poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Czystki w kolorówce (wiosna 2015)

Nadejście kalendarzowej wiosny zainspirowało mnie do przejrzenia swoich kolorowych zasobów i rozstania się z kosmetykami starszymi niż 3 lata oraz takimi, które zmieniły konsystencję/właściwości. Mazideł "wyszło" dość dużo, a niniejszy post jest pewnym rodzajem podsumowania moich doświadczeń z nimi.Większość z nich służyła mi bardzo dobrze i generowała zadowolenie.

Jakkolwiek staram się zużywać jak najwięcej kolorówki, nie zawsze jest to możliwe. Takie, dajmy na to, cienie czy róże. Nie potrafiłabym posiadać jednej paletki cieni i jednego różu; bardzo szybko bym się znudziła. W tym względzie lubię mieć wybór w kolorach i wykończeniach. Co za tym idzie, nie jestem w stanie wszystkiego zdenkować przez upływem daty ważności, ale wychodzę z założenia, że tego rodzaju kosmetyki są do używania i sprawiania przyjemności, nie zużywania. Jestem pewna, że nie jestem osamotniona w swoim toku myślenia, prawda?

Dodam, że nie trzymam się bardzo sztywno dat podanych przez producenta. Na przykład cienie Inglota są podobno dobre przez jedyne 18 miesięcy, a mi służą znacznie dłużej i nic się z nimi nie dzieje. Czemu zatem miałabym je wyrzucać? Robię to, kiedy rzeczywiście czuję, że mam kosmetyk za długo. 3 lata to dla mnie taka właśnie granica.



Spośród cieni trzy lata przekroczyły (zostawiłam sobie kilka szalonych kolorów z Inglota na wakacje, ale po lecie w kolejnej czystce zaliczą kosz):


Cień w kremie Catrice z LE Hidden World (prezentacja) był śliczny, ale dość szybko zbierał się w załamaniu powieki, a podczas czystki odkryłam, że zaczął podejrzanie pachnieć. Permanent purple z Colour Tattoo od Maybelline (prezentacja) od samego początku nie zdobył mojej przychylności przez swoją tępą konsystencję i tworzenie prześwitów podczas aplikacji. W związku z tym leżał i się kurzył. Po co mi on? Paletki cieni Rimmela (023 Beauty Spells, 008 True Union Jack) pozwoliły mi przekonać się, że nie warto inwestować w cienie marki. Pigmentacja kuleje, cienie zanikają podczas blendowania - na rynku jest sporo dużo lepszych propozycji. Zużyłam wprawdzie dwa najjaśniejsze kolory z neutralnej paletki, ale powrotu nie przewiduję. Do kosza trafiają też słynny kameleon Catrice i ichni cień o nazwie My Copperware Party. Oba w zastępczych panach, bo oba mi się pokruszyły podczas depotowania. Generalnie nie lubię cieni Catrice (nie potrafię za ich pomocą uzyskać satysfakcjonującego mnie makijażu), ale te dwie sztuki były akurat całkiem do rzeczy. Lubiłam je i gdyby nie miały tych trzech lat, zostałyby ze mną. Dalej, wyrzuciłam trzy cienie z Inglotowej kolekcji Rainbow (słocze, opinia): 102 R (mimo iż dobrze mi w rdzawych kolorach, po te w ogóle nie sięgałam), 120 R (w szarościach nie wyglądam specjalnie dobrze) oraz 119 R (ten zestaw nie do końca pasował do mojej urody). Cienie te są suche, kredowe i łatwo się kruszą, ale przy odrobinie czasu i chęci daje się z nich wyczarować ładny makijaż. Polecam jeśli podoba Wam się efekt, jaki dają. Cień My Secret o numerze 101 (klik) służył mi głównie do rozświetlania wewnętrznych kącików i sprawdzał się w tej roli poprawnie. Biały cień obok to jakiś domowo sprasowany Maybelline. Był trochę zbyt perłowy jak na moje upodobania. Cień Inglot 111 AMC (klik) został wyrzucony ponieważ zaczął kamienieć na wierzchu, a Kobo 205 Golden Rose zmienił delikatnie konsystencję.


