niedziela, 30 października 2016

Nuxe, Reve de Miel, krem do rąk i paznokci

Hexxana (:*) zagląda na mojego bloga od kilku już lat i dobrze wie, że zawsze narzekam na suchość swoich dłoni. Postanowiła zatem temu zaradzić obdarowując mnie tubką (75 ml) kremu do rąk Nuxe. Przeznaczonego do dłoni suchych i zniszczonych właśnie.


Krem zapakowano w poręczną tubkę z klapką. Nie mam żadnych zastrzeżeń w tym względzie. Kosmetyk ma niezbyt gęstą, ale treściwą kosnystencję, jest koloru białego i jak na mój gust nieco zbyt intensywnie pachnie różano-orientalnymi nutami. Ja zdecydowanie musiałam się do tego aromatu przyzwyczaić, ale nie mogę powiedzieć, żebym go polubiła.

Moja sucha skóra dłoni po posmarowaniu spija mazidło w 99%, więc nie zostaje na niej wyczuwalny film.

W składzie doszukamy się kilku naprawdę fajnych substancji, takich jak olej kokosowy, olej migdałowy, wosk pszczeli, miód, olej z awokado, olej różany, witamina E, olej sojowy, alantoina, masło shea, olej arganowy czy ekstrakt z rumanku. Mojego ukochanego mocznika niestey nie ma.

Czy krem naprawia, odżywia i chroni suche dłonie? Tak - odżywia i chroni jeśli są w dobrej kondycji; daje po aplikacji uczucie nawilżenia i ukojenia. W okresie przesuszu jednak pomagał doraźnie i na krótko, co przy dobrym składzie nieco dziwi, ale moje dłonie niestety są wyjątkowo wymagające. 

Ja osobiście raczej do niego nie wrócę, bo moje dłonie kochają mocznik, ale nie jest to zły produkt. Zapewne są tu osoby, które miały pozytywne doświadczenia z tym kosmetykiem? Dajcie znać!

poniedziałek, 24 października 2016

Maybelline, Lash Sensational lash multiplying mascara (black)

Kiedy ma się jasne, krótkie, mało spektakularne rzęsy, trudno o maskarę, która nie dawałaby jedynie przyciemnienia i tzw. "dziennego efektu". Niewiele tuszów radzi sobie z wizualnym dodawaniem objętości (bo wydłużać potrafią, tu nie mogę narzekać). A sztucznych rzęs nie noszę - nie umiem ładnie zaaplikować, a poza tym na co dzień są dla mnie przerostem formy nad treścią. Od czasu do czasu trafię jednak na maskarę, która naprawdę mnie zadowala - tak jest w przypadku Lash Sensational. Oj, będą powroty. W UK kupimy ją za około 8 funtów, ale oczywiście warto polować na promocje.


Typowe dla maskar Maybelline pękate opakowanie skrywa silikonową szczoteczkę o specyficznym kształcie banana z różnej długości wypustkami. Spiralka to, wiadomo, kwestia preferencji. Osobiście nie miałam większych problemów z aplikacją mazidła za jej pomocą. Jedyną denerwującą mnie rzeczą jest "glutek" zbierający się na szczycie szczoteczki. Trzeba go wycierać w chusteczkę.

Czerń jest czarna, nie wyblakła. Mazidło jest trwałe i dość odporne na rozmazywanie. Trochę stawia opór podczas demakijażu, ale kombo olejek plus micel do poprawki potrafi się ładnie z tuszem rozprawić bez zbędnego pocierania.


Maskara nie ma tendencji do sklejania rzęs w pajęcze nóżki, zostawiania grudek, rozmazywania się ani kruszenia. Ani razu nie zaserwowała mi efektu pandy, którego szczerze nienawidzę.


