czwartek, 31 marca 2016

Podsumowanie zużyć marca.

Jeśli chodzi o zakupy, w marcu byłam w Polsce i pokazałam Wam moje wielkie uzupełnienie zapasów (klik). Poza tym dostałam cudowny kosmetyczny prezent na Zająca (klik). Nabytków w marcu jest zatem dużo, ale i ze zużywaniem nie próżnowałam, o czym poniżej.


Kolorówka:


Maskara L'Oreal Volume Million Lashes So Couture (klik) była najlepszą maskarą marki, z którą się zetknęłam. Ładnie podkreślała rzęsy i nie robiła mi pod oczami pandy jak inne koleżanki z tej samej szafy. Niestety dość szybko wyschła/skończyła się. Do ostatniej kropli zużyłam też świetny lakier Le Club Des Createuris De Beaute w odcieniu bleu glacis (klik), który szybko wysychał, dzięki czemu manikiur nie zajmował mi dużo czasu, a sam odcień był na tyle uniwersalny, że do wszystkiego pasował. Zużyłam próbkę podkładu Bare Skin od Bare Minerals (nieco zbyt rozświetlający dla mnie), a wyrzuciłam do kosza pękacz Paese, który leżał w moim pudełku na lakiery od dobrych dwóch lat, a przez ten czas sięgnęłam po niego może dwa razy, więc po co ma zajmować miejsce...


Pielęgnacja twarzy i zębów:


W marcu wyszła kolejna tubka mojej ulubionej pasty do zębów bez fluoru marki dr Organic. Najlepsza! Świetnie oczyszcza zęby (potwierdzone przez dentystę), genialnie odświeża oddech i jest wydajna. Ma bardzo mocny miętowy smak, który ja lubię, ale dla niektórych może to być wadą. Łagodny tonik wzmacniający naczynka od Pharmaceris stosowałam każdego ranka co najmniej przez ostatnie dwa miesiące. Trudno mi stwierdzić, czy wzmacnia naczynia krwionośne, ale chcę wierzyć, że coś tam działa. Używało mi się go dobrze, odświeżał twarz z rana i nie spowodował żadnych podrażnień ani wysypu. O micelu Green Pharmacy w wersji owies mogłyście niedawno u mnie przeczytać (klik).  Dobry, skuteczny produkt. Krem-serum Avy pod oczy i na naczynka wkrótce bliżej Wam przedstawię; teraz tylko napiszę, że nie żałuję zakupu. Maseczka Rival de Loop waniliowo-truskawkowa od Magdaleny zrobiła na mnie dobre pierwsze wrażenie. Ładnie pachniała, nawilżyła mi twarz i wyrównała koloryt skóry.


Pielęgnacja ciała:


Kolejny już raz w denku pojawia się antyperspirant Dove. Wcześniej aplikowałam go dwa razy dziennie; obecnie na noc stosuję ałun, a antyperspirant na dzień. Kulki Dove bardzo lubię, bo ładnie pachną i dają mi ochronę na cały dzień. Krem do stóp Evree (klik) spisał się u mnie na medal. Jest to pierwszy krem do stóp, który zamiast obojętnego wzruszenia ramionami wywołał u mnie pozytywne emocje, gdyż naprawdę dobrze nawilżał i radził sobie ze zmiękczaniem moich twardych, błyskawicznie rogowaciejących pięt. Dalej mamy pustą buteleczkę po odżywce do włosów blond naszej rodzimej marki Fitomed (klik). Kosmetyk nie wywołał we mnie zachwytu. Był rzadki, wsiąkał we włosy, przez co czułam potrzebę nałożenia dużo większej ilości odżywki niż zwykle, a efekt końcowy i tak był nijaki. Jak lubię ich pielęgnację do twarzy i ciała, tak do produktów do włosów marki zapewne już nie wrócę. Nie wrócę też do peelingu Lirene (klik). Zdecydowanie wolę scruby kawowe, z orzechowymi łupinami lub cukrowe od takich plastikowych drogeryjnych zwyklaków. Dalej, zużyłam n-te opakowanie oliwki Babydream dla mam (klik). Produkt wielofunkcyjny, o ładnym składzie i zapachu, doskonale nawilżający i uelastyczniający skórę. Polecam - nie tylko mamom. Czy obecność mocznikowego kremu do rąk Isany (klik) kogoś tu dziwi? Nic tak nie nawilża i regeneruje moich dłoni, jak on. Ulubieniec wszechczasów. Z kolei kremik do rąk Crabtree & Evelyn (klik) był fajnym dodatkiem do torebki. Doraźnie nawilżał suche dłonie i przynosił im ukojenie.