Po paletkę Avonu neutral tones (klik), którą dostałam od bratowej, sięgałam przynajmniej 4-5 razy w tygodniu. Przez ostatnie 3 lata była zatem prawie w ciągłym ruchu, a wygląda, jakby mogła mi służyć przez kolejne trzy. Tyle, że boję się, iż w końcu zaczęłaby podrażniać mi oczy. Generalnie nie lubię kosmetyków Avonu, ale muszę przyznać, że paletka spisywała się bardzo dobrze. Była wręcz idealna do szybkiego, dziennego makijażu, kiedy nie miałam czasu na kombinowanie, jakie kolory ze sobą połączyć. Średnia pigmentacja działała na moją korzyść, kiedy malowałam się w pośpiechu, bo nie robiłam sobie brzydkich plam. Dobry kosmetyk. Z bólem wyrzuciłam paletkę Oh So Special Sleeka. Cienie tej marki po przekroczeniu trzech lat widocznie zmieniają swoją konsystencję i tutaj nie było inaczej. Jak widać, biel i korale zużyłam, a po resztę sięgałam nieco rzadziej. Miałam problemy z matami w tej paletce; nie do końca łatwo mi się z nimi współpracowało - trudno było mi je ładnie, równo rozetrzeć. Ogólnie paletka bardzo przyjemna mimo paru minusów; lubiłam ją.


Kredki i eyelinery:


Zielona kredka Catrice była nieprzemyślanym zakupem z kategorii spontanów. Wypatrzyłam ją kiedyś na wyprzedaży przy kasie w Naturze. Sięgałam po nią bardzo rzadko, bo choć kolor miała bardzo ładny (szmaragdowa zieleń), to jej grafit był twardy i nieprzyjemnie drapał powiekę. Gąbeczka do rozcierania kreski jest tu zupełnie nieprzydatna, gdyż formuła kosmetyku nie pozwalała na roztarcie kreski. Zielona wodoodporna kredka z Maybelline (klik) z kolei nakładała się na powiekę nierówno, grudkami, i nie dawała satysfakcjonującego mnie efektu. Podwójne kredki Sensique ze starej limitki Exotic flower (klik) służyły mi jako kolorowe bazy pod cienie. Najbardziej lubiłam ciemniejszy brąz, karmel i fiolet; tego ostatniego jednak nie zdenkowałam, bo rzadko noszę fiolet na powiekach. Nie jest to przyjazny kolor dla osób, które często nie dosypiają. Róż był dla mnie zbyt żarówiasty. Eyeliner Zoevy Bourbon Street (klik) miał przepiękny kolor, ale ostatnio zgęstniał i zaczął się ciągnąć. Zużyłam jakieś 2/3 kosmetyku. Ze względu na cudny odcień często po niego sięgałam, mimo iż nie lubiłam pędzelka, gdyż nie był precyzyjny.


Róże:


Tu już w ogóle mi się serce krajało. Róż Essence Miami Roller Girl (klik) co prawda leżał i się kurzył odkąd stwierdziłam jakieś dwa lata temu, że jednak nie lubię siebie w pomarańczu/ciepłej brzoskwini na policzkach, ale róże Bell 2 skin pocket 051 (klik) oraz Bourjois 34 Rose D'or (klik) służyły mi wyjątkowo dobrze i pasowały kolorystycznie. Niestety róż Bell ma dobrze ponad 3 lata i ostatnio zaczął się gorzej nakładać (zaczęłam robić sobie nimi placki, nie chciał dać się rozetrzeć) a róż Bourjois był ze mną od ponad czterech lat. A może nawet pięciu? Aż wstyd się przyznać. Sięgałam po niego często, ale kosmetyki wypiekane mają to do siebie, że są wybitnie wydajne. Po ostatnich dwóch aplikacjach swędziały mnie policzki, co jest oznaką, że trzeba się rozstać. Jestem skłonna wrócić do różów Bell (szkoda, że tu jest dość ograniczony wybór kolorystyczny) i Bourjois. Z tej ostatniej marki mam już nawet na oku coś o innym odcieniu i wykończeniu...


