niedziela, 28 września 2014

Rimmel, 60 seconds, 819 Green With Envy

Dostępność: szafy Rimmel; swoją sztukę kupiłam w drogerii Superdrug (nie wiem, czy lakier dostępny jest w Polsce)
Cena: 3,69 funtów
Pojemność: 8 ml
Kolor: morska zieleń z zielonym shimmerem
Wykończenie: shimmerowe
Konsystencja: rzadka
Pędzelek: szeroki, mój niestety źle przycięty, co utrudnia malowanie
Krycie: do pełnego krycia potrzebowałam trzech warstw
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Revlon)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: 3 dni
Inne: musiałam ocieplić zdjęcia, aby lepiej oddać odcień lakieru



Availability: Rimmel stands (I bought mine in Superdrug)
Price: 3.69 pounds
Volume: 8 ml
Colour: sea green with green shimmer
Finish: shimmer
Consistency: thin
Brush: broad
Coverage: a 3-coater
Drying time: not tested (I used Revlon quick dry top coat)
Removing: no problems
Durability: 3 days
Other: I had to warm up the pictures to present the colour better

czwartek, 25 września 2014

Real Techniques, Expert Face Brush & Blush Brush

Dziś opowiem o tych dwóch gagatkach:


Są to niewątpliwie bardzo dobre pędzle. Jedne z najlepszych jakościowo w mojej kolekcji.

Podoba mi się ich design. Mamy tu kolorowe, wyprofilowane trzonki zakończone płaską "stopką", która umożliwia postawienie pędzla. Włosie jest syntetyczne, mięciutkie, nie wypada. Mam te pędzle dobrze ponad rok i nie przypominam sobie, aby którykolwiek z nich zgubił choć jeden włosek podczas prania.


Expert face brush to bardzo uniwersalny pędzel. Idealnie nadaje się do aplikacji wszelkich kremowych kosmetyków do twarzy, czyli do podkładu, bronzera i różu. Przyznam jednak, że zazwyczaj sięgam po niego w dwóch ostatnich przypadkach. Podkład pędzel rozprowadza dobrze, ale jest dość mały i trzeba się troszkę namachać, na co nie zawsze mam czas.

Włosie w tym pędzlu jest krótkie, gęste i zbite, dlatego akcesorium nie wypija nie wiadomo jak dużo kosmetyku. Wiadomo, po praniu wysycha dość długo (ponad 12 godzin), ale pędzle o gęstym włosiu tak mają, nie jest to więc nic zaskakującego.


Blush brush to zdecydowanie mój ulubiony pędzel do różu. Ma kształt jajka, a włosie nie jest gęste, przez co pędzel działa trochę jak duo fiber, tj. jeśli róż jest bardzo napigmentowany, akcesorium pomaga nanieść na twarz mniej produktu niż zrobiłby to "zwykły" pędzel do różu. Aplikacja i rozcieranie różów to dzięki temu pędzlowi czysta przyjemność - uwielbiam.

Tutaj włosie nie jest gęste i zbite, więc pędzel wysycha kilka godzin po upraniu.

Oba mogę z czystym sumieniem polecić. Jeśli jednak miałabym wybrać jeden, zdecydowanie wskazałabym Blush Brush. Rewelacyjne narzędzie, naprawdę.

wtorek, 23 września 2014

La Roche-Posay, 50+ Anthelios XL dry touch gel-cream

W mojej opinii filtr ten ma tylko jedną wadę (choć zależy to od głębokości kieszeni) - jest dość drogi. Za swoją pięćdziesięciomililitrową tubkę zapłaciłam 16,50 funtów. Poza tym nie mam do kosmetyku zastrzeżeń.


Krem jest bezzapachowy, biały, dość gęsty w konsystencji (gdzie ten żel z nazwy?). Zamknięto go w wygodnej tubce z klapką. Przy aplikacji lekko bieli skórę, ale po wchłonięciu bielenia absolutnie nie ma. Wchłania się zaś do zdrowego matu, a na mojej tłustej skórze efekt ten utrzymuje się do 3 godzin. Nie żebym miała większe oczekiwania. Bo dla mnie filtr ma przede wszystkim chronić przed działaniem słońca i dobrze sprawdzać się pod makijażem. Matuje na kilka godzin? Przyjemny bonus.