Próbki, saszetki:


Wiele z nich trafiło do mnie od Magdy. Najlepiej z całej tej gromadki wspominam peeling enzymatyczny Bielendy (bardzo ładnie wygładza fakturę skóry, rozświetla ją i ściąga pory) oraz serum na końcówki Biovax. Krem pod oczy Idealia Eyes od Vichy był koszmarkiem, gdyż potwornie wysuszył i ściągnął mi skórę pod oczami. Szampon i odżywka Nivea oraz żele do higieny intymnej Ziai zupełnie niczym się nie wyróżniły, a z maseczkami Rival de Loop raczej się nie polubiłam. Co prawda nawilżały skórę, ale nie do końca odpowiadała mi ich forma częściowo wchłaniającego się kremu, który długo mazał się po skórze podczas zmywania.


Inne różności:


Zużyłam drugą lub trzecią w karierze tubkę pumeksowego peelingu Bielendy (klik). Na pewno będę do niego wracać, bo doskonale sprawdza się na dłoniach i stopach. Mimo iż  nie lubie mleczek do demakijażu (to ze zdjęcia dostałam od Magdy), obiektywnie stwierdzam, że ten akurat produkt La Roche Posay był całkiem do rzeczy. Radził sobie z demakijażem twarzy i oczu bez zbędnych dramatów. Z maskarą MAC niestety się nie polubiłam (klik), bo rozmazywała mi się pod oczami. Pomadki ochronne Alterry z kolei uważam za najlepsze na rynku. Tu widzicie którąś z kolei zużytą sztukę, a kolejne mam w zapasach. Miniaturki serum i kremu Idealia Vichy trafiły do mnie, zdaje się, od Hexxany. Serum trochę mnie podrażniało; krem dobrze spisywał się pod makijażem, ale nic ponad to. Kosmetyki Vichy tym razem mnie nie zachwyciły. Serum do skórek i paznocki Evree zaś to skuteczny, ładnie nawilżający i natłuszczający olejek w ciekawym, funkcjonalnym opakowaniu. W zapasach mam kolejne dwie tubki.

Uff. Koniec.

środa, 30 marca 2016

Evree, Max Repair, regenerujący krem do stóp do skóry bardzo suchej i szorstkiej

Dzisiaj będzie chwalenie. Opiszę Wam pierwszy krem do stóp, który zrobił na mnie naprawdę pozytywne wrażenie.

Przyjemna dla oka, turkusowa tubka z czerwoną nakrętką z klapką zawiera 75 ml białego kremu o delikatnym lawendowym zapachu. Produkt jest dość treściwy, wchłania się przez kilka minut i zostawia na stopach delikatny ochronny film. Evree nie podążyło śladem wielu innych producentów i nie wpakowało do kremu mięty ani mentolu, dzięki czemu nie ma tutaj żadnych efektów termicznych (zimą chłodzenie stóp to nie jest szczyt marzeń zmarźlaka...). Krem jest też wydajny - stosowałam go raz dziennie, na wieczór, od początku roku.


A teraz o moich stopach. Jako nastolatka nie miałam z nimi większych problemów, ale potem coś się zepsuło. Zaczęły się szybko odwadniać, a skóra na podeszwach, zwłaszcza piętach - rogowacieć. Mimo stosowania peelingów i tarki/pumeksu niemal każdego dnia pięty były wiecznie twarde i wyglądały brzydko. Chwytałam się różnych sposobów - tlustych, w teorii zmiękczających kremów, elektrycznych tarek, wycinaczki, raz poszłam nawet na rybkowy pedicure i... twardych pięt nic nie ruszało. W końcu się poddałam. W zeszłym roku z ciekawości kupiłam jeszcze kilka par złuszczających skarpetek (jedną parę z drogerii Boots, a potem jakieś no name z ebaya) i co 2-3 miesiące robiłam sobie wylinkę. Po pierwszych trzech razach efekty nie były jakieś specjalne. Ostatni taki zabieg zrobiłam sobie w grudniu tylko po to, żeby zużyć ostatnie skarpetki. I, nie wiem jakim cudem, po tej ostatniej wylince moje pięty w końcu zmiękły. Od razu włączyłam do wieczornej pielęgnacji bohatera dzisiejszej notki i muszę stwierdzić, że moje stopy od lat nie były w tak dobrej kondycji. Sa nawilżone, a skóra na piętach rogowacieje dużo wolniej - wystarczy peeling i tarka dwa razy w tygodniu, żeby było dobrze. A mamy już marzec. Pierwsza wiosna bez zrogowaciałego wałeczka na piętach! Upatruję w tym dużej zasługi mocznika, którego w tym kremie sporo.

