środa, 28 lutego 2018

Zakupy lutego.

Zima i początek wiosny to czas poza sezonem w Blackpool. Co oznacza, że zanim moja córcia zacznie szkołę we wrześniu, staramy się przylatywać do Polski co kilka tygodni. A kiedy jestem w kraju, uzupełniam zapasy i robię zakupy kosmetyczne. Starając się przy tym zachować rozsądek ;)

Jeszcze w UK kupiłam cztery kosmetyki, które mi się pokończyły lub które wkrótce mi się skończą:




Następnie okazało się, że Ziemolina miała dla swoich czytelników 20% rabat do sklepu Bandi do końca lutego. A że miałam listę trzech kosmetyków tej marki, które i tak zamierzałam kupić, z rabatu skwapliwie skorzystałam.



Ostatnio mam ogromny problem z antyperspirantami. Mam wrażenie, że wszystkie się popsuły, więc szukam czegoś, co zapewni mi jakiś komfort. Zatem w Rossmannie capnęłam kilka kulek, a do tego dokupiłam tonik Evree, którym uwielbiam zwilżać Beauty Blendera, kiedy robię makijaż oraz odżywkę, bo zużyłam tę, którą miałam u rodziców.



Skończył mi się mój hit do biustu - olejek Voluplus z mazideł, więc kupiłam kolejną butelkę. Wzięłam również olej makadamia do kręconych włosków mojej czterolatki. Na kolorówce skusiłam się na krzemionkę i na żółty pigment, gdyż posiadam sypki podkład, który jest dla mnie za różowy i bardzo szybko się po nim błyszczę. Spróbuję go troszkę "udoskonalić", ale mam pewne obawy, że ten żółty pigment może go przyciemnić, a na tym akurat w ogóle mi nie zależy... Hm, chyba powinnam była kupić jeszcze pigment biały. Zobaczymy.


Na liście zakupowej mam jeszcze jakiś naturalny tonik/hydrolat. Najchętniej udałabym się po coś do Hebe lub Natury, ale chwilowo choróbsko uwięziło mnie w domu, ech :/

niedziela, 25 lutego 2018

Boots No7, Limited Edition Illuminating Palette

Paletka rozświetlaczy, o której krótko dziś opowiem, była częścią edycji limitowanej wypuszczonej, zdaje się, na ostatnie święta bożonarodzeniowe przez popularną markę własną drogerii Boots. Do mnie trafiła właśnie w charakterze upominku z tej okazji.


Design opakowania zdecydowanie zwraca uwagę i przyciąga spojrzenie. Paletka przy tym zdaje się być solidna i czasem trzeba się nasiłować z jej otworzeniem. Na samych prouktach leży też folijka ochronna. 


Na paletkę składają się trzy rozświetlacze o identycznym wykończeniu - lekko metalicznym z wyraźnymi drobinkami. Przy aplikacji grubej warstwy na skórę widać poszczególne odcienie, ale, jak zaraz zobaczycie, nałożone oszczędnie na szczyty kości policzkowych wszystkie trzy rozświetlacze wypadają na twarzy dość podobnie.


Do trwałości nie mam zastrzeżeń. Rozświetlacze trzymają się na skórze od aplikacji do demakijażu. Drobinki są doskonale widoczne, jeśli więc nie jest to Wasz preferowany rodzaj rozświetlacza, miejcie to na uwadze. Osobiście wyraźnych drobinek nie lubię, więc po krótkich testach znalazłam dla paletki nowy dom.

odcień wpadający w rose gold


 odcień szampana

odcień wpadający w chłodny róż


Obiektywnie stwierdzam, że jest to bardzo ciekawa paletka o pięknym opakowaniu. Nie wpisała się jednak w moje rozświetlaczowe preferencje. Ja tak ogólnie mogłabym się całkowicie bez rozświetlaczy obejść, ale skoro kilka dostałam, staram się regularnie z nich korzystać. Nie lubię jednak wykończenia z wyraźnymi drobinkami; nie podobam się sobie w takowym.

PS. Przepraszam, jeśli nie udało mi się aparatem oddać efektu na twarzy. W obecnej porze roku bardzo trudno o współpracę ze strony światła.

czwartek, 22 lutego 2018

Sylveco, lniana maska do włosów

Nie wiem, jak to się stało, ale nie zrobiłam zdjęć słoiczkowi maski oraz samemu produktowi. Mam jedynie fotki kartonika. A ponieważ maskę już wykończyłam i raczej nie zamierzam do niej wracać, nie mam już jak takich zdjęć porobić. Oj, z wiekiem rozkojarzenie coraz bardziej daje mi się we znaki.