Mam cerę tłustą naczynkową. Bez ochrony pod wpływem słońca nie opalam się, a od razu przypiekam się na czerrrrrwonego raka, a do tego na policzki i nos wypływa mi rumień, co daje taki efekt, że wyglądam, jakbym od dwudziestu lat zapijała się wódeczką. Dlatego filtry są moim codziennym towarzyszem, a prażenie się na słońcu zostawiam innym. To powiedziawszy, może i nie leżę plackiem na plaży/balkonie/w ogrodzie, ale staram się wychodzić codziennie z Małą na kilkugodzinny spacer, a nie da się wtedy słońca całkowicie uniknąć. I tu filtr spisał się na medal. Używałam go przez cały lipiec, sierpień i połowę ciepłego w UK września, i, proszę państwa, nie musiałam nawet wymieniać podkładu na ciemniejszy. Dodam, że inne odsłonięte partie ciała smarowałam filtrem do ciała SPF 30, i partie te zbrązowiały, a twarz została blada. Filtr działa i to bez zarzutu! Do tego nie podrażnia i nie przyczynia się do wysypu wyprysków, a makijaż trzyma się na nim bardzo dobrze.


Świetny, skuteczny produkt. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie dodała, że matujący Vichy 50 Capital Soleil sprawował się u mnie równie dobrze (klik), a jest jednak tańszy.

sobota, 20 września 2014

Liebster Blog Award

Do zabawy wytypowała mnie Athoualia (intryguje mnie, jak wymawia się Twój nick...). Dziękuję, jest mi bardzo miło :) Idea zabawy polega na odpowiedzeniu na jedenaście pytań zadanych nam przez blogera, który zaprosił nas do zabawy, potem należy wymyślić własny zestaw jedenastu pytań i wskazać kolejnych jedenastu blogerów, którzy, jeśli zechcą, mogą na owe pytania odpowiedzieć. No to do dzieła!


1. Jakiej muzyki słuchasz?
Słucham tego, co mi puszczą w radio czy na kanale muzycznym w tv. Muzyka to dla mnie "background noise", nie przywiązuję do niej aż takiej uwagi, aczkolwiek lubię, kiedy w tle ciągle coś gra. Z lat mojej wczesnej młodości zostało mi jednak upodobanie do rocka.

Jako ciekawostkę dodam, że moje dziesięciomiesięczne niemowlę uwielbia utwór "Sing" w wykonaniu Eda Sheerana. Kiedy Mała słyszy tę melodię, zaczyna się śmiać i próbować tańczyć :)

 
2. Jaką herbatę lubisz?
Ostatnio bardzo smakuje mi herbata gruszka i karmel Liptona. Pyszna! Ogólnie jestem jednak kawoszem.
 
 
3. Ulubione ziółko?
 Eeee. Czy pietruszka, kolendra, koperek, bazylia, oregano i majeranek w kuchni to zioła?
 
 
4. Który suplement diety w kapsułkach uznałabyś za niepotrzebny?
Szczerze mówiąc w ogóle nie biorę suplementów, chyba że przypisze mi je lekarz (np. w ciąży musiałam łykać żelazo, no i brałam kwas foliowy jeszcze przed poczęciem dziecka). Nie przepadam za tabletkami. Wolę dostarczać sobie witamin w warzywach i owocach.
 
 
5. Homeopatia - za czy przeciw?
Nigdy nie interesowałam się tematem, nie mam więc żadnej wiedzy w tym zakresie, a co za tym idzie - nie mam zdania.
 
 
6. Kosmetyki z wyższej (Vichy, Ilcsi) czy niższej (Z Rossmanna, Biedronki etc.) półki?
Bardziej niż marka i cena interesuje mnie skład kosmetyków i czy dostosowany jest on do potrzeb mojej skóry.
 
 
7. Co wzięłabyś na bezludną wyspę? Wymień 5 rzeczy.
Hm. Pewnie wzięłabym kindle'a wypełnionego książkami (chociaż po kilku tygodniach padłaby mu bateria i tyle by było z czytania; z drugiej strony z jednej papierowej książki nie byłoby zbyt długo pożytku, chyba że chciałabym się nauczyć jej na pamięć), filtr przeciwsłoneczny, zapalniczkę, wielofunkcyjny scyzoryk i sieci (do łapania ryb i ptaków).
 