Reasumując:
- ładne i funkcjonalne opakowanie
- wydajny
- nie chłodzi stóp
- nienachalnie pachnie lawendą
- dobrze nawilża i zmiękcza skórę, zapobiega szybkiemu rogowaceniu naskóra
- wydajny

Wad brak. Uwielbiam i będę wracać. Po przetestowaniu innych kremów oczywiście :)

wtorek, 29 marca 2016

Fitomed, rumianek i słonecznik, Odżywka ekstraziołowa do włosów koloryzowanych odcienie jasne

Z natury jestem średnią popielatą blondynką. We wrześniu zeszłego roku skusiłam się na rozjaśnienie końców, fundując sobie na głowie ombre, które już odrasta, a ja na razie nie planuję go odświeżać. 

Kupując odżywkę Fitomedu miałam nadzieję, że we włosach pojawią mi się złotawe refleksy, jakie zwykle widzę na swojej głowie po ekspozycji na słońce, a także oczywiście liczyłam na nawilżanie i dyscyplinowanie włosów oraz ułatwianie rozczesywania.

Jak lubię Fitomed, odżywka rumianek i słonecznik nie sprawdziła się u mnie.


Dość lejącą emulsję o słomkowym kolorze i ziołowo-rumiankowym zapachu producent zapakował w plastikową butelkę z klapką o charakterystycznej dla marki szacie graficznej.

Napisałam, że odżywka się u mnie nie sprawdziła, bo przy aplikacji włosy wchłaniały każdą jej ilość i miało się wrażenie, że nic się na kosmyki nie nakładało. A po spłukaniu żadne cuda się nie działy; było przeciętnie. W kwestii nadawania włosom poślizgu i ułatwiania rozczesywania odżywka nie zdała egzaminu; nie było po jej zastosowaniu takiego efektu. Owszem, włosy wyglądały zdrowo, ale nie narzekam na ich kondycję, więc żadne to spektakulatne osiągnięcie. Poza tym kosmetyk był wyjątkowo niewydajny (właśnie dlatego, że tak wsiąkał we włosy i czułam potrzebę użycia dużo większej niż zwykle ilości) - skończył mi się po miesiącu stosowania dwa razy w tygodniu, gdzie 200 mililitrowe odżywki zwykle starczają mi na trzy miesiące... No i wspomniane refkleksy pozostały w strefie planów.

Lubię Fitomed, ale tym razem jestem na nie.

poniedziałek, 28 marca 2016

Zając był w tym roku baaardzo hojny.

U mnie w rodzinie tradycyjnie nie robimy sobie wielkanocnych prezentów. Raczej obdarowujemy się słodyczami. W związku z tym prezent, który przykicał do mnie od Hexxany wprawił mnie w prawdziwe osłupienie. Raz, że się go zupełnie nie spodziewałam, a dwa - oprócz słodyczy zawierał takie skarby, że do tej pory uśmiech mi z ust nie schodzi. Asiu, jak już pisałam, nawet nie wiem, jak Ci dziękować :*


Żel pod prysznic od Madary, pędzel do blendowania Sigmy i cudowna paletka Smoke Screen tejże marki *_*. Wow, wow, wow.

niedziela, 27 marca 2016

No to Wesołych Świąt :)

Praca w branży usługowej skutkuje u mnie tym, że nie czuję atmosfery Świąt. W związku z tym nie mam weny do układania życzeń. Zresztą zawsze wszystkim Wam życzę jak najlepiej. A jeśli o życzenia wielkanocne chodzi, pozwólcie, że wspomogę się "gotowcem" niejako oddającym moje odczucia:


Z tą różnicą, że ja haruję teraz a we wtorek właśnie troszkę odpocznę :P

Wesołych Świąt kochani :*

sobota, 26 marca 2016

L'Oreal, Volume Million Lashes So Couture mascara

Zacznijmy tę notkę od arcyciekawej i megafascyującej historii nabycia przeze mnie tuszu znanej marki w mocno zachwalanej wersjo So Couture. A więc, w zeszłym roku krążąc sobie bez celu po drogerii Boots natknęłam się na promocję 3 for 2 na kosmetyki L'Oreal. A że w domu nie było już zapasów maskar, chwyciłam trzy (oczywiście różne). I w końcu trafiłam na tusz L'Oreal z normalną szczoteczką! Do trzech razy sztuka, chciałoby się powiedzieć. Zarówno wersja Mega Volume Manga, jak i False Lash Flutter (obsmarowałam już te maskary na blogu) mają naprawdę przekombinowane szczoteczki, przez co już więcej do tych wariantów nie powrócę. Natomiast So Couture to naprawdę przyzwoity tusz.


