sobota, 31 grudnia 2016

Podsumowanie zużyć grudnia.

Makijaż (delikatny, ale nie miałam zbyt wiele czasu), jest! Glitterowe paznokcie, są! Błyszczący sweter z wyciętymi ramionami oraz biało-czarna spódnica - są! Jestem gotowa na kilkanaście godzin w pracy. W branży, którą wybrałam, od lat pracuję w sylwestra i zupełnie nie mam nic przeciwko. Ale, ale, zanim do pensjonatu zjadą się goście, a ja mam jeszcze minutę czasu, spróbuję podsumować swoje zużycia, co by w nowy rok wejść z czystym kontem (choć podobno w ostatni dzień roku nie powinno się sprzątać). Zanim to jednak nastąpi, pozwólcie kochani, że złożę Wam szybkie życzenia: 

Szczęśliwego Nowego Roku. Łapcie wszystkie warte zapamiętania chwile, a przykrości niech odejdą szybciej niż się pojawiły!

Ja w grudniu zużyłam nawet trochę kolorówki, więc jestem z siebie dumna:

Lakier to Miss Sporty, seria Clubbing Colors w odcieniu 324 (klik). 

Powoli zużywam, co mam z Wibo, bo wyrzucać nie lubię, ale, jak wiecie, postanowiłam nie wspierać zakupami nieodpowiadających mi praktyk marki. Bardzo lubię korektor Deluxe Brightener (klik) za dobre krycie i ładne odbijanie światła,  i trochę szkoda mi, że się z nim rozstaję. To moje drugie zużyte opakowanie. Pomadka to niedostępne już Eliksiry (klik). Ta konkretna sztuka miała numerek 05. W szufladzie czekają jeszcze 03, 06 i 07. 

Miniaturę wody toaletowej Clarins dostałam od Hexxany. Ten konkretny zapach nie do końca przypadł mi do gustu; miał w sobie jakąś dziwną nutę. Trwałością też nie powalał. 

W słoiczku z numerkiem 48 była odsypka pigmentu Inglota od Słomki w pięknym różowo-czerwonym kolorze. Bardzo często sięgałam po niego pod koniec roku; pasował mi do jesienno-zimowych makijaży.


Zobaczcie, jak po miesiącu używania wyglądają moje gąbki mini Blend It oraz Real Techniques do konturowania. Podstawowa Real Techniques również mi się rozwaliła. Sama już nie wiem, czy zbyt agresywnie je myję? Staram się z nimi delikatnie obchodzić...






Różany olejek myjący Bielendy sprawdził się u mnie dobrze. Uczulam, że jest oparty na parafinie, ale mnie akurat w tym wydaniu nie szkodziła, a mam tłustą cerę. Kosmetyk ładnie pachniał, a przy kontakcie z wodą emulgował do kremowej emulsji. Bez problemu rozpuszczał makijaż twarzy, natomiast z tuszem do rzęs sobie nie radził, tworząc u mnie malowniczą pandę. Fajnie nadawał się do mycia jajkowych gąbek do makijażu.

Kojąca woda różana Bielendy to świetny micel o bardzo ciekawym składzie (a w nim m. in. niacynamid, kwas hialuronowy, kolagen). Kosmetyk nie tylko bez problemu rozpuszcza makijaż, ale jest też dobrym tonikiem (na wyjeździe był moim 2 w 1).

Glinki Ziai na wyjazdach "robią robotę", czyli delikatnie oczyszczają i odświeżają skórę bez wysuszania. Poza tym takie gotowce to duża oszczędność czasu. 

W pojemniku z żółtą zatyczką miałam odlewkę kremu do skóry wrażliwej marki Arkana od Hexxany. Krem stosowałam do pielęgnacji nocnej przez około 3 tygodnie. Nie spowodował u mnie żadnych nieprzyjemności; budziłam się z nawilżoną skórą. Jedynie zapach nie przypadł mi do gustu.

Od Hexxany miałam również glinkową maskę różaną Omorovicza. Mały słoiczek wystarczył mi na sześć zastosowań. Skóra po masce była odświeżona ze ściągniętymi porami, a przy tym też nawilżona, co nie jest typowe dla glinek. Niestety chwilę po każdej aplikacji czułam dość mocne pieczenie, a po zmyciu kosmetyku skóra była zaczerwieniona. Mgiełka marki robiła u mnie to samo, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że od różanych mazideł Omorovicza powinnam trzymać się z daleka.