 
 
8. Jakie kino lubisz?
Oglądam bardzo mało filmów. Pewnie kilka na rok (wolę seriale). Najbardziej lubię ekranizacje przeczytanych książek. Lubię też bajki i baśnie. Wczoraj obejrzałam "Maleficent" i podobało mi się :)
 
 
9. Do jakiego kraju byś pojechała?
Do Polski. Zawsze, kiedy mogę. Tęsknię. Bardzo. Już za kilka dni przyjadę na chwilę z Małą do kraju :)
 
 
10. Jakie masz sposoby na dobry, spokojny sen?
Nie mam takich. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam dobry, spokojny sen. Mam problemy z zaśnięciem (często zasypiam kilka godzin po położeniu się do łóżka, nad ranem), budzę się też w nocy średnio co dwie godziny. Naprawdę nie pamiętam, kiedy się ostatnio wyspałam.
 
 
11. Ulubiona literatura (horror, romans, popularno-naukowe itd.) i najlepsza książka przeczytana w tym roku to...
 Moim ukochanym gatunkiem jest fantasy. Sięgam również po książki obyczajowe. W tym roku przeczytałam kilka powieści Llosy, kilka kryminałów, "The Host" Stephanie Meyer, a teraz czytam "Zimową opowieść" Helprina. Niestety ze smutkiem stwierdzam, że żadna z lektur nie wybiła się nad inne i nie potrafię wskazać najlepszej...



All righty. Teraz muszę wymyślić własne pytania. No to jedziemy:
 
1. Czy poza blogowaniem masz inne hobby?
2. Jakich tricków pielęgnacyjnych lub makijażowych nauczyłaś się od swojej mamy?
3. Twój pierwszy kosmetyk kolorowy?
4. Czy jest taki kosmetyk, który uwielbiałaś, a który zniknął z rynku? Nie chodzi o limitki :)
5. Limitki - jaki jest Twój stosunek do nich?
6. Twój signature scent, flagowy zapach?
7.  Usta - wyraziste czy neutralne?
8. Torebka na co dzień - mała listonoszka czy wielki shopper?
9. Toaletka - must have czy zbędny mebel?
10. Jak przechowujesz swoje lakiery do paznokci?
11. Czy malujesz paznokcie u stóp zimą?
 
 
Do odpowiedzi, jeśli tylko mają ochotę, zapraszam autorki poniższych blogów:
 
http://chwila-dla-mamy.blogspot.co.uk/
http://crushonlipstick.blogspot.co.uk/
http://smaruje.blogspot.co.uk/
http://beautywizaz.blogspot.co.uk/
http://9thprincessblog.blogspot.co.uk/
http://refreshing-mind-of-slonku.blogspot.co.uk/
http://malowanalala88.blogspot.co.uk/
http://dziewczynazkotem.blogspot.co.uk/
http://elaree.blogspot.co.uk/
http://anneblush.blogspot.co.uk/
http://keepcalmanddonotscratch.blogspot.co.uk/

oraz wszystkich chętnych :)

czwartek, 18 września 2014

Fitomed, Szampon do włosów koloryzowanych odcienie jasne

Z powodu ograniczonego miejsca u mnie pod prysznicem stoi jeden szampon. Nie otwieram kilku sztuk na raz; nie dzielę szamponów na te delikatniejsze, i te głęboko oczyszczające do rzadszego stosowania. Po otwarciu "męczę" jeden produkt myjący do włosów aż do wykończenia opakowania. Zależy mi na skutecznym myciu czupryny bez wysuszania skalpu i obciążania włosów. Szampon Fitomed niestety z tymi niewygórowanymi oczekiwaniami nie do końca sobie poradził...

Myję włosy co drugi dzień. Szampon Fitomed towarzyszy mi przy tej czynności od prawie trzech miesięcy, więc wydajność ma naprawdę niezłą. Kolejnym dużym plusem kosmetyku jest cena - w aptece DOZ zapłaciłam za niego poniżej 10 zł.


Jak widać, produkt jest koloru bursztynowego. Ma rzadką, lejącą się konsystencję i średnio się pieni (czyli ani obficie, ani zbyt mało).

Co mi nie do końca przypasowało? Wbrew obietnicom producenta szampon delikatny nie jest. Po myciu włosy są tępe i skrzypiące w dotyku, a do tego splątane. Nie ma opcji, żeby po umyciu czupryny nie nałożyć odżywki. Poza tym, że produkt oczyszcza włosy aż za dobrze, musi mi chyba trochę podsuszać skalp, gdyż skóra głowy produkuje więcej łoju i w rezultacie już na drugi dzień z rana włosy są oklapnięte, obciążone i bez życia. Niestety nie tego szukam.