Mamy tu silinkonową szczoteczkę, która ładnie rozczesuje rzęsy. Wypuski robią się coraz krótsze idąc w kierunku czubka spiralki, a tymi krótszymi wypustkami w miarę łatwo dostać się do rzęs w wewnętrznych kącikach. Dzięki temu, że szczotka nie jest duża, względnie łatwo umalować nią również dolne rzęsy.


Maskara ma ładny odcień czerni, nie osypuje się, nie grudkuje, nie rozmazuje, a efekt można stopniować. Moje zdjęcia w pełni nie oddają możliwości tego tuszu.

Jedyne moje zastrzeżenie to takie, że maskara dość szybko się starzeje. Moglam jej spokojnie używać przez około 10 tygodni, potem zrobiła się sucha i trudna we współpracy.

czwartek, 24 marca 2016

Ingrid, Gloss Gel Nail Polish, 533

Bardzo lubię klasyczne czerwone lakiery, więc ucieszyłam się, kiedy Magdalena podarowała mi ładnego przedstawiciela tej grupy kolorystycznej. Tylko spójrzcie (ignorując skórki, zima to mimo stałego smarowania dłoni trudny dla nich czas).



Pojemność: 7 ml
Kolor: klasyczna, ciepława czerwień
Wykończenie: żelkowe
Konsystencja: w sam raz
Pędzelek: szeroki i prosto ścięty - trzeba bardzo uważać manewrując przy skórkach
Krycie: jak na żelek bardzo dobre, bo wystarczyły mi dwie warstwy
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Essie good to go)
Zmywanie: bezproblemowe; nie zafarbował wszystkiego wokół na czerwono
Trwałość: nie oszczędzałam go i drugiego dnia nie przestrwał bez szwanku szorowania garów (czemu się nie dziwię, bo lakier plus druciak to nie wróży nic dobrego)

Bardzo mi ten  lakier przypadł do gustu :)

wtorek, 22 marca 2016

Green Pharmacy, Płyn micelarny 3 w 1 Owies

Micela Green Pharmacy kupiłam w zeszłym roku w Naturze. Skusiły mnie trzy czynniki: po pierwsze był w promocji, po drugie - ma dużą pojemność (500 ml), co oznacza, że wystarczy na dłużej, a po trzecie - nigdy wcześniej go nie miałam, a uwielbiam testować nowości.


Producent wlał swój płyn do plastikowej, przezroczystej butelki zakończonej klapką. Funkcjonalnej całości dopełnia estetyczna szata graficzna.

Kosmetyk ma postać wody i nie jest perfumowany, za co u mnie duży plus. Działa dobrze - dokładnie usuwa niewodoodporny makijaż oczu i twarzy bez żadnego podrażniania. Na co dzień nie jest jednak głównym środkiem, który stosuję do demakijażu - moja rutyna wygląda tak, że najpierw na szybko rozpuszczam makijaż olejkiem myjącym lub żelem Isany, a potem "poprawiam" tym micelem. Z nadanej mu przeze mnie roli wywiązuje się znakomicie.


Obiektywnie rzecz ujmując, jest to dobry, skuteczny micel produkcji polskiej, o dobrej korelacji pojemność-cena. Jedyne, czego w nim nie lubię to to, że się pieni. Nie powinno mnie to jednak powstrzymać przed powrotem do tego kosmetyku.

sobota, 19 marca 2016

Pierre Rene, cienie do powiek No 60 Jeans oraz No 100 Mysterious

Pokażę Wam dziś dwa cienie Pierre Rene, które dostałam od Magdaleny. Cienie, na które zdecydowanie warto zwrócić uwagę.

