Jeśli chodzi o zakupy, w marcu byłam w Polsce i pokazałam Wam moje wielkie uzupełnienie zapasów (klik). Poza tym dostałam cudowny kosmetyczny prezent na Zająca (klik). Nabytków w marcu jest zatem dużo, ale i ze zużywaniem nie próżnowałam, o czym poniżej.
Kolorówka:
Maskara L'Oreal Volume Million Lashes So Couture (klik) była najlepszą maskarą marki, z którą się zetknęłam. Ładnie podkreślała rzęsy i nie robiła mi pod oczami pandy jak inne koleżanki z tej samej szafy. Niestety dość szybko wyschła/skończyła się. Do ostatniej kropli zużyłam też świetny lakier Le Club Des Createuris De Beaute w odcieniu bleu glacis (klik), który szybko wysychał, dzięki czemu manikiur nie zajmował mi dużo czasu, a sam odcień był na tyle uniwersalny, że do wszystkiego pasował. Zużyłam próbkę podkładu Bare Skin od Bare Minerals (nieco zbyt rozświetlający dla mnie), a wyrzuciłam do kosza pękacz Paese, który leżał w moim pudełku na lakiery od dobrych dwóch lat, a przez ten czas sięgnęłam po niego może dwa razy, więc po co ma zajmować miejsce...
Pielęgnacja twarzy i zębów:
W marcu wyszła kolejna tubka mojej ulubionej pasty do zębów bez fluoru marki dr Organic. Najlepsza! Świetnie oczyszcza zęby (potwierdzone przez dentystę), genialnie odświeża oddech i jest wydajna. Ma bardzo mocny miętowy smak, który ja lubię, ale dla niektórych może to być wadą. Łagodny tonik wzmacniający naczynka od Pharmaceris stosowałam każdego ranka co najmniej przez ostatnie dwa miesiące. Trudno mi stwierdzić, czy wzmacnia naczynia krwionośne, ale chcę wierzyć, że coś tam działa. Używało mi się go dobrze, odświeżał twarz z rana i nie spowodował żadnych podrażnień ani wysypu. O micelu Green Pharmacy w wersji owies mogłyście niedawno u mnie przeczytać (klik). Dobry, skuteczny produkt. Krem-serum Avy pod oczy i na naczynka wkrótce bliżej Wam przedstawię; teraz tylko napiszę, że nie żałuję zakupu. Maseczka Rival de Loop waniliowo-truskawkowa od Magdaleny zrobiła na mnie dobre pierwsze wrażenie. Ładnie pachniała, nawilżyła mi twarz i wyrównała koloryt skóry.
Pielęgnacja ciała:
Pielęgnacja ciała:
Kolejny już raz w denku pojawia się antyperspirant Dove. Wcześniej aplikowałam go dwa razy dziennie; obecnie na noc stosuję ałun, a antyperspirant na dzień. Kulki Dove bardzo lubię, bo ładnie pachną i dają mi ochronę na cały dzień. Krem do stóp Evree (klik) spisał się u mnie na medal. Jest to pierwszy krem do stóp, który zamiast obojętnego wzruszenia ramionami wywołał u mnie pozytywne emocje, gdyż naprawdę dobrze nawilżał i radził sobie ze zmiękczaniem moich twardych, błyskawicznie rogowaciejących pięt. Dalej mamy pustą buteleczkę po odżywce do włosów blond naszej rodzimej marki Fitomed (klik). Kosmetyk nie wywołał we mnie zachwytu. Był rzadki, wsiąkał we włosy, przez co czułam potrzebę nałożenia dużo większej ilości odżywki niż zwykle, a efekt końcowy i tak był nijaki. Jak lubię ich pielęgnację do twarzy i ciała, tak do produktów do włosów marki zapewne już nie wrócę. Nie wrócę też do peelingu Lirene (klik). Zdecydowanie wolę scruby kawowe, z orzechowymi łupinami lub cukrowe od takich plastikowych drogeryjnych zwyklaków. Dalej, zużyłam n-te opakowanie oliwki Babydream dla mam (klik). Produkt wielofunkcyjny, o ładnym składzie i zapachu, doskonale nawilżający i uelastyczniający skórę. Polecam - nie tylko mamom. Czy obecność mocznikowego kremu do rąk Isany (klik) kogoś tu dziwi? Nic tak nie nawilża i regeneruje moich dłoni, jak on. Ulubieniec wszechczasów. Z kolei kremik do rąk Crabtree & Evelyn (klik) był fajnym dodatkiem do torebki. Doraźnie nawilżał suche dłonie i przynosił im ukojenie.
Próbki, saszetki:
Wiele z nich trafiło do mnie od Magdy. Najlepiej z całej tej gromadki wspominam peeling enzymatyczny Bielendy (bardzo ładnie wygładza fakturę skóry, rozświetla ją i ściąga pory) oraz serum na końcówki Biovax. Krem pod oczy Idealia Eyes od Vichy był koszmarkiem, gdyż potwornie wysuszył i ściągnął mi skórę pod oczami. Szampon i odżywka Nivea oraz żele do higieny intymnej Ziai zupełnie niczym się nie wyróżniły, a z maseczkami Rival de Loop raczej się nie polubiłam. Co prawda nawilżały skórę, ale nie do końca odpowiadała mi ich forma częściowo wchłaniającego się kremu, który długo mazał się po skórze podczas zmywania.
Inne różności:
Zużyłam drugą lub trzecią w karierze tubkę pumeksowego peelingu Bielendy (klik). Na pewno będę do niego wracać, bo doskonale sprawdza się na dłoniach i stopach. Mimo iż nie lubie mleczek do demakijażu (to ze zdjęcia dostałam od Magdy), obiektywnie stwierdzam, że ten akurat produkt La Roche Posay był całkiem do rzeczy. Radził sobie z demakijażem twarzy i oczu bez zbędnych dramatów. Z maskarą MAC niestety się nie polubiłam (klik), bo rozmazywała mi się pod oczami. Pomadki ochronne Alterry z kolei uważam za najlepsze na rynku. Tu widzicie którąś z kolei zużytą sztukę, a kolejne mam w zapasach. Miniaturki serum i kremu Idealia Vichy trafiły do mnie, zdaje się, od Hexxany. Serum trochę mnie podrażniało; krem dobrze spisywał się pod makijażem, ale nic ponad to. Kosmetyki Vichy tym razem mnie nie zachwyciły. Serum do skórek i paznocki Evree zaś to skuteczny, ładnie nawilżający i natłuszczający olejek w ciekawym, funkcjonalnym opakowaniu. W zapasach mam kolejne dwie tubki.
Uff. Koniec.