W UK póki co lata za bardzo nie było i nie ma. Mam nadzieję, że sierpień będzie cieplejszy i bardziej słoneczny. I że nie przecieknie mi przez palce jak lipiec.
W lipcu wykończyłam jedynie pielęgnację.
Lactacyd, oczywiście. Wersja fioletowa to moja ulubiona. Teraz mam zieloną i męczę się z dodatkiem mentolu, bo uczucie chłodzenia 'tam na dole' nie jest, moim zdaniem, przyjemne. Pianka pod prysznic Imperial Leather ładnie pachniała, ale bardzo wysuszała skórę. Tonik Ziai z serii Liście Manuka to przeciętniak, który nie miał zbyt dużego wpływu na moją cerę. Liczyłam na pomoc w ściągnęciu porów (zawiera kwas migdałowy), ale się przeliczyłam. Dobry antycellulitowy duet Lirene opisałam w poprzednim poście (klik). Krem do rąk Soap & Glory Hand Food wspominam bardzo miło. Ten maluszek miał bardzo przyjemny zapach i przynosił wyraźną ulgę moim suchym dłoniom. Choć dość wodnisty w konsystencji, był równocześnie treściwy i otulał skórę ochronną kołderką. Bardzo szybko jednak się skończył. Krem do oczyszczania twarzy Balance Me sprawdził się na szkolną czwórkę. Rozpuszczał makijaż twarzy, ale z oczami nie radził sobie dobrze; powstałą pandę musiałam usuwać micelem.
Naturalnego dezodorantu Crystal używałam na noc. Byłam z niego bardzo zadowolona. Tak samo, jak ze świetnego nawilżającego filtru SPF 30 od Pharmaceris, który nie tylko chronił przez promieniowaniem, ale również nawilżał twarz bez natłuszczania i był dobrą bazą pod makijaż. Micel Vis Plantis też zasłużył na pochwałę, bo, jak napisałam w osobnym poście (klik) był szybki, delikatny i skuteczny. No i polski odczywiście, a to jest nie do przecenienia.
O olejku do włosów Loton wspominałam tutaj. Coś tam nawilżał włosy, ale cudów nie było. Zmywalna farba Pixie Lott nałożona na naturalny kolor włosów zawiodła na całej linii. Włosy nie zmieniły koloru w najmniejszym stopniu (choć turban użyty po spłukaniu zjawiskowo się pobrudził), a jedynie zyskały fioletowy poblsk widoczny tylko jeśli się naprawdę dobrze przyjrzeć. Z kolei odżywka Biovax bambus i olej z awokado to mój hicior. Moje włosy są po niej gładziutkie i miłe w dotyku, i lśnią jak szalone.
Plastry na zrogowaciałe pięty SheFoot stosowałam przez cztery dni pod rząd (każde opakowanie zawierało dwie pary). Po pierwszej i drugiej aplikacji nie było żadnych rezultatów, ale po kolejnych dwóch pięty byly zdecydowanie bardziej miękkie w dotyku. Tak więc należałoby stosować ten produkt dość często, ale zrobiłaby się z tego dość droga impreza. Maseczki z glinką Ziai dobrze się u mnie sprawdzają, zwłaszcza podczas wyjazdów. Oczyszczają cerę i ściągają pory, czego chcieć więcej.
Bibułek matujących Beauty Formulas szczerze nie polecam. Cieniuteńkie, mało chłonne, łatwo się drą. Nie ratuje ich nawet fajna wielkość. Chińska gąbeczka-jajko, którą dostałam od Justyny, tak jak jej poprzedniczka pokruszyła się po około miesiącu codziennego stosowania. Dziś wyciągnęłam z zapasów gąbeczkę Blend it! i... wow, co za różnica. Na razie jestem zakochana. Widoczne na zdjęciu próbki i miniatury dostałam od Hexxany. Modern Muse EDP (nuta głowy: mandarynka; nuta serca: tuberoza, lilia, płatki kwiatów, wiciokrzew, jaśmin wielkolistny, chiński jaśmin; nuta bazy: paczula, liść paczuli, ambra, piżmo, madagaskarska wanilia, nuty drzewne) to zapach bardzo przyjemny, nie duszący, nosiło mi się go dobrze. Saszetki serum z witaminą C LIQ CC wystarczyły mi na około dwutygodniową kurację i wprawiły mnie w zachwyt. Już dosłownie po kilku dniach stosowania na dzień pod filtry moja skóra zrobiła się niezwykle przyjemna i gładka w dotyku, pory były ściągnięte, cera - rozświetlona. Cudo, cudo. Mam dwa inne serum z tą witaminą do wykończenia, a potem kupuję LIQ CC, na bank. Miniatury kremów Guerlain i Originals zrobiły na mnie pozytywne wrażenie; kremy sprawdziły się jako nawilżacze, miały przyjemną konsystencję.
Poza tym przewietrzyłam toaletkę i oddałam kilka świeżych (za ciemnych mi) podkładów, garść pojedynczych cieni i paletkę do konturowania znajomej, która zrobi z nich lepszy (częstszy) użytek niż ja.