Kilka lat temu miałam jedynkę marki - metaliczny cień w odcieniu 118 Treasure Island (klik). Tamten miał kiepskie opakowanie z wysuwaną pacynką, był woskowy w dotyku i choć doskonale napigmentowany, uwielbiał się osypywać. Nie wiem, czy dwa sprezentowane mi cienie są z tej samej serii, ale jeśli tak, to fajnie, że marka je ulepszyła. Opakowanie jest tu dużo praktyczniejsze, a same cienie lepiej zmielone, co zminimalizowało problem osypywania (wystarczy otrzepać pędzelek). Kosmetyki są mokrawe, niemal kremowe w dotyku, naprawdę rewelacyjnie napigmentowane, ładnie się aplikują, rozcierają i łączą z cieniami innych marek - jest naprawdę dobrze. 

60 Jeans to metaliczny kolor niebieskich dżinsów, a 100 Mysterious to perłowy zgaszony fiolet.

jeśli o pigmentację chodzi, taki Rimmel, Essence, Catrice, Astor czy Maybelline mogą się schować - Pierre Rene pod tym względem bije ich cienie na głowę


Przyznaję, że na co dzień rzadko sięgam po tego typu kolory, ale nowe zabawki skłoniły mnie do chwilowego zerwania z rutyną. Co zresztą zamierzam od czasu do czasu robić. Spójrzcie zatem, jak łączyłam opisywane dzisiaj cienie z innymi mazidłami z mojej kosmetyczki.


#1
Cienie Too Faced z paletki Jingle All The Way plus dwukolorowa kreska wykonana cieniami Pierre Rene. Tegorocznej wiosny często będę robić taką kreskę <3



#2
60 Jeans na górnej powiece w towarzystwie sleekowych zieleni i brązów oraz fioletowej kredki; 100 Mysterious na dolnej powiece. Kiedyś często nosiłam takie makijaże, obecnie już nie czuję się w nich zbyt pewnie.



#3
Brzoskwiniowo-złoty cień L'Oreal (Color Infllible 004 Forever Pink) na 2/3 ruchomej powieki plus 100 Mysterious w zewnętrznym kąciku oraz jakiś cień taupe w załamaniu plus kreska kredką Classics (205) z Golden Rose; 100 Jeans na dolnej powiece w połączeniu ze złotkiem. Tę propozycję nosiło mi się najlepiej z całej czwórki.




#4
Proste, jednocieniowe smokey z cieniem 100 Mysterious w roli głównej, z dodatkiem złotej kreski wykonanej cieniem Sleek na beżowej kredce.


Magdaleno, dziękuję za zwrócenie mojej uwagi na Pierre Rene. Zwykle będąc w Naturze przechodziłam koło szafy marki obojętnie, bo nie przyciąga mnie szczególnie szata graficzna ich kosmetyków. A to,  jak widać, błąd.

piątek, 18 marca 2016

Crabtree & Evelyn, Pomegranate argan & grapeseed ultra-moisturising hand therapy

Małą (travel size) tubkę kremu do rąk zupełnie nieznanej mi marki Crabtree & Evelyn dostałam od Justyny. Kto mnie zna lub uważnie poczytuje wie, że mam bardzo problematyczną skórę dłoni, a za testowanie nowych kremów mających przynieść mi ulgę zabieram się z ogromnym entuzjazmem. Dzisiaj opowiemy sobie o pierwszych wrażeniach z używania kosmetyku, bo swoją tubeczką o pojemności 25 g cieszyłam się przez dosłownie kilka dni.


Z tego, co widzę na stronie internetowej Crabtree & Evelyn, posiadane przeze mnie opakowanie to zminiaturyzowana wersja opakowania pełnowymiarowego. Ma ładną szatę graficzną i umożliwia wyciśnięcie kosmetyku do prawie samego końca, ale nakrętka nie stanowi najwygodniejszego rozwiązania. Ja jestem straszną niezdarą, więc korek wieczenie leci mi z rąk i aż dziw, że go jeszcze nie zgubiłam.

Krem ma średnio gęstą konsystencję, biały kolor i przyjemnie owocowo pachnie. W moje suche dłonie wchłania się bardzo szybko i nie zostawia na nich żadnego filmu, więc od razu mogę wracać do przerwanych czynności.

