Pokazywanie postów oznaczonych etykietą błyszczyki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą błyszczyki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 20 lutego 2017

Shiseido, Lacquer Rouge, RD 529

Jest w moim życiu taka Dobra Dusza, dzięki której poznaję produkty do ust z tzw wyższej półki, bo sama sobie, póki co, takich nie kupuję. Mowa o kochanej Hexxanie, która kilka miesięcy temu podarowała mi m. in. miniaturę lakieru do ust Shiseido w odcieniu RD 529.

Opakowanie to standardowa dla błyszczyków tubka z gąbkowym aplikatorem. Produkt jest bezzapachowy. Jak na lakier do ust przystało, ma bardzo dobrą pigmentację, a wykończenie błyszczące. Nosi się bardzo komfortowo; daje uczucie nawilżenia ust. Poza tym nałożony w odpowiedniej ilości nie ma tendencji do wylewania się poza kontur ust i odbijania na zębach.

włosy z wakacji, jakby ktoś miał wątpliwości

RD 529 to cudny buraczek z fioletowymi podtonami. Czuję się w nim świetnie. Jedyny zarzut, jaki mam w stosunku do mazidła, to jego nietrwałość. Bez jedzenia i picia znika z ust średnio po 2,5, czasem 3 godzinach. Natomiast jedzenie i picie masakruje makijaż ust.

Z przyjemnością sięgam po tego malucha.

wtorek, 15 listopada 2016

Bourjois, Effect 3D Gloss, 06 Rouge democratic

Błyszczyk, który Wam dziś opiszę, był prezentem do zakupów w okresie okołoświątecznym. I dobrze, ponieważ gdybym sama zapłaciła za niego 7,99 funtów (za 5,7 ml), byłabym bardzo zła. Ten produkt zdecydowanie nie jest wart swojej ceny.


Wizualnie produkt sprawia bardzo pozytywne wrażenie. Srebrno-czerwone opakowanie prezentuje się bardzo estetycznie, a dodatkowo nic nie obłazi; napisy się nie wycierają. To na plus. 

Teraz natomiast przychodzi czas na listę zastrzeżeń. Po pierwsze, nie odpowiada mi chemicznie landrynkowy zapach produktu. Po drugie aplikatorem jest tu pędzelek, co nie sprawdza się przy tym konkretnym kolorze. Raz, że pędzelek nabiera za małą ilość produktu na jedną aplikację, a dwa - nie rozkłada produktu na ustach równomiernie. Przy aplikacji zatem trzeba się troszkę napracować, więc do ultraszybkiego makijażu błyszczyk się nie nada. Po trzecie i ostanie, produkt jest bardzo nietrwały. Bez jedzenia i picia całkowicie ulatnia się z ust w przeciągu godziny.

Nie jest jednak tak, że nie zauważam w nim żadnych plusów. Rzeczywiście, jak obiecuje producent, kosmetyk nawilża usta. Poza tym nie klei się nawet w najmniejszym stopniu.

To nie jest żaden bubelek, tylko po prostu za tę jakość powinien kosztować do 10 zł, nie około 30 zł.

06 to taka malinowa czerwień ze srebrnymi drobinkami. Nie kryje w 100 %, jest półtransparentna.

niedziela, 17 lipca 2016

Maybelline Color Elixir Lip Lacquer, 120 Fuchsia Flourish oraz 400 Alluring Coral

Zdaje się, że błyszczyki, które dziś Wam opiszę, nie są dostępne w Polsce stacjonarnie. W Anglii pojawiły się dobrze ponad rok temu i wtedy też kupiłam w jakiejś promocji dwie sztuki (normalnie kosztują 6,99 funtów/5 ml). Wiele z Was jednak podróżuje i ma okazję trafić na te kosmetyki za granicą, postanowiłam więc coś o nich naskrobać. Zresztą od roku nosiłam się z tym zamiarem - czasem z niewiadomych przyczyn potrafię odkładać napisanie notki na wieczne nigdy, ech.

Spośród jedenastu dostępnych w UK kolorów wybrałam dwa intensywne, rzucające się w oczy odcienie. Jeśli chodzi o kolory delikatniejsze, bardziej dzienne, wpisy o takich znajdziecie na przykład u Iwetto (klik - 705 Blush Essence), Sroki (klik - 705 Blush Essence, 105 Petal Plush, 725 Caramel Infused) i Justyny (klik - 010 Celestial Coral).