Pasty Dr Organic kupuję od kilku lat regularnie. Mają ładny skład bez fluoru, są niesamowicie odświeżające i po prostu skutecznie dbają o stan zębów.

Do filtru Alpha H (klik), który też dostałam od Hexxany, nie mam, jak napisałam w osobnym poście, żadnych zastrzeżeń.  Nie jest tłusty, nie bieli i stanowi bardzo dobrą bazę pod makijaż.














Szampon Biovax w wersji bambus i olej awokado kupiłam, ponieważ uwielbiam odżywkę z tej serii. Generalnie kosmetyk jest w porządku, ale polecałabym go raczej do suchych włosów. Dla moich przetłuszczających się u skóry głowy a suchszych na końcach (myję co drugi dzień) był troszkę za bogaty i włosy w połowie drugiego dnia robiły się nieświeże. Poza tym produkt nie pieni się zbyt mocno, przez co do umycia włosów potrzebowałam większej porcji szamponu niż normalnie.

Szampon z mocznikiem Isany natomiast bardzo lubię i często do niego wracam

Wysuszacz Golden Rose jest w porządku. Może działa nieco wolniej niż Insta Dri Sally Hansen, ale niewiele. Generalnie warty wypróbowania.

Olejek do ciała Gold Argan od Evree męczył mój nos ciężkim, intensywnym, orientalnym zapachem, ale za to skóra ciała była po nim jedwabista w dotyku, dobrze nawilżona i elastyczna.

Witaminowy olejek pod prysznic Bielendy był fantastyczny pod każdym względem. Duża pojemność i przepiękny zapach to nie wszystkie jego zalety. Produkt w ogóle nie wysuszał skóry; jeśli nie miałam ochoty, nie musiałam się niczym smarować po kąpieli.

Złuszczająca maska do stóp SheFoot to mój kolejny ulubieniec. Używam tego kosmetyku mniej więcej co 2-3 miesiące, co pomaga mi panować nad rogowaciejącymi piętami. Za każdym razem złuszczanie jest konkretne i satysfakcjonujące.

Odżywczy krem do rąk Evree (klik) zyskał u mnie mocną czwórkę. Nie zmienił stanu skóry dłoni na dłuższą metę, ale po każdej aplikacji przynosił mi ulgę na kilka godzin.

Antyperspirant Ziaja activ okazał się ogromnym bublem. Nie tylko śmierdzi, ale prawie w ogóle nie działa. Po kilku godzinach czułam od siebie zapach potu, co jest szalenie niekomfortowe, zawstydzające i rzadko się zdarza (choć są niechlubne wyjątki) w przypadku innych antyperspirantów.

Kulka Rexona Active Shield to właśnie kolejna kompletna klapa. U mnie nie działa, podczas gdy sztyft Maximum Protection tej samej marki to mój ulubieniec. 

Miniaturę serum rozświetlającego Shiseido miałam od Hexxany, ale niczego mi ten kosmetyk nie urwał.  Nie widziałam żadnych efektów, ale być może było go po prostu za mało? Trudno powiedzieć.

Saszetka maski do włosów z glinką L'Oreal sprawiła, że mam na nią ochotę. Tym bardziej, że Justyna bardzo sobie ten kosmetyk chwali...

Micel Bielendy kolagenowe odmłodzenie to kolejny świetny kosmetyk naszej polskiej marki. Nie dość, że po prostu skuteczny, to wśród kosmetyków drogeryjnych wyróżnia się ciekawym składem. Jestem bardzo na tak.

Serum łopianowe przeciw wypadaniu włosów Elf Pharmy (klik), które dostałam od Magdaleny, naprawdę bardzo mi pomogło w okresie wzmożonego wypadania, które ograniczyło się z nadmiernego do normalnego. Poza tym włosy rosły  nieco szybciej.