Aha. Kłaków nie farbuję; mój naturalny kolor to średni popielaty blond. Nie zauważyłam u siebie rozjaśnienia włosów, ale dla mnie to nie jest problem; nie miałam takich oczekiwań, nie wspominając, że lubię i akceptuję swój "mysi" kolor. A co!


poniedziałek, 15 września 2014

Alverde, Puderrouge, 07 Flamingo

Dziś opowiem o kosmetyku, któremu musiałam poszukać nowego domu. I to nie dlatego, że był niedobry. Wręcz przeciwnie...


Róż zapakowano w wątpliwej urody zieloną, plastikową kasetkę. Widać, że to tani plastik, ale sam produkt do drogich nie należy, więc nie oczekiwałam luksusów.

Liczy się wnętrze. Na dzień dobry zdziwiło mnie, że róż ma babciny zapach, który czuć przy przytknięciu nosa do kasetki. Podczas aplikacji zapaszku nie czułam.  Produkt wydaje się dość twardy i zbity, ale łatwo nabrać go nawet na miękki pędzel. Pigmentację kosmetyku można opisać tylko jako bardzo dobrą. Łatwo się aplikuje (zwłaszcza miękkim pędzlem, jak np. Blush Brush z Real Techniques), nie robi placków na twarzy. Na mojej bardzo tłustej cerze utrzymywał się przez około 5-6 godzin,a  później zaczynał blednąć. To jest, kiedy córeczka nie obłapywała mnie po policzkach. Przy zabawach obejmujących szeroko pojęte manewry na maminej twarzy róż polegał w starciu z małymi łapkami, ale to akurat normalne.


Jedyne, co mi w kosmetyku nie odpowiadało, to kolor. Wybierałam róż w ciemno (zakupy za pośrednictwem). Słocze w Internecie nie dały mi jasnego obrazu sytuacji, a po nazwie wnioskowałam, że będzie to różowy róż. Cóż, w rzeczywistości okazało się, że dużo w nim czerwieni. Mi takie odcienie nie pasują, nie wyglądam w nich optymalnie, dlatego kosmetyk ostatecznie musiał pójść w inne ręce. Aha, wykończenie ma matowe.

niedziela, 14 września 2014

Zachcianki na dalszą przyszłość: bronzer(y), podkład, puder, pędzle

Wracam z ostatnią odsłoną kosmetycznych zachcianek, które spełnię w dalszej niż bliższej przyszłości. Nie będzie takiej listy z kosmetykami do ust, bo jest ona po prostu zbyt długa i zajmuje chyba ponad sto pozycji. Przechodzę wciąż niesłabnącą "fazę" na kolorowe pomadki...

Wracając do tematu, posiadam na stanie dwa bronzery i wystarczy. Nie jest to mój ulubiony typ kosmetyku. Konturowanie twarzy zawsze było moją piętą achillesową i wątpię, że się to zmieni. Niemniej, jeśli za 100 lat uda mi się zdenkować oba pudry brązujące, wybiorę coś matowego oraz jedynie delikatnie ciemniejszego od mojej karnacji, celując w herbatnikowe odcienie. Na wspomnianym celowniku mam:

Too Faced, Milk Chocolate Soleil Bronzer

https://www.toofaced.com/p/bronzers/milk-chocolate-soleil-bronzer/


Tarte, Amazonian Clay Matte Waterproof Bronzer



http://tartecosmetics.com/tarte-item-park-ave-princess-matte-waterproof-bronzer



lub MAC, matte bronze, którym kusiła Esy :*

http://www.maccosmetics.co.uk/product/shaded/159/302/Products/Face/Powder/Bronzing-Powder/index.tmpl



Jeśli chodzi o podkład, ogromnie ciekawi mnie Amazonian Clay Full Coverage Airbrush Foundation od Tarte (odcień fair-light neutral) oczywiście:

http://tartecosmetics.com/tarte-item-Amazonian-clay-full-coverage-airbrush-foundation



Baardzo chętnie sprawdziłabym, jak z moim smalcem poradziłby sobie puder Prep+Prime Transparent Finishing Powder w wersji prasowanej z MAC:
http://www.maccosmetics.co.uk/product/159/17325/Products/Face/Powder/Prep-Prime-Transparent-Finishing-PowderPressed/index.tmpl



