sobota, 31 października 2015

Essie, Island Hopping

Prezentowany dziś lakier chciałam posiadać od długiego już czasu, ale nie mogłam go dorwać stacjonarnie. W końcu zamówiłam go na amazonie, bo na ebay ceny były absurdalne. Z tego tytułu wnioskuję, że Island Hopping nie jest w regularnej sprzedaży.

Dostępność: bardzo słaba; trzeba polować online
Cena: ok.8 funtów
Pojemność: 13,5 ml
Kolor: śliwkowy mauve
Wykończenie: krem
Konsystencja: rzadkawa
Pędzelek: trafiła mi się wersja z cienkim pędzelkiem
Krycie: dwuwarstwowiec
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Ciate)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: 3 dni na moich miękkich paznokciach



Availability: this shade is very hard to find; I bought mine on Amazon
Price: GBP 7.99
Volume: 13.5 ml
Colour: plumy mauve
Finish: cream
Consistency: thinnish
Opacity: a two-coater
Drying time: not tested (I used Ciate quick dry top coat)
Removing: no problems
Durability: 3 days on my soft nails

czwartek, 29 października 2015

Wibo, eyebrow stylist, Brązowy żel stylizujący do brwi

Ponieważ nie mam, póki co, widocznych ubytków w brwiach, lubię je na szybko podkreślać barwionymi maskarami. Nie znam szybszego sposobu przyciemnienia i utrwalenia włosków. Tusze do brwi polubiłam dzięki Brow Drama od Maybelline (klik). Po wykończeniu wspomnianego produktu postanowiłam dać szansę polskiemu Wibo.

Według Wibo:

Tusz do stylizacji brwi
-wyeksponowany kolor oczu
-dopasowanie brwi do kształtu twarzy
-skorygowanie niedoskonałości poprzez optyczne zagęszczenie brwi


Pomocna przy codziennych zabiegach upiększających może okazać się nowość firmy Wibo - Eyebrow Stylist. Jest to brązowy tusz do stylizacji brwi, dzięki któremu w prosty i szybki sposób, będziemy mogli podkreślić brwi i nadać im idealny kształt. Zastosowanie kosmetyku pozwoli skorygować niedoskonałości brwi: optycznie je zagęści, doda koloru oraz zatuszuje nierówności. Dodatkową zaletą tuszu jest żelowa konsystencja, która pozwala na równomierną i dokładną aplikację kosmetyku. (klik)


Maskara do brwi Wibo jest kosmetykiem niesamowicie wydajnym. Używam tego samego ośmiomililitrowego opakowania niemal codziennie od ponad pół roku i dopiero teraz produkt zaczął mi się kończyć. A że kosztuje poniżej 10 zł, to same wiecie - opłaca się.

Muszę pochwalić ten tusz za chłodny kolor. Nie ma w nim żadnej rudości, co się chwali. Są natomiast jakieś dziwne drobinki, które widać na słoczu na skórze, ale na szczęście na brwiach już nie. Nie wiem, jaka ich rola, ale chyba wolałabym, żeby ich tu nie było.

Kolejną mocną stroną kosmetyku jest aplikator. Spiralka jest cienka i bardzo łatwa w obsłudze. Z łatwością podkreślimy nią same włoski bez brudzenia połowy twarzy. Dobrze też dystrybuuje maskarę (bez grudek, nierówności) i ładnie przeczesuje brwi. Po aplikacji mazidło pozostaje na swoim miejscu aż do demakijażu bez rozmazywania się, spływania, osypywania czy znikania bez śladu. Utrwala brwi przyzwoicie.


Jedyne zastrzeżenie, jakie mam wobec tego kosmetyku to fakt, że maskara jest jak dla mnie nieco zbyt dobrze napigmentowana i bardzo łatwo można nią brwi przyciemnić za bardzo i wyglądać nienaturalnie. Ogólnie i obiektywnie jednak stwierdzam, że produkt można śmiało zaklasyfikować do kategorii "tanie i dobre".

A jakie jest Wasze zdanie?

poniedziałek, 26 października 2015

Phyto, Phytokeratine, Reparative serum for damaged ends

Serum podarowała mi Hexxana. Dziękuję!