Uff, pisałam tego posta na wyrywki, ale się udało :) Trochę mi tego "wyszło" :)

środa, 28 grudnia 2016

Hit: Cell Fusion C, Papaya Granule Peels (peeling enzymatyczny)

Od czasu do czasu czytywałam na blogach o peelingach enzymatycznych w formie proszku, który przy dodatku wody należy ubić na pianę i umyć nią twarz. Opisy te niezmiernie mnie intrygowały i nosiłam się z zamiarem zamówienia takiego kuriozum, kiedy to przedstawicielem tej grupy kosmetyków obdarowała mnie niezawodna Hexxana. Niestety moja butelka jest troszkę sfatygowana, więc po fantastyczne zdjęcia, jak również wyczerpującą opinię na temat kosmetyku zapraszam do Asi (klik).


Produkt zamknięto w wygodnej do użytkowania plastikowej butelce z klapką. Dziurka dozująca jest odpowiedniej wielkości, więc nie ma obawy o wysypanie zbyt dużej ilości kosmetyku. Metodą prób i błędów musimy jedynie dojść do tego, ile proszku nam potrzeba na jedno zastosowanie.

Jak już zdradziłam wyżej, peeling ma formę proszku złożonego z niewielkich granulek. Jak go używać? Wystarczy zmoczyć dłonie i twarz wodą, po czym nabrać porcję kosmetyku i zabrać się do mycia twarzy. Granulki bardzo szybko się rozpuszczają tworząc przyjemną piankę.

Dlaczego uważam ten produkt za hit? Bo nie dość, że jest niesamowicie łatwy i nieproblematyczny w obsłudze, to wystarczy jedynie przez kilka chwil pomasować twarz uzyskaną pianą, by po jej zmyciu cieszyć się lekko złuszczoną, oczyszczoną, gładką, ukojoną skórą, która przy tym nie jest obdarta z warstwy hydro-lipidowej.

Zdecydowanie moja ulubiona forma peelingu enzymatycznego o satysfakcjonującej skuteczności :)

poniedziałek, 26 grudnia 2016

I Heart Makeup Wonder Palette, Chocolate Vice

Paletę kupiłam za niecałe 50 zł w Rossmannie pod koniec listopada. Od razu zaznaczam, iż bardzo nie podoba mi się fakt stylizowania produktu na dużo droższe "czekoladki" Too Faced, ale o ile mi wiadomo Chocolate Vice akurat nie jest kopią żadnej z nich. Poza tym nie rozumiem, czemu marka zabiera się za takie kopiowanie, skoro ich produkt jakością broni się sam... Można było stworzyć autorskie opakowanie i układ cieni; ze względu na dobrą jakość w bardzo przystępnej cenie na pewno palety dobrze by się sprzedawały.


Abstrahując już od niesmacznego kopiowania, opakowanie palety jest wykonane z solidnego plastiku, a forma tabliczki czekolady przywołuje naprawdę miłe skojarzenia. W palecie znajdziemy szesnaście cieni o różnych wykończeniach. Dwa jasne cienie, jeden perłowy i jeden matowy, są większe od pozostałych, co ma sens, bo odcienie tego typu zazwyczaj zużywają się najszybciej.


Poszczególne kolory to:

Vice: metaliczna piaskowa żółć
Sway: matowy beżowy cielak
Satisfy: perłowy duochrom mieniący się z beżu w różowawą biel
Require: perłowy duochrom mieniący się z brzoskwini w złoto
Convert: matowy kolor kawy z mlekiem
Treat: matowy czekoladowy brąz
Habit: metaliczne stare złoto
Persuade: metaliczna miedź
Need: matowy średni brąz
Crave: kakaowy brąz z duochromowymi drobinkami
Lust: granat z granatowym shimmerem
Reason: perłowa brzoskwinia
Must: różowa czerwień o miękko matowym wykończeniu
Maleficence: matowy cynamonowy brąz
Fancy: satynowa marsalowa czerwień
Appeal: matowy białawy cielak


Cienie są względnie dobrze nasycone pigmentem; maty nieco ustępują w tym względzie perłom i metalikom, co jest bardzo częstym zjawiskiem. Różne wykończenia różnią się też konsystencją cieni - te matowe są zdecydowanie suchsze od mokrawych, bardziej kremowych pereł i metalików.

Wszystkie cienie nieco się osypują podczas aplikacji (nie ma jednak tragedii). Pracuje się z nimi przyjemnie; dobrze się ze sobą łączą, ale bez zlewania w jedną plamę. Nie wycierają się całkowicie podczas blendowania. Nasycenie koloru na powiece trzeba troszkę budować, ale dla osoby lubiącej bawić się makijażem to nie problem. Na dobrej bazie cienie trzymają się na miejscu przez kilkanaście godzin.

