Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maybelline. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maybelline. Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 grudnia 2019

Garść kolorówki z drogerii: Maybelline, Lash Sensational Luscious; Max Factor, Mastertouch All Day Concealer (Ivory 303); L'Oreal, True Match Concealer (Rose Beige); Max Factor, Creme Puff Blush (20 Lavish Mauve); Golden Rose, sheer shine lipstick (19); Maybelline, Superstay 14hr lipstick (Stay With Me Coral 430)

Mam na toaletce kilka kosmetyków drogeryjnych, które jeszcze nie zawitały na blogu, więc nadrabiam.


#1
Maybelline, Lash Sensational Luscious


Bardzo, bardzo lubię podstawową maskarę Lash Sensational. Niestety wersja Luscious się u mnie nie sprawdza. Szczoteczka jest stożkowata, silikonowa, nie sprawia żadnych trudności przy aplikacji kosmetyku. Tusz ma ładny, czarny kolor i dodaje rzęsom nieco objętości. Niestety maskara ta bardzo lubi się na mnie rozmazywać i osypywać, co ją w moich oczach skreśla. W 2020 roku na pewno muszę kupić nowy tusz (bądź dwa).



#2
Max Factor, Mastertouch All Day Concealer (Ivory 303)


Korektor pod oczy Max Factoria polubiłam od pierwszego użycia. Jest jasny, leciutki, daje średnie krycie, ładnie wyrównuje koloryt skóry pod oczami i odbija światło. Absolutnie nie wysusza mi skóry ani nie podkreśla moich pierwszych zmarszczek. Idealnie dogaduje się z lekkimi podkładami mineralnymi.



#3
L'Oreal, True Match Concealer (Rose Beige)


Korektor z serii True Match L'Oreala ma troszkę lepsze krycie niż kolega powyżej, ale jest też nieco suchszy. Po kilkunastu godzinach zaczyna troszkę podsuszać mi skórę, ale tuż po aplikacji wygląda i zachowuje się bardzo dobrze. Nie lubię tego opakowania - kosmetyk lubi wylewać się z różnych miejsc na pędzelku w niekontrolowanych ilościach.



#4 
Max Factor, Creme Puff Blush (20 Lavish Mauve)


Kiedy ja się nauczę, że odcienie kropka w kropkę przypominające mój rumień gubią się na mojej twarzy? Róż Max Factora uroczo się prezentuje (ten marmurek!), ma uroczy odcień, piękne, miękko matowe wykończenie i nie sprawia żadnych problemów podczas aplikacji, ale... na mnie Lavish Mauve akurat nie widać i nie wiadomo gdzie znika bez śladu w ciągu dnia. Ech.



 #5
Golden Rose, sheer shine lipstick (19)


OK, w Rossmannie czy Naturze Golden Rose nie znajdziemy, ale nie chciałam tworzyć osobnego wpisu dla tej pomadeczki. Lubię ją. Ma lekkie krycie, błyszczące wykończenie i nawilżającą formułę. Odcień 19 to uroczy różowawy koral. Trwałością nie powala, ale to idealne mazidełko na mrozy, bo zabezpieczy usta przed niską temperaturą, nawilży je i będzie pasowało do każdego makijażu.


#6
Maybelline, Superstay 14hr lipstick (Stay With Me Coral 430)


Czternastogodzinnej trwałości nie ma co od tej matowej szminki wymagać, ale już 5-6 godzin bez tłustego jedzenia daje radę. Stay With Me Coral to bardzo uroczy kolor; przyzwoita sztuka ot co.

czwartek, 19 grudnia 2019

Kilka słów o moich pomadkach w płynie: Revlon, Ultra HD Matte Lipcolor; Maybelline, Vivid Matte Liquid; Zoeva, Pure Velours Lips; Nip + Fab, Matte Liquid Lipstick

Kiedy spoglądam na swoją toaletkę, w oczy rzucają mi się tubki pomadek w płynie. Swojego czasu miałam na nie ogromną fazę, stąd ich nadwyżka (i konieczność przesiewu) w moim posiadaniu. Ale przynajmniej mogę coś o nich napisać.


#1
Revlon, Ultra HD Matte Lipcolor,  600 Devotion, 610 Addiction, 635 Love Amour


Na blogu recenzowałam już wiele różnych pomadek Revlon; lubię je. Dlatego z chęcią skusiłam się i na serię Ultra HD Matte Lipcolor. Mazidła mają ładne opakowania i bardzo wygodny aplikator w kształcie wiosełka. Umożliwia on precyzyjną aplikację. Pachną landrynkowo. Przez jakiś czas po nałożeniu na ustach mamy błysk, który z biegiem czasu znika, pozostawiając na wargach matowy stain. Produkt nie wysusza ust. Nie miałam okazji przetestować trwałości nudziakowego koloru, bo w trakcie wizyty rodziny pomadka wpadła w oko siostrzenicy mojego partnera i jej ją podarowałam. Pozostałe dwa kolory bez tłustego jedzenia wymagają poprwek po około 6 godzinach.

600 Devotion to twarzowy różowy nudziak.

610 Addiction to cudowna borówka.

 A 625 Love to oczywiście piękny koral.


#2 
Maybelline, Vivid Matte Liquid, 05 Nude