Kategoria usta:


Pomarańczowa maź w słoiczku to przetopiona szminka Pierre Rene w odcieniu 02 Blossom (klik), połączona z Carmexem. To był eksperyment mający na celu znaczną redukcję pigmentacji pomadki. Zupełnie jednak mi się to nie udało, a nie czuję się dobrze w tak wyrazistym pomarańczu. Ja w ogóle niespecjalnie lubię ten kolor, nawet na paznokciach. Nie ma sensu więc dłużej tego trzymać, skoro i tak pomadki nie będę nosić. Maź obok to kolejny eksperyment. Otóż w paletce Pupy Rose (klik) oprócz dwóch cudownych cieni i różu były cztery mocno shimmerowe błyszczyki, do których trochę osypywały mi się wspomniane cienie. Ponieważ żaden z błyszczyków z osobna nie wyglądał na mnie szczególnie dobrze, postanowiłam je razem zmieszać w jednym słoiczku. I uzyskałam najszkaradniejszy shimmerowy brąz świata. Cienie i róż ze mną zostają, ale brązowa maź zaliczyła niestety kosz. Nie zawsze kombinowanie popłaca... Co do błyszczyka Catrice z limitki Hidden World (klik), miał ładny kolor, ale nie podobało mi się jego metaliczne wykończenie i fakt, że wylewał się poza kontur ust. Ostatecznie odleżał swoje w mojej kosmetyczce, aż podczas przeglądu kolorówki odkryłam, że zmienił zapach.

To tyle tytułem podsumowania. Wyszedł mi długi post, więc dziękuję wszystkim, którzy przebrnęli przez moją pisaninę. Mam nadzieję, że macie się dobrze po Świętach? Ja miałam pracy po łokcie i totalnie umknęła mi ta specyficzna atmosfera. Ech, co zrobisz :/ Niestety nie miałam czasu złożyć Wam życzeń, więc napiszę teraz tylko: wszystkiego dobrego poświątecznie!

60 komentarzy:

  1. Podziwiam, że tyle tego wyrzuciłaś!
    Ja mam sentyment do wielu rzeczy z kolorówki, szczególnie różów byłoby mi się ciężko pozbyć, do nich chyba podchodzę najbardziej emocjonalnie ;) Ale dojrzewa we mnie myśl takiej konkretnej czystki, na razie robię malutkie odgruzowania ;)
    Z tej Twojej gromadki najbardziej mi żal różu z Bourjois, ma świetny kolor!
    Tobie również wszystkiego dobrego poświątecznie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chyba bym nie wyrzuciła kosmetyku, z którym jakoś szczególnie czułabym się emocjonalnie związana. schowałabym go do pudełka ze skarbami :) mazidła z tego posta nie należą do tej kategorii. no, może oprócz różu Bourjois, ale on jest ciągle w sprzedaży i myślę, że to się długo nie zmieni:)

      nawet malutkie odgruzowanie jest dobre, od czegoś trzeba zacząć ;)

      Usuń
  2. Jestem tego samego zdania co Ty, mam różnorodność kosmetyków po to by mieć wybór i tak lubię, i nie stresuję się w ogóle, czy mi sie uda je zużyć czy nie :)
    Nie wyobrażam sobie miec jednego różu czy jedna paletkę cieni...

    Swoja drogą to wyrzuciłaś dużo używanych kosmetyków, w sensie widać w nich znaczne zużycie :) ja potrafię czasami wywalić użyty kilka razy kosmetyk jeśli mi nie pasuje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. piąteczka! modny obecnie minimalizm nie ma racji bytu w naszych kosmetyczkach ;) co dla mnie jest jak najbardziej normalne i naturalne :)

      staram się wycisnąć z kosmetyków jak najwięcej ;)

      Usuń
    2. w sumie to ja wcale nie mam duzo kosmetykow kolorowych, mogloby sie wydawac inaczej, ale .. nie mam :) oczywiscie nie dotyczy to pomadek, bo tych mam o 90% za duzo, a i tak mi ich malo :P

      ja rowniez :) jak kosmetyk lubie, to wyciskam do dna :)

      Usuń
    3. ja mam dużo pomadek i lakierów.jeśli chodzi o resztę, myślę, że nie jest źle. wszystko mieści się w jednej szufladzie toaletki :)

      Usuń
  3. o i popełniłaś :) ja jak do dna nie dobiję to trzymam, czasem na wieczne zapomnienie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no i popełniłam :) miałam potrzebę odgruzowania się :)