Oto co na temat produktu przeczytamy w angielskiej wersji strony producenta:

PHYTOKERATINE serum has been specifically formulated to repair damaged lengths and ends. Ends are repaired and silky soft. 
  • Improvement in the appearance of ends for 72%* of the subjects
  • Softer ends for 77%* of the subjects
*Use test conducted under dermatological supervision on 61 volunteers after using Phytokératine Shampoo + Reparative Phytobaume + Phytokératine Serum.

PHYTOKÉRATINE is formulated with silk peptides and a Brazilian palm oil complex to restore silkiness and shine. Plant-origin amino acids or botanical keratin and hyaluronic acid are injected deep into the hair fiber to rebuild its internal architecture and restore optimum hydration levels.


Serum ma postać białego, bezzapachowego mleczka. Zamknięto je w wygodnej w użyciu i praktycznej buteleczce z pompką. Jedno pompnięcie wystarcza mi na aplikację na mojej średniej długości włosy.

Teraz tak. Produkt trafił do mnie zanim ścięłam prawie 10 cm włosów. Te 10 cm było dość zniszczonych, ponieważ przez rok nie udało mi się trafić do fryzjerskiego fotela (w UK nie mam zaufanego speca od czupryn), a mam taki rodzaj włosów, który wymaga regularnego (co 2-3 miesiące) podcinania, gdyż końcówki mimo zabezpieczania serami mają tendencję do rozdwajania się. No i cóż. Zniszczonych, rozdwojonych końców serum nie uratowało. Nie jestem zaskoczona w njamniejszym stopniu, bo znając swoje kłaki od prawie 30 lat wiem, że tylko nożyczki potrafią się z nimi uporać.

Przyznam, że po podcięciu moje końcówki pozostają w dobrej kondycji, mimo iż zostały rozjaśnione. Są przyjemnie jedwabiste w dotyku. Serum stosuję co drugie mycie na wilgotne włosy. Wolę nie sięgać po nie za często, gdyż zawiera proteiny, a z przeproteinowaniem włosów ciężko się walczy. Pytanie tylko, ile w dobrej kondycji mojej czupryny udziału serum, a ile delikatnych szamponów, olejku Loton i odżywki nawilżającej z Petal Fresh. Ciężko mi wyrokować. Serum używam od dobrych kilku miesięcy i w sumie nie umiem powiedzieć, czy działa, czy nie. Ale jak mówię - włosy są w dobrej kondycji. Są zdrowe, lśniące i tak mięciutkie i jedwabiste, że aż chce sie je miziać bez końca. Zapewne jest to skutek całościowej pielęgnacji, której to serum jest cząstką...

sobota, 24 października 2015

Rimmel, Apocalips lip lacquer, Stellar

Apocalipsy Rimmela nigdy specjalnie nie wzbudzały mojego pożądania. Owszem, gdzieś tam drzemała we mnie chęć, aby je przetestować, ale sugerowana cena (około 6 funtów) nie zachęcała do zakupu. Aż do dnia, kiedy Justyna dała mi cynk, że Apocalipsy są w sieci B&M Bargains za funta pięćdziesiąt. Cóż, teraz już nie było wymówek.

Zdeecydowałam się na odcień Stellar. Tak wnioskuję po obejrzeniu wielu słoczy w sieci, gdyż na opakowaniu mojej sztuki nie ma żadnego oznaczenia koloru...


Tubka jest ładna wizualnie. Ten gradient, kształt nakrętki - całokształt prezentuje się nieźle. Gąbeczkowy aplikator ma na czubku wgłębienie, w którym zbiera się wystarczająca ilość produktu na jedną aplikację na moje dość pełne usta. Zastanawiam się jednak, czy to nie byłoby zbyt dużo kosmetyku dla posiadaczek węższych warg. 

Mazidło ma dziwaczny, plastikowy zapach, dla mnie nieprzyjemny.


Ten lakier do ust to w istocie bardzo dobrze napigmentowany błyszczyk zapewniający pełne krycie. Nie wżera się w usta. Nie wysusza warg, ale też nie ma właściwości pielęgnacyjnych. Nie zauważyłam, by wykazywał tendencję do zbierania się w bruzdach na wargach.

Stellar to dość intensywny, cukierkowy róż. Na pewno nie należy do rodziny nude i nie sprawdzi się u dziewczyn, które nie lubią wyrazistego koloru na ustach.