Tusz bardzo ładnie rozczesuje rzęsy i rzeczywiście dodaje im objętości (oraz długości), czego niestety nie widać na moich zdjęciach. Na żywo efekt jest bardziej spektakularny a różnica widoczna gołym okiem. Mnie bardzo odpowiada. Śmiem wręcz twierdzić, że to jedna z najlepszych maskar, z którymi miałam do czynienia. Kasiu - dziękuję, bo to właśnie Twoja rekomendacja popchnęła mnie do zakupu.


Wiem, że wielu osobom nie przypadnie do gustu taka szczoteczka, ale jeśli nie boicie się tego kształtu, warto dać tuszowi szansę. Jest rewelacyjny. Jego dwie główne wady to zbieranie się glutka na czubku aplikatora oraz fakt dość szybkiego wysychania, którego znamiona (tusz zrobił się gęstszy i suchszy) zaobserwowałam już po dwóch miesiącach od otwarcia. 

Mój osobisty prawie-ideał :)

środa, 19 października 2016

W poszukiwaniu czarnej kredki idealnej: Maybelline master drama khol liner, Rimmel Scandaleyes Waterproof Kohl Kajal, Rimmel Soft Kohl Kajal Eye Liner Pencil & Lord & Berry

Kreski są obecne pewnie w jakiś 98% moich makijaży. Mam opadające powieki i za pomocą kresek optycznie je sobie podnoszę. Jednocześnie nie przepadam za żelowymi linerami ani za tymi w płynie (wymagają precyzji i cierpliwości, której mnie brakuje), a najchętniej do tej roli wybieram kredki lub po prostu cienie. 

Wiecie co odkryłam na przestrzeni lat? Że posiadaczkom opadających powiek trudno trafić na trwałe, nie odbijające ani nie rozmazujące się czarne kredki. Dziś opowiem Wam o swoich doświadczeniach z czterema przedstawicielkami tej grupy, które dostałam jeszcze w zeszłym roku od Hexxany. Od razu zdradzę, że nie ma w tym stadku ideału.


Wszystkie cztery linery należy temperować, żaden nie jest wykręcany. Temperowanie nie przysparza żadnych problemów.

Kredka Lord & Berry jest najczarniejsza z całej czwórki, ale master drama od Maybelline oraz Scandaleyes od Rimmela pod względem pigmentacji niewiele jej  ustępują. Trzy wymienione produkty mają miękki, sunący po skórze jak masełko grafit i na powiece dają efekt jakby użyło się eyelineru w żelu. Mają też wspólne wady: kserują się po kilku godzinach, potrafią rozmazać się w zewnętrznych kącikach oraz, czego szczególnie nienawidzę,  spływają z górnej powieki na dolną - zwłaszcza w wewnętrznym kąciku.

Soft kohl Rimmela jest dużo słabiej napigmentowany od pozostałej trójki i ma twardszy grafit, przez co nieco szarpie powieki podczas aplikacji. Podoba mi się natomiast efekt jaki daje - kreska wygląda delikatniej, jakby została roztarta. Jeśli chodzi o wady - robi mi to, co koledzy ze stadka.


Nie testowałam wodoodporności kredek, ale mogę powiedzieć, że nie stawiają mi oporu podczas demakijażu. Na linii wodnej żadnej nie nosiłam, bo u mnie czerń na linii wodnej nie wygląda dobrze - opadająca powieka zdaje się "cięższa".

Znacie te gagatki? Jak się u Was sprawdzają?

niedziela, 16 października 2016

Revlon, Ultra HD Lipstick, 830 Rose i 840 Poinsettia

Szminki Ultra HD pojawiły się w szafie Revlonu ponad rok temu. Skusiłam się na dwa z czternastu odcieni. Za 3 g produktu należy zapłacić 7,99 funtów lub ponad 40 zł, ale warto oczywiście polować na promocje. Szminki testuję od dobrych kilku miesięcy, a zdjęcia zrobiłam jeszcze za czasów sombre, którego dawno już na głowie nie mam.