      Usuń
  4. Patrząc na zasoby, to wcale nie ma tego aż tak dużo - w moim odczuciu :) Sama zrobiłam wstępny porządek i ilość, która zasiliła kosz bardzo mnie zaskoczyła. Na tyle, że każde kolejne zakupy z kolorówki teraz mocno rozważam. Co prawda nadal mam pewne "sentymenty", lecz staram się do tego podchodzić coraz rozważniej. I mimo wszystko bliżej mi do grupy zużywającej, która czerpie przyjemność z tego. Samo posiadanie mnie nie kręci. Wybór? jak najbardziej, ale taki, który nie przytłacza ;)
    Doszłam do momentu, w którym patrzę na kosmetyki jako dodatek, coś co ma określoną rolę i jeżeli coś się nie sprawdza/nie podoba/nie pasuje - znika z szuflady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie też samo posiadanie nie kręci.kiedyś kręciło, ale chyba dojrzałam. wybór, który nie przytłacza to jest to! będę starać się tym kierować, choć nie zawsze się udaje. nie będę na siłę powstrzymywać się przed spontanicznymi zakupami, jeśli mogą danego dupiastego dnia poprawić mi humor...

      mam zamiar na bieżąco puszczać w świat kosmetyki, które nie spełniają moich oczekiwań, a mogłyby spodobać się komuś innemu :)

      Usuń
  5. Ja chyba też muszę zrobić takie porządki, bo ze zużywaniem kolorówki zawsze mam problemy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polecam, ja lepiej się poczułam, a do tego mam lepszy dostęp do kosmetyków, których rzeczywiście używam :)

      Usuń
  6. ja zazwyczaj trzymam do denka:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Staram się takie czystki robić mniej więcej co pół roku, a i tak jest tego zawsze MASA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja mam w planach zrobić kolejną czystkę po lecie i kolejną na koniec roku :)

      Usuń
  8. Ja jak nie używam czegoś to oddaje kuzynce, więc raczej nic nie wyrzucam, ale jeżeli już mają więcej niż trzy lata to rzeczywiście lepiej wyrzucić:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też staram się oddawać kosmetyki, ale zależy jakie. błyszczyku na przykład bym nie oddała, bo jest to jak dla mnie bardzo niehigieniczne ;)

      Usuń
  9. Ja też lubię mieć wybór kolorów i wykończeń i wcale nie dążę jakoś bardzo do zdenkowania :) I podobnie jak Ty nie trzymam się sztywno tych granic ważności, wszak jest to "najlepiej zużyć" i ma to więcej wspólnego z kwestią odpowiedzialności firm itd. Zachowuję zdrowy rozsądek i obserwuję produkt, w ten sposób wiem, kiedy powinnam się go pozbyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w takim razie mamy identyczne podejście do kolorówki :)

      Usuń
  10. Muszę się zabrać za porządki w swojej kolorówce, od ostatniego razu jakoś tego unikam szukając sobie coraz to nowych powodów aby tego nie zrobić :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Też zafundowałam sobie taką czystkę. Póki co rzeczy których nie używam (a są w terminie choć nie nadają się do oddania w inne ręce) włożyłam do pudła i walnęłam na dno komody. Daje im parę miesięcy - jak za niczym nie zatęsknię to wywalę bez żalu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie chcę prorokować, ale myślę, że tak właśnie to pudło skończy. już sam fakt, że znajduje się na dnie komody o czymś świadczy ;)

      Usuń
  12. Popieram czystkę! Warto cyklicznie przeglądać swoje zbiory i sprawdzać czy wszystko w dalszym ciągu robi co powinno :)

    OdpowiedzUsuń
  13. musze zrobic zdecydowanie wiosenne porzadki w kolorowce

    OdpowiedzUsuń
  14. Zawsze mam wrażenie, że daty ważności to sztywny przepis narzucany producentom, bo patrząc na wiele kosmetyków, które przerobiłam... one starzeją się długoooo długo później po dacie :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja też się sztywno nie trzymam dat ważności ;P Cienie służą mi dłużej niż rzekomo powinien, a nie zmienia się w żadnym calu :P Taki sztywny przepis jak pisze Kleopatre ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. o rety, ale mnie rozbawiłaś tym błyszczykowym eksperymentem :D:D:D domowa pani chemiczko ;) nie wpadłabym na to, żeby zrobić coś tak odjechanego, ale mam nadzieję, że miałaś chociaż z tego przyjemność tworzenia papkowego dzieła :D.