A wracając do mojej toaletki, zagościły w niej te dwa oto gagatki:


Producent opisuje ten produkt jako hybrydę pomadki, błyszczyku i balsamu nawilżającego. I coś w tym jest. Moje sztuki dają na ustach naprawdę intensywny kolor, ładną taflę i rzeczywiście wykazują nawilżające właściwości, dzięki czemu noszą się bardzo komfortowo. Niestety nie do końca odpowiada mi zapach tego kosmetyku; jest dziwny, chemicznie słodki.


Bardzo polubiłam się z aplikatorem - karbowana gąbeczka w kształcie łezki umożliwia precyzyjną aplikację mazidła już za jednym wynurzeniem z tubki. Ta ostatnia swoją drogą ma bardzo ciekawy design: jest prostokątna z ładną, błyszczącą nakrętką, a sam blyszczyk znajduje się w plastikowej wstawce w kształcie sztyftu pomadki. Ta wstawka zdaje się być plastikowa, odpowiada danemu odcieniowi błyszczyka i jest nieprzezroczysta, przez co niestety nie widać stopnia zużycia kosmetyku ani jego wykończenia (niektóre odcienie zawierają drobinki).


120 Fuchsia Flourish:

Czyli intensywna fuksja. 


400 Alluring Coral:

A to intensywny koral. Niestety ten konkretny odcień wykazuje dużą tendencję do zbierania się w bruzdach wargowych. Fuksja robi to w stopniu minimalnym a ten tu gagatek - no same zobaczcie...

Błyszczyki są dość lepkie, ale nie w nieprzyjemny sposób. Są też bardzo trwałe, nawet mimo jedzenia i picia - błyszcząca warstwa zostaje ze mną przez około 2,5-3 godziny, a po jej zniknięciu na ustach nadal mam intensywny stain. Co ciekawe, naskórek warg nadal jest nawilżony. Stain wygląda dobrze przez kolejne 2-3 godziny, po czym zaczyna nierównomiernie zanikać (co nie jest niczym zaskakującym przy tak intensywnych barwach) i warto zrobić poprawki. Wystarczy po prostu zaaplikować kolejną warstwę kosmetyku, bez zmywania poprzedniej. Zaznaczam jednak, że nie wiem, czy delikatne, dzienne odcienie są tak samo trwałe; nie wiem też, czy zbierają się w bruzdach wargowych jak mój nieszczęsny koral.

Podobam się sobie w obu odcieniach i odpowiada mi to, jak komfortowo się te produkty noszą. Szkoda, że koral zbiera się w bruzdach wargowych, przez co noszę do tylko "po domu"...

środa, 25 maja 2016

The Balm, Pretty Smart Lip Gloss infused with ginseng, Bam!

W zabiegane poranki, kiedy robimy makijaż w biegu, nie ma nic lepszego niż produkt do ust, który można szybko zaaplikować nawet bez asysty lusterka, i który pasuje do dosłownie każdego makijażu. Do tej kategorii należy błyszczyk The Balm, który dostałam w prezencie od Kasi :*


Jak na The Balm przystało, mamy tu kolorowe opakowanie, zabawną etykietę i fajną nazwę.

Producent zapakował błyszczyk w standardową tubkę z moim ulubionym rodzajem aplikatora - precyzyjnie ukształtowaną gąbeczką. Kosmetyk jest dobrze napigmentowany  i już jedna porcja pokrywa usta równym kolorem. Mazidło ma też nawilżające właściwości, więc nie odczuwam potrzeby nakładania go na pomadkę ochronną. Kolor w odcieniu Bam! jest niezwykle twarzowy i uniwersalny - taki brzoskwiniowy nudziak z kapką różu dający efekt 'my lips but better'. Niestety zapach błyszczyku nie jest jego mocną stroną - produkt intensywanie pachnie chemiczną landrynką. Nie zniechęca mnie to jednak do sięgania po ten kosmetyk.


Błyszczyk jest średnio lepki. Przy zamkniętych ustach na ich złączeniu robi się kreska, i to niezależnie od ilości zaaplikowanego kosmetyku. Ma też leciutką tendencję do zbierania się w bruzdach wargowych, ale widać to tylko w przybliżeniu, z normalnej konwersacyjnej odległości nie.