Po każdym posmarowaniu dłoni kosmetyk przynosił mi doraźną ulgę i  na jakiś czas znosił poczucie ściągnięcia skóry. Naskórek był gładki w dotyku. Niestety nie wiem, czy na dłuższą metę produkt potrafiłby zregenerować skórę dłoni, bo musiałabym używać go przez dobrych kilka tygodni, żeby to ocenić. I jakkolwiek nie mam mu wiele do zarzucenia, zakupu nie poczynię, bo nie potrafię wydać 15 funtów za 100 g tubkę kremu do rąk w momencie kiedy znam kilka tanich,  skutecznych zamienników. Niemniej świetnie było tego maluszka poznać, więc bardzo Ci Justyno dziękuję :)

środa, 16 marca 2016

Barry M, 518 Genie

Ponoć za czasów młodości naszych mam polska Celia oferowała zielone pomadki utleniające się na różowo. Dla mnie są jak UFO - wiele o nich słyszałam (choć nie od swojej mamy), ale na własne oczy nie było dane mi ich zobaczyć. Nic jednak straconego, takiego cudaka można ustrzelić w szafie Barry M. Fajny gadżet!


Z tego, co widziałam, pomadka ma inne ubranko w zależności od tego, gdzie się ją kupuję. Ubranka z Superdrug są "normalne", te z Bootsa - dwukolorowe, trochę kiczowate, jak moja. Nic to, liczy się zawartość, za którą notabene trzeba zapłacić około pięciu funtów.

Jak widać, sztyft tego cudaka jest zielony. Pomadka natomiast zaczyna się utleniać od razu przy kontakcie ze skórą. Nie jest tak, że zielona smuga stopniowo zmienia się w róż; róż pojawia się od razu. Ciekawe natomiast jest to, że u mnie na dłoni jest on blady i niekryjący, ale na ustach pojawia się mocna purpuro-fuksja.

Dodam, że kosmetyk ma dziwny, plastikowy zapach. Pigment mocno wżera się w usta, przez co pomadka jest niezwykle trwała; w moim przypadku wygląda nienagannie przez 6-7 godzin z jedzeniem, piciem i gadaniem. Początkowo ma nieco mokre wykończenie, które z czasem znika. Przez kilka godzin po aplikacji kosmetyk nosi się komfortowo, ale moje usta po jakiś 3-4 godzinach zaczynają jednak pod mazidłem wysychać.


Jak Wam się podoba mój magiczny gadżecik? Przyznam, że ja się z pomadką bardzo polubiłam.

poniedziałek, 14 marca 2016

Lirene, Beauty Collection, mango peeling ujędrniający oraz kokosowy peeling solny

Gdyby nie Hexxana, która przysłała mi dwa wspomniane w tytule peelingi, posta tego by nie było. Raz, że nie przepadam za srubami z dodatkiem soli, bo uważam, że są dla mnie zbyt delikatne, a dwa - nie lubię kosmetyków Lirene. Nie odpowiadają potrzebom mojej skóry, a wiem, co piszę, gdyż miałam ich kosmetyków swojego czasu całkiem sporo. Skoro jednak peelingi znalazły się w mojej łazience, postanowiłam skrobnąć o nich kilka słów - zwłaszcza, że osatnio powstało na blogach sporo notek na ich temat w ramach współpracy z marką i zdecydowana większość z nich ma pozytywny wydźwięk. I choć przyjmuję do wiadomości, że wielu osobom mogą te kosmetyki przypaść do gustu, mnie w żaden sposób nie zachwyciły, zatem wtrącam swoje trzy grosze...


Opakowanie

Opakowanie jakie jest - każdy widzi. Białe tubki z miękkiego plastiku, zakończone korkiem na zatrzask korelującym z kolorytem szaty graficznej danej wersji. Jest praktycznie i schludnie. Nie doświadczyłam żadnych problemów z wydobyciem kosmetyków, a tubkę łatwo pod koniec przeciąć, żeby wydobyć resztki produktów.



Konsystencja

Wersja mango ma postać jadowicie żółtej galaretki, w której zatopiono polietylenowe granulki. Jest to typowa konsystencja dla tego typu drogeryjnych scrubów. Produkt bardzo obficie się pieni. Kokos natomiast ma formę białej, kremowej bazy z niewielką ilością małych kryształków soli i cukru. Nie pieni się, raczej tworzy na skórzę emulsję.



Zapach

Mango intensywnie pachnie właśnie owocem mango, choć mój nos wyczuwa pewną sztuczność. Kokos natomiast nie pachnie czystym, smakowitym kokoskiem. Kokosowemu aromatowi towarzyszy domieszka akordów kwiatowych i choć nie nazwałabym tej kompozycji nieprzyjemną, miałam zupełnie inne oczekiwania. No ale ja uwielbiam zapach nierafinowanego oleju kokosowego, więc teraz ciężko pod tym względem mi dogodzić.