Ale skupmy się na kosmetyku. Jak pokazuje zdjęcie pożyczone ze strony Sylveco (klik)

produkt mieszka w plastikowym słoiczku o przyjemnej dla oka szacie graficznej z aluminiową nakrętką. Pod nakrętką kryje się średnio gęsta (nie spływa z włosów), biała emulsja z perłowym połyskiem, charakteryzująca się dziwnym, nieprzyjemnym zapachem.


Ja stosowałam ten produkt tylko w jeden sposób: raz w tygodniu po myciu głowy szamponem nakładałam na włosy maskę na czas prysznica. Nie sięgałam po kosmetyk częściej, bo zawiera proteiny, które moim kłakom służą tylko w małych dawkach.

Maska sprawdziła się u mnie przeciętnie. W Blackpool (twarda woda) nie robiła praktycznie nic. W Polsce, pod Wejherowem (miękka woda), działała lepiej; zostawiała włosy nawilżone, wygładzone, miękkie, lekkie i lśniące, niczym dobrze działająca odżywka. Ogólnie mam zdrowe włosy, więc dużego wyzwania nie było. To skóra głowy stanowi dla mnie problem, bo ostatnio wiele szamponów strasznie mnie podrażnia. Poza tym włosy bardzo mi wypadają. Obciążenia ze strony maski na szczęście nie doświadczyłam, ale ostatecznie zachwytu też nie ma, bo za prawie 30 zł chyba spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego. No i ten zapach...

wtorek, 20 lutego 2018

Golden Rose, Metals, Metallic Nail Color 114

Lakier dostałam w prezencie od Basi :*

Pojemność: 6 ml
Cena: 5,90 zł
Kolor: stalowy niebieski
Wykończenie: jakby foliowe z lekko metaliczną poświatą
Konsystencja:w sam raz
Pędzelek: klasyczny, dość szeroki
Krycie: dwuwarstwowiec
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Insta-Dri by Sally Hansen)
Zmywanie: bez problemów
Trwałość: bardzo mnie w tym przypadku zaskoczyła, gdyż wyniosła na moich miękkich, słabych paznokciach aż 4 dni



niedziela, 18 lutego 2018

Podopharm, maska do dłoni i stóp z mikrosrebrem

Zostańmy jeszcze przy marce Podopharm. Opisywany dziś produkt podarowała mi Basia (:*), której mocznik (a jest go tu 10%) nie za bardzo służy. Moje dłonie natomiast kochają ten składnik. Nic dziwnego, że cały kosmetyk pokochały.


Mazidło ma postać białej, treściwej (by nie powiedzieć tłustawej) emulsji o zapachu przypominającym klasyczny krem Nivea. Zapakowano je do minimalistycznie estetycznej i funkcjonalnej tubki z klapką.


Kiedy sięgnęłam po ten krem, moje dłonie przdstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Były przesuszone do tego stopnia, że samoistnie pękała mi skóra, z plamami egzemy, pomarszczone jak u staruszki. I to pomimo regularnej pielęgnacji - tak po prostu reagują na zimno, grzejniki i detergenty (płyny do zmywania naczyń bardzo masakrują mi dłonie). Wystarczyły dosłownie ze trzy aplikacje abym odczuła i dostrzegła wyraźną różnicę. Mimo iż krem jest dość tłusty, moje dłonie wchłaniają go niemal całkowicie i zostaje mi na nich jedynie delikatny, w niczym nieprzeszkadzający film typu "niewidzialne rękawiczki". Od razu po aplikacji odczuwam ogromną ulgę, znika uczucie skóry za małej o kilka rozmiarów. Wspomniane niewidzialne rękawiczki utrzymują się przez całkiem długi czas - nie muszę sięgać po kosmetyk po każdym myciu rąk. Przy regularnym używaniu kilka razy dziennie z biegiem czasu stan skóry bardzo się poprawia - znikają przesuszenia, goją się ranki i egzema, naskórek jest gładszy i przyjemniejszy w dotyku. 

