Aż nie chce się wierzyć, że już prawie cały rok za nami!
Co do zużyć. Twarz:
Białą glinkę Organique dostałam od Hexxany. Słowem kluczem przy opisie tego kosmetyku jest "delikatność". Glinka delikatnie oczyszczała twarz, delikatnie i na krótko ściągała pory, delikatnie wyrównywała koloryt skóry. Polecam wrażliwcom. Dla mojej tłustej cery była nawet nieco za delikatna, ale za to nie podrażniała naczynek. Balsam oczyszczający Balance Me był dodatkiem do magazynu. Dobrze oczyszczał pory, ale jest to kosmetyk bez którego mogę żyć. O peelingu enzymatycznym Lirene pisałam w poprzednim poście (klik). Nie dorasta do pięt mojemu ulubieńcowi z e-naturalnie. Lekki krem nagietkowy Sylveco również mnie nie zachwycił (klik).
Ciało i włosy:
Olejek Dabur Vatika kaktus niesamowicie mnie zaskoczył (klik). Całkowicie odmienił moje włosy, zmniejszając ich porowatość. Są teraz gładkie, jak nigdy. Oliwka Hipp jest dobrym nawilżaczem do ciała, ale nie dorównuje oliwce Baby Dream, która lepiej nawilża i uelastycznia moją skórę. Irysowe mydło Nesti Dante dobrze wywiązywało się ze swoich nieskomplikowanych zadań (klik). Kostki myjące Dove shea butter bardzo lubię. Pięknie pachną i delikatnie myją - czego chcieć więcej? Antyperspirant w kulce Dove gości tutaj już po raz koleny. Nie wiem, ile ich zużyłam; mi służą. Krem do rąk Lirene regeneracja nie sprawdził się na moich wyjątkowo problematycznych dłoniach (klik).
Sprawy okołopaznokciowe:
Cutex z drogerii Superdrug - zmywacz jak zmywacz. Działał poprawnie. Zdenkowałam też dwa maluchy Essence: 40 absolutely stylish (klik) oraz 41 very berry (klik), oraz rozcieńczalnik lakierów z Inglota. Doskonale reanimuje gluciejące lakiery. Z kolei wysuszacz New Kid (kupiony w Tk Maxx) to bubel, który z hukiem zalicza kosz. Nie dość, że nie spełnia swojej funkcji, to jeszcze kiedy po godzinie od malowania paznokci szłam spać, rano budziłam się z odciskami po pościeli, bo sam top coat nie wysychał w tak długim czasie...