Jeśli o trwałość chodzi, to jest standardowa dla tej kategorii produktów - 2 do 2,5 godzin bez jedzenia i picia. 

Może nie jest to kosmetyk idealny, ale jego wady nie zniechęcają mnie do częstego sięgania po ten błyszczyk. Polubiliśmy się :)

sobota, 24 października 2015

Rimmel, Apocalips lip lacquer, Stellar

Apocalipsy Rimmela nigdy specjalnie nie wzbudzały mojego pożądania. Owszem, gdzieś tam drzemała we mnie chęć, aby je przetestować, ale sugerowana cena (około 6 funtów) nie zachęcała do zakupu. Aż do dnia, kiedy Justyna dała mi cynk, że Apocalipsy są w sieci B&M Bargains za funta pięćdziesiąt. Cóż, teraz już nie było wymówek.

Zdeecydowałam się na odcień Stellar. Tak wnioskuję po obejrzeniu wielu słoczy w sieci, gdyż na opakowaniu mojej sztuki nie ma żadnego oznaczenia koloru...


Tubka jest ładna wizualnie. Ten gradient, kształt nakrętki - całokształt prezentuje się nieźle. Gąbeczkowy aplikator ma na czubku wgłębienie, w którym zbiera się wystarczająca ilość produktu na jedną aplikację na moje dość pełne usta. Zastanawiam się jednak, czy to nie byłoby zbyt dużo kosmetyku dla posiadaczek węższych warg. 

Mazidło ma dziwaczny, plastikowy zapach, dla mnie nieprzyjemny.


Ten lakier do ust to w istocie bardzo dobrze napigmentowany błyszczyk zapewniający pełne krycie. Nie wżera się w usta. Nie wysusza warg, ale też nie ma właściwości pielęgnacyjnych. Nie zauważyłam, by wykazywał tendencję do zbierania się w bruzdach na wargach.

Stellar to dość intensywny, cukierkowy róż. Na pewno nie należy do rodziny nude i nie sprawdzi się u dziewczyn, które nie lubią wyrazistego koloru na ustach.

Trwałość produkt ma typo błyszczykową. U mnie utrzymuje się tak do 3 - 3,5 godzin bez jedzenia i picia.

Ot, taki przeciętny błyszczyk. Cieszę się, że kupiłam go za ułamek drogeryjnej ceny. Troszeczkę kusi mnie wersja matowa, ale nie kręci wybór kolorów...

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Inglot, Sleeks Cream, 107

Błyszczyk kupiłam dość dawno temu, z ciekawości. Kosztował 25 zł/5,5 ml. I mimo że ma kilka wad, a do tego od błyszczyków wolę pomadki, paradoksalnie bardzo polubiłam ten produkt. Sama tego do końca nie rozumiem.


Wybrałam dla siebie odcień oznaczony numerkiem 107. Jest to dość intensywny, brzoskwiniowy róż. Zdecydowanie nie można go zaklasyfikować do rodziny nude. Opakowanie jest dość nietypowe. Mamy tu cieniutką, travel-friendly tubkę zakończoną na półokrągło, ale za to nakrętka jest z góry płaska i można postawić tubkę do góry nogami. Nietypowe rozwiązanie, nieprawdaż?

Co mi się w błyszczyku nie podoba? Po pierwsze, trochę zbiera się w bruzdach na wargach. Widać to z bliska, ale z normalnej odległości nie rzuca się to w oczy. Po drugie, błyszczyk potrafi rozlać się podczas aplikacji poza kontur ust, więc najlepiej wspomóc się konturówką. Nie nadaje się przez to do szybkiej aplikacji w biegu, oj nie. Bez lusterka ani rusz. Po trzecie, podczas dość częstego sięgania można szybko dostrzec ubytek w tubce. 


Przejdźmy jednak do pozytywnych stron produktu, które zadecydowały o mojej niewytłumaczalnej do niego sympatii. Bo przecież normalnie obraziłabym się na nieco problematyczne podczas aplikacji, zbierające się w bruzdach na ustach mazidło. Otóż, błyszczyk ma niezwykle komfortową formułę. W ogóle się nie klei, nie warzy na ustach i delikatnie nawilża naskórek. Nosi się go niezwykle przyjemnie. Poza tym pięknie waniliowo pachnie. Dodatkowo jest świetnie napigmentowany i kryjący. Krycie można budować dokładając warstwy, ale trzeba uważać z ilością - nadmiar na pewno zbierze się w bruzdach. Podoba mi się też efekt bezdrobinkowej tafli, jaki daje. No i w końcu odpowiada mi ten mały, gąbkowy aplikator. Nabiera odpowiednią ilość produktu i jest dość precyzyjny.