Last but not least, choruję na pędzle Rose Golden Luxury Set spod szyldu Zoeva:

https://www.zoeva-shop.de/en/rose-golden-luxury-set/a-8000382/


Po moich trzech wpisach nietrudno się domyślić, że mam ochotę na eksplorację takich marek, jak MAC, Stila, Tarte, Too Faced i The Balm :) Zwłaszcza Tarte!

piątek, 12 września 2014

Rimmel, 60 seconds, 619 Pulsating

Dostępność: szafy Rimmel; swoją sztukę kupiłam w drogerii Superdrug
Cena: 3,69 funtów
Pojemność: 8 ml
Kolor: fuksja z różowym shimmerem
Wykończenie: shimmerowe
Konsystencja: rzadkawa
Pędzelek: szeroki i ścięty na półokrągło; mi się z nim dobrze pracuje, ale mam szeroką płytkę paznokcia
Krycie: do pełnego krycia potrzebowałam 3 warstw
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Revlon)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: to najmniej trwały lakier Rimmel, jaki mam - zaczyna odpryskiwać drugiego dnia...

Przepraszam za zalaną skórkę.



Availability: Rimmel stands; I bought mine in Superdrug
Price: GBP 3.69
Volume: 8 ml
Colour: fuchsia with pink shimmer
Finish: shimmer
Consistency: thinnish
Brush: broad, comfortable
Coverage: a 3-coater
Drying time: not tested (I used Revlon quick dry top coat)
Removing: no problems
Durability: only 2 days

środa, 10 września 2014

Fitomed, tonik oczyszczający ziołowy do cery tłustej

Tonik marki Fitomed kupiłam w aptece DOZ za mniej niż 10 zł/200 ml. Używam go od dobrych dwóch miesięcy, codziennie rano i wieczorem; dodatkowo zrobiłam odlewkę dla koleżanki. Od razu powiem, że przelałam sobie produkt do butelki z atomizerem, bo taki sposób dozowania wydaje mi się dużo przyjemniejszy i ekonomiczniejszy.

Płyn ma brązowy kolor i gorzkawy, ziołowy ale przyjemny zapach. Skład produktu jest krótki i wygląda przyjaźnie.


Tonik nie podrażnia i nie wysusza skóry; wręcz przeciwnie, koi ją. Ładnie też odświeża i wyrównuje pH. Wpływu na produkcję sebum u siebie niestety nie zauważyłam, ale nie oszukujmy się, ciężko o to latem w przypadku tak tłustej cery, jak moja. W zamykaniu porów, wbrew obietnicom producenta, kosmetyk też nie jest mistrzem. Wierzę jednak, że może pomagać w kwestii trądziku, bo podczas stosowania produktu w zasadzie nie miałam problemów z niechcianymi gośćmi. Choć przyznam, że nie zaniedbuję regularnego oczyszczania i złuszczania skóry twarzy - zwłaszcza latem.

Byłam z produktu bardzo zadowolona. Polubiliśmy się. Będzie powrót.

poniedziałek, 8 września 2014

L'Oreal, Rouge Shine Caresse, 102 Romy

Produkt ten dostałam od Asi (Kosmetyczny Przekładaniec). Dziękuję, bo sama pewnie bym się nie skusiła w najbliższej przyszłości, a tymczasem to naprawdę fajny kosmetyk jest!


Opakowanie mazidła przyciąga uwagę. Na pierwszy rzut oka jest złote i eleganckie. Niestety czar troszeczkę pryska, kiedy poodbijają się na nim ślady paluchów, czego praktycznie nie da się uniknąć... No ale to szczegół. Ważne natomiast, że nakrętka zakręca się na klik. Poza tym gąbkowy aplikator w kształcie łezki jest bardzo wygodny i komfortowy w użytkowaniu.

Kosmetyk ma wiśniowy zapach. Mi się podoba, ale wiem, że są dziewczyny, które nie lubią tego typu atrakcji.


