Ciążowych wynurzeń
ciąg dalszy, czyli jak to wygląda w UK :)
W trzecim trymestrze
ciąży widziałam się z położną więcej razy niż w pierwszym i
drugim trymestrze łącznie. Wizyty wypadały średnio co dwa
tygodnie. Podczas każdej wizyty badano mi mocz na obecność białka,
ciśnienie, tętno dziecka, mierzono obwód brzucha; później
położna odpowiadała na moje ewentualne pytania i udzielała
różnych informacji (np. jak oddychać w czasie porodu, ponieważ
ostatecznie nie wybrałam się do szkoły rodzenia). Na początku
trzeciego trymestru zrobiono mi również badanie krwi, które
wykazało u mnie anemię, co często się zdarza w ciąży, ponieważ
w ciele kobiety krąży 40% więcej krwi.
Siódmy i ósmy miesiąc minęły mi spokojnie. Dzieciątko robiło się coraz silniejsze, więc
i kopniaki i przeciąganie się czasem bywały bolesne, ale nie było to nic
nieprzyjemnego. Nie mogłam za bardzo narzekać – nie miałam
większych problemów z kręgosłupem czy z oddychaniem. Jedynie w
nocy trudno było znaleźć wygodną pozycję do spania. No i oczywiście konieczność wizytowania toalety co godzinę bez względu na porę była dość męcząca. Dopiero na
finiszu, czyli w 9. miesiącu zaczęłam odczuwać dyskomfort. Brzuch
zrobił się ogromny i ciężki, czułam się zmęczona, miewałam
bóle brzucha, przez bity miesiąc miałam spuchnięte stopy do tego
stopnia, że znikły moje kostki i mieściłam się jedynie w dwóch
parach butów; do tego trudno mi było chociażby się ubrać, a zawiązanie butów przekraczało moje możliwości...
Moja córeczka miała
urodzić się 9 listopada, ale postanowiła nie spieszyć się na ten
świat. Poznałyśmy się 5 dni później. Przyznam, że ten czas
okropnie mi się dłużył.
Mój poród trwał nieco
ponad 21 godzin licząc od pierwszych skurczów do samego
rozwiązania. Po 6 godzinach od kiedy zaczęłam odczuwać pierwsze
skurcze pojechałam do szpitala. Tam zostałam zbadana przez położną,
która stwierdziła, że byłam wciąż na wczesnym etapie porodu i
zostałam odesłana do domu. Kazano mi wrócić, kiedy skurcze będą
pojawiać się z częstotliwością trzech na 10 minut. W domu
spędziłam kolejne 6 godzin, ale później nie mogłam już poradzić
sobie z bólem i znowu pojechałam do szpitala. Po ponownym badaniu
okazało się, że rozwarcie było zaledwie trzy centymetrowe i już
położna chciała odesłać mnie znowu do domu, kiedy odeszły mi
wody płodowe. Zatrzymano mnie w szpitalu. Mogłam mieć przy sobie
dwie osoby towarzyszące; była ze mną moja kochana przyjaciółka.
Muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem warunków. Rodziłam w
osobnym pokoju, stale były przy mnie dwie położne i jedna
studentka położnictwa. Kobiety te były bardzo profesjonalne, a do
tego niezwykle miłe. Nikt nie dał mi odczuć, że nie byłam
pierwszą i ostatnią kobietą, która musiała przeżyć ten ból. Z
bólem niestety sobie nie poradziłam i poprosiłam o znieczulenie.
Po omówieniu ze mną wszystkich dostępnych opcji (gaz rozweselający
nie wchodził w rachubę, bo robiło mi się po nim niedobrze)
pojawił się anestezjolog i po zrobieniu miejscowego znieczulenia
zainstalował mi w kręgosłupie epidural. Miałam wrażenie, że
znieczulenie nie zadziałało jak trzeba, ponieważ skurcze nadal
były bardzo, bardzo, bardzo bolesne, ale z perspektywy czasu wiem,
że jednak byłam w błędzie, bo np. nie odczuwałam już skurczów
obręczowych. Na ponad dwie godziny przed narodzinami Małej do
zespołu dołączyła również lekarka, ponieważ tętno mojej
córeczki od czasu do czasu spadało. Ostatecznie lekarka musiała na
samym końcu zrobił mi nacięcie i dopomóc kleszczami, ponieważ
tętno dziecka zaczęło bardzo szybko spadać. Na szczęście
urodziłam zdrową i śliczną dziewczynkę.
Po około dwóch
godzinach przeniesiono mnie i córeczkę na oddział. Zanim to
nastąpiło każda z położnych mi pogratulowała i się ze mną
pożegnała. Również anestezjolog dwa razy przyszedł sprawdzić,
jak się czuję i pogratulować mi córeczki.
W szpitalu zatrzymano nas
na około 12 godzin. Przez cały ten czas byłyśmy pod opieką
położnych, pielęgniarek i lekarzy. Kiedy było jasne, że ani
mnie, ani małej nic nie dolega, wypuszczono nas do domu.
Tak, oto cała relacja.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Relacja również powinna wyjaśnić, czemu mnie przez tyle czasu nie było. Ok, nie miałam Internetu, ale nie jest to główny powód. Po prostu opieka nad noworodkiem bardzo pochłania czas. W sumie nawet nie wiem, kiedy on tak szybko płynie...