Mój hit, jak wszytko z Podopharm, co do tej pory wypróbowałam...

sobota, 17 lutego 2018

Podopharm, regenerujące serum do stóp

Krem, czy też serum do stóp Podopharm, dostałam w prezencie od Hexxany. Niespodzianka bardzo mnie ucieszyła, bo znam i uwielbiam krem do stóp z lipidami tej marki (klik). Od razu mogę Wam zdradzić, że u mnie serum spisało się równie dobrze jak lipidowy zawodnik.


W estetycznej, białej tubce mieszka gęstawa emulsja o lekko piaskowym odceniu i bardzo przyjemnym zapachu kojarzącym mi się z werbeną. Produkt nie daje żadnych efektów termicznych. Ze względu na swoją treściwą konsystencję kosmetyk dość dlugo się wchłania i zostawia na stopach mocno wyczuwalny film, dlatego stosowałam go głównie na noc.

Ze świetnymi rezultatami. Skóra moich stóp jest sucha i wykazuje ogromną tendencję do błyskawicznego rogowacenia w newralgicznych miejscach, na przykład na piętach. Serum Podopharm moje stopy bardzo ładnie nawilżało, uelastyczniało naskórek i spowalniało proces rogowacenia.

Nie mam się do czego przyczepić. Doskonały kosmetyk (no chyba że ktoś nie lubi otulających tłuścioszków na stopach)!

czwartek, 15 lutego 2018

Golden Rose, Metals, Metallic Nail Color 112

Lakier dostałam w prezencie od Basi :*

Pojemność: 6 ml
Cena: 5,90 zł
Kolor: przybrudzona fuksja
Wykończenie: lekko metaliczne
Konsystencja:w sam raz
Pędzelek: klasyczny, dość szeroki
Krycie: dwuwarstwowiec
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Insta-Dri by Sally Hansen)
Zmywanie: bez problemów
Trwałość: na moich miękkich, słabych paznokciach trzy dni, więc dobra



środa, 14 lutego 2018

Venus BodyCare, Nature, koncentrat detox

Kosmetyk Venus kupiłam spontanicznie w Drogerii Natura. Zapłaciłam chyba mniej niż 10 zł, a skusiłam się z czystej ciekawości, gdyż skład wydał mi się nienajgorszy.

Balsam do ciała zapakowano w wygodną tubę z miękkiego plastiku. Produkt ma postać białej emulsji o średniej gęstości i przyjemnie pachnie. 

Jak to kosmetyki bez silikonów mają w zwyczaju, balsam maże się na skórze podczas aplikacji, najlepiej więc go w naskórek wmasowywać małymi porcjami. Efekt wart jest tego lekkiego wysiłku - mazidło skutecznie i na długo nawilża skórę i daje poczucie komfortu; sprawia też, że skóra jest miła w dotyku. W moim przypadku działał przez całą dobę od aplikacji (to znaczy, że skóra mi się nie wysuszała ani odwadniała przez dobę).

Nie wiem czemu, ale nie spodziewałam się wiele po tym niepozornym kosmetyku, a naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Brawo, Venus!

niedziela, 11 lutego 2018

Golden Rose, Metals, Metallic Nail Color 108

Lakier podarowała mi w prezencie Basia :*

Pojemność: 6 ml
Cena: 5,90 zł
Kolor: miedziany brąz z różowymi podtonami, bardzo ciekawy
Wykończenie: metaliczne
Konsystencja:w sam raz
Pędzelek: klasyczny, szeroki, w moim odczuciu wygodny
Krycie: dwuwarstwowiec (choć na upartego i jedna warstwa mogłaby wystarczyć)
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Sally Hansen Insta-Dri)
Zmywanie: bez problemów
Trwałość: na moich miękkich paznokciach standardowa - czyli dwa dni



sobota, 10 lutego 2018

Na nie i na tak: Glamglow, Youthmud Tinglexfoliate Treatment oraz Thirstymud Hydrating Treatment

O maskach Glamglow, ponoć uwielbianych przez amerykańskie (i nie tylko) gwiazdy, zrobiło się głośno za sprawą youtube. Twórcy zachwycali się tymi wyjątkowymi produktami najnowszej generacji i ich cudownym działaniem na skórę, wzbudzając w rzeszach odbiorców chęć zdobycia prezentowanych skarbów. Sama również byłam ciekawa oferty tej marki, ale jednocześnie nie byłam gotowa opróżnić portfela na jedno czy drugie drogie opakowanie. Na szczęście nie musiałam, bo dwa warianty z dziesięciu (w wersji podróżnej) zostały mi podarowane w prezencie urodzinowym przez Słomkę i Stri-lingę.