Czym wyróżniają się te szminki? Producent twierdzi:
Kolor w Ultra Nasyceniu ! Pomadka, którą pokochasz od pierwszego użycia!
Dzięki rewolucyjnej, żelowej technologii bez zawartości wosków zapewnia wysokie nasycenie koloru i lekką, komfortową konsystencję o cudownym zapachu. Odkryj wysoką jakość ultra nasyconego koloru! Wystarczy tylko jedna warstwa, by nadać ustom intensywny odcień.
(klik)


Na pierwszy rzut oka opakowanie wygląda ładnie - jest srebrne z przezroczystą skuwką. Naklejka na spodzie koresponduje z odcieniem szminki. Niestety całe dobre wrażenie psuje fakt, że "od nowości" zanim nie zużyjemy części sztyftu, nie chowa się on cały, przez co przy zakładaniu skuwki łatwo można zahaczyć o produkt i rozmazać go sobie po bokach opakowania. Jest to naprawdę denerwujące i nie rozumiem tego rozwiązania. Przecież skuwka jest przezroczysta, więc sztyft nie musi być w części wysunięty. Nie odpowiada mi również do końca fakt, że sztyft jest tak płasko ścięty; trudno tu o precyzyjną aplikację, co ma duże znaczenie przy intensywnych odcieniach.

Pomadki, jak wskazuje producent, mają zapach wanilii i mango. Jest on dobrze wyczuwalny i wiele osób na niego narzeka, ale mnie osobiście nie przeszkadza. Moim zdaniem nowe matowe pomadki w płynie tej marki pachną bardziej intensywnie i dla mojego nosa są nieprzyjemne w odbiorze.


Podoba mi się zabieg producenta z nadaniem poszczególnym kolorom nazw związanych z nazwami kwiatów. Rose, czyli róża, to piękny, codzienny beżowo-różowy nudziak. Mam dwie sztuki; jedną kupiłam sama, a drugą przekazała mi Justyna. Jej nie odpowiadał zapach pomadki (klik do recenzji Justyny), a ja chętnie po to mazidło sięgam. 

Pomadki są bardzo dobrze napigmentowane i już jedno przejechanie po ustach daje pełne krycie. Mają bardzo ładne satynowe wykończenie.



Poinsettia, czyli gwiazda betlejemska, to dość ciemna, chłodna czerwień, bardzo elegancka. 

Żelowa formuła jest przyjemna i komfortowa w noszeniu. Mazidło gładko sunie po wargach i zupełnie nie wysusza naskórka.


U mnie trwałość różni się w zależności od koloru. Różę mam na ustach do trzech godzin bez jedzenia i znika równomiernie. Gwiazda betlejemska jest trwalsza - przez pięć godzin bez jedzenia nie muszę nanosić poprawek. Po tym czasie pojawiają się prześwity, ale to normalne, że takie kolory zjadają się nierównomiernie i od środka, zostawiając wokół ust obwódkę. Wystarczy dołożyć koloru - nie trzeba uprzednio zmywać resztek pomadki.

Nie zauważyłam u siebie tendencji produktów do wylewania się poza kontur ust, zbierania się w bruzdach wargowych czy odbijania na zębach.

Ja jestem ze swoich dwóch (a raczej trzech) sztuk zadowolona i nie wykluczam dokupienia kiedyś tam jeszcze jakiś kolorów. Choć nie wiem, czy to się kiedykolwiek zdarzy, bo wiecznie kuszą mnie nowości i pomadki, których jeszcze nie miałam okazji testować ;)

sobota, 15 października 2016

L'Oreal Elvive, Extraordinary Oil, nourishing leave-in cream

Testując różne specyfiki do włosów przez trzy ostanie dekady doszłam do jednego, ważnego wniosku: moje proste, średnioporowate włosy w odcieniu słowiańskiego popielatego blondu nie lubią odżywek bez spłukiwania. Albo inaczej - odżywki te nie wykazują na nich takiej mocy odżywczo-pielęgnacyjnej jak dobrze dobrane odżywki do spłukiwania. Co za tym idzie po kilku(nastu) nieudanych próbach zaczęłam przechodzić koło tego typu kosmetyków obojętnie.

