach prób w obu cieniach były już spore denka, więc wydajnością nie grzeszą.
Ostatecznie po tych kilku próbach zrezygnowałam z sięgania po holograficzne błyskotki.Makijaż ma sprawiać mi przyjemność, a nie wywoływać zniechęcenie i złość na braki we własnych umiejętnościach. Cienie te zostawiam osobom, którym nie straszne podobne wyzwania. Na Instagramie widziałam zresztą wiele cudownych mejkapów z ich użyciem, więc się da. Jak się umie. Ja nie umiem.
Tutaj widać, jakie niechlujne makijaże mi wychodziły podczas aplikacji palcem (różowe holo):
A tutaj jak cienie gubiły swój efekt holo podczas aplikacji pędzlem (srebrne holo):
Najlepsze, choć wciąż dalekie od ideału próby - kreski:
A teraz milsza część wpisu - CIEŃ DO POWIEK/PRASOWANY PIGMENT GlamSHADOWS "Indyjski róż" oraz PIGMENTY PRASOWANE Turbo Glow (Steryd, Herbarz)
Czyż nie wyglądają obłędnie?
Prasowany pigment "Indyjski róż" kupiłam ze względu na przepiękny, idealnie komponujący się w moimi tęczówkami odcień brzoskwiniowego różu o metalicznym wykończeniu. Jakości tego produktu nie mam nic do zarzucenia: jest świetnie napigmentowany, jedwabisty w dotyku, a praca z nim to sama przyjemność. Tak wygląda nałożony na ruchomą powiekę (w towarzystwie cienia przyciemniającego zewnętrzny kącik):
Bardzo się lubimy!
Lubię się też z turbotami, aczkolwiek nie udało mi się uchwycić na zdjęciach ich pięknego błysku. Wybaczcie. Stary aparat ma niestety swoje ograniczenia. Musicie wierzyć mi na słowo (albo po prostu zdać się na Instagram, gdzie makijaże wielu utalentowanych dziewczyn pokazują piękno tych błyskotek w całej okazałości).
Cienie Turbo Glow nie są aż tak miękkie i jedwabiste w dotyku, co mój wyżej opisany prasowany pigment. Różnią się też stopniem napigmentowania bazy - Steryd daje mocniejszy efekt na powiece niż Herbarz. Ten ostatni zwykle znajduje u mnie zastosowanie w roli toppera do innych cieni, podczas gdy Steryd z powodzeniem stosuję samodzielnie.
Steryd ma bazę w kolorze ciepłego brązu z mnóstwem intensywnie lśniąych na zielonkawo drobinek. Herbarz uderza w odcień starego złota ze złotymi drobinkami. Oba są przepiękne i cudnie wyglądają w słońcu. Nie sprawiają większych trudności przy aplikacji.
Steryd:
Herbarz:
Przyznam, że gdybym nie miała w toaletce ilości cieni znacznie przekraczającej potrzeby jednej osoby, chętnie skusiłabym się na więcej turbo pigmentów. Wpadło mi ich jeszcze kilka w oko, jak Zyg-Zak, Żuk, Asteroid, Lala, Czary Mary czy Vegas Bis. No, piękne są.
Ostatnio Hania wypuściła też kolekcję cieni multichromowych i na Insta wyglądają niesamowicie. Póki co tuboty i multichromy są produktami unikatowymi na polskim rynku. Naprawdę trudno znaleźć coś podobnego. Owszem, nasz Inglot też a w ofercie ładne błyskotki, ale w formie sypkiej, a ja osobiście zdecydowanie wolę prasowańce. Z mojej strony wielkie brawa dla Hani za tak genialne pomysły.