Ledwo wróciłam do UK, a już tęsknię. Za Rodziną, Przyjaciółmi, za krajem. A powinnam czuć się jak w domu. Nic z tych rzeczy.
No, ale nie chcę smęcić. Zanim przejdę do mini-recenzji pragnę podziękować Wam za Waszą obecność na tym blogu, za rozmowy, wymienianie się doświadczeniami, wsparcie i konstruktywną krytykę. Wszystkim Wam życzę wszelkiej pomyślności w Nowym Roku!
Jakoś tak się złożyło, że w grudniu skończyło mi się całkiem sporo kosmetyków, w tym dużo kolorowych, co mnie niezmiernie cieszy, bo to takie symboliczne przed Nowym Rokiem ;)
No, ale nie chcę smęcić. Zanim przejdę do mini-recenzji pragnę podziękować Wam za Waszą obecność na tym blogu, za rozmowy, wymienianie się doświadczeniami, wsparcie i konstruktywną krytykę. Wszystkim Wam życzę wszelkiej pomyślności w Nowym Roku!
***
Jakoś tak się złożyło, że w grudniu skończyło mi się całkiem sporo kosmetyków, w tym dużo kolorowych, co mnie niezmiernie cieszy, bo to takie symboliczne przed Nowym Rokiem ;)
Przechodząc do rzeczy, w Polsce wykończyłam taką oto gromadę.
Twarz:
Żel micelarny Be Beauty był swojego czasu tak szeroko zachwalany na blogach, że z ciekawości musiałam się na niego skusić. Ja powodów do zachwytów nie widzę. Do demakijażu kosmetyk zupełnie się nie nadaje, więc ostatecznie oddelegowałam go do porannego mycia twarzy. Tu sprawował się przyzwoicie, ale i tak mojego kosmetycznego serca nie podbił. Miałam wrażenie, że nieco oblepiał mi skórę.
Sprawa ma się zupełnie inaczej z hydrofilowym olejkiem migdał i krokosz z e-naturalne. Olejek jest fantastyczny. Szybko i skutecznie rozpuszcza makijaż, a do tego zupełnie nie daje u mnie efektu mgły na oczach. Przebił nawet olejki myjące z BU. Uwielbiam.
Przeciwzmarszczkowo-nawilżający krem po oczy AA (klik) okazał się przeciętny do bólu, a wręcz słaby, natomiast filtr sun expert od ambio spf 50+ (bardziej rozbudowaną opinię opublikuję w styczniu) może i skutecznie chronił skórę przed promieniowaniem, ale jako tłuścioch okazał się problematyczny pod makijaż. Miałam filtry, z których byłam dużo bardziej zadowolona (matujący Vichy, La Roche-Posay).
Do glinek Ziai chętnie wracam. Są tanie, a skuteczne. O wersji nawilżającej pisałam tutaj, a oczyszczającej - tutaj. Maskę algową kolagenową Bielendy dostałam od Eska (:*). Saszetka wystarczyła na jeden zabieg. Maska, jak to dobre algi mają w zwyczaju, przyjemnie chłodziła skórę, a po zdjęciu okładu twarz była rozświetlona i dotleniona, a jej koloryt ładnie wyrównany. Zużyłam też dwustopniowy zabieg Mineral Therapy marki Flos-Lek, również od Eska. Skóra była po nim delikatnie oczyszczona i rozświetlona.
Do szamponu Joanna Naturia z miodem i cytryną nie mam zastrzeżeń. Był tani, a przy tym dobrze lecz bez wysuszania oczyszczał skalp i włosy, które długo zachowywały świeżość. Również odżywka L'Oreal Elseve Fibralogy spisała się u mnie bez zarzutu. Po jej użyciu włosy ładnie odbijały światło, były przyjemne w dotyku, a co najlepsze, miałam wrażenie, że dzięki temu produktowi były odbite od nasady. Zdecydowanie jestem na tak. Masce anti-age z Organique poświęciłam osobny post (klik). U mnie spisywała się fantastycznie. Moje zdrowe włosy były po kilkuminutowej sesji z produktem gładkie, lśniące i sypkie.