A potem nadszedł taki dzień, że odżywka bez spłukiwania L'Oreala nie sprawdziła się u Justyny i Justyna zapytała się mnie, czy nie chciałabym jej może przetestować. Razem z serum silikonowym, które na razie grzecznie czeka na swoją kolej w zapasach, bo mam kilka tego typu kosmetyków na stanie. Niepomna swoich niezbyt optymistycznych doświadczeń chętnie przystałam na propozycję. Oj Kinga, Kinga...

Oto bohater dzisiejszej notki: Niesamowity, Jedyny W Swoim Rodzaju, Jedwabisty A Przy Tym Lekki, Cudowny, Wzbogacony O Sześć Olejów Roślinnych Olejek W Kremie, Który Szybko Się Wchłania Intensywnie Odżywiając Włosy Bez Ich Obciążania Czy Przetłuszczania. 

Ach, jak to pięknie brzmi. Przynajmniej w teorii.


Niesamowity olejek w kremie ma bardzo rzadką konsystencję, która nie pasuje do opakowania. Gdyby L'Oreal podarował nam tu plastikową butelkę z pompką, wszystko byłoby w porządku. A z tą tubą z miękkiego plastiku jest taki problem, że przy każdorazowym otwarciu klapki ze środka wypływa dużo za dużo wodnistego, cudownego olejkowego kremu. Ostatecznie musiałam przechowywać tubkę dnem do góry, żeby nie marnować jakże cennej zawartości. 

Jedwabiste cudo ma apetyczny kolor kogla-mogla i zapewne zbyt luksusowy dla mojego nosa słodko-kwaśny zapach, który sprawiał, że przy aplikacji magicznej mikstury wstrzymywałam oddech w myśl zasady, że chcesz być piękna, to cierp.


Czy olfaktoryczne męczarnie przyniosły wymierne efekty w postaci odżywionych, zmiękczonych, gładkich włosów, lśniących niczym tafla lustra? Napięcie sięga zenitu; widownia nie może doczekać się odpowdziedzi, która brzmi.... Nie.  NIe. NIE!

Na moich włosach, na których jeszcze nie sprawdziła się żadna odżywka bez spłukiwania, niesamowity olejek w kremie od L'Oreal nie robi najmniejszego wrażenia. Nie odżywia, nie wygładza, nie dodaje blasku, nie chroni końców ze skłonnością do rozdwajania. Zachowuje się tak, jakbym na czuprynę nic nie nakładała, co nie jest dobre, bo jak nic po myciu na nią nie nałożę, kończę z napuszonym, sianopodobnym stogiem na głowie. Dałam kosmetykowi dwa tygodnie na wykazanie się, podcza których to dwóch tygodni stan włosów jakby się pogorszył.

Potem zaczęłam kombinować jak by tu produkt zużyć. Osobiście nie praktykuję popularnego sposobu denkowania włosowych bubli, bo golę nogi na żel pod prysznic, czym załatwiam mycie i golenie za jednym razem (oszczędność czasu przede wszystkim). Wykombinowałam nakładanie magicznej mikstury bez widocznych czarodziejskich mocy na kłaki na kilka godzin przed myciem. Oczywiście do olejowania to się nijak nie ma, ale może włosy coś tam z tego wyciągnęły. Nie wiem, trudno mi to stwierdzić.

Po raz kolejny pielęgnacja L'Oreala nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Praktycznie nic oprócz ich micela oraz różowego szamponu i odżywki (do spłukiwania) Elseve się u mnie nie sprawdziło. Cóż, bywa. 