    ja to w ogóle nie zwracam uwagi na daty kosmetyków pudrowych – sypkich czy prasowanych. dopóki mi służą i nie dają oznak zepsucia, używam śmiało i z wielką przyjemnością. róże to dla mnie kolekcja, więc nie umiałabym oddać koszowi tych ukochanych – nawet gdyby miały 10 lat. oczywiście pod warunkiem, że wciąż nadawałyby się do użycia :)). datę przydatności, jaką daje producent, w tym przypadku uznaję za gwaranta, że w danym czasie nic się na pewno nie zepsuje. tylko i aż tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cóż, czasem wpadają mi do głowy dziwne pomysły. ale na to, że z czerwieni, bieli i dwóch bladych róży wyjdzie mi brąz, nie wpadłabym :P zabawa była dobra, owszem. a róż z tej paletki kocham namiętnie :*

      a widzisz, widzisz, żadnego z wyrzuconych kosmetyków nie traktowałam jako kolekcji. jeśli coś chciałabym zatrzymać ot żeby sobie od czasu do czasu popatrzeć i powspominać, taki kosmetyk schowałabym do specjalnego pudełka na skarby. ma to jednak sens w przypadku mazideł, których nie można już kupić. z całego powyższego zestawienia najbardziej będzie mi tęskno za różem Bourjois, ale on ciągle jest dostępny, a że róże te są na rynku od końca 19 wieku, nie mam większych obaw, że prędko znikną ;)

      Usuń
  17. Też ostatnio zrobiłam czystki ;) Chociaż szkoda strasznie wywalanych pieniędzy. Cieni mam teraz tyle, że podejrzewam, że będę wyrzucała te wyglądające prawie jak nowe, bo ile można ich zużyć przy kilku paletkach. Jednak jak już powywalam wszystko to kupię sobie tylko jedną albo skompletuję coś sama z inglota ;) Tylko w mniejszym rozmiarze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cóż, lekcja na przyszłość ;)
      ja podziwiam osoby, którym udaje się zużywać cienie. bez spiny Chochliku, wszystkiego się nie da zużyć, więc nie ma się co przejmować ;)

      Usuń
  18. Ładne porządki. Sama się zastanawiałam jak to w końcu jest z tymi terminami ważności, czy na prawdę każdy wyrzuca po tym czasie co na opakowaniu? Ja się przynajmniej staram trzymać tych wytycznych ile co świeże po otwarciu, a już na pewno lądują w koszu produkty, które nie pamiętam kiedy w ogóle kupiłam (czyli bardzo bardzo dawno). Problem mam największy z paletami Naked z UD, nie sposób je zużyć chociaż sięgam po nie codziennie (mam 2 szt.) czyli z 24 cieni zużyłam dopiero 3 tak, że pozostało co nieco na brzegach, ale raczej ciężko się używa. A na opakowaniu pisze 6m-cy ważne od otwarcia. Przy tej cenie to po prostu żal dupę ściska (przepraszam za wyrażenie) by wyrzucić po takim czasie. No i w końcu skoro nie zmieniło konsystencji/zapachu i ciągle zachowuje się tak samo na oku... to co zrobić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz co, cienie UD mają bardzo dużą gramaturę i myślę, że stworzone są z myślą, że będą nie do zużycia. a już zwłaszcza nie w pół roku, bo to niewykonalne.

      nie będę Ci niczego radzić, ale powiem, co sama mam w planach: po swoją trójeczkę będę sięgać tak długo, aż zacznie się z nią coś dziać. póki co ma ponad sześć miesięcy, a ja nie wyobrażam sobie, abym mogła ją teraz wyrzucić. mimo częstego stosowania prawie nie nosi śladów użytkowania

      Usuń
  19. Jejku, chyba bym nie miała serca by wyrzucić cienie czy róże. Pomadki czy błyszczole owszem, one mogą się zestarzeć i to czuć od razu, ale z pudrowymi produktami tak łatwo bym się nie rozstała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale właśnie większość pudrowych kosmetyków, które wyrzuciłam, zmieniły swoje właściwości i coś się z nimi działo...

      Usuń
  20. Ten róż z Essence jest cudowny ale też się u mnie kurzył i oddałam go siostrze, ja z pozbywaniem się kolorówki nie mam żadnego problemu, u mnie jej ilość naprawdę jest minimalistyczna bo rzadko się maluję, cieni nie mam w ogóle, żadnego!