Żel pod prysznic Dove purely pampering spełnił wszystkie moje oczekiwania od tego typu kosmetyków, to jest pięknie pachniał i nie wysuszał skóry. Więcej do szczęścia mi nie trzeba. Antyperspirant Sure, w Polsce Rexona, również nie zawiódł. Dawał mi poczucie komfortu przez cały dzień. Serum drenujące reduktor cellulitu Ziai także okazało się dobrym zawodnikiem (klik). Może zapach anyżu nie podbił mojego serca, ale za to widocznie działanie ujędrniające już tak. Tego od kosmetyku oczekiwałam. Krem do rąk Isana z 5% Urea to mój ulubieniec od lat (klik). Moim niezwykle problematycznym dłoniom pomagał szybko i skutecznie, a to wszystko za zdecydowanie nie uderzającą po kieszeni cenę. Mam nadzieję, że reformulacja go nie zepsuła... Natomiast do bezacetonowych zmywaczy Sensique nie zamierzam już wracać. Wprawdzie nie wysuszają mi paznokci ani skórek, ale lakiery rozpuszczają baaaardzo wolno. Wypróbowałam kilka wersji i zawsze było to samo. Nie mam aż takich pokładów cierpliwości.
Pozostała pielęgnacja (zużyte w UK):
Płyn do higieny intymnej Lactacyd w wersji łagodzącej okazał się bardzo skutecznym sprzymierzeńcem w walce z podrażnieniami i nieprzyjemnym swędzeniem okolic intymnych (klik). Micel Bourjois znam, lubię i regularnie do niego powracam. Nie wiem, która to już butelka. Tani, skuteczny, nie podrażnia (klik). Szampon Alberto Balsam w wersji kokos i liczi kupiłam w funciaku. Produkt jest biały i ma ładny, delikatnie kokosowy zapach. Mimo iż zawiera SLS, nie wysusza skalpu ani włosów. Wręcz przeciwnie, jest całkiem bogaty i jeśli się go dobrze nie wypłucze, może powodować oklap. O dobrej, taniej odżywce Argan Oil z funciaka już szerzej pisałam (klik). Byłam zaskoczona jej dobrą jakością w odniesieniu do ceny. Pasta do zębów Aloe Dent triple action to moja ulubiona pasta bez fluoru. Kupuję ją w Holland&Barret. Dobrze oczyszcza zęby, ale mocno mrozi, na co uczulam, bo wiem, że nie wszyscy lubią taką ostrą miętę. Balsam do ust Tisane stosowałam tylko na noc. Sprawdzał się świetnie. Usta rano były zregenerowane, miękkie i gotowe na pomadki.
Zdenkowałam trzy podkłady/kremy BB: kompakty Bourjois i Rimmel, które całkiem niedawno opisywałam tutaj, oraz kiepski krem BB Maybelline (klik). W sumie do każdego z tych produktów miałam mniejsze lub większe zastrzeżenia. Róż w kremie Inglot w odcieniu 91 (klik) służył mi ponad dwa lata. Lubiłam go. Używałam bardzo często, prawie codziennie, a i tak nie zdołałam zużyć w całości. Końcówka wyschła, zmieniła konsystencję oraz zapach, co po takim czasie niespecjalnie mnie dziwi. Wyrzucam stary puder Happy Booster marki Physicians Formula. Mam go kilka lat i w sumie nie znalazłam dla niego dobrego zastosowania. Do wykończenia makijażu się nie nadaje, bo zawiera mnóstwo rozświetlających drobinek i sprawia, że brzydko się świecę. Stosowałam go zatem jako rozświetlacz, ale tu wspomniane drobinki nie dawały efektu, jaki bym sobie życzyła. Ładny wygląd kosmetyku to nie wszystko, więc bez żalu się rozstajemy. Wykończyłam kilka produktów do ust: bardzo nawilżającą pomadkę Celia nude w kolorze 604 (klik), cielisty błyszczyk Missguided (klik), który nie załapał się do wspólnej fotki, matową pomadkę w kremie Manhattan w pięknym odcieniu 56k (klik) oraz dawno już wycofaną szminkę Miss Sporty w odcieniu 034 (klik). Żegnam się z niezadowalającą mnie maskarą Volume Glamour utlra care spod szyldu Bourjois (klik) oraz z przyzwoitą, ale niestety nie do końca pasującą mi kolorystycznie kredką do brwi Essence (klik).