Trwałość produkt ma typo błyszczykową. U mnie utrzymuje się tak do 3 - 3,5 godzin bez jedzenia i picia.

Ot, taki przeciętny błyszczyk. Cieszę się, że kupiłam go za ułamek drogeryjnej ceny. Troszeczkę kusi mnie wersja matowa, ale nie kręci wybór kolorów...

czwartek, 22 października 2015

Wielka paka-niespodzianka.

Dwa dni temu przyszła do nas spora paka zaadresowana do mnie. Byłam bardzo zaskoczona, gdyż niczego nie zamawiałam, ale rzut oka na nadawcę wyjaśnił zagadkę. Tak, to Hexxana zupełnie niespodziewanie, zupełnie bezinteresownie i zupełnie bez okazji przysłała mi wielką pakę z mnogością kosmetyków do testów.

Asiu, bardzo, bardzo Ci dziękuję, że mnie tak rozpieszczasz.

kąpielowe umilacze

maski Origins i krem bioIQ w idealnej ilości do wypróbowania

serum do twarzy Decleor, czyścik Nude, dwa podkłady z filtrem Pharmaceris i krem pod oczy Sesdermy

krem do twarzy Decleor, algi Norel, produkt na cellulit Bliss

 cudnie ciasteczkowo pachnący krem do rąk DeBa, pięny zapach od Clarins, odsypka pudru La Praire, próbka kremu Oskia

 miniatury kosmetyków Ahava

mnóstwo cieni mineralnych

baza pod cienie Artdeco, cień Yves Rocher, podkład sypki Chanel, próbki

mnóstwo kredkowych linerów

Czy teraz ktoś się dziwi, że tak opadła mi szczęka?

niedziela, 18 października 2015

Essie, Hubby For Dessert

Lakier jest częścią składową zestawu zawierającego trzy lakiery kolorowe oraz base coat i top coat good to go marki, który kupiłam w Tk Maxx za niecałe 13 funtów.

Kolor: rozbielony fiolecik
Wykończenie: krem
Konsystencja: raczej rzadka
Pędzelek: wąski, ale wygodny jak na miniaturkę (5 ml)
Krycie: lakier nie jest kryjący; na zdjęciach widzicie dwie warstwy, które nie dają pełnego krycia. Końcówki paznokci prześwitują, co w tym przypadku wygląda moim zdaniem świetnie
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Ciate)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: 3 dni na moich słabym paznokciach



This nail varnish is a part of a set containing three colour nail varnishes as well as Essie base and top coats, which I bought in Tk Maxx for Ł12.99.

Colour:pastel-y purple
Finish: cream
Consistency: on the thin side
Brush: small and narrow but manageable
Opacity:in the pictures you can see 2 coats. It's not a fully opaque colour.
Drying time: not tested (I used Ciate quick dry top coat)
Removing: no problems
Durability: 3 days on my soft nails

piątek, 16 października 2015

Queen Helene, Mint Julep Masque - maseczka miętowa

Jakkolwiek uwielbiam samorobione maski z glinki za moc działania i możliwość dobierania dowolnych dodatków, w okresach wzmożonej pracy liczy się dla mnie szybkość i wygoda, więc sięgam wtedy po "gotowce". Jednym z nich była w ostatnich tygodniach maska Queen Helene.


Kupiłam ją w aptece Dbam O Zdrowie za niecałe 9 zł/56 g. Maskę zapakowano w tubkę z zakrętką. Produkt ma bardzo gęstą i zwartą konsystencje, ale ujście tubki jest na tyle duże, że relatywnie łatwo wycisnąć porcję. Zawartość tubki wystarczyła mi na dziesięć aplikacji na całą twarz.

Maska ma wyraźnie miętowy zapach i chłodzi po nałożeniu. Mnie ten efekt bardzo odpowiada, bo takie chłodzenie uspokaja rumień i naczynka. Po kilku minutach glinka (jak to glinka) zaczyna zasychać i warto ją co jakiś czas zraszać.  Trochę marze się podczas zmywania, dlatego z wygody zawsze wykonuję tę czynność pod prysznicem.

Pod względem działania maska spisuje się poprawnie, choć na kolana mnie nie powaliła. Widać, że nieco oczyszcza skórę, wyrównuje jej koloryt i ściąga pory. Po jej zastosowaniu wszelkie kremy i sera szybciej się wchlaniają. Nie są to jednak efekty długotrwałe.