W ogólnym odbiorze jest to ciepła paletka, ale znajdziemy w niej kilka chłodniejszych rodzynków i chłodny makijaż też można nią wykonać. Niemniej jest to zdecydowanie propozycja dla osób lubiących ciepły makijaż oka. Kolory są tu tak dobrane, że mamy ogromne pole do popisu i zabawy. Paleta umożliwia stworzenie makijażu no makeup, delikatnych dzienniaków, dymków, ciemnych mejkapów wieczorowych... Ogranicza nas jedynie wyobraźnia.
 

Jak zwykle pokażę Wam kilka swoich nieidealnych propozycji. Nie znajdziecie tu nic innowacyjnego, bo żaden ze mnie MUA, ale to już od dawna wiemy. Niemniej widać wszystkie cienie w akcji.

#1
Sway, Convert, Crave, Maleficence, Fancy, Appeal

przepraszam za nieuprzątnięty bałagan w wewnętrznym kąciku


#2
Sway, Satisfy, Convert, Need, Lust, Reason, Appeal


zdaję sobie sprawę, że nie wyglądam w tym zestawieniu kolorów zbyt korzystnie, ale makijaż obrazuje, że za pomocą palety można zmajstrować coś chłodnego

#3
Vice, Sway, Require, Convert, Treat, Must, Maleficence, Appeal



#4
Sway, Convert, Treat, Need, Maleficence, Appeal

cały makijaż w matach, bardzo dobrze mi się go nosiło; fociłam go niestety w bardzo ponury dzień i aparat nie chciał za bardzo łapać ostrości :(


#5
Sway, Satisfy, Convert, Persuade, Crave, Lust, Appeal




#6
Vice, Sway, Convert, Crave, Reason, Must, Appeal  




#7
Sway, Convert, Treat, Habit, Persuade, Need, Crave, Maleficence



Absolutnie nie twierdzę, że to paleta bez wad. Ale w swojej grupie cenowej (szesnaście cieni poniżej 50 zł, prawdziwa gratka) zaskakuje jakością (zwłaszcza, że opakowanie jest naprawdę solidne), świetnym doborem odcieni i różnorodnością wykończeń, co daje nam duże pole do popisu. Nie dziwię się popularności tych palet.

sobota, 24 grudnia 2016

Wesołych Świąt :*

Jestem przeziębiona i zapchany nos nie pozwala mi spać, zaczęłam zatem komponować Wielce Poważny i Niezwykle Wartościowy wiersz specjalnie dla Was. Enjoy!

Śniegu nie ma
płozy sań zastąpią koła
nam to jednak nie przeszkadza
bo Rodzina dookoła.

Już przystrojone drzewko pręży igły dumnie,
już nozdrza pieści zapach potraw dwunastu,
już wokół stołu robi się tłumnie,
już panuje świąteczny nastrój.

Zaraz ktoś zakrzyknie: pierwsza gwiazdka świeci!
Zaraz złożymy sobie najlepsze życzenia,
zaraz zabrzmi radosny śmiech dzieci
bo Dzieciątko spełniło ich małe marzenia.

I Cicha Noc, i Last Christmas wkoło rozbrzmiewa,
wszyscy zaraz pękną z przejedzenia,
któryś z gości kolędy fałszując śpiewa -
znowu nadeszły święta Bożego Narodzenia.


Zdrowych, wesołych, spokojnych, rodzinnych Świąt wszystkim Wam życzę.

piątek, 23 grudnia 2016

Ulubieńcy jesieni 2016 | Biochemia Urody, Bielenda, Alterra, Flos-Lek, Sesderma, Cell Fusion C, Evree, Isana, Models Own, Makeup Revolution, Zoeva, Inglot, Avon, Soap & Glory, Revlon, Colour Alike

No i przyszła zima. Śniegiem pewnie sypnie wiosną, ale na to wpływu nie mamy. Z każdego kąta mojej szafy machają do mnie swetry, a ja już nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła je na powrót głęboko schować. Ale nie powinnam tyle marudzić, a podsumować kosmetyki, które polubiłam tegorocznej jesieni.

Zacznijmy od pielęgnacji.

