Czas pędzi jak szalony, a nawał pracy nie pozwala mi na pisanie tylu postów, ile bym chciała. Z jednej strony sypiając po 4-5 godzin na dobę włóczę się po włościach jak zombie (o ile nie wykrzesuję z siebie energii, o której bym siebie nie podejrzewała, biegając za ruchliwą prawie-dwulatką, której wszędzie pełno), z drugiej - cieszę się, że pracuję, że się dzieje, że podjęłam to ryzykowne wyzwanie. A że prawie nie ma czasu dla siebie i na pisanie? Że czasem zasypiam niemal na stojąco? Trudno, taki okres w życiu. Jedno wiem na pewno - może i będę rzadziej pisać, ale będę. Uwielbiam tworzyć tego bloga.
Ok. To może płynnie przejdę do zużyć i wyrzutków.
Kolorówka:
Nadszedł ten czas, kiedy córcia urosła na tyle, że sięga do szuflad mojej toaletki. W ten sposób życie stracił
puder Physicians Formula Organic Wear, gdyż ciekawskie rączki najpierw rozerwały tekturowe opakowanie, a potem dopełniły dzieła zniszczenia z impetem rzucając produkt na podłogę. Tak, gdyż matka tylko o tym marzyła, żeby sprzątać jakieś proszki z paneli... Z drugiej strony nie ma tragedii, albowiem jeśli pamiętacie moją opinię (
klik) to wiecie, że to kiepski puder był. Do tej pory nie wiem, jak udało mi się zużyć 2/3 opakowania. Natomiast
cienia Inglot M3 569 o wykończeniu double sparkle (
klik) już mi szkoda. Dobrał się do niego ten sam mały terminator a po zaliczeniu podłogi cień zaczął się niemiłosiernie kruszyć i wszystko było w cieniowej mięcie. A toaletka biała, także tego, niestety musimy się pożegnać. Jeśli szukacie dobrze napigmentowanych i przyjemnych we współpracy cieni w odcieniach mięty, serdecznie polecam. Dalej, zużyłam dwie
próbki podkładów Earthnicity, o których też Wam pisałam (
klik). Względnie udana propozycja dla fanek słabo kryjących, ale ładnie wyglądających na twarzy przez dobrych kilka godzin minerałów o nieco zbyt wygórowanej cenie. Do kosza powędrowała
kredka Essence z serii sun club w odcieniu 03 blue lagoon (
klik). Lubiłam ją i zużyłam około połowę, ale po ponad trzech latach zauważyłam zmianę właściwości. Produkt po prostu się zestarzał i zaczął mi podrażniać oczy. Żegnam się też, choć nie na zawsze, z
maskarą Masterpiece Max Max Factora (
klik). Odpowiadała mi jej szczoteczka i trwałość, ale efekty na moich rzęsach nie były spektakularne. Złe jednak też nie były, więc nie wykluczam powrotu w przypadku promocji.
Zęby, próbki, miniaturki, saszetki:
Mamy tu kolejne już opakowanie mojej ukochanej
naturalnej pasty do zębów bez fluoru marki AloeDent. Pasty te kupuję w sieci Holland&Barret i uwielbiam za dobre oczyszczanie uzębienia bez podrażniania dziąseł i za długotrwałe uczucie odświeżenia. Ziołowa
maska Green Tea Essence Mask w płachcie, prezent od
Hexxany, natomiast większego wrażenia na mojej skórze nie zrobiła. Po jej zastosowaniu cera była w identycznej kondycji jak przed maseczkowaniem. Zużyłam też próbki
serum nawilżającego serum Hydrain 3 hialuro marki Dermedic. Potwierdzam, nawilża.
Bezbarwna pomadka ochronna Baby Lips od Maybelline była takim zwyklakiem. Nie poprawiała zdecydowanie kondycji ust, ale dobrze nadawała się pod kolorowe pomadki.
Suchy olejek Divine Oil od Caudalie zupełnie mnie nie kupił. Zacznijmy od tego, że pakowanie olejku w szkło, które może wyśliznąć się z tłustych dłoni, nie jest najlepszym pomysłem. Do tego intensywny zapach produktu mnie akurat nie przypadł do gustu. Ba! Na dłuższą metę okazał się męczący. No i wreszcie ani na włosach, ani na skórze kosmetyk ten nie zrobił dużego wrażenia. Co do nawilżacza pod prysznic Nivei, jak dla mnie strata czasu. Wolę po prysznicu wetrzeć w wilgotną skórę jakąś oliwkę i nie muszę jej już potem spłukiwać. Zapach kosmetyk miał ładny, ale mistrzem nawilżania nie był. Sama nie wrócę.
Pielęgnacja:
Mydło Il Frutoteto również było prezentem od Hexx. Ładnie pachniało i dobrze myło skórę, ale nieco ją wysuszało niestety. Kostka ma 200 gram i spokojnie wystarcza mi na prawie dwa miesiące cowieczornych kąpieli.
Szampon Alterry z orzechami makadamia i figą sprawdzał się u mnie dobrze. Włosy mogłam myć co dwa dni, nie było obciążenia; dobry produkt. O
olejku hydrofilowym Bielendy w wersji z pro retinolem pisałam w poprzednim poście (
klik). Okazał się ciekawą, choć o gorszym składzie, alternatywą dla moich ukochanych naturalnych olejków myjących. Na zdjęciu widzicie też
antyperspirant Dove. Często do niego wracam i jestem zadowolona, ale nie należę do osób mocno potliwych.
Last but not least, peeling enzymatyczny z owoców tropikalnych z e-naturalnie (
klik). Genialny, skuteczny i przyjemnie pachnący - polecam.
To by było na tyle w kwestii zużyć. Miałam w tym poście skrobnąć też o swoich lakiero-szminkowo-pędzlowych zakupach, ale jest 1.30 w nocy, a muszę wstać około 7.00. Lepiej będzie, jeśli się położę, a o zakupach spróbuję napisać kiedy indziej. Miłej niedzieli!