Nadszedł koniec miesiąca, zajrzyjmy więc, co schowało się w mojej siatce z "pustakami". Post ten nie ma na celu chwalenia się, ile to mazideł u mnie "wyszło", ale chodzi o wydanie opinii po zużyciu całego opakowania danego kosmetyku (bądź nie - w przypadku bubli lub wyrzutków), bo takie opinie są, moim zdaniem, najbardziej miarodajne.
Zacznijmy od pielęgnacji:
Olejek pod prysznic Isany chwaliło wiele z Was. Jako że zimą moja skóra ma tendencję do wysychania, postanowiłam go wypróbować. I jestem bardzo zadowolona! Olejek, jak to olejki mają w zwyczaju, jest dość tłusty, a pod wpływem wody nie pieni się, a zamienia w kremową emulsję. Myje ciało i go nie wysusza - staram się codziennie nawilżać, ale jeśli raz na jakiś czas pominęłam ten krok, moja skóra po kąpieli z tym produktem nie buntowała się. Zapach ma bardzo słodki, całkiem przyjemny - nie wyczuwam tu żadnej ryby. Jedynym minusikiem tego taniego, dobrego kosmetyku jest niewydajność. Zużyłam go w trzy tygodnie.
Energetyzujący peeling do ciała Ziaja multomodeling to moje kolejne odkrycie. Najpierwsze wrażenie co prawda nie było pozytywne, bo dopiero w domu po wyciśnięciu na rękę zobaczyłam, że mazidło jest wściekle zielone i ma galaretowatą konsystencję (a peelingi o tej konsystencji zazwyczaj głaszczą skórę zamiast ścierać), bo przecież w nieprzezroczystej butelce takich rzeczy nie widać. Okazało się jednak, że kosmetyk jest świetny. Nie dość, że doskonale radzi sobie z martwym naskórkiem, to jeszcze skóra jest po nim niezwykle przyjemna w dotyku (gładka, sprężysta) i nie ma mowy o wysuszeniu i ściągnięciu. Do tego dochodzi przyjemny zapach i mamy rewelacyjny produkt złuszczający do ciała.
Jeśli nie myłam ciała olejkiem Isany, sięgałam po kostkę Alterry - tym razem w wersji pomarańczowej. Nie mam zastrzeżeń; mydło ładnie pachnie, dobrze się pieni i myję skórę. Wprawdzie zawsze po użyciu koniecznie musiałam się wysmarować czymś nawilżającym, ale tak to jest, kiedy lubi się mydła w kostce.
Express Remover z Maybelline to dość drogi (4,99 funtów) zmywacz do paznokci w gąbce. Na początku stosowania jest niezwykle szybki i skuteczny, ale im dalej w las i lakieru w środku więcej, tym jest gorzej. Służył mi przez około 2 miesiące i choć to moje drugie opakowanie nie przewiduję już powrotu. Wkładanie palców do środka kiedy gąbka jest już dość brudna od lakierów jest nieprzyjemne i kończę z jakimiś resztkami lakierów na skórze naokoło paznokci, a fu. Wolę jednak tradycyjne zmywacze.
Perfumy FM o numerze 03 dostałam od Eweliny (:*). Jest to słodko-pieprzny odpowiednik zapachu Givenchy Play for Her. Bardzo chętnie nosiłam go w zimne miesiące, bo lubię wtedy cięższe, słodsze, wyraziste aromaty. Produkt FM był do tego bardzo trwały, zapach czułam na sobie przez cały dzień. Moim jedynym zastrzeżeniem jest fakt, że akurat jeśli o perfumy chodzi, nie podoba mi się idea dokładnego odwzorowywania zapachu, nad którym osoba zatrudniona przez daną markę się napracowała...
No i trzy próbki: odżywka do włosów Phyto (po prostu przyzwoita, kondycjonująca odżywka), mały kremik do rąk Lush (świetne właściwości regenerujące; pięknie pachnie; zostawia po sobie wyczuwalny, otulający film) oraz lekkie serum do twarzy Caudalie (działa nawilżająco) - wszystkie próbki dostałam od Hexxany (:*).
O maśle do ciała Bielendy wanilia+pistacja produkowałam się tutaj. W skrócie: ślicznie, otulająco pachnie wanilią, dobrze się rozsmarowuje i wchłania, a przy regularnym stosowaniu rzeczywiście nawilża skórę. Niestety dość szybko mi się to masło skończyło, nie wystarczyło na cały miesiąc.
Następnie mamy krem Oxedermil na pękające pięty z 30% mocznika (post tutaj), który dość dobrze nawilża skórę stóp, ale ze zmiękczeniem zgrubiałych i szorstkich pięt sobie nie radzi. Do tego dochodzi nie do końca satysfakcjonująca korelacja ceny do pojemności (20 zł za 50 ml). Parafinowy krem do rąk Lirene (klik) również mnie nie zachwycił. Mam bardzo wymagającą skórę dłoni, a mazidło błyskawicznie się w nią wchłaniało, dając bardzo doraźne nawilżenie na bardzo krótki czas. Przyjemny zapach nie uratował kosmetyku w moich oczach.