Trwałość raczej standardowa - bez jedzenia i picia produkt utrzymuje się na moich ustach do trzech godzin, w międzyczasie mocno ale równomiernie blednąc.

Nie wykluczam, że kiedyś skuszę się na jakieś inne odcienie :)

czwartek, 28 maja 2015

Dwa drogie przecietniaki: Clinique long last glosswear SPF 15 (10 Air Kiss) oraz Benefit Ultra Plush Lip Gloss (Dandelion)

Może jestem z góry uprzedzona, gdyż od błyszczyków wolę pomadki. Zdecydowanie. Z drugiej strony nie uciekam od nich całkowicie, więc posiadałam tego typu produktów w swojej kosmetycznej karierze dość sporo i mam porównanie między różnymi markami. Porównanie, które w moich oczach wychodzi na niekorzyść przedstawianych dzisiaj dwóch produktów. Postanowiłam opisać je w jednym poście, bo to ta sama półka i oba można znaleźć w polskich Sephorach. Ja na szczęście mam je w postaci miniaturek, które były dołączone do brytyjskich magazynów. Nie zapłaciłabym za nie tyle, ile sobie wołają producenci. Ba! W ogóle nie mam ochoty na zakup pełnowymiarowych opakowań...


Od opakowań też sobie zacznijmy. Kosmetyk Benefitu zapakowano w tubkę z dziurką do dozowania produktu, a w przypadku Clinique mamy do czynienia z klasyczną tubką z gąbkowym aplikatorem. Osobiście zdecydowanie wolę to drugie rozwiązanie. Nigdy nie lubiłam tubeczek; zdarza mi się wycisnąć za dużo kosmetyku do jednej aplikacji, a kilka razy w przeszłości zdarzyło mi się też odłamać dziubek od reszty tubki, co kończyło się tym, że błyszczyk nadawał się tylko do kosza. A poza tym takie tubki kojarzą mi się z błyszczykami dla nastolatek, którą ja od lat kilkunastu już nie jestem...

Przejdźmy do kwestii zapachu. Błyszczyk Clinique go nie posiada, podczas gdy kosmetyk Benefit chce pachnieć owocowo. Nie mam większych zastrzeżeń w ani jednym, ani drugim przypadku.

Jeśli chodzi o konsystencję, błyszczyk Benefit ma komfortową, lekką, nawilżającą formułę. Kosmetyk Clinique zaś to gęsty klejuch.

Mimo iż oba produkty na swatchach różnią się kolorem (Clinique to blady róż, a Benefit - łosoś), to na ustach wypadają bardzo podobnie. Raz, że oba są półtransparentne i prawie nie dają krycia; dwa - oba zawierają drobniutki srebrny shimmer.

Trwałość w ani jednym, ani drugim przypadku nie jest imponująca. Błyszczyk Benefit znika z moich ust po około godzinie; klejuch z Clinique - maksymalnie po dwóch. Bez jedzenia i picia oczywiście. Konsumpcja wszelaka kończy się konsumpcją kosmetyków.


Klejuch Clinique wygląda ładnie, to fakt, ale nie zapłaciłabym 89 zł za 6 ml. To chyba jakiś żart.


Z kolei tutaj zapłacimy 75 zł za 15 ml. Większa pojemność za niższą cenę, ale i tak bym tyle nie zapłaciła.

piątek, 24 kwietnia 2015

Model Co, Shine Ultra Lip Gloss, Strip Tease oraz Berry Pink

Błyszczyki, które dziś przedstawię, były dodatkiem do któregoś brytyjskiego magazynu. O ile dobrze kojarzę, marka Model Co miała swojego czasu szafę w Superdrug. Jeśli się nie mylę, ceny nie należały do najniższych. Szafa ta jakoś nigdy mnie nie pociągała. I chyba nie tylko mnie, skoro standy zniknęły z rzeczonej drogerii. W każdym razie błyszczyki miały kosztować, o ile dobrze pamiętam, aż 17 funtów za sztukę. A ceny tej, moim zdaniem, kompletnie nie są warte...