Jak wskazuje tytuł dzisiejszej notki, z jedną z nich się polubiłam, a z drugą definitywnie kończę przygodę.


Obie maseczki zostały zapakowane w małe, poręczne słoiczki. Każdy wariant ma inną wersję kolorystyczną opakowania, co moim zdaniem jest bardzo fajnym posunięciem - zwlaszcza dla osób posiadających kilka sztuk. Bardzo ułatwia to identyfikację.

Maseczką, z którą się nie polubiłam, jest wersja oczyszczająca. Kosmetyk ma postać błotnej pasty z wyraźnie wyczuwalnymi pod palcami ostrymi drobinkami i kawałkami roślinnymi, które robią bałagan w zlewie. Zdaniem mojego nosa pachnie dziwnie i nieprzyjemnie - coś jak perfumowane gnijące rośliny? Perfumowana spirulina (choć tej w składzie nie widzę)? Oczyszcza bardzo mocno - nie tylko ściąga ze skóry zanieczyszenia, ale również warstwę hydrowo-lipidową, co oznacza, że po zmyciu skóra jest sucha, ściągnięta i spragniona. Nie to jednak jest źródłem mojej niechęci. Niestety produkt ten okazał się zbyt agresywny dla mojej naczynkowej cery. Tuż po aplikacji maska daje efekt intensywnego i bardzo nieprzyjemnego rozgrzania skóry, a podczas zmywania chcąc nie chcąc fundujemy sobie mechaniczny peeling. Moje naczynka ani jednego, ani drugiego nie lubią, więc kiedy już zacisnęłam zęby i wytrzymałam palenie skóry niczym żywym ogniem, przez kilka godzin po domowym SPA  musiałam walczyć z intensywnym, długotrwałym rumieniem. Maskę zużyłam na czoło i brodę, ale i tak się z nią już do końca nie polubiłam; mocne efekty cieplne na twarzy to nie jest to, co lubię.

z lewej maska oczyszczająca; z prawej - nawilżająca


Z kolei maska nawilżająca to już zupełnie inna para kaloszy. Ma postać brązowawej, lekko zawiesistej a lekko żelowej emulsji, i przyjemny słodkawy zapach. Można nakładać ją grubszą warstwą na twarz na kilkanaście minut, ale nawilża jeszcze lepiej zaaplikowana na skórę cienką warstwą na całą noc (pod makijaż absolutnie się nie nadaje, bo lekko zmienia odcień skóry). Produkt dobrze nawilża i daje skórze ukojenie. U mnie nie wystąpiło żadne zapychanie czy podrażnienie. Po prostu bardzo przyzwoita maseczka nawilżająca.

Dziękuję Dziewczyny za ufundowanie mi tej przygody. Maski uważam za bardzo ciekawe, ale nie wiem, czy ten cały hype wokół nich jest uzasadniony. 

Jak tam Wasze doświadczenia z produktami spod tego szyldu?

poniedziałek, 5 lutego 2018

Dr Lewin's, Line Smoothing Complex, triple action day defence

Dziś biorę na tapetę kosmetyk, który dostałam w prezencie od Hexxany. I choć towarzyszył mi każdego ranka przez ponad dwa miesiące, do ostatniego pompnięcia nie mogłam się zdecydować, czy to jest serum do twarzy, czy może baza pod makijaż. Naprawdę nie wiem, a na etykiecie producent też go nie zaszufladkował.

I masz babo placek.

Przyznać trzeba, że mazidło wygląda kosmicznie:


Ta plastikowa tubka ze złotymi elementami daje wrażenie luksusu. A pompka z tłokiem działa bez zarzutu do samego końca i pozwala wycisnąć kosmetyk do ostatnej porcji. Co do konsystencji, wizualnie to robi ona wspomniane kosmiczne wrażenie. Otóż w bezbarwnym żelu wiszą sobie trzykolorowe kapsułki. Wyciskamy to-to na dłoń (za każdym razem porcja wygląda nieco inaczej; zależy co wyleci), a podczas aplikacji wspomniane kapsułki szybciutko łączą się w jedno ze skórą i natychmiastowo wchłaniają. Tu pojawia się jednak pierwszy zgrzyt - zapach. Mazidło mocno zajeżdża wódką, a producent próbował zakamuflować ten aromat kwieciem, co daje mieszankę wybuchową. I raczej nieprzyjemną.