Pierwszym produktem, o którym muszę napisać (zdjęcia niestety nie mam) jest olejek myjący hydrofilowy Zielona Herbata z rodzimej Biochemii Urody (klik). Jego zadaniem w mojej pielęgnacji jest wstępne rozpuszczenie makijażu i brudu na twarzy. Potem się jeszcze doczyszczam micelem. Olejek BU radzi sobie z tym zadaniem bardzo dobrze, a przy tym nie powoduje u mnie mgły na oczach i ma przyjazny skórze skład. Odkąd rozpuszczam makijaż oczu tego typu olejkami, bardzo wzmocniły mi się rzęsy, które tylko doczyszczam micelem bez żadnego dodatkowego tarcia.  Naturalny zapach zielonej herbaty umila ten cały szybki proces.

Kolejnym ulubieńcem jesieni zostały micele Bielendy, a konkretnie wersje Kolagenowe Odmłodzenie i Kojąca Wod Różana. Produkty naszej polskiej marki mają bardzo ciekawe jak na drogeryjne wody micelarne składy zawierające m. in. niacynamid, pantenol, kolagen i kwas hialuronowy o działaniu anty-age. Ze swojej głównej roli, czyli usuwania brudu z twarzy wywiązują się znakomicie, nie podrażniają, nie szczypią w oczy, a na wyjazdach zastępowały mi tonik. Są naprawdę godne uwagi, a sama mam jeszcze w zapasach wersję nawilżającą.










Demakijaż za nami, w kwestii złuszczania martwego naskórka pokochałam peeling enzymatyczny Cell Fusion C, który dostałam od Hexxany, a o którym wkrótce przeczytacie w osobnym wpisie, gdzie dowiecie się dlaczego uważam ten produkt za hit. Na dzień dzisiejszy mój numer jeden w tej kategorii.




Swoje maseczkowanie opierałam do tej pory głównie na oczyszczających glinkach i uspokajających cerę algach. Teraz jednak mam jeszcze jednego nawilżająco-kojącego sprzymierzeńca, czyli maskę Flos-Lek. Stosuję ją dwa razy w tygodniu zamiast kremu na noc. Kosmetyk pięknie chłodzi cerę, dzięki czemu bardzo uspokaja grę naczyń. Przy regularnym stosowaniu rzadziej się rumienię i naczynka mi tak nie dokuczają. Poza tym produkt dobrze nawilża skórę. Jego jedynym minusem w moim odczuciu jest rolowanie się, ale stosując go na noc przymykam na to oko, bo pozytywne oddziaływanie na moje problemy naczyniowe rekompensują mi tę niedogodność.







Jesień i zima to, jak wiadomo, najlepszy czas na kurację z retinolem. Dlatego do pielęgnacji włączyłam zawierające tę substancję serum depigmentacyjne Sesdermy, otrzymane przeze mnie w prezencie od Hexxany. I choć prawda jest taka, że moja cera uwielbia witaminę C, po której uzyskuję rewelacyjne efekty, to na pewno nie mogę powiedzieć, że Azelac RU nic nie robi. Zauważyłam, że produkt pomaga wypryskom szybciej się goić i usuwa świeże blizny po nich. Zwęża również niewielkie pory, ale na kratery już wpływu niestety nie ma. Nie zauważyłam, aby kosmetyk przesuszał mi cerę, ale mocno ją na noc nawilżam i natłuszczam. Podrażnienia nie doświadczyłam; odczuwam jedynie ściągnięcie skóry po aplikacji mazidła do momentu, kiedy wklepię w nią krem na noc.





A jeśli mówimy o nawilżaniu i natłuszczaniu cery, nie mogę pominąć olejku granat BIO od Altery. Zdjęcie z prawej pochodzi ze strony drogerii Rossmann (klik). Olejek ujął mnie nie tylko tym, że spełnia swoje zadanie bez szkodzenia cerze, ale również względną nietłustością, pięknym zapachem, funkcjonalnym opakowaniem z pompeczką, przyjemnym składem i świetną dostępnością w przystępnej cenie. Nie ma się do czego przyczepić.












Z przesuszeniowych opresji moje dłonie ratował ulubieniec wszechczasów, czyli krem Isany 5% Urea (klik). Jest to mój pewniak i zużyłam już chyba ze sto tubek tego cuda.







O moje stopy jesienią dbał krem intensywnie nawilżający Fusswohl (klik). Tak jak dłonie, również moje stopy kochają mocznik. Ten krem, jako że zawiera wspomniany składnik, naprawdę dobrze się spisywał.