Wiem, że niesamowity olejek w kremie ma wiele zwolenniczek, gdyż z lekkim niedowierzaniem przeczytałam sporo pozytywnych opinii na blogach. Cóż, wszystkim wszystko odpowiadać nie może...

środa, 12 października 2016

Sephora, Jumbo liner 12 HR wear, 29 Purple glitter

Wielokrotnie pisałam na blogu, że kocham kredki do powiek Sephory z serii contour eye pencil 12hr wear i pokazywałam Wam posiadane przeze mnie sztuki, a teraz, dzięki Hexxanie, miałam okazję poznać i polubić liner w wersji jumbo. 


Asia podesłała mi piękny fiolet ze srebrnym brokatem. Nie zauważyłam, aby glitter robił sobie wędrówki po twarzy. Sama kredka jest przyjemnie miękka, świetnie napigmentowana, a po aplikacji przez przynajmniej 12 godzin siedzi na swoim miejscu bez blaknięcia, kserowania się, czy spływania w dół. Nie rozmazuje się.


Można ją używać w charakterze kolorowej bazy pod cień, ale ja najbardziej lubię sięgać po  nią w roli kreski, najlepiej w połączeniu z neutralnym okiem. Gra wtedy pierwsze skrzypce i jest jak stworzona do tej roli. Szczerze polecam.

poniedziałek, 10 października 2016

Zoeva, Cocoa Blend Eyeshadow Palette

Kto jest ze mną od jakiegoś czasu wie, że niezmiernie polubiłam palety cieni marki Zoeva. Pokazywałam już Wam En Taupe (klik), Naturally Yours (klik) oraz Rose Golden (klik), a dziś przyszła kolej na ostatnią sztukę w mojej kolekcji - wersję Cocoa Blend, którą mam od czerwca, a kupiłam za urodzinową kaskę.


Tak jak Rose Golden, paleta Cocoa Blend jest w ciepłej tonacji. Kolory tu zawarte wydają się idealne na obecną porę roku. Cienie mają różne wykończenia.

Bitter Start: matowy krem
Sweeter End: duochrom mieniacy sie z brudnawego różu w złoto
Warm Notes: duochrom przechodzący z miedzi w fuksję
Subtle Blend: perłowy złoty brąz
Beans Are White: matowa, grafitowa czerń
Pure Ganache: metaliczny pomarancz
Substitute For Love: matowy cynamon
Freshly Toasted: matowy ciepły brąz
Infusion: zielonkawa czerń ze złotym brokatem
Delicate Acidity: perłowy wrzos


Jak widać, cienie mają bardzo dobrą pigmentację. Są też przyjemne, jedwabiste w dotyku. Maty są suchsze od pereł i duochromów, ale nie kredowe. Z jakiegoś powodu jednak trudno mi się je rozciera - podejrzewam że zawinił tu brak manualnych umiejętności z mojej strony. Mistrzem makijażu nigdy nie byłam, nie jestem i nie będę. Z innymi wykończeniami pracuje mi się w porządku.

Cienie osypują się w niewielkim stopniu.

A co można z nich "wyczarować" (ha ha ha, makijażystka się znalazła)? Oto moje propozycje:

#1
Bitter Start, Sweeter End, Warm Notes, Beans Are White, Freshly Toasted, Delicate Acidity




#2
Bitter Start, Sweeter End, Subtle Blend, Pure Ganache, Infusion, Delicate Acidity




#3
Bitter Start, Sweeter End, Subtle Blend, Beans Are White, Substitute For Love, Freshly Toasted




#4
Bitter Start, Sweeter End, Delicate Acidity




#5
Bitter Start, Sweeter End, Warm Notes, Pure Ganache, Freshly Toasted, Infusion, Delicate Acidity




#6
Bitter Start, Sweeter End, Warm Notes, Beans Are White, Freshly Toasted, Infusion, Delicate Acidity



