Wstępu brak. Nie mam na niego pomysłu. Wiecie, późno jest.
Twarz i perfumy:
Pasta do zębów AloeDent (klik) występuje w moich denkach regularnie. To moja ulubiona pasta bez fluoru. Uwaga wrażliwcy - jest mocno miętowa w smaku i daje czadu, jeśli chodzi o chłodzenie. Maskę algową z kakao z e-naturalne opisywałam tutaj. Działała subtelnie i na krótko, nie przebiła moich ulubionych alg z Organique. Różana maseczka z Ziaji to naprawdę przyjemny nawilżający kompres (klik). Wykończyłam próbeczkę któregoś kremu Caudalie, ale nie wyrobiłam sobie na jego temat żadnego zdania. Super Power mezo tonik Bielendy miał niezwykle przyjemny zapach dający poczucie luksusu. Sam produkt sprawował się poprawnie. Wprawdzie niczym mnie nie zachwycił, ale też niczym nie podpadł. Skończyła mi się też miniaturka zapachu Touch od Burberry. Nie moje klimaty i cieszę się, że mogłam się o tym przekonać nie inwestując w większy rozmiar flakonika.
Ciało i włosy:
Kostka myjąca z Dove myje, ładnie pachnie i nie wysusza skóry. Czego chcieć więcej? Antyperspirant tej marki również któryś już raz pojawia się w moim denku. Często kupuję te kulki, gdyż ładnie pachną i zapewniają mi dobrą ochronę. Dalej, mamy tu krem do rąk Isany z 5% mocznika. To mój wielki ulubieniec (klik). Wprawdzie przeszedł niewielką reformulację, ale nie wpłynęło to negatywnie na efekty, jakie daje. Ten krem działa jak nawilżająco-natłuszczający kompres na moje przesuszone dłonie. Do kofeinowego szamponu Alterry nie mam zastrzeżeń. Radził sobie nawet ze zmyciem olejów. Ogromnym plusem szamponów tej marki jest to, że nie wysuszają mi skalpu i nie wywołują łupieżu. Odżywkę Nivei long repair opisałam szerzej tutaj. Byłam z niej zadowolona; dzięki zawartości silikonów działała na włosy wygładzająco i pomagała chronić je przez mechanicznymi uszkodzeniami. Nie mogłam jednak nakładać jej na skalp, gdyż powodowało to w moim przypadku spektakularny oklap. Skończył mi się też płyn do higieny intymnej Lactacyd w wersji ochronnej. Świetny, nie mam zastrzeżeń. Myje, odświeża i nie podrażnia, a na tym ostatnim zależało mi najbardziej.
Kolorówka:
Błyszczyk Kobo w odcieniu 205 iced latte (klik) zużyłam w warunkach domowych, bo nie wyglądałam w tym kolorze korzystnie. O eyelinerze Sephory skrobnęłam w poprzednim poście (klik). Niewiele miałam do zarzucenia jego jakości, ale nie układała mi się współpraca z mega cienkim i bardzo giętkim pędzelkiem. Liner zrobił się w ostatnim czasie jakiś taki wodnisty i stracił na pigmentacji, więc postanowiłam się z nim pożegnać. Z korektora Maybelline Dream Lumi Touch nie byłam specjalnie zadowolona (klik). Miał nieco za ciemny odcień i wysuszał mi skórę pod oczami. Inaczej ma się sprawa z maskarą Lovely pump up, tak chwaloną w blogosferze. Polecam, jest naprawdę dobra! Nawilżająca odżywka Nail Inc paznokci nie nawilżyła w najmniejszym stopniu. Przynajmniej ja tego nie widzę. Dodatkowo skracała żywotność lakierów na paznokciach. Jestem na nie. Lakier Essence 43 where is the party? (klik) zużyłam w około 2/3. Reszta brzydko zgęstniała i nawet reanimacja rozcieńczalnikiem nie pomogła. The Elle Red Mavali (klik) był natomiast ślicznym odcieniem czerwieni, który ożywiał mi zimowe dni. Musiałam pożegnać również fiolet Fiji marki Sinful Colors (nie ma na zdjęciu) (klik), bo jego buteleczka popękała mi w rękach na małe kawałki podczas próby jej otwarcia. Jakim cudem nie zalałam dywanu nie wiem do tej pory...
Ze zużyć to by było na tyle. Pora zrobić w torbie miejsce na kolejne opakowania!
A my przejdziemy do części zakupowej niniejszego posta. Plan był taki, aby w lutym nie kupić nic. Jednakowoż... od jakiegoś czasu staram się kupować upatrzoną kolorówkę w promocjach. I takie się nadarzyły, więc skusiłam się na kilka rzeczy, na które miałam ochotę od co najmniej kilku tygodni lub miesięcy, więc wiedziałam, że prędzej czy później ulegnę pokusie:
W Superdrug było promo 3 for 2 na kosmetyki Maybelline oraz buy one get one 1/2 price w szafie Bourjois. Mam już trzy kredki Maybelline i pierwsze wrażenie zrobiły na mnie tak dobre, że dokupiłam odcień 150 Fuchsia Desire. Zawsze unikałam fuksji, a okazuje się, że wyglądam w tym kolorze świetnie! Kto by pomyślał... Idąc za ciosem skusiłam się na fuksjowy (Fuchsia Flourish) i koralowy (Alluring Coral) błyszczyk z serii Elixir. Jest coś pociągającego w tych małych, pękatych opakowaniach...
Mam teraz fazę na mocne, matowe usta. Dlatego zależało mi na 05 Ole Flamingo! od Bourjois. Do tego wyrazistego odcienia dobrałam dużo spokojniejszy 09 Happy Nude Year. Chcę jeszcze zdobyć nowe kolorki w odcieniach 10 i 11, ale w UK ich nie ma, więc będę polować w Polsce. A jest teraz ciekawa promocja w Superpharm... ;)
Aha, jeśli Was kiedyś ciekawiło, czemu kupuję tyle kolorów z jednej kolekcji, robię to z dwóch powodów: po pierwsze, lubię pokazywać szerszy przekrój odcieni na blogu, a po drugie - zwykle poszczególne kolory nieco różnią się między sobą właściwościami, a mnie to z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego powodu fascynuje. There you have it :)