Produkt ma bardzo ciekawe właściwości. Podczas aplikacji czuć, jakby na usta nakładało się wodę. Po chwili kosmetyk lekko wsiąka w wargi i zastyga. Zachowuje się jak połączenie stainu z błyszczykiem. Pierwsza warstwa w przypadku odcienia 102 daje bardzo delikatny kolor. Ja lubię go troszkę zbudować i zwykle aplikuję dwie warstwy (na zdjęciach), co daje satysfakcjonujący mnie efekt. Mazidło jest nieco lepkie, dzięki czemu dość trwałe, ale naprawdę nie ma tragedii. Wręcz przeciwnie, nosi się komfortowo.

Jak wiadomo, trwałość kosmetyków naustnych to sprawa mocno indywidualna. U mnie w przypadku 102 Romy, o ile nie jem nic tłustego ani bardzo mokrego, błysk utrzymuje się przez około trzy godziny. Potem na ustach widzę sam pigment, który wygląda dobrze przez kolejną godzinę. Po tym czasie zaczyna się ścierać (raczej równomiernie) i potrzebne są poprawki. W starciu z porządnym obiadem produkt polega. Zostawia też ślady na kubkach.

Mazidło nie wysusza moich ust.


102 Romy to ciepły róż. Bardzo ładny, bardzo twarzowy, dobry na co dzień. 6 ml tego produktu kosztuje ok. 45 zł. Myślę, że jeśli w przyszłości uda mi się nieco uszczuplić szminkowe i błyszczykowe zapasy, zagoszczą u mnie inne odcienie. Fajnie było poznać :)

piątek, 5 września 2014

Montagne Jeunesse, Dead Sea Mud SPA

Dostałam tę maskę od Asi (Kosmetyczny Przekładaniec). Dziękuję! Niniejsza notka to opis pierwszych wrażeń po jednorazowym spotkaniu z produktem. Które to spotkanie zachęciło mnie do kolejnych...


Maska ma formę płachty. Materiał jest dobrze nasączony niebieskawym błotkiem. Użycie jest banalnie proste - nakładamy to-to na twarz, zdejmujemy po 10-15 minutach, delikatnie wmasowujemy pozostałości produktu w twarz, a następnie wszystko spłukujemy. Proste jak budowa cepa. I wygodne! Nie ma takiego babrania się przy usuwaniu ustrojstwa z twarzy jak z klasycznymi błotnymi maskami...

Produkt ma przyjemny, słodki zapach.Skład wydaje się naprawdę dobry. Ogromnie podoba mi się, że producent podaje funkcję danej substancji w formule kosmetyku. Cieszy obecność glinki, soku z liści aloesu, soli morskiej, wyciągów z alg oraz błota z Morza Martwego. Cieszy, bo to działa! Już po jednym użyciu moja skóra twarzy była oczyszczona, rozświetlona, przyjemna w dotyku, odżywiona i nawilżona. Na dokładkę pory zostały ładnie ściągnięte.

Tak, zdecydowanie warto wypróbować :)

środa, 3 września 2014

Rimmel, Lasting Finish, 198 Azure

Dostępność: tam, gdzie są szafy Rimmel
Cena: 2,99 funtów
Pojemność: 8 ml
Kolor: lazurowy z niebieskim shimmerem
Wykończenie: shimmerowo-perłowe, widać pociągnięcia pędzelka
Konsystencja: w sam raz
Pędzelek: szeroki, ścięty na prosto
Krycie: dwuwarstwowiec
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Revlon)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: 3 dni



Availability: Rimmel stands (I bought mine in Superdrug)
Price: £2.99
Volume: 8 ml
Colour: navy blue with blue shimmer
Finish: shimmer and pearl
Consistency: just right
Brush: broad, classic
Opacity: a two-coater
Drying time: not tested (I used Revlon quick dry top coat)
Removing: no problems
Durability: 3 days

poniedziałek, 1 września 2014

Zużycia i zakupy sierpnia 2014.

Smutno mi, że lato się już kończy, że przyjdzie czas pożegnać się ze zwiewnymi sukienkami... Nie nacieszyłam się jakoś latem w tym roku, w Blackpool na palcach obu dłoni mogę policzyć tegoroczne naprawdę upalne dni.
Co do zużyć, zacznę od kolorówki:


