Wydaje mi się, jakbym dopiero co podsumowywała zużycia sierpnia, a tu już cały miesiąc przeleciał. I mimo iż na początku września byłam w Polsce, po ponad dwóch tygodniach intensywnej pracy poczucie urlopowego relaksu i wypoczęcia pierzchnęło hen daleko. Przepraszam, że marudzę. Jestem zestersowana, zmęczona i lecą mi włosy (choć jeden kosmetyk zaczął działać i jest nieco lepiej, ale o tym kiedy indziej). Czasem, prawda, każdy musi się wygadać. Co mnie tak stresuje? Niedawno w pensjonacie goście zdewastowali nam pokój. Musiałam m.in. wymieniać popaloną papierosami wykładzinę. Po uniesieniu starej okazało się, że cała podłoga jest do reperowania. Podczas tych prac ekipa przez przypadek przebiła rurę z wodą. Zalało nam dół. Przeciek niby został naprawiony, po czym dwa dni później ta sama rura pękła ponownie. Wiecie, budynek z wczesnych lat trzydziestych ubiegłego wieku - czego się nie dotkniesz, trzy inne rzeczy wychodzą do reperacji. Późną jesienią/zimą musimy przeprowadzić remont korytarzy. Kto wie, co mnie czeka po zerwaniu tapet i wykładzin? Jakie tajemnice i problemy się tam kryją? Strach się bać, bo tutaj wszystko jest robione na łapu-capu. Nie wiem, czy tylko w Blackpool, czy w całej Anglii, ale tapeta kładziona na tapetę, zrobienie dobudówki dookoła rury odprowadzającej deszczówkę bez przeniesienia tejże na zewnątrz, gdzie powinna być (tak, mam dwie takie rury zamurowane w ścianie, co chwilę coś pęka lub się obsuwa i zalewa bar i jadalnię) to norma, która chyba dziwi tylko mnie...
OK, to by było na tyle wylewania gorzkich żali. Mnie osobiście jeszcze nie dotknęły żadne rasistowkie ataki/incydenty po Brexicie, ale spodziewam się, że to kwestia czasu. Atmosfera w UK naprawdę wyraźnie zgęstniała od czerwca i czuję od części gości niechęć, którą starają się ukrywać, ale nie do końca im wychodzi.
Ale może trzymajmy się już tematu.
Bibułki matujące Theatric Professional (do kupienia w Rossmannie) były w porządku. Miały dobry rozmiar i nie darły się. Nie były najchłonniejsze, ale dawały radę.
Z jajka Blend it! byłam zadowolona przez... miesiąc. Choć nie jest zniszczone, wyrzucam, bo zrobiło się twarde, nieprzyjemne i chropowate w dotyku - nawet po zmoczeniu wodą. Może ja coś nie tak zrobiłam? Myłam je po każdym użcyciu wodą i antybakteryjnym mydłem. Tak samo traktuję wersję mini pod oczy i z nią nic się nie dzieje...
O kremie Magic Rose z Evree pisałam w poprzednim poście (klik). Do mieszanej/tłustej, płytkounaczzynionej cery 30+ jest jak znalazł.
O serum z witaminą C marki Filorga wspomniałam już w ulubieńcach lata, ale i tak powstanie jeszcze osobny, dokładniejszy wpis. Na temat tak genialnych kosmetyków trzeba głośno trąbić.
Woda micelarna Taaj Paris to dla mnie raczej jednorazowa przygoda (klik). Wprawdzie nie mam do niej większych zastrzeżeń - była skuteczna, a jej ogromna pojemność jest jej dużym atutem, ale nie oczarowała mnie na tyle, by specjalnie jej szukać. Nie kiedy z łatwością mogę sięgnąć po różowego Garniera ;)
Z chęcią natomiast wrócę do toniku łagodzącego Pat & Rub (teraz chyba Naturativ) - klik. Jest delikatny, ma działanie łagodzące; wszechobecne zachwyty nad nim są uzasadnione.