Ot, przyjemna maska do częstego stosowania.

środa, 14 października 2015

Rimmel, Lasting Finish by Kate Lipstick, 101 & 110

Osoby interesujące się światem makijażu wiedzą, że kilka lat temu marka Rimmel zaproponowała Kate Moss, aby została twarzą szminek z serii Lasting Finish. Co kilka miesięcy pojawiają się w ramach linii nowe edycje. Dwie szminki, które dziś pokażę, kupić można w stałej kolekcji, liczącej obecnie cztery odcienie. Pomadki o matowym wykończeniu umieszczono w gustownych czerwonych opakowaniach, w odróżnieniu od ubranych w czarne ubranka szminek o wykończeniu kremowym.

101 kupiłam sama za 5,49 funtów/4 g, a piękną 110 podarowała mi Justyna. Dziękuję!


Zatrzymajmy się na chwilę przy wykończeniu. To tak do końca matowe nie jest. Mamy tu raczej do czynienia z satyną, przy czym 101 jest bardziej matowa od 110, której nawet przy dobrych chęciach do matu już zaliczyć nie można. Nic to, i tak jest piękna.

Szminki mają przyjemny arbuzowy zapach i nie sprawiają problemów przy aplikacji. Suną po ustach jak marzenie bez zbierania się w bruzdach. Nie migrują poza kontur ust. Odnośnie trwałości - bez jedzenia i picia wytrzymują u mnie około 4 godziny. Schodzą niestety nierównomietnie od środka ust zostawiając wokół nich obwodkę. Nie mam im jednak tego specjalnie za złe, bo wiele szminek tak robi. Nie zauważyłam, aby wysuszały mi naskórek.


101 należy do rodziny nude z dominującymi różowymi tonami. Na mnie daje efekt my lips but better. Bardzo dobrze się w niej czuję i to jeden z moich ulubionych nudziaków.



110 to żywy koral. Pomadka jest przepiękna i cudnie ożywia twarz. Jak widać, bliżej jej wykończeniu kremowemu niż matowemu, ale kolor to rekompensuje.


Obie pomadki bardzo bardzo lubię i bardzo chętnie noszę, dobierając je do nastroju, okazji i ubioru.

poniedziałek, 12 października 2015

Essie, Brides No Grooms

Lakier jest częścią składową zestawu zawierającego trzy lakiery kolorowe oraz base coat i top coat good to go marki, który kupiłam w Tk Maxx za niecałe 13 funtów.

Kolor: wyrazisty róż z kapką czerwieni
Wykończenie: żelowe
Konsystencja: raczej rzadka
Pędzelek: wąski, ale wygodny jak na miniaturkę (5 ml)
Krycie: do pełnego krycia potrzebowałam dwóch warstw
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Ciate)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: 3 dni na moich słabym paznokciach, co przy tak intensywnym kolorze jest w moim przypadku doskonałym wynikiem



This nail varnish is a part of a set containing three colour nail varnishes as well as Essie base and top coats, which I bought in Tk Maxx for Ł12.99.

Colour: bright pink with some red undertones
Finish: gel-like
Consistency: on the thin side
Brush: small and narrow but manageable
Opacity:a 2-coater
Drying time: not tested (I used Ciate quick dry top coat)
Removing: no problems
Durability: 3 days on my soft nails

piątek, 9 października 2015

Zakupy września.

We wrześniu byłam w Polsce i jak zwykle skorzystałam z okazji, żeby trochę pobuszować po przybytkach kosmetycznej rozpusty. Niby mam w UK dostęp do wielu ciekawych marek, a i tak tęsknię za produktami dostępnymi w ojczyźnie. Babie-pudernicy nie dogodzisz.



W poszukiwaniu resztek filtrów wstąpiłam do apteki i kupiłam dwie ostatnie sztuki, które się im jeszcze uchowały. Filtrów Pharmaceris jeszcze nie miałam i jestem bardzo ciekawa, czy się sprawdzą. Tak, ja z tych co filtrują się przez cały rok. Staram się dmuchać i chuchać na swoje naczynka.



