W listopadzie "zabrałam się" przede wszystkim za próbki, które dostałam od Hexxany, Maggie, Stri-lingi i Kosodrzewiny :)
Wiadomo jak to jest z próbkami - bazujemy tu na pierwszym wrażeniu. Zachwyciła mnie próbka czekoladowego masła do ciała od Farmony - produkt obłędnie pachnie i dobrze nawilża. Maseczkę do włosów Wax wypróbowałam wczoraj. Produkt ślicznie pachnie i pozostawił moje włosy wyraźnie wygładzone, błyszczące i miłe w dotyku, i to nie za sprawą silikonów. Skład wygląda naprawdę fajnie i być może skuszę się na całe opakowanie. Możliwe, że latem skuszę się również na krem matujący z Tołpy, gdyż dobrze matuje, nadaje się pod makijaż i ma przyjemną konsystencję i zapach. Krem Ruboril pachnie za to okropnie, ale jest to w końcu dermokosmetyk. Nakładałam go tylko na nos i policzki, ale nie odnotowałam większych zmian; może nieco wolniej się rumieniłam. Nie oznacza to jednak, że krem nie działa, ale tu trzeba by było zużyć jakieś 50 ml, żeby się przekonać. Serum Thalgo i Estee Lauder są w porządku, ale sama raczej ich nie kupię. Zaciekawiło mnie za to piekielnie drogie serum Diora, które ma ciekawą, nieoleistą postać, i które pozostawia buzię zmatowioną, ale rozświetloną. Wygląda to super :) Pozostałe próbki kremów przeszły jakoś przez moją kosmetyczkę bez echa; być może dlatego, że nie były one skierowane do potrzeb mojej skóry.
W tym miesiącu udało mi się również zużyć trochę kolorówki:
W tym miesiącu udało mi się również zużyć trochę kolorówki:
- Błyszczyk Essence sun club o numerze 08 sun glow, który pokazywałam na ustach TUTAJ. Błyszczyk był transparentny i zawierał drobinki. Ślicznie pachniał. Trwałość 1-2 godzinna. Całkiem fajny produkt :)
- Korektor z Inglota (perfect concealer) to jedyny wyrzutek. Pisałam o tym bublu TUTAJ. Ponieważ się nie sprawdził, nie używałam go. Sama nie wiem, po co go trzymałam w kosmetyczce. Wyrzuciłam, bo zaczął dziwnie pachnieć.
- Puder Stay matte Rimmela. Pisałam o nim TUTAJ. Matowił na krótko, miał beznadziejne opakowanie. Powtórki raczej nie będzie.
- Krem tonujący z FlosLeku z serii anti-acne. Pisałam o nim TUTAJ. Właściwie zostało mi go jeszcze na kilka użyć, ale na początku grudnia ostatecznie rozprawię się z resztkami, więc wrzucam go tutaj. U mnie krem zupełnie się nie sprawdził i powtórki NA PEWNO nie będzie.
- Lakier Essence colour&go w kolorze 53 you belong to me. Pokazywałam go TUTAJ. Jak widzicie, w opakowaniu została 1/4 produktu. Lakier tak zgluciał, że nawet rozcieńczalnik nie pomógł. Zresztą ten konkretny kolor od samego początku sprawiał mi problemy: niemiłosiernie smużył, ciągnął się po paznokciu, kładł się grubą warstwą, wysychał wieki, potrafił zacząć odpryskiwać tego samego dnia po aplikacji, rozmiękał pod wpływem ciepłej wody (np. kiedy brałam prysznic) czy gotowania. Dodam, że to na pewno nie ze starości, ponieważ kupiłam go w kwietniu, a zaczęłam używać w czerwcu. Był zatem otwarty przez 5 miesięcy. Inne lakiery z tej serii nie sprawiają mi takich problemów, ale wiem, że wiele dziewczyn narzeka na ten właśnie kolor. 53 absolutnie nie polecam.
No i została mi jeszcze do pokazania pielęgnacja:
- Trzy maseczki, które zaliczam do swoich ulubionych: anty-stres z Ziaji oraz Funky i Hip-Hop z roztańczonej serii Dermiki. Dostałam je od kochanej Stri-lingi.
- Krem do rąk Bielendy kuracja parafinowa. Jak na razie mój namber łan :) Pisałam o nim TUTAJ.
- Żel pod prysznic TBS o zapachu papai. Żel jak żel, myje, wysusza skórę. Pachnie OK, ale bez szału. W cenie regularnej nie ma co kupować, ale w dobrej promocji - czemu nie ;)
- Żel pod prysznic Dove visiblecare. Ten tutaj już nie wysusza skóry. Przyjemnie pachnie i ma gęstą, kremową konsystencję, która niestety przekłada się na niewydajność produktu. Ale wypróbować i tak warto :)
- Mleczko do ciała I love... tropical paradise. Pisałam o nim TUTAJ. Obłędny zapach, ale brak szczególnych właściwości pielęgnacyjnych.