Spośród specyfików do włosów na tytuł ulubieńca zasłużyło sobie serum łopianowe Elfy Pharm (klik), które sprezentowała mi Magdalena. Pomogło mi uporać się z problemem nadmiernego wypadania czupryny, a poza tym wpłynęło na wysyp baby hair.





Koniec części pielęgnacyjnej. Oto przed Wami moi kolorowi ulubieńcy.

O ile jesienią żadnego podkładu szczerze nie pokochałam, to bardzo przypadł mi do gustu "wybielacz" do podkładów z Models Own. Za ciemne podkłady już mi niestraszne!















Spośród cieni najczęściej sięgałam po poniższe paletki:

Idealne jesienne kolory zawiera intensywnie przeze mnie w ostatnich miesiącach testowana Cocoa Blend Zoevy (klik).
Kiedy miałam ochotę na chłodniejszy makijaż, sięgałam po relatywną nowość Max Factora w wersji 03 Rose Nudes (klik).
Paletce Vice od Makeup Revolution jeszcze nie poświęciłam osobnego posta (coming soon). Mimo iż posiadam ją od około miesiąca, od momentu nabycia sięgałam po nią prawie codziennie i muszę przyznać, że produkt pozytywnie zaskoczył mnie swoją jakością.




Kreski zdecydowanie najczęściej robiłam przepiękną kredką Bronze z serii Supershock Avonu. Po jej wykończeniu przerzuciłam się na Blueberry z tej samej serii (klik).








Usta. Stawiałam albo na nawilżającą, niestety już niedostępną kredkę Soap & Glory, kolejny prezent od Hexxany (klik)....
... albo na żelowe szminki Ultra HD z Revlonu (klik). Generalnie - na niewysuszające formuły.










Jeśli zaś chodzi o lakiery do paznokci, najczęściej sięgałam po tę trójkę:

 Klik.
 Klik.












Przyznaję, lakiery mało jesienne, ale na takie właśnie wesołe kolorki miałam ochotę.

A niedługo ulubieńcy roku :]

środa, 21 grudnia 2016

Alpha H, Daily Essential Moisturiser SPF 50+

Solidną miniaturę (o pojemności 30 ml) filtru chemicznego Alpha H podarowała mi niezastąpiona Hexxana. Jako posiadaczka cery płytkounaczynionej po kosmetyki z filtrem staram się sięgać przez cały rok (i naprawdę widzę różnicę, bo w czasach kiedy tego nie robiłam, miałam większe problemy z "pajączkami" i rumieniem), aczkolwiek preferuję te zawierające filtry fizyczne. Niemniej propozycji Alpha H nie mam nic do zarzucenia (choć miejcie na uwadze, że nie wiem, jak kosmetyk sprawdziłby się latem, bo korzystałam z niego w listopadzie/grudniu).


Opakowanie to minimalistyczna, biało-czarna tubka, niestety odkręcana. Piszę niestety, bo mam dwie lewe ręce i muszę notorycznie wyciągać nakrętkę spod mebli, gdzie ZAWSZE mi ucieka. Bo nie może spać mi prosto pod nogi, musi się potoczyć w najciemniejszy kąt. Poza tym czarny rant wokół nakrętki bardzo szybko zaczął obłazić, przez co całokształt nieco stracił na estetyce. No ale nie ma to wpływu na jakość tej nietłustej, białej emulsji.

Bardzo sobie cenię filtry, które są nietłuste i stanowią świetną bazę pod makijaż. I tu tak jest. Krem sam w sobie stanowi dobry, podstawowy nawilżacz i nawet teraz, zimą, nie muszę wspomagać się dodatkowym mazidłem nawilżającym, za co ogromny plus. Produkt nie skraca trwałości mejkapu, nie podrażnia i mojej cery nie zapchał. No i oczywiście nie bieli twarzy, ale jeszcze nie trafiłam na filtr chemiczny, który by to robił.

niedziela, 18 grudnia 2016

L'Oreal, Infallible 24h Matte Powder

Puder podesłała mi do wypróbowania Hexxana :* 

Muszę przyznać, że w moim przypadku kosmetyki L'oreal to hit and miss. Niektóre (maskara So Couture, hybryda błyszczyka i stainu Rouge Shine Caresse, podkład Infallible Matte, różowo-złoty cień Color Infallible oraz śliwka Color Appeal) okazały się świetne; inne - (maskary False Lash Architect, False Lash Flutter, Mega Volume Manga, cienie ColorAppeal Trio Pro, podkład True Match) trafiły na listę moich osobistych bubelków. Niestety puder Infallible 24h Matte muszę dodać do tej drugiej kategorii.