Błyszczyki mają przyjemne dla oka opakowanie z małym lusterkiem z boku umożliwiającym dokonanie szybkich poprawek. W sumie niepotrzebny ten bajerek, bo produkty są słabo napigmentowane i spokojnie można je zaaplikować bez lusterka. Oba kolory zawierają w sobie drobinki, których na szczęście nie czuć na ustach i które nie urządzają sobie wędrówek po twarzy.

Produkty mają intensywny zapach jakiejś sztucznej oranżady. Tak mi się kojarzy. Są lepkawe i mają dziwną, ciągnącą się konsystencję. Czasem kiedy wyciągamy gąbeczkę z opakowania, produkt zaczyna się ciągnąć, a potem spada, ochlapuje i otłuszcza wszystko naokoło. 


Żeby dobrze pokryć usta, trzeba nakładać kosmetyk jakieś trzy razy. Przy regularnym używaniu w opakowaniu bardzo szybko pojawia się ubytek. Niestety nie można mazidła zużyć do końca, gdyż aplikator kończy się całe 2 cm od dna i nie ma jak wydobyć około 1/6 produktu.


Berry Pink:

Ich trwałość wynosi do dwóch godzin bez jedzenia i picia. Kiedy są na ustach, wargi zdają się nawilżone, ale poczucie to znika wraz z błyszczykiem.


Strip Tease:

Ogólnie są to błyszczyki przeciętne aż do bólu. Zużyję i zapomnę :)

czwartek, 22 stycznia 2015

Jak spartaczyć błyszczyk?

Drogi producencie,

fanką błyszczyków od jakiegoś czasu nie jestem, ale oczywiście kilka sztuk mam. Większość sama do mnie przyszła, jak bohater dzisiejszego wpisu, niedostępny już (na szczęście) limitowany błyszczyk Essence 02 renesmee red.

Jak do mnie trafił? W czasie królowania w Polsce LE *the twighlight saga breaking dawn part 2* koleżanka go sobie kupiła. Spodobał jej się i pomyślała o mnie, zaciekłej testerce mazideł wszelakich, i kupiła i dla mnie jedną sztukę. A że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ładnie jej podziękowałam.

A teraz do sedna, jak, drogi producencie, spartaczyć błyszczyk? Otóż stwarzamy bazę w ładnym kolorze, na przykład nienachalnej malinowej czerwieni. Dorzucamy efekt tafli, tak bardzo lubiany przez wiele użytkowniczek błyszczyków. A na koniec sypiemy garść ogromnych brokatowych drobinek, które mienią się na "niecodzienne" kolory żółci, zieleni i czerwieni. Koniecznie muszą być szorstkie, co by przy pocieraniu ust użytkowniczka zrobiła sobie niechciany peeling. Obecność rzeczonych drobin usprawiedliwiamy "inspiracją" popularnym filmem dla młodzieży z Robem Pattisonem.


Żeby jednak ułatwić nienawidzącej marnotrawstwa użytkowniczce zużycie produktu (w domowych warunkach, bo do ludzi mało kto tak wyjdzie) dajemy produkt w małej (uff!) pojemności 4 ml i upewniamy się, że jest bardzo nietrwały. Konieczność reaplikacji co 45 minut? Po holograficznym brokacie w ładnej bazie wkrótce nie zostanie ślad...

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Jesienią i zimą często noszę na ustach nude (vol. 2). Missguded, lipsplash (Missled) & Kobo, long lasting glass shine (205 iced latte)

Tak się składa, że mam w kosmetyczce cztery zdobyczne błyszczyki w odcieniu nude. Dziś o dwóch z nich:


Z różnic oczywistych szybko wymienię kształt opakowania (Missguided prostokątne, Kobo - owalne), pojemność (M. - 7 ml, K. - 9 ml), aplikator (M. - gąbeczka, K. - pędzelek), kolor (M. - beżowy nude, K. - nude z domieszką różu) oraz wykończenie (M. - bezdrobinkowa tafla, K.- zawiera drobinki).