Złuszczanie

Przechodzimy do meritum. Wersja mango złuszcza poprawnie, jak zdecydowana większość tego typu drogeryjnych peelingów, kokos za to nie powinien być nazywany peelingiem. Mojej skóry nie złuszcza w najmniejszych stopniu, co najwyżej lekko łaskocze. To raczej żel pod prysznic z jakimiś zbędnymi drobinkami, nie porządny scrub.

góra - mango; dół - kokos

Podsumowując, nic mnie tu specjalnie nie zachwyciło. Ani zapachy, ani poziom złuszczania, ani własciwości produktów. Zwyklaki jakich w drogeriach wiele. Tyle dobrego, że jakimś cudem w ogóle nie wysuszały skóry.

Tak, można powiedzieć, że jestem uprzedzona do Lirene, ale z całych sił starałam się, by nie wpłynęło to na moją opinię.

sobota, 12 marca 2016

Kiko Nail Lacquer, 377

Piękny różyk Kiko dostałam w prezencie od Hexxany :*

Pojemność: 11 ml
Kolor: jasny róż
Wykończenie: kremowe
Konsystencja: w sam raz
Pędzelek:szeroki i płaski
Krycie: po dwóch warstwach uzyskałam pełne krycie, ale gdzieniegdzie miałam smugi - lakier niestety smuży, jak wiele pasteli
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Ciate)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: trzeciego dnia zaczął odpryskiwać z końcówek



Volume: 11 ml
Colour:pastel pink
Finish:cream
Consistency:just right
Brush: broad and flat
Opacity:a two-coater
Drying time: not tested (I used Ciate quick dry top coat)
Removing: no problems
Durability: 3 days on my soft nails

środa, 9 marca 2016

Moje wielkie polskie zakupy.

Część z Was może wie, że w styczniu i lutym byłam bardzo grzeczna jeśli chodzi o zakupy. Natomiast wiedząc, że będę w marcu w Polsce, zrobiłam sobie listę potrzebnych mi kosmetków, co by w miarę świadomie uzupełnić zapasy. Jak to zwykle jednak bywa, wpadło mi do koszyka kilka dodatkowych fantów. Ciekawi, o czym w przyszłości poczytacie na blogu?

Zacznijmy od zaplanowanych zakupów z listy. Niestety nie znalazłam toniku hamamelisowego Evree oraz, nad czym szczególnie ubolewam, maski złuszczającej mezo power Bielendy (tej w tubce).


 Biochemia Urody. Kupiłam oleje i olejki, które chciałam. Olejek hydrofilny jest w wersji różanej, której jeszcze nie miałam. Fajnie, że poszerzyli ofertę.
Z akcesoriów wybrałam tarkę do pięt Killy's oraz opisany przez Alinę przyrząd do czyszczenia szczotek do włosów. Sprężynki do depilacji twarzy nie miałam na tej konkretnie liście zakupów; chciałam kupić takie urządzonko "kiedyś tam". No ale skoro napatoczyłam się na nią w Naturze, skwapliwie skorzystałam z okazji.
 W tym roku sukcesywnie kupować będę interesujące mnie paletki Zoevy. Do En Taupe dołączyła Naturally Yours. Udany zakup!

Skusiłam się też na dwa pędzelki marki - do cieni i do konturowania. Póki co ten pierwszy zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie; drugiego jeszcze nie używałam.
 W kwestii wysuszacza postawiłam na dostępny stacjonarnie top coat Insta-Dri. Serum do skórek i paznokci Evree znam i cenię.
Do prania pędzli wybrałam antybakteryjne mydło Barwy, do usuwania niedużego ale denerwującego wąsika postawiłam na Joannę, a zęby przez kilka tygodni czyścić będę pastą Himalaya Herbals. Tak dla odmiany.
 Jeśli chodzi o ochronę przed potem, postanowiłam na noc korzystać z ałunu, a za dnia zabezpieczać się antyperspirantem. Ziaja była w promocji.
W Naturze po analizie składu skusiłam się na nieznaną mi jeszcze odżywkę oraz na duże opakowanie Lactacydu. Nawet nie patrzę w stronę innych płynów do higieny intymnej.
 Błoto z Morza Martwego ciekawiło mnie od dawna, a do tego było w Rossmannie w promocji. Większej zachęty nie potrzebowałam. Równie ciekawa jestem kremu Evree (moja tłusta, płytkounaczyniona cera zwykle bardzo dobrze reaguje na różane kosmetyki), micela Bielendy (ma bardzo interesujący skład) oraz nowego fluidu tej samej marki.
Złuszczające skarpetki SheFoot zbierają mieszane opinie, ale tylko je znalazłam stacjonarnie, więc postanowiłam zaryzykować.
 Zapas kremów do stóp. Ciekawą mnie propozycje tej marki.
 Zapasu kremów do stóp ciąg dalszy. Moje stopy, podobnie jak dłonie, uwielbiają mocznik. Mocznik więc dostaną.




