Zabrałam się za mniejsze pojemnościowo lakiery i pożegnałam się z Miss Selene w numerze 229 (klik), Editt Cosmetics thermo color change w odcieniu 4 (klik), Sensique LE nature code 272 quince flower (klik) oraz Essence colour&go 34 walk of fame (klik). Wykończyłam pomadkę The Balm Read My Lips w odcieniu scoop (klik), która może miała i ładny kolor, ale nie podobało mi się to, że była nieco lepka i cały czas czułam ją na ustach. Jednym słowem, jej formuła nie przypadła mi do gustu. Żegnam się również z dwiema fioletowymi maskarami (Pupa i YSL - klik), które urozmaicały mój wakacyjny makijaż, oraz z dwiema masAKrami spod znaku Bourjois (klik) oraz Lancome (klik), które robiły ze mnie pandę... Do kosza trafia też końcówka eyelinera Zoevy w odcieniu The King And I (klik), ponieważ pędzelek rozcapierzył się do granic możliwości, a ostatnio aplikacja produktu wywoływała u mnie swędzenie powiek.


Przejdźmy do pielęgnacji twarzy:


Skończyły mi się trzy glinki: francuska glinka biała z e-naturalne (klik), z której nie byłam zadowolona, oraz francuskie glinki zielona i czerwona kupione w Zrób Sobie Krem (klik). Tym z kolei nie mam wiele do zarzucenia. Miniatura świetnej wody micelarnej Caudalie narobiła mi apetytu na pełny wymiar, za to nawilżający krem tej marki nie wyróżniał się niczym szczególnym (klik). Po miesiącu stosowania dobiłam dna w miniaturce kremu All About Eyes Clinique. Miał wyraźnie silikonową konsystencję, przez co dawał pozorny efekt wygładzenia skóry pod oczami. Dodatkowo wyraźnie odbijał światło, dzięki czemu nie było aż tak widać mojego zmęczenia. Dobry pod makijaż, ale za słaby do nocnej regeneracji. Nie wiem jeszcze, czy kupię pełen wymiar.


Część denkową tego posta wieńczy zaś pielęgnacja ciała:


Maskę do włosów Alterra stosuję jako odżywkę. Dość często do niej wracam, bo moje kłaki bardzo ładnie się po niej prezentują. No i lubię kosmetyki z naturalnym składem. Krem na sutki Derma Mum (kupiony w Boots) służył mi do smarowania całego karmiącego biustu raz dzienne, gdyż jego formuła opiera się na maśle shea i kilku innych natłuszczająco-nawilżających składnikach. Stumililitrowa tubka wystarczyła mi na ponad 9 miesięcy nawilżania ciężko pracujących piersi. Przez ten czas ani razu nie pojawił się problem pękania sutków, jakiś skaleczeń czy podrażnień. Skóra biustu jest w stanie no, zadowalającym. Wiadomo, piersi straciły na jędrności, a i rozstępów nie uniknęłam. Nie łudziłam się jednak, że po kilku miesiącach zmieniania rozmiaru kilka razy dziennie cycki będą wyglądać jak kiedyś; cudów nie ma. Tragedii jednak też nie. Krem jest dość tłusty i ma jedną denerwującą właściwość - zawiera w sobie twarde grudki, które bardzo ciężko rozsmarować w skórę. Żel pod prysznic Caudalie mnie nie kupił (klik), gdyż miał nieznośny dla mojego nosa zapach. Krem do rąk Bielendy Kuracja Parafinowa to mój ulubieniec (klik) i już odczuwam skutki tego, że się skończył. Mimo iż posiadam wannę, nie korzystam z niej, gdyż tego nie lubię. Prysznic to jest to! Jednak ze względu na liczne zapasy produktów myjących pod prysznic, płyn do kąpieli Dove posłużył mi jako mydło do rąk. Nawilżający balsam Czterech Pór Roku był całkiem do rzeczy (klik). Wykończyłam też mój ulubiony peeling do dłoni i stóp Bielendy (klik). Zapach Dahlia Divin od Givenchy nie podbił mojego nosa. Jakiś taki "meh" jest. Na zdjęciu zabrakło antyperspirantu Dove. Lubię, używam regularnie.


Ok, to by było na tyle w kwestii zużyć. Zakupowo starałam się być grzeczna. Z pielęgnacji kupiłam, co było mi niezbędnie potrzebne:


Dałam się też skusić na dwie zachcianki. Pomadkę Bourjois Nude-ist MUSIAŁAM kupić po naustnej prezentacji u Crush On Lipstick (klik), a róż Physicians Formula przyciągnął mój wzrok podczas wizyty w Tk Maxx i naprawdę nie mogłam go tam zostawić... Czyż nie jest cudny?


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...