Jeśli miałabym określić, która paletka z mojej czwórki jest moją ulubioną, bez wahania wybrałabym Naturally Yours. W drugiej kolejności - En Taupe oraz Cocoa Blend, a na końcu Rose Golden (bo nie jest samowystarczalna - brakuje w niej matowego cielaka i cienia zdecydowanie ciemnego). Takie subiektywne odczucia, ale ogólnie lubię wszystkie te paletki - tylko inne bardziej, a inne nieco mniej ;) Kolorowe propozycje Zoevy mnie nie kuszą. Od dwóch-trzech lat nie mam w ogóle ochoty na kolorowe szaleństwa na powiekach; coś takiego zdarza mi się zmalować od wielkiego dzwonu. A kiedyś na oczach dużo się działo, papugi i pawie mogły zazdrościć. Starzeję się?

Aha, uważam, że Cocoa Blend jest świetna dla niebiesko- i zielonookich.

sobota, 8 października 2016

HIt: Filorga, C-Recover, Radiance boosting concentrate

Moja kapryśna, tłusta, naczynkowa cera uwielbia witaminę C. Problem w tym, że nie wszystkie dostępne na rynku produkty mają tę samą moc. Serum z witaminą C Bielendy na przykład nie dało mi nawet w 1/10 tego, co osągnęłam stosując serum Filorgii. To ostatnie dostałam w prezencie urodzinowym od Hexxany - preznecie niezwykle hojnym, bo na dzień dzisiejszy kuracja kosztuje około 179 zł. Cóż, za TAKĄ jakość się płaci... (Choć możliwe, że LIQ CC, którego jeszcze dobrze nie testowałam, będzie dobrą, tańszą alternatywą dla cuda Filorgii. Na pewno dam znać).


Kuracja składa się z trzech ampułek o pojemności 10 ml każda. Przed otwarciem każdej kolejnej ampułki musimy wymieszać biały proszek ukryty pod przyciskiem w nakrętcę z bazą. Produkt należy przechowywać w lodówce.

Uwaga. Producent zaleca zużycie jednej ampułki w tydzień, ale jest to możliwe wyłącznie, jeśli sięga się po nią dwa razy dziennie. U mnie rezultaty po aplikacji każdego ranka (pod filtr SPF 50) były tak znakomite, że na własną odpowiedzialność zdecydowałam o przedłużeniu kuracji i stosowałam zawartość pojedynczej ampułki raz dziennie przez około 12 dni na twarz, szyję i dekolt. Całą kuracją cieszyłam się zatem przez około 5 tygodni zamiast trzech, a niedostosowaine się do zaleceń w moim przypadku nie doprowadziło do katastrofy. Wręcz przeciwnie.

Produkt ma postać rzadkiego żelowego mleczka i przyjemnie, kwiatowo pachnie. Potrzebuje kilku minut na wchłonięcie, można przy tym wykonać krótki masaż. Twarz robi się przyjemnie gładka, nałożony na serum filtr nie roluje się pod palcami, a skóra jest doskonale przygotowana pod makijaż. Opakowanie produktu wykonano z nieprzezroczystego tworzywa, jak mniemam po to, aby ograniczyć dostęp światła w trosce o stabilność witaminy C. Dołączona pipeta działa bez zarzutu, a resztki kosmetyku z samego dna można po prostu najzwyczajniej w świecie wylać na dłoń.

Skład produktu jest bardzo długi i w większości dla mnie niezrozumiały, ale marka garściami czerpie z wiedzy z zakresu medycyny estetycznej, co właśnie tu znalazło odzwierciedlenie.


