Pomadki z serii Moisture Renew Rimmela są obecne na rynku od wielu, wielu lat. Kojarzę je odkąd byłam nastolatką, a to oznacza solidnie ponad dekadę. Powiedzmy sobie szczerze, te dość duże, granatowo-srebrne opakowania mają coś takiego w sobie, że zatrzymujemy na nich wzrok obczajając szafę marki.
Ja (zbyt) wiele czasu temu skusiłam się na dwie pomadki z rzeczonej serii, bo jedna mi się podobała, a druga miała Victorię w nazwie, a pewnie część z Was wie, że moja córcia ma na imię Viktoria (połączenie pisowni polskiej i angielskiej, co by na Nią w brytyjskiej szkole "łiktoria" nie wołali).
No dobrze, ale kończmy osobiste dygresje. Moje dwie sztuki ze względu na swój zaawansowany wiek lecą do kosza, gdyż zostały ofiarami zjawiska jednej twarzy i zbyt wielu kosmetyków do jej upiększania. Zanim jednak to nastąpi, podzielę się z Wami zaletami i wadamy tych produktów i powiem, czemu moim zdaniem zasługują na szkolną tróję z plusem.
I od słabych stron zacznijmy. Po pierwsze, zapach. Ich aromat kojarzy mi się z klasycznym kremem Nivea i jest przez jakiś czas wyczuwalny na ustach, a ja za tym w szminkach nie przepadam. Zapachy "jadalne" jakoś lepiej mi podchodzą. Po drugie, pomadki są bardzo, bardzo, bardzo kremowe. Do tego stopnia, że lubią się trochę wylewać poza kontur ust i bezpieczniej stosować je w połączeniu z konturówką oraz nie przesadzać z nakładaną ilością. Po trzecie, są nietrwałe (u mnie utrzymują się na ustach do trzech godzin bez jedzenia i picia), a przy jakiejkolwiek formie konsumpcji zostawiają wyraźne ślady na kubkach, sztućcach, rozmazują się poza kontur ust i generalnie błyskawicznie uciekają z miejsca przeznaczenia. Wyraziste kolory lubią zjadać się od środka, zostawiając wokół ust obwódkę.
Czyli już wiecie, czemu regularnie po te zawodniczki nie sięgałam?
Nawet pomimo ich zalet: ciekawej palety kolorów (w UK jest ich obecnie 12, w Rossmannach w Polscie niestety tylko połowa) z interesującymi "vampami", doskonałej pigmentacji (wystarczy jedno przejechanie po ustach by uzyskać pełne krycie) i bardzo nawilżającej formuły, która nie tylko nie podkreśla żadnych suchych skórek, ale wręcz pielęgnuje i nawilża naskórek.
180 Vintage Pink to chłodny odcień jogurtu jagodowego, bardzo ciekawy.
360 As You Want Victoria to cudowna buraczkowa czerwień.
Gdyby tylko pomadki te nie wymagały nieustannej kontroli lusterkowej, pewnie częściej bym po nie sięgała. Mimo swoich zalet okazały się jednak zbyt problematyczne w codziennym funkcjonowaniu.
Pa pa, szmineczki. Tym razem rozstajemy się bez dziwnych sentymentów.
360 świetna!
OdpowiedzUsuńkolor ma wspaniały, to fakt :)
UsuńŁadnie Ci w obu kolorach, ale konieczność ciągłej kontroli może być trudna, szczególnie przy Twoim trybie życia... Choć u mnie, wbrew pozorom, również ;)
OdpowiedzUsuńw ogóle kosmetyki powinny ułatwiać a nie utrudniać życie ;)
Usuńładnie ale ja wolę i niemal wyłącznie używam pomadek, które nie migrują a zastygają na ustach
OdpowiedzUsuńtakie pomadki są najlepsze, wiadomo :)
UsuńTa czerwień jest super. I świetnie wyglądasz z takimi intensywnymi ustami :)
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
UsuńSzkoda, że są tak problematyczne, ta czerwona wygląda na prawdę ładnie.
OdpowiedzUsuńwielka szkoda...
UsuńNo niestety kremowe pomadki mają to do siebie, że tak się zachowują. Na szczęście mamy coraz większy wybór! :)
OdpowiedzUsuńotóż to! hulaj dusza ;)
UsuńTen drugi odcień bardzo mi się podoba! Szkoda, że pomadki są nietrwałe. :)
OdpowiedzUsuńwielka szkoda :)
UsuńPodobają mi się te kolory!:)
OdpowiedzUsuńniestety kolor to nie wszystko ;)
UsuńCzerwień bardzo ładna! Szkoda, że jakość taka sobie... ja preferuję mat na ustach;)
OdpowiedzUsuńoj, ja zdecydowanie wolę mat :)
UsuńSzkoda, że okazały się tak słabe. Ładnie Ci w obu :)
OdpowiedzUsuńtrudno. tyle tego na rynku... ;)
UsuńDla mnie ogólnie kolorowe szminki są problematyczne, bo nie mam czasu w pracy ich ciągle kontrolować, nawet jak jest super trwała to nie przetrwa posiłków w nienaruszonym stanie:(
OdpowiedzUsuńrozumiem :)
Usuń