Na samym początku przyznam, iż nie wiem, czy kosmetyk ten jest jeszcze dostępny w sprzedaży. Na stronie Drogerii Natura go nie widzę, więc możliwe, że został wycofany. Ja swój kupiłam (zbyt) dawno temu i nie dałam rady wykorzystać go do końca, czy nawet do połowy, a powody za chwilę wyłuszczę. Ostatnio odkryłam, że zaczął śmierdzieć, więc zaliczy kosz.
Jako posiadaczka dość wyraźnych, sino-fioletowych cieni lubię korektory o dobrym poziomie krycia i odbijające światło. Dlatego często przyciąga mnie "rozświetlanie" w nazwie. Tym sposobem skusiłam się na korektor w sticku od Kobo, co nie było najszczęśliwszym pomysłem. Głównie z dwóch powodów.
Po pierwsze, formuła produktu okazała się odznaczająca się na skórze, sucha i wysuszająca.
Po drugie, najjaśniejszy odcień nude nie miał zbyt szczęśliwego odcienia, gdyż wpadał w... oliwkę:
Wyobraźcie sobie taką zieleń pod okiem... Piękny efekt topielicy ;)
Z plusów wymienię, że choć mój słoczyk nadłoniowy tego nie pokazuje, korektor faktycznie ładnie odbijał światło, więc czasem dodawałam ociupinkę na inny korektor w samym wewnętrznym kąciku, tam gdzie mam najsiniej, żeby tam robił swoją robotę. No ale to były mikroskopijne ilości, nie dające nadziei na denko.
Spotkałyście się kiedyś z tak okropnym kolorem z przeznaczeniem pod oczy? Ja pamiętam jeszcze jednego takiego kolesia z Catrtice (klik) i do tej pory się zastanawiam, co autorzy mieli na myśli :D