Pierwsze rezultaty stosowania serum widziałam po dosłownie kilku aplikacjach, a pięciotygodniowa kuracja odmieniła skórę mojej twarzy nie do poznania. Jest ona przede wszystkim tak rozświetlona, że nie widać po mnie krótkich, zarwanych nocy. Poza tym naskórek zrobił się gęstszy, bardziej napięty i przyjemnie gładki w dotyku. Dzięki temu, że pory maksymalnie się zwęziły, bardzo poprawiła się faktura mojej skóry, a makijaż aplikował się i wyglądał cudnie. Dalej, świeże przebarwienia i blizny po wypryskach wyraźnie zbladły, niekóre zniknęły całkowicie. A to jeszcze nie wszystko! Kuracja musiała wpływać na wzmocnienie naczyń krwionośnych, bo nie doszły mi nowe teleangiektazje, a i rumień nie dawał mi się tak mocno we znaki. Cera zyskała ładny, wyrównany koloryt.



Asiu, nie wiem, jak Ci dziękować za przegenialny prezent. Myślę, że kuracja jeszcze u mnie zagości; nie mogę powiedzieć o niej złego słowa - kosmetyk-ideał, prawdziwy HIT.

czwartek, 6 października 2016

Stila, stay all day liquid lipstick, 06 carina

Jak sprawić ogromną radość blogerce uzależnionej od kolorowych (zwłaszcza matowych) pomadek? Podarować jej pomadkę, na którą sama by się długo nie skusiła. Co jakiś czas temu uczyniła Hexxana. Dziękuję :*

Pozwólcie, że przytoczę Wam obietnice producenta:
A creamy-matte, full-coverage lip colour delivers intense moisture with bold, long-lasting colour and stays in place for up to 6 hours of continuous wear. The texture is weightless on lips and delivers superb comfort. Its colour-rich formula will not bleed or transfer. (klik)

W UK mamy do wyboru 15 odcieni w cenie około 16 funtów/3 ml.


Wydawać by się mogło, że 3 ml produktu to mało, ale nie w tym przypadku. Pomadka jest tak obłędnie napigmentowana, że potrzeba jej niewiele na dokładne pokrycie ust. Wręcz warto unikać nadmiaru, bo ten potrafi odbić się na zębach. Mały gąbeczkowy aplikator pozwala na dużą precyzję - można pokusić się o pominięcie konturówki. Tym bardziej, że chwilę po aplikacji mazidło zastyga i nie ma żadnego ryzyka rozmazywania się poza kontur ust. Uwaga - zanim pomadka zastygnie naprawdę warto przyłożyć się do równomiernej aplikacji. Jeśli zostaną nam jakieś smugi czy prześwity, po zastygnięciu pomadki nie da się tego "naprostować".

Produkt ma przyjemnie kremową konsystencję i bardzo ładny, ciasteczkowy zapach. Nie czuć go na ustach, chyba że je o siebie potrzemy - w tym przypadku da się wyczuć pewną lepkość (ale bez możliwości przesunięcia czy rozmazania kosmetyku). I jakkolwiek nie ma co liczyć na "intensywne nawilżenie", to przyznać muszę, że mazidło ust nie wysusza (nie stosuję pod nie pomadki ochronnej), a to rzadkość wśród pomadek o tym wykończeniu.

Asia podarowała mi odcień Carina. To ciepły, pomarańczowy koral. Ładnie ożywia twarz i wydobywa niebieskość moich tęczówek, ale może nie być ideałem, jeśli macie żółtawe zęby.


Jak już wspominałam, chwilę po aplikacji pomadka zastyga na usatch niemal na mur-beton. Nie ma jednak właściwości stainu i nie wżera się w naskórek. U mnie jej trwałość jest zgodna z obietnicami producenta i wynosi około 6 godzin z piciem i jedzeniem lekkich, nietłustych i nie zawierających kwasów owocowych posiłków (które, jak wiadomo, rozpuszczają pomadkę).

Największym minusem kosmetyku jest sposób, w jaki zjada się z moich ust po tych sześciu godzinach:


Kosmetyk ściera się/wykrusza jakby ktoś przejechał po ustach gumką do kredek/ołówków. Nie wyobrażam sobie tutaj poprawek poprzez dołożenie kolejnej warstwy; wolę wszystko zmyć i zaaplikować produkt ponownie.

