Dobrze, że listopad się już kończy. Zaraz będzie zima, a po niej - im szybciej, tym lepiej - wiosna.
A tymczasem spójrzmy, co mi tam "wyszło" w zeszłym miesiącu.
Kolorówka:
Odlewkę podkładu L'Oreal Infallible Matte w odcieniu Porcelain dostałam od Justyny. Kolor kosmetyku odpowiadał mi w 95% (widziałam w nim różowe podtony, ale nie rzucało się to w oczy). Tuż po aplikacji wykończenie było bardzo matowe i suche, ale po kilku godzinach, kiedy podkład zlewał się z sebum, całość wyglądała na mnie dobrze i nie wymagała poprawek przez większość dnia. Myślę, że podkład mógłby sprawdzić się u mnie latem; w chłodniejsze miesiące cera mi się odwadnia i matujące podkłady gorzej na niej leżą. Hybrydę stainu z błyszczykiem L'Oreal Rouge Shine Caresse w odcieniu 102 Romy (klik) bardzo lubiłam. Odpowiadał mi aplikator w kształcie łezki, twarzowy odcień różu, względnie dobra trwałość i komfort naskórka podczas noszenia. Jak nie przepadam szczególnie za błyszczykami, tak ten naprawdę szczerze lubiłam. Maskara Lash Sensational od Maybelline (klik) również zyskała sobie moją ogromną sympatię dzięki efektowi pogrubienia, wydłużenia i podkręcenia rzęs bez znienawidzonego osypywania czy rozmazywania się. Z powyższej czwórki jedynie z pisaka do brwi Catrice (klik) nie byłam zadowolona. Jakkolwiek jest to kosmetyk o przyjemnym chłodnym odcieniu i dobrej trwałości, to sama metoda aplikacji mi nie odpowiada.
W kolejnej połowie miesiąca zużyłam drugą odlewkę od Justyny - był to podkład L'Oreala True Match w odcieniu 2N Vanilla. Od dawna byłam ciekawa tego kosmetyku i już wiem, że nie ma co kupować własnej flaszki. Otóż produkt wyglądał na mnie ładnie do dwóch godzin po aplikacji; potem na twarzy robił się smalec. Jakby tego było mało, oksydował na mnie po kilku godzinach na pomarańczowo, a do tego potrafił zebrać się w porach. Nie mój ci on. Kolor Vanilla był dla mnie ociupinkę za ciemny. Zużyłam też dwie baaardzo fajne kredki: Rimmel Scandaleyes 002 Bulletproof Beige (klik), który stosowałam na linię wodną oraz Avon Supershock w pięknym odcieniu Bronze (klik) - prezent od Hexxany. Do kosza trafiły dwa od dawna nie używane przeze mnie cienie Inglota - numeru i serii żółtka nie pamiętam, a zieleń to 317 M (klik). Wiem, że nie będę już z nich korzystać, więc po co mają się kurzyć na dnie szuflady, jak to robiły od kilku lat.
Pielęgnacja:
Post o kremie do stóp Fusswohl w przygotowaniu. Zdradzę jedynie, że byłam z kosmetyku zadowolona. Przeciwzmarszczkowe serum pod oczy z peptydami Avy uwielbiam (klik). Maska oczyszczająca z węglem Origins, którą dostałam od Hexxany, była dobrym, ale nie wybitnym glinkowym odświeżaczem cery. Mnie nie podrażniła. Za masełkiem do ust Nivea tęsknić nie będę. Owszem, miało przyjemny zapach, ale działanie raczej przeciętne. Zdecydowanie wolę postawić na Tisane. Wykończyłam też odlewkę kremu regenerującego (Sakura Repair Cream) marki Arkana od Hexxany. Krem był idealny do wieczornej pielęgnacji - gęsty, bogaty, bardzo odżywczy. Może nie pachnie za pięknie, ale robi skórze dobrze w sezonie grzejnikowym, tzn. nawilża i odżywia, uspokaja naczynka, a przy tym nie zapycha.
Maska do skóry głowy Dermaglin była w porządku; odświeżyła skalp i uniosła włosy u nasady. Serum na końcówki Biovax awokado robi robotę, czyli zabezpiecza silikonami kłaki przed mechanicznymi uszkodzeniami. Odżywkę granat i aloes Alterry uwielbiam i często do niej wracam. Moje kłaki są po niej miękkie i błyszczące. Antystresowa maska Origins od Hexxany była w porządku, ale niczego z zachwytu mi nie urwało. Ot, nawilżający kosmetyk z fajnym bonusem w postaci uspokajania gry naczynek.
Suchy olejek Lirene, zgodnie z moimi przypuszczeniami, okazał się kiepski. Nic dla skóry nie robi, nie nawilża, delikatnie natłuszcza na małą chwilę. Żel pod prysznic o zapachu werbeny popularnej w blogosferze marki LPM niczym specjalnym się nie wyróżnił. Owszem, aromat miał przyjemny i owszem, dobrze mył. Irytowała mnie jednak bardzo wodnista konsystencja, która zaważyła na niewydajności kosmetyku. Maska do dłoni Eveline rzeczywiście ładnie je nawilżyła, ale rękawiczki były na mnie dużo za duże a i zapach chemicznych truskawek bardziej mnie drażnił niż relaksował. Antyperspirant Rexony Active Shield bardzo mnie zawiódł zapewniając ochronę może na pół dnia. Potem czułam od siebie zapach potu, a fuj. Niestety kiedy go kupowałam, wrzuciłam do koszyka dwa egzemplarze, więc muszę wymęczyć jeszcze ten drugi :(
I to wszystko, zabieram się za zbieranie pustaków grudniowych.