Missguided lipsplash (Missled)

Błyszczyk Missguided był dodatkiem do brytyjskiego magazynu i tylko dlatego go mam. Mimo iż zdecydowanie od błyszczyków preferuję pomadki, ten produkt polubiłam. Podoba mi się apetyczny, waniliowy zapach, brak drobinek, ładna tafla, jaką daje oraz fakt, że kosmetyk się nie lepi. Bez jedzenia i picia utrzymuje się na moich ustach do dwóch godzin. Jest transparenty, więc nie daje efektu trupich ust. Świetnie nadaje się do layeringu z pomadkami.


Kobo long lasting glass shine (205 iced latte)

Kosmetyk dostałam w prezencie. Jest dużo lepiej napigmentowany niż błyszczyk Missguided. Daje niemal pełne krycie. Jest też dość klejący. Czekoladopodobny zapach mnie nie kupił. Do tego błyszczyk zawiera drobinki, czego w tego typu produktach nie lubię. Na szczęście nie czuć ich pocierając o siebie wargi, i nie urządzają sobie wędrówek po całej twarzy po zniknięciu koloru. Bez jedzenia i picia błysk znika z ust po 2-2,5 godzinach, a kolor i drobinki po kolejnej godzinie. U siebie zauważyłam lekką tendencję produktu do wysuszania ust.

Nie wyglądam dobrze w tym odcieniu, usta są za blade.

poniedziałek, 8 września 2014

L'Oreal, Rouge Shine Caresse, 102 Romy

Produkt ten dostałam od Asi (Kosmetyczny Przekładaniec). Dziękuję, bo sama pewnie bym się nie skusiła w najbliższej przyszłości, a tymczasem to naprawdę fajny kosmetyk jest!


Opakowanie mazidła przyciąga uwagę. Na pierwszy rzut oka jest złote i eleganckie. Niestety czar troszeczkę pryska, kiedy poodbijają się na nim ślady paluchów, czego praktycznie nie da się uniknąć... No ale to szczegół. Ważne natomiast, że nakrętka zakręca się na klik. Poza tym gąbkowy aplikator w kształcie łezki jest bardzo wygodny i komfortowy w użytkowaniu.

Kosmetyk ma wiśniowy zapach. Mi się podoba, ale wiem, że są dziewczyny, które nie lubią tego typu atrakcji.


Produkt ma bardzo ciekawe właściwości. Podczas aplikacji czuć, jakby na usta nakładało się wodę. Po chwili kosmetyk lekko wsiąka w wargi i zastyga. Zachowuje się jak połączenie stainu z błyszczykiem. Pierwsza warstwa w przypadku odcienia 102 daje bardzo delikatny kolor. Ja lubię go troszkę zbudować i zwykle aplikuję dwie warstwy (na zdjęciach), co daje satysfakcjonujący mnie efekt. Mazidło jest nieco lepkie, dzięki czemu dość trwałe, ale naprawdę nie ma tragedii. Wręcz przeciwnie, nosi się komfortowo.

Jak wiadomo, trwałość kosmetyków naustnych to sprawa mocno indywidualna. U mnie w przypadku 102 Romy, o ile nie jem nic tłustego ani bardzo mokrego, błysk utrzymuje się przez około trzy godziny. Potem na ustach widzę sam pigment, który wygląda dobrze przez kolejną godzinę. Po tym czasie zaczyna się ścierać (raczej równomiernie) i potrzebne są poprawki. W starciu z porządnym obiadem produkt polega. Zostawia też ślady na kubkach.

Mazidło nie wysusza moich ust.


102 Romy to ciepły róż. Bardzo ładny, bardzo twarzowy, dobry na co dzień. 6 ml tego produktu kosztuje ok. 45 zł. Myślę, że jeśli w przyszłości uda mi się nieco uszczuplić szminkowe i błyszczykowe zapasy, zagoszczą u mnie inne odcienie. Fajnie było poznać :)

sobota, 24 maja 2014

PUPA Make Up Kit, Pupa Rose

Opowiem dziś o palecie, którą miałam szczęście wygrać w rozdaniu u smarującej Agaty. Jeśli nie znacie smarowaniny naszej blogowej koleżanki, zapraszam do odwiedzenia jej bloga. Agata smaruje bardzo przekonująco, a przy tym niezwykle lekkostrawnie, co czyni jej kącik w sieci jednym z moich najulubieńszych :)

A przechodząc do paletki, jak sama nazwa wskazuje mamy tu motyw przewodni: róże. Róże zdobią plastikową kasetkę, cienie i róż mają różane kształt i tłoczenie. Całość kobieca i przyjemna dla oka. W kasetce wbudowane jest również duże lusterko. Załączonej pacynki nie używałam, bo wolę pędzle. Jedyne zastrzeżenia, jakie mam do opakowania to fakt, że mimo iż zamyka się na klik, ten klik nie jest zbyt mocny. Dlatego jeśli zamierzam przenosić paletkę, robię to w dołączonym kartoniku, co by nic mi się nie otworzyło i nie zniszczyło.