Do opakowania się nie przyczepię. Fajnie, że produkt jest oddzielony od gąbeczki i lusterka, to higieniczne rozwiązanie.

Odcień 123 Warm Vanilla jest jasnym beżem z subtelnymi różowymi podtonami, których jednak nie widać na skórze. Kosmetyk daje delikatne krycie, nie jest pudrem transparentnym.

Wypróbowałam go z kilkoma podkładami o różnych wykończeniach i za pomocą kilku metod aplikacji, i niestety... Produkt daje nienaturalne, widocznie pudrowe wykończenie na skórze (nawet nałożony w minimalnej ilości), zbiera się na meszku na twarzy, potrafi zebrać się w porach i podkreśla wszystko, co chciałybyśmy zatuszować (linie, suche skórki). Najgorzej (najciężej) wygląda nałożony załączonym puszkiem; najlepiej (ale wciąż niesatysfakcjonująco) - wilgotnym jajkiem typu Beauty Blender. Spryskanie makijażu mgiełką też nie ratuje do końca sytuacji. Co gorsza, suchość kosmetyku nie przekłada się na realne działanie matująco-utrwalające. Puder coś tam matuje, ale może na jakieś 3-4 godziny,a po wymieszaniu z sebum robi na twarzy efekt ciasta. I nie utrwala makijażu, co doskonale widać chociażby po telefonie.

Produkt L'oreal kompletnie się u mnie nie sprawdził i sięgam po niego tylko "po domu", kiedy mało kto mnie widzi. Do utrwalania korektora pod oczami też się nie nadaje, bo wysusza te okolice i wygląda tam ciężko. Puder-porażka, jednym słowem.

Znacie? Jestem ogromnie ciekawa Waszych doświadczeń z tym kosmetykiem.

sobota, 17 grudnia 2016

Evree, handcare Total Nutrition, Odżywczy krem do rąk

W kwietniu zeszłego roku opisałam tutaj inny krem Evree - wersję regenerującą (klik). Wystawiłam mu ocenę dobrą - doraźnie bardzo mi pomagał, ale nie było efektów długofalowych. I wiecie co? Krem odżywczy oceniam identycznie...

a czyja rączka zakradła się do zdjęcia?

Jak to u Evree, opakowanie kremu do rąk to kolorowo-biała tuba. W wersji odżywczej postawiono na kobiecy róż. 100 ml kosmetyku bez promocji kosztuje 8,39 zł, co, moim zdaniem, nie jest ceną wygórowaną za całkiem ciekawy skład zawierający m. in. mój ukochany mocznik, glicerynę, olej ze słodkich migdałów, masło shea, wosk pszczeli, olej z orzechów makadamia, witaminę E, witaminę C czy kwas cytrynowy (oraz oczywiście inne "uzupełniacze"). Produkt ma postać białej, dość treściwej emulsji o delikatnym, neutralnym zapachu. Przez kilkanaście minut po wsmarowaniu czuć na dłoniach ochronny, nielepki film.

No i cóż. Jak wiecie bądź nie, mam ogromnie problematyczne, wiecznie suche dłonie. Do tego zimą często dokucza mi egzema (przez kombinację mróz + grzejniki), ale póki co, na szczęście, tym razem mam ją tylko na prawym przegubie; knykcie (moje drugie problematyczne miejsce) na razie się trzymają. Krem odżywczy, podobnie jak regenerujący, przynosi mi doraźną ulgę natłuszczając, nawilżając i tymczasowo wygładzając skórę dłoni do pierwszego kontaktu z wodą. Długofalowych zmian (na przykład wydłużenia czasu między koniecznością aplikacji) nie ma, ale i tak uważam, że propozycja Evree zasługuje na solidną czwórkę, może nawet z plusem. Nie jest to jeden z tych (zbyt) lekkich kosmetyków, że po pięciu minutach człowiek ma wrażenie, iż niczego na dłonie nie nakładał.

czwartek, 15 grudnia 2016

Warto poznać: Elfa Pharm, Intensive Hair Therapy, serum łopianowe przeciw wypadaniu włosów

Jakiś czas temu serum przeciw wypadaniu włosów podarowała mi Magdalena. Jako że w tamtym okresie z wypadaniem się nie borykałam, skitrowałam kosmetyk na później. A później przyszło wzmożone wypadanie, wiec nadszedł moment na wjazd na  salony. Produkt, co mnie bardzo ucieszyło, okazał się wysoce skuteczny.


