Połowę października spędziłam w Polsce. Tam zużyłam:
Maski Ziai lubię i od czasu do czasu do nich wracam. Delikatnie oczyszczają skórę bez podrażniania. Maskę anty-stress opisywałam tutaj, a regenerującą tutaj. Kokosowa maska Montagne Jeunesse (klik) była całkiem całkiem - sprawiła, że skóra twarzy była przyjemna w dotyku, delikatnie nawilżona, wygładzona, rozświetlona i lekko oczyszczona. Z kolei maska czekoladowa tej samej marki (klik) nie przekonała mnie do siebie. Masełko do skórek 2x5 stosowałam tylko raz dziennie, na noc, i używane z tak niską częstotliwością niewiele zdziałało. Tyle, że doraźnie nawilżało i delikatnie zmiękczało skórki, ale efekt ten nie utrzymywał się zbyt długo... Próbka kremu do twarzy Ziai z serii liście manuka zrobiła na mnie dobre wrażenie. Krem nie był tłusty, makijaż trzymał się na nim dobrze.
Żelu pod prysznic Palmolive z mleczkiem migdałowym używałam z przyjemnością. Nie wysuszał skóry i ładnie pachniał, więc spełnił moje wszystkie oczekiwania. Micel Nivei (klik) również się sprawdził, gdyż był delikatny a skuteczny. Z antyperspirantu Dove beauty pearls nie byłam niestety zadowolona. Nie zapewniał mi całodziennej ochrony; po kilku godzinach czułam się nieświeżo. Wróciłam też do fantastycznego, mandarynkowo-jogurtowego masełka z Wellness & Beauty, które ma dość ładny skład, dobrze nawilża i przepięknie pachnie pomarańczowym serniczkiem (klik).
A potem wróciłam do UK, gdzie pożegnałam tę gromadkę:
Spray do czyszczenia pędzli Kiko służył mi do dezynfekowania tych akcesoriów. Atomizer działał sprawnie, do produktu nie mam zastrzeżeń. Żel aloesowy z Holland & Barret miał u mnie dwojakie zastosowanie: albo dodawałam go do glinkowych maseczek, albo nakładałam na twarz pod krem. Działał kojąco i delikatnie nawilżająco na moją skórę. Krem do rąk z 5% mocznikiem Isany to jeden z moich ulubieńców (klik). Fantastycznie nawilża moje problematyczne dłonie. Antyperspirant Ziaja activ miał przyjemny, pomarańczowy zapach i chronił cały dzień. Nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Po półrocznej przygodzie z serum z witaminą C Uny Brennan (klik) moja cera była rozświetlona a jej koloryt lekko wyrównany. Nie był to jednak efekt długotrwały i po wykończeniu kosmetyku widzę, jak blask powoli odchodzi w siną dal... Zmywacz w gąbce od Maybelline bardzo lubię, gdyż działa szybko i skutecznie. Szybkoschnący top coat Revlonu (klik) okazał się dobry i skuteczny, ale trochę wolniejszy od wysuszaczy Essie i Poshe. Nie przedłużał też trwałości manikiuru. Na temat korektora Fit Me z Maybelline wkrótce szerzej się wypowiem. Peeling do twarzy Boots Botanics zużyłam do ciała, bo podrażniał mi naczynka (eksperymentować mi się zachciało!). Do twarzy dość mocny, na ciele sprawdził się jako delikatny scrub. Pięknie pachniał. Masło do stóp Fuss Wohl (klik) dosłownie wymęczyłam. Było przeciętne aż do bólu. Zużyłam też miniaturę zapachu Burberry Weekend. Bardzo mi się podobał.
Po szybkim przeglądzie kosmetyczki zdecydowałam się na wyrzucenie maskarowego bubla z Maybelline (klik) oraz przeterminowanych cieni i różu (normalnie jeszcze bym z nich korzystała, ale nie odpowiadały mi ich kolor lub właściwości):
Do kosza poszły zatem tusz Big Eyes Maybelline, róż Paese 44 Liliowa Kusicielka (klik) oraz dwa cienie Sensique Velvet Touch o numerach 114 i 122. Wyglądają tak dziwnie, bo trochę je zmaltretowałam podczas depotowania dawno temu. Nie żeby to miało jakieś znaczenie w kuble na śmieci ;)