W paletce znajduje się róż, dwa cienie do powiek i cztery błyszczyki do ust. Wszystkie trzy kosmetyki prasowane są dobrze napigmentowane i mają przyjemną, jedwabistą konsystencję. Cienie nie osypują się. Róż ma przepiękny odcień przybrudzonego, brzoskwiniowego różu, który do wszystkiego pasuje. Jest matowy, trwały, ładnie się nakłada, nie tworzy plam - uwielbiam. Cienie mają bardzo uniwersalne kolory, które pasują chyba do wszystkich tęczówek - chłodne złoto o perłowym wykończeniu oraz satynowy, czekoladowy brąz ze złotymi drobinkami. To zdecydowanie najładniejsze złoto w mojej cieniowej kolekcji. Dodatkowo różu można używać w charakterze cienia (świetnie wygląda w załamaniu), a złotego cienia jako rozświetlacza na szczytach kości policzkowych, co czyni paletę jeszcze uniwersalniejszą.


Tutaj róż na policzkach i złoty cień w charakterze rozświetlacza:


Bardzo dobrze czuję się w tym duecie.

W zanadrzu mam również dwa makijaże przygotowane z udziałem tej paletki:

#1


#2


No i zbliżenie na cztery błyszczyki. Róż i cienie pokochałam od pierwszego użycia. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o błyszczykach. Po pierwsze, są klejące. Po drugie, wszystkie zawierają w sobie brokatowe drobinki, czego osobiście nie lubię. Po trzecie, są nietrwałe - po półtorej godzinie bez jedzenia i picia na ustach zostaje sam brokat, czego również nie lubię. Po czwarte, w trzech jasnych kolorach wyglądam po prostu źle, trupio. Jeśli chodzi o rdzawą czerwień natomiast, pigment nierówno rozprowadza się na ustach.

Solo błyszczyków na sobie nie widzę; nie czuję się w nich dobrze. Tak sobie teraz myślę, że może spróbuję jeszcze nakładać je na inne pomadki, na przykład w celu ich rozjaśnienia czy coś.


 nie zwracajcie uwagi na podkład. oksyduje skubaniec, ale o tym jeszcze napiszę


i znowu ten oksydujący podkład... przepraszam


Paletkę zdecydowanie warto mieć dla samego różu i cieni. Błyszczykom w moim odczuciu brakuje "tego czegoś", ale róż i cienie zdecydowanie warte są grzechu. Nie tylko ze względu na jakość, ale i na kolory - paletka daje możliwość stworzenia zarówno uniwersalnego, dziennego looku, jak i mocniejszego oka na wieczór. Kolory tych trzech produktów są uniwersalne i klasyczne. Chętnie po nie sięgam :)

czwartek, 6 czerwca 2013

Paese, Colore Mio lipgloss, 504

Nie wiem, czy pamiętacie akcję Paese sprzed roku, że po wpłaceniu 30 zł przysyłali nam 6 pełnowymiarowych kosmetyków? W mojej paczuszce znalazł się między innymi ten błyszczyk...


Miałam szczęście do odcienia, bo ten róż jest bardzo ładny, twarzowy i pasuje praktycznie do każdego makijażu. Błyszczyk należy również pochwalić za trwałość - na moich ustach utrzymuje się 3-4 godziny. Picie w zasadzie mu niestraszne, z jedzeniem polega. Zauważyłam też, że produkt nie wysusza ust. Charakteryzuje się przyjemnym, waniliowym zapachem.

Błyszczyk jest bezdrobinkowy, pół transparentny i pozostawia na ustach subtelną taflę.