Po bardzo szybkim wchłonięciu produktu nie widać na skórze większej różnicy niż przed aplikacją. Mazidło na pewno nie nawilża, więc trzeba na nie (lub pod nie), dołożyć jeszcze jakiś krem. No, może cera robi się nieco gładsza w dotyku, przez co makijaż lepiej wygląda, ale nie jest to specjalnie oczywiste. Na dłuższą metę również nie zaobserwowałam wpływu tego produktu na moją skórę. Widoczne linie mam na swoim trzydziestojednoletnim jeszcze pyszczku na razie jedynie pod okiem (a producent nie zaleca suto skropionego alkoholem kosmetyku zbliżać do oczu) i na czole. Na czole nic się nie zmieniło; linie jakie były, takie są. Producent ględzi na kartoniku, że jego wyrób może stanowić alternatywę dla bolesnych zastrzyków (domyślam się, że chodzi o wypełniacze lub botoks), ale nie w moim przypadku. Dodam, że te linie na moim czole nie są dla mnie na razie żadną tragedią i uważam, że są za płytkie, by myśleć o medycynie estetycznej. Nasuwa się zatem pytanie: jeśli produkt nie poradził sobie z relatywnie mało problematyczną sytuacją, jak zadziała na bardziej dojrzałej cerze?

Producent chwali się również ochroną antyoksydacyjną. Owszem, w składzie (długim i korzystającym z nowoczesnych rozwiązań) znajdują się substancje o takim działaniu. Ale w warunkach domowych żadną miarą zmierzyć się tego nie da, więc pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że trochę wolnych rodników kosmetyk ten na mojej skórze zlikwidował.


Widzicie teraz, dlaczego nie potrafię zdecydować, z jakim wogóle typem kosmetyku miałam do czynienia przez ponad dwa miesiące? Znacie tę markę? Jakieś doświadczenia z nią? Czy też zdarzyło Wam się spotkać z produktem, którego przeznaczenie było dla Was zagadką?

sobota, 3 lutego 2018

Podsumowanie zużyć stycznia. Zakupy stycznia.

Czas zapiernicza i przecieka mi przez palce. Godziny niepostrzeżenie zmieniają się dni, dni w tygodnie... Nawet się nie obejrzałam, a już skończył się pierwszy miesiąc roku.

Wydarzenie to trzeba oczywiście uczcić postem zużyciowo-zakupowym. W śmieciach wylądowały następujące kosmetyki do twarzy (a raczej opakowania po nich):


Osobne posty na ich temat "się piszą". Powiem tylko, że produkt Dr Lewin's nie zrobił na mojej twarzy wrażenia, natomiast z maski Glamglow byłam zadowolona, a zestawem do pielęgnacji twarzy Estee Lauder wręcz zachwycona.



Teraz ciało i włosy. Co my tu mamy? Starych dobrych znajomych od Isany, czyli świetny zmywacz do paznokci i mój ukochany, najgienialniejszy krem do rąk z mocznikiem 5%. Antyperspirant Adidas był OK. Wystawiłabym mu ocenę dostateczną, bo działał u mnie przez jakieś 10 godzin. Serum antycellulitowe Bielendy już tu kiedyś chwaliłam (klik).  Naprawdę mocno grzeje, na granicy bólu, ale całkiem dobrze ujędrnia skórę, a o to mi przede wszystkim chodziło. Maska do dłoni w formie nasączonych w środku rękawiczek z Exclusive Cosmetics nic specjalnego na moich sucholcach nie zdziałała. Na temat maski do włosów Sylveco (taka sobie), balsamu do ciała Venus (bardzo dobry) oraz serum do stóp Podopharm (genialne) też napiszę osobne notki. A przynajmniej taki mam plan.


Jeśli o zakupy chodzi, trzymałam się aktualnych potrzeb.


Poza sezonem turystycznym w Blackpool staram się bywać w Polsce jak najczęściej, a wożenie tam i z powrotem rzeczy typu pumeks/tarka do stóp czy czyścik do pędzli zupełnie nie ma sensu. Ponieważ skończył mi się antyperspirant i peeling do stóp, kupiłam nowe. Nie miałam też na stanie żadnej maski algowej, więc przy okazji wizyty w Organique, gdzie wybrałam się po prezent urodzinowy dla kuzynki, skusiłam się na maseczkę dla siebie. I to wsio, żadnych ekscesów.

Ech, jestem strasznie do tyłu z zaplanowanymi wpisami. No nic, jakoś to będzie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...