Kosmetyki-spontaniczne zachcianki spoza listy:

 Masek do włosów nigdy za wiele. Nie wiedziałam, że do asortymentu Natury wprowadzono Kallosa. Rozglądałam się za maską czekoladową, ale jej nie było, więc wzięłam jagodową. Maseczka rosyjska jest ze sklepu Mintishop, gdzie kupiłam pokazane wyżej paletkę i pędzle Zoevy.
 Kolejny micel Bielendy. On też ma ciekawy skład. Podczas zakupów na BU skusiłam się na olejek antycellulitowy. Staram się racjonalnie odżywiać i ćwiczę, więc dodatkowa pielęgnacja targetująca problem nie zaszkodzi. Co do odżywki, ponieważ mam problem z paznokciami, wszystko co "odbudowujące" i "regenerujące" przyciąga mnie jak magnes...
Pani przy kasie w Naturze namówiła mnie na przecenione płatki kolagenowe pod oczy. Skusiłam się też na micela Vis Plantis, który zostanie u rodziców do mojego kolejnego przyjazdu do kraju.
A tu jeszcze fanty od Kataliny. Dziękuję :*

poniedziałek, 7 marca 2016

Golden Rose, Matte Lipstick Crayon, 04 & 11

Lubię Golden Rose. Mają rewelacyjne matowe szminki - mowa o świetnej serii velvet matt lipstick. Pokazywałam Wam kilka z nich w poście sprzed półtora roku (klik) i nadal jest on jednym z najpopularniejszych wpisów na moim blogu. Wnioskuję z tego, że, jak ja, też lubicie te pomadki. A czy wiecie, że pomadkowe kredki (seria matte lipstick crayon) są chyba nawet lepsze? Serio!

Mam dwie sztuki. Jedną - 04 - kupiłam sama na wypróbowanie, a drugą - 11 - oddała mi Justita, która nie do końca dobrze czuła się w tym kolorze. A mi on bardzo się podoba i nieskromnie uważam, że wyglądam w nim bardzo dobrze.


Zacznijmy od tego, że forma kredki jest lepsza niż "zwykłe" szminki, bo daje nam niesamowitą precyzję aplikacji. I nie zrażajcie się tym, że kredki te trzeba temperować, bo nie stawiają one żadnego oporu ostrzynce i temperują się z łatwością. Nie mają też wyrazistego zapachu/smaku, za co u mnie duży plus. Charakteryzują się dobrą pigmentacją, więc nie musimy machać nimi pół godziny, żeby ładnie pokryć usta.



Kredki mają aksamitnie matowe wykończenie i nie wykazują tendencji do migrowania na zęby czy poza kontur ust. Wyglądają na wargach ślicznie, o ile zadbamy, by nasze usta były nawilżone i gładkie. Osobiście nie mogę nanosić matowych pomadek na gołe wargi, gdyż naskórek szybko mi się odwadnia i pierzchnie, ale na pomadce ochronnej kredki noszą się komfortowo. Nie włażą w bruzdy na ustach, nie warzą się.

 04 to chłodne prawie-bordo (chłodniejsze niż na moich zdjęciach). Świetny odcień na sezon jesienno-zimowy.


11 to bardzo urokliwa różo-marsala. Moim zdaniem dość nietypowy odcień, a przy tym bardzo twarzowy i osobiście świetnie się w nim czuję.


Na pomadce ochronnej obie kredki trzymają się u mnie w niezmienionym stanie przez około 3 godziny bez jedzenia i picia. Po tym czasie muszę nanieść poprawki. Posiadane przeze mnie kolory są dość wyraziste i nie zjadają się niestety równomiernie, ale nie mam im tego specjalnie za złe. Pigment nie wżera się w usta. Za cenę niewiele przekraczającą 10 zł naprawdę nie można narzekać. Jestem zakochana w tym wykończeniu, łatwości obsługi i uwielbiam odcień 11.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...