Omówiłam zalety produktu, więc teraz skupię się na cechach, które mi nie odpowiadają. Zacznę od opakowania. Podczas pobytu w kosmetyczce widoczne na pierwszych zdjęciach napisy bardzo zaczęły się łuszczyć, a naklejka z numerkiem itp. jest w zasadzie pusta - wszystkie informacje się wytarły. Nie polubiłam się też z aplikatorem, ponieważ jest malutki i nie nabiera wiele produktu. Żeby dobrze pokryć usta, muszę aplikator wkładać do opakowania ze 3-4 razy. Jest to bardzo denerwujące. Świetna trwałość produktu wiążę się z jego kolejną nieprzyjemną cechą - nigdy w życiu nie miałam tak lepkiego błyszczyka. Nie da się po prostu nosić go przy rozpuszczonych włosach. Mój partner nie daje mi buziaków, kiedy noszę ten błyszczyk, bo on również nie cierpi tej lepkości. Jeśli produkt odbije się na szklance, trzeba się troszkę namachać, żeby go dobrze z owej szklanki zmyć...

Nie polecam ani nie zniechęcam. Do indywidualnego rozpatrzenia :) 

Macie jakieś doświadczenia z błyszczykami Paese?

czwartek, 23 sierpnia 2012

Kobo, Lip Care Balm, 403 Hot Autumn

Mazidło znalazłam w trzecim BlogBoxie



Nie, drodzy państwo, nie jest to błyszczyk. Producent nigdzie tego produktu błyszczykiem nie nazywa. Jest to koloryzowany balsam, którego zadaniem jest odżywianie i nawilżanie ust. To wiele wyjaśnia - vide niemrawy efekt tafli.

Cechy charakterystyczne produktu? Transparentność, brak lepkości, nietrwałość (utrzymuje się na ustach 1 - 1,5 godziny bez jedzenia i picia). Balsam zawiera drobny brokat, który jest wyczuwalny przy pocieraniu warg o siebie. Niektóre cząsteczki są fioletowe (?), ale widać to tylko w ostrym świetle. Brokat nie wędruje po twarzy.

Zapytacie co z właściwościami odżywczymi/nawilżającymi? Otóż balsam nawilża usta, kiedy się na nich znajduje. Po zniknięciu produktu usta dość szybko się wysuszają.

Mazidło opakowane jest w standardową tubkę. Na ustach wygląda tak:


Taka alternatywa dla balsamo-szminek.

Mazidło kosztuje ok. 15 zł/10 ml.

piątek, 8 czerwca 2012

Essence, stay with me, longlasting lipgloss

I bought these Essence lipglosses in Poland. Therefore, I wrote a review only in Polish. However, if you have any questions or would like me to translate this review for you, drop me a line. I will be delighted to help :)
***


Na chwilę obecną w mojej kosmetyczce zadomowiły się trzy błyszczyki z essencowej serii stay with me. Cenię je za ładny efekt tafli na ustach i brak drobinek, choć wiem, że wprowadzone niedawno odcienie już te drobinki mają. Błyszczyki są dość dobrze napigmentowane. Nie robią brzydkich niespodzianek w stylu zbierania się w bruzdach na wargach czy rozlewania się poza ich kontur. Seria ma charakterystyczny gąbkowy aplikator w kształcie klepsydry - mnie on nie przeszkadza, ale wiem, że sporo osób go nie lubi. Błyszczyki kosztują, o ile dobrze pamiętam, 8,99 zł / 4 ml.


Posiadam następujące sztuki:

02 my favourite milkshake:


  • łososiowy róż
  • trwałość: 3 godziny bez jedzenia i picia
  • gęsty i lepki
  • schodzi równomiernie
  • nie wysusza ust

05 i like cotton candy:

  • fuksja
  • trwałość: 3 - 3,5 godziny bez jedzenia i picia
  • zostawia ślady na kubkach/szklankach
  • gęsty i lepki
  • znika równomiernie tracąc intensywność koloru
  • nie zostawia pigmentu na ustach
  • nie wysusza ust


06 berry me!

  • bordo
  • trwałość: 2,5 – 3 godziny bez jedzenia i picia, potem zostaje na ustach pigment, ale nie ma już tafli - zachowuje się trochę jak lip teint
  • zostawia ślady na kubkach/szklankach
  • nieco mniej napigmentowany niż dwa powyższe błyszczyki, choć kolor jest wciąż wyraźny
  • wysusza usta - kiedy zniknie tafla czuć delikatne ściągnięcie naskórka ust
  • nie jest gęsty ani lepki
     
     
    Znacie te błyszczyki? Lubicie?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...