Powyżej atak na Naturę. Była promocja na serum do paznokci Evree i każdą pojedynczą sztukę dorwałam za około 10 zł. Tisane to sprawdzony klasyk; przyda się zimą. Cudowny olejek Kneipp dorwałam przy samej kasie. To miniatura była, wystarczyła mi na jakiś tydzień stosowania na całe ciało. Jestem zachwycona! Olejek pięknie grejpfrutowo pachnie, pięknie nawilża i uelastycznia skórę, a przy tym jest stosunkowo nietłusty. Małe cudeńko.




W Rossmannie buszowałam głównie w działach z pielęgnacją twarzy i włosów. Ponieważ, jak wiecie, niedawno zafundowałam sobie na głowie ombre, kupiłam fioletowy szampon w celu zapobiegnięcia żółknięcia rozjaśnianych końcówek (takie szampony w UK są stosunkowo drogie) oraz olej do włosów Loton, o którym nie mam na razie zdania. Do koszyka wpadł poprawny antyperspirant Ziai, masło Wellness&Beauty (czeka na swoją kolej) oraz kolejna buteleczka olejku slim z Evree. Mam już jedną w pudełku z zapasami i choć jeszcze z produktu nie korzystałam, ufam marce i wzięłam kolejną sztukę. Czekają, aż zużyję serum Ziai. Na przyszłe pobyty w Polsce zostawiłam u rodziców zestaw maseczek. Peeling enzymatyczny Bielendy jest poprawny - nie najlepszy na świecie, ale coś tam działa. Do ziajowych glinek wracam w miarę regularnie, bo rzeczywiście delikatnie oczyszczają moja twarz bez podrażniania naczynek. Bedąc na wyjeździe nie mam ochoty na samodzielne kręcenie glinkowych maseczek i stawiam na takie gotowce. Pomadkę Alterry kupiłam na wypróbowanie, bo bardzo lubię jej rumiankową siostrę.
 


Już w Anglii wybrałam się do Holland&Barret, gdzie była promocja na moją ulubioną pastę do zębów bez fluoru - buy one, get second one half price. Nic tylko brać, bo to produkt, którego używa się codziennie.



Tuż przed wyjazdem z Polski wpadłam na szybkiego do Rossmanna po Creme de Rose od Maybelline. W UK ani tego odcienia, ani Creme de Nude nie ma... Jestem z zakupu ogromnie zadowolona. U mnie cień wygląda świetnie zarówno solo w towarzystwie kreski lub jako baza pod cienie przez praktycznie cały dzień. Może po 10-12 godzinach zaczyna się lekko zbierać w załamaniach. Kolor jest prześliczny - na tę chwilę to mój ulubiony Color Tattoo (mam ich łącznie 4).
 


No i w końcu na promocji w Superdrug (buy one, get the second one half price) skusiłam się na nowe matowe pomadki Maybelline. Każdą z nich miałam na ustach tylko raz i na razie uczucia mam bardzo mieszane. Będę dalej testować, żeby wyrobić sobie ostateczną opinię.

I to wszystko - trochę pielęgnacji, trochę kolorówki, sporo radości :)

wtorek, 6 października 2015

Zużycia i wyrzutki września.

Heloł. Kilkudniowa przerwa w nadawaniu wynikła z nawału pracy na początku października i całkowitego braku wolnego czasu. Nawet na sen czasu za bardzo nie było. W sumie teraz też powinnam spać i odpoczywać zamiast pisać, ale chciałam już przerwać tę ciszę. Dziwnie się czuję, kiedy nie ma mnie tu zbyt długo, po prostu.

Ok. Zacznijmy od zużytej pielęgnacji.


Jakiś czas temu popełniłam wpis porównujący micele L'Oreal i Garnier (klik). Oba się u mnie sprawdzają, ale ze względu na cenę i pojemność wolę właśnie Garniera. Tani, skuteczny, delikatny micel - czego chcieć więcej? Z kremu do rąk Isany anti-age też byłam o dziwo zadowolona (klik). O dziwo, gdyż nie zawiera mocznika, a mimo to potrafi ładnie nawilżyć dłonie, choć nie jest to efekt długofalowy, raczej doraźny. Za to antyperspirant Dove w wersji natural touch mnie nie zachwycił. Nie zapewniał mi całodziennej ochrony i pod koniec dnia czułam od siebie nieprzyjemny zapach. Nie polecam i nie wrócę. Za to olejkiem Kneipp byłam zachwycona. Kupiłam miniaturę w Naturze przy kasie nie spodziewając się tak dobrego kosmetyku. Przede wszystkim pięknie grejpfrutowo pachnie i naprawdę ładnie nawilża i napina skórę. Próbki kremu Dermedic Hydrain3 zrobiły na mnie raczej pozytywne wrażenie.