    OdpowiedzUsuń
  21. Hmm, ja też coś czuję, że powinnam przyjrzeć się moim kosmetycznym zbiorom i zrobić w nich czystkę. Przy czym u mnie sporo kosmetyków pójdzie do sprzedaży, bo sama ich nie używam, a ich daty ważności są jeszcze bardzo dalekie...

    OdpowiedzUsuń
  22. Mam też róż z Bell i jakieś 1,5 roku używam codziennie a zużycia nie widać! Niebawem też będę musiałą zakupić coś nowego a z nim się pożegnam bo jakość nie jest już taka fajna jak na początku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie; po tym różu widać, jak się starzeje :/ na początku jednak byłam zachwycona jego jakością :)

      Usuń
  23. ja też ostatnio robię częściej przegrzebki w kosmetykach, wiele było już po terminie nawet więc po cholerę to trzymać...teraz też muszę ponownie się za to wziąć, bo mam też kilka kosmetyków w ogóle nieużywanych i przecież mogłyby znaleźć nowy dom :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Bardzo fajny post. Ciekawe kosmetyki, dobrze że opisałaś je - dobrze się czytało. Ja nie mam tak starych kosmetyków, staram się zużywać na bieżąco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że post Cię zainteresował :)

      ja na bieżąco zużywam pielęgnację; z kolorówką jest ciężej

      Usuń
  25. Musze i ja przejrzec swoj kufer :)

    OdpowiedzUsuń
  26. oj, wydaje mi się, że chyba i ja powinnam zrobić porządek w swojej szafie z kosmetykami :)

    OdpowiedzUsuń
  27. Sama raczej bez skrupułów wyrzucam przeterminowane kosmetyki i też na wiosnę zebrało mi się na takie działania. Ostatnio przeglądałam sobie swoje stare posty i uświadomiłam sobie, że kilka kosmetyków mam już za długo. Nic się z nimi nie stało, nie śmierdzą, nie zmieniły konsystencji, ale pora się pożegnać. Choć ciężko jest się trzymać określonego terminu przydatności, np. mam róż Inglota - ważność 18 miesięcy, mam go znacznie dłużej i ani nie zużyłam ani nic się z nim nie stało. Pewnie nawet przy codziennym stosowaniu nie zużyłabym go w takim czasie. Poza tym dezynfekuję swoją kolorówkę. Z wypiekanymi produktami jest jeszcze trudniej a z reguły mamy kilka wersji kolorystycznych. Pielęgnacji natomiast pozbywam się często, jeśli widzę że coś leży i tego nie używam, a nawet jeśli czegoś nie zdążyłam otworzyć, a wiem że kupiłam w drogerii to wyrzucam - prawdopodobnie ktoś już sobie to wcześniej powąchał itp. więc wcześniej i tak było otwarte.

    Rzeczy typu tusze do rzęs wolę kupić teraz przez internet - musiałam się ostatnio pozbyć jednego który miałam bardzo krótko a już zaczął niemiło pachnieć. Użyłam go dosłownie kilka razy... stąd wniosek, że maskara na pewno była przez kogoś oglądana w sklepie..a niestety nikt ich nie zabezpiecza przed wścibskimi klientami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja też dezynfekuję kolorówkę od czasu do czasu. to ważne i przedłuża świeżość kosmetyków :)

      otwieranie kolorówki w sklepach to temat-rzeka niestety...

      Usuń
  28. Nie jesteś osamotniona, mam podobne podejście :)

    OdpowiedzUsuń
  29. Ja staram się nie dopuszczać do sytuacji, w której musiałabym wyrzucić kosmetyk z powodu jego przeterminowania. Jeśli coś mi przestaje pasować, a ma dobrą datę, to oddaję albo sprzedaję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też się staram, ale czasem myślę, że dam kosmetykowi szansę, a potem jednak nie wychodzi...

      Usuń

Będzie mi miło, jeśli podzielisz się swoją opinią :)

Bardzo proszę o niepozostawiane komentarzy typu: "Fajny blog. Obserwuję i liczę na to samo". Nie reaguję na agresywną autopromocję, więc nie spamuj, a ja nie będę musiała cenzurować :)

UWAGA: komentarze w postach starszych niż 7 dni są moderowane. Zmusił mnie do tego zalew automatycznie generowanych komentarzy, mających na celu reklamowanie różnych stron internetowych.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...