Przez pierwsze godziny po aplikacji nie ma transferu, np. na kubki, ale kiedy pomadka zacznie się ścierać, przestaje być transfer-proof i zostawia ślady, jeśli czegoś się dotkniemy.

Podsumowując, niezby atrakcyjny sposób zjadania się (po aż sześciu godzinach noszenia!) stanowi w moich oczach jedyną poważną wadę tego produktu. Poza tym jest to naprawdę solidna pomadka o świetnej pigmentacji, ożywiającym twarz kolorze, przyjemnym zapachu i wygodnym aplikatorze. Odpowiada mi fakt, że zastyga na ustach bez wżerania się w naskórek, dzięki czemu w razie potrzeby/ochoty mogę ją łatwo usunąć. Uczulam jednak, że trzeba z nią szybko pracować, bo po zastygnięciu nie ma już szans na poprawienie błędów.

Bardzo się cieszę, że miałam okazję ją poznać.

PS. Asia opisała u siebie inny odcień tej pomadki - Patina (klik). Oceniła ją surowiej niż ja swoją sztukę, ale niewykluczone, że po prostu Patina jest bardziej wymagającym odcieniem niż Carina. A może któraś z Was ma jakieś doświadczenia z tymi pomadkami?

poniedziałek, 3 października 2016

Wrześniowe zakupy.

Jak już wspominałam w poprzednim poście, na początku września byłam w Polsce. A skoro byłam w Polsce, poszłam do Rossmanna.

Buszując wśród półek z pielęgnacją twarzy wypatrzyłam różane nowości od Bielendy: olejek myjący i wodę micelarną. Zostawiłam je u rodziców z myślą o moich przyjazdach w listopadzie i grudniu. Z tej serii były jeszcze dwa sera do twarzy i choć mocno kusiły, na razie nie kupiłam, bo mam kilka kosmetyków tego typu na stanie.

Maseczki Ziai w czasie moich pobytów w Polsce dbają o oczyszczanie mojej skóry.

Mam w użyciu ostatnią pomadkę Alterry, więc zrobiłam zapas (kocham te pomadki). Postanowiłam również wypróbować mazidełko Noni Care.

O mydle Dudu-Osum przeczytałam u Basi, której opiniom ufam. Basiu, naprawdę potrafisz skutecznie namówić mnie na zakupy! Przy okazji zgarnęłam również mydło z solą z Morza Martwego. Zobaczymy.


Stópki. Jeśli o nie nie dbam, nie potrafię dojść z nimi do ładu. Stąd zestaw obok, bo kremów, póki co, mi nie brakuje. Jestem ogromnie ciekawa złuszczających skarpetek Bielendy i tego kosmetyku do usuwania zgrubień z pięt od No 36.






Bardzo podpasowała mi Rexona Maximum Protection, a w UK tej wersji nie widziałam. Postanowiłam również wypróbować chwaloną wersję Active Shield.

Olejek pod prysznic Bielendy czeka u rodziców na moje  przyjazdy.
















Włosy. Maseczka do skóry głowy Dermaglin była w cenie na do widzenia. Wzięłam wszystkie saszetki.



















Akcesoria do paznokci. Bardzo lubię te szklane pilniki.




















Nie obyło się bez wizyty w Inglocie. Chciałam kupić duraline do reanimowania cieni w kremie, a przy okazji skusiłam się na matującą mgiełkę do twarzy.



















No i na sam koniec wyciągnęłam z zapasów ostatni żel pod prysznic, więc zapasy te uzupełniłam przy okazji wizty w Home Bargains. Jakby nie było, tego typu kosmetyki szybko schodzą. Żele ze zdjęcia wzięłam na chybił-trafił. Każdy z nich kosztował zaledwie funta.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...