Kosmetyk podano w bardzo wygodnej formie atomizera. Ja spryskiwałam nim skalp po każdym umyciu głowy, co czynię dokładnie co drugi dzień. Przy takiej częstotliwości stosowania 100 ml wystarczyło mi na dwa miesiące.

Produkt ma postać brązowawej wody i pachnie ziołowo. Nie ma żadnego wpływu na czas świeżości włosów; ani go nie skraca, ani nie wydłuża. Kosmetyk nie podrażnił mnie ani nie spowodował łupieżu czy innych nieprzyjemności.


Serum działa! Wypadanie włosów ograniczyło mi się z nadmiernego do takiego "w normie", a do tego dostrzegam wysyp baby hair. I dokładnie o to mi chodziło. Poza tym na początku listopada ściachnęłam tak ze 3 cm końcówek i widzę, że wróciłam do tamtej długości, a moje włosy normalnie rosną trochę wolniej. Na brak blasku nie cierpiałam, więc nie wiem, czy kosmetyk cokolwiek zdziałał w tym względzie. Dla mnie to nieistotne. Najważniejsze, że znów wypada mi normalna ilość włosów.


Z działania serum byłam tak zadowolona, że kupiłam szampon i odżywkę z tej serii :] Dzięki Magdaleno, bo gdyby nie Ty, nie wpadłabym na tę perełkę.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Soap & Glory, Sexy Mother Pucker Gloss Crayon, Fuchsia-Ristic

Muszę się do czegoś przyznać. Kiedy po raz pierwszy wyjęłam opisywaną dziś kredkę z przesyłki od Hexxany (:*), przeraziłam się na widok jej intensywnie oranżowego sztyftu. Jak się chwilę później okazało - niepotrzebnie, gdyż kosmetyk ten to hybryda lekko kryjącej błyszczykowej pomadki z nawilżającym balsamem do ust. Szybko bardzo, bardzo, bardzo się polubiliśmy.


Czarne opakowanie z elementami w odcieniu pastelowego koralu jest miłe dla oka. Poza tym sztyft się wykręca, więc nie musimy się martwić o żadne ostrzynki - no chyba, że chcemy aby pomadka cały czas miała ostry czubek, bo ten naprawdę szybko znika, o czym za chwilę.

Kosmetyk ma apetyczny, waniliowy zapach i bardzo przyjemną, miękką konsystencję. Sunie po ustach jak masełko zostawiając na nich ślad koloru (można śmiało aplikować bez lusterka) i uczucie rzeczywistego nawilżenia. Z powodzeniem może zastąpić nawilżające pomadki ochronne. Oczywiście po nawilżającej hybrydzie kosmetyku kolorowego i pielęgnacyjnego nie ma co spodziewać się szalonej trwałości (u mnie około 2 godziny bez jedzenia i picia), a przy częstych re-aplikacjach bardzo szybko widać ubytek, ale ten typ pomadek tak po prostu ma. Mazidło Soap & Glory ma tak miękką konsystencję, że w ciepłe dni sztyft potrafi się ciapać, rozpuszczać. 


Odcień Fuchcia-Ristic z fuksją nie ma nic wspólnego. Tak naprawdę to przepiękna brzoskwinka, która jest niezobowiązująca i pasuje dosłownie do wszystkiego.

Naprawdę bardzo się z tym mazidełkiem polubiłam. Ma piękny kolor i przyjemny zapach; jak wspomniałam wyżej - do wszystkiego pasuje, a poza tym wykazuje właściwości nawilżające i pielęgnacyjne. Niestety nie widzę kredki na stronie Bootsa. Znając tę markę strzelam, że produkt kosztuje/kosztował między 8 a 10 funtów i mam gorącą nadzieję, że wciąż jest dostępny w sprzedaży.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...