Żel do ciała Aloe Vera był prezentem od brata i bratowej, którzy przywieźli mi go z wakacji na Fuerteventurze. Miał działanie nawilżające, ale po aplikacji zostawiał na skórze denerwujący, klejący film. Zużyłam, lecz bez zachwytów.
O złuszczających skarpetach Shefoot pisałam tutaj. Podtrzymuję swoje zdanie - są świetne. W 10-12 dni zrzucamy stary, stwardniały naskórek i możemy przez kilka tygodni cieszyć się w miarę gładkimi stopami, którym do ładnego wyglądu wystarcza peeling, pumeks i krem. Zabieg powtarzam co jakieś 2-3 miesiące.
O masce z granatem i aloesem Alterry wspominałam w ulubieńcach lata jak i wielkorotnie w zużyciach. Moje włosy reagują na nią nawilżeniem i blaskiem, choć odżywkę z tej serii lubią jeszcze bardziej.
Balsam do rąk z ekstraktami z kwiatów wiśni i róży od Wellness & Beauty miał swoje pięć minut tutaj. To przyjemny krem do lekkiego, doraźnego dowilżenia skóry dłoni, ale długofalowych efektów nawilżająco-regenerujących nie ma co się po nim spodziewać. No i ma strasznie wkurzającą, malutką zakrętkę, którą łatwo zgubić.
Odświeżający Lactacyd zagościł pod moim prysznicem pierwszy i ostatni raz. Jak uwielbiam wersję fioletową, tak zużycie zielonego brata było dla mnie nieprzyjemnym doświadczeniem. Nie lubię pomentolowego uczucia chłodzenia w rejonach intymnych. Tyle w temacie.
Peeling do ciała Bio Glow był przypadkowym, bardzo tanim zakupem z drogerii Savers. Skusiłam się, bo materiałem ścierającym były łupiny orzechów, nie polietylen. Bazą peelingu była parafina, a nie każdy lubi pozostający po niej film. Produkt pachniał morelowo. Taki zwyklak.
Po kilku latach wypsikałam Cool Water od Davidoffa. Sześć lat temu, kiedy trafiła do mnie ta butelka, miałam trochę inny gust zapachowy niż obecnie. Nadal uważam, że to dobry zapach na lato, ale nie rzucę się w tę pędy do drogerii po nową flaszkę. Zresztą teraz, kiedy jest zimniej, mam raczej ochotę na kwiatowo-pieprzne nuty.
Żel pod prysznic Orangeasm od Soap & Glory troszeczkę mnie zawiódł. Wprawdzie do właściwości myjących nie mam zastrzeżeń, a także doceniam funcjonalne opakowanie z pompką oraz dużą pojemność (500 ml), ale mialam nadzieję na dużo intensywniejszy zapach. Żel pachnie jak lubię, owocami pomarańczy, ale zapach jest bardzo, bardzo delikatny i trzeba się mocno wwąchać, żeby go poczuć...
Zmywacz do paznokci Elegant Touch był dobry. Zmywał lakiery bez wysuszania paznokci, a to dla mnie bardzo ważne.
Maska do włosów blask i elastyczność od Bania Agafii (klik) była bardziej odżywką niż maską. Wygładzała włosy i ułatwiała rozczesywanie, ale właściwie żadnego efektu wow nie było.
Saszetka szamponu fade out była dołączona do szamponetki z Superdrug, która miała dać niebieski kolor na moich włosach. Koloru nie uzyskałam, a szampon z saszetki był po prostu zwykłym, mocnym oczyszczem.
Miniaturę żelo-kremu Normaderm Vichy dostałam od Hexxany. Pielęgnacja do twarzy Vichy, za wyjątkiem matującego filtra, zupełnie mi nie sluży. Tak samo było z tym produktem. Wystarczył na trzy aplikacje, ale za każdym razem skóra była nieprzyjemnie ściągnięta - mazidło nie nawilża dostatecznie. Dostaje ode mnie również minusa za zapach kojarzący się z męskimi kosmetykami (na sobie nie lubię).