Owsiane mydło Biały Jeleń było poprawne. Ładnie się pieniło i nie wysuszało skóry, ale nie podszedł mi do końca ten mleczno-zbożowy zapach ani to, że mydło zawiera pszenne otręby, które tak naprawdę nie mają racji bytu, bo jedynie masują skórę. Są zbyt delikatne, żeby ją złuszczać. Waniliowa maska Kallos też nie okazała się hitem (klik). Samo nabłyszczanie włosów i ułatwianie rozczesywania to za mało, żeby wywołać we mnie zachwyt. I tak, na zdjęciu widać, że w pudełku jest jeszcze jedna porcja kosmetyku. Zużyję i słoik wyrzucę zamiast chomikować go do końca miesiąca. Do żelu pod prysznic Palmolive nie mam zastrzeżeń. Dobrze mył, ładnie pachniał i nie wysuszał skóry. Krem do rąk Bielendy kuracja parafinowa (klik) to jeden z moich ulubionych kremów na dzień. Rzeczywiście pomaga zegenerować stan skóry na rękach. No i wreszcie wykończyłam różany krem pod oczy Dr Organic (klik). O ile na począku stosowania byłam z niego zadowolona, tak pod koniec tubki zupełnie przestał się sprawdzać i nawet nawilżenie nie było dostateczne.


O próbkach podkładów Amazon Gold Mineral Foundation od Pixie powstał osobny wpis (klik). Zainteresowanych zapraszam tam. Próbkę kremu BB Garniera znalazłam w jakiejś gazecie. Muszę przyznać, że wyglądał na skórze rewelacyjnie, gdyż wyrównywał jej koloryt, a przy tym nie było widać, że położyłam na twarz coś podkładopodobnego. Normalnie idealny efekt drugiej skóry. Niestety nawet odcień light jest dla mnie nieco za ciemny, a do tego nie odpowiadał mi niesamowicie intensywny zapach tego kosmetyku. Wrażeń ze zużycia próbek kremu Bioliq nie pamiętam....

A teraz czas na wyrzutki. We wrześniu postanowiłam bez sentymentow pożegnać się z kilkoma starociami.


Zarówno filtr do ciała Sun Ozon jak i krem nietrwale brązujący Lirene były ze mną jeszcze od zeszłego lata. Ponieważ w tym  roku w UK lata praktycznie nie było, najzwyczajniej w świecie nie miałam okazji ich zużyć, a do trzeciego już sezonu nie chcę ich trzymać. Z filtru byłam zadowolona, gdyż jest skuteczny, choć posiada jeden minus - bardzo czuć go na skórze i wrażenie to trwa do wzięcia kąpieli. Krem BB Lirene za to się u mnie nie sprawdził (klik). Wprawdzie dawał bardzo ładny kolor, ale brzydko smużył podczas aplikacji.


Do kosza poszło też trochę starej koorówki: odsypka rozświetlających perełek Gosh, które były dla mnie zdecydowanie za złote, stwardniały cień w kredce Max Factoria 05 (klik), który według producenta zdatny jest do użtku tylko przez 6 miesięcy od otwarcia, cienie Rainbow 115R (klik), 112R i 113R (klik), które od samego początku były suche i pylące, a z biegiem czasu coraz ciężej się z nimi pracowało, przez co rzadko po  nie sięgałam, prawie wykończona, osypująca się maskara L'Oreal false lash flutter (klik) oraz dwa cienie Inglota, które zaczęły kamienieć na wierzchu - 413P i 477DS (klik). Na zdjęciu nie ma niesamowicie nieprzyjemnej w użytkowaniu, suchej i twardej konturówki Collection (klik), bo o niej zapomniałam, ale ją też wyrzucę, bo po co ma mi zalegać nieużywana na toaletce.

A w następnym poście pokażę Wam, co sobie fajnego przywiozłam z Polski :]
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...