Wielka, półlitrowa flacha oleju arganowego prosto z Maroka była prezentem od mojej przyjaciółki Słomki i Jej drugiej połówki (:* :*). Ze względu na bardzo intensywny zapach, pozwalający przypuszczać, że argan pochodził z kozich odchodów, mogłam olej ten stosować tylko na ciało (na twarzy czy włosach zapach za bardzo mi doskwierał), zmieszawszy go uprzednio z jakąś ładniej pachnącą oliwką. Olej natłuszczał i uelastyczniał skórę.
Kolejna pozycja na zdjęciu to oliwka Hipp. Wprawdzie wolę od niej oliwkę Babydream dla mam, ale ta też jest niezła. Zastosowań, jak wiadomo, jest całe multum; ja zużyłam ją głównie do nawilżania ciała po kąpieli, mieszając z wyżej wspomnianym olejem arganowym.
Olejek łopianowy Green Pharmacy z czerwoną papryką to bardzo dobry produkt. Niestety butelka ma ogromny otwór, przez który wylewa się za dużo kosmetyku, więc po prostu przelałam go do innej buteleczki. Olejek jest pomarańczowawy i nie ma wyraźnego zapachu. Podczas kilku pierwszych zastosowań dawał uczucie ciepła na skalpie, ale po jakimś czasie przestałam to odczuwać. Stosowałam go tylko na skórę głowy i mam wrażenie, że włosów wypada mi mniej. Poza tym zrobiły się cokolwiek długie, ale nie wiem, ile w tym stymulacji włosów do wzrostu przez ten produkt, a na ile to "zasługa" tego, że ostatnio podcinałam końcówki w październiku... Dodam jeszcze, że powoli tracę serce do olejowania włosów. Szczerze mówiąc nie lubię paradować z tłuszczem na głowie, nawet tylko przed domownikami, a na noc nie mogę oleju zostawić, bo ranki są u nas bardzo zabiegane i nie ma czasu na mycie głowy.
Jakiś czas temu dostałam od Gosi (:*) drugie w swojej karierze opakowanie francuskiej glinki czerwonej ze Zrób Sobie Krem. Pisałam o tym produkcie tutaj. Ładnie oczyszcza i detoksykuję moją skórę, jeśli nie trzymam jej na twarzy zbyt długo. Raz przetrzymałam ją powyżej 15 minut i w akcie zemsty wylazł mi na poliki i nos rumień, który utrzymywał się przez kilka godzin. Poza tym ta glinka robi okropny bałagan w łazience. Ale działa!
No i w końcu dokopaliśmy się do kulki Nivea. Często ją kupuję; u mnie ten drogeryjny antyperspirant się sprawdza.
Powoli rozpracowuję również swoją kolorówkę:
O tuszu do brwi Maybelline z dziwną szczoteczką w kształcie maczugi pisałam tutaj. U mnie się sprawdził, bo zależy mi głównie na przyciemnieniu włosków; nie muszę sobie nic dorysowywać. Nieprecyzyjność szczoteczki mi nie doskwierała, ponieważ mam dość nieokrzesane brwi. Bardzo polubiłam ten rodzaj kosmetyku - aplikacja maskary zajmuje mniej czasu niż aplikacja kredki czy cieni do brwi.
Znalazło się zapodziane opakowanie błyszczyku Missguided (klik), który zużyłam jeszcze w grudniu. W domu, z dala od oczu nieznajomych, zużyłam też błyszczyk Essence o ładnym kolorze, który został jednak spartaczony przez okropne drobiny holograficznego brokatu (klik).
No i w końcu, "wyszły" dwa maluchy do paznokci: Essence colour&go 47 red-y to go (klik) oraz 84 midnight charm (klik), a za ich nieestetyczne słocze bardzo przepraszam. Teraz dużo staranniej aplikuję lakier na paznokcie niż kiedyś.
Na sam koniec zostawiłam sobie wyrzutki:
Po 10 miesiącach od otwarcia moje prasowane cienie Lily Lolo zmieniły zapach z nieprzyjemnego na jeszcze gorszy i zaczęły wywoływać u mnie okropne łzawienie. Według producenta dobre są do użytku przez rok od otwarcia. O paletce Smoky Rose pisałam szerzej tutaj, a o dwójeczkach Chic Nudes i Plum Crazy- tutaj. Na zdjęciu powyżej cienie wyglądają na niemal nieużywane, a sięgałam po nie dość często. Po prostu są niesamowicie wydajne i nawet przy codziennym stosowaniu przez rok jedna osoba nie byłaby w stanie ich zużyć (po cielaczka z dwójeczki Chic Nudes sięgałam niemal codziennie przez te 10 miesięcy, więc wiem, co piszę). Byłam ciekawa prasowanych kosmetyków tej marki, mam jeszcze rozświetlacz, z którym na razie nic się nie dzieje, ale już wiem, że zdecydowanie wolę ich sypańce (podkład, cienie). O wiele lepiej się u mnie sprawdzają, łatwiej się z nimi pracuje i nie ma obawy, że zjełczeją. Z prasowanymi kosmetykami Lily Lolo definitywnie kończę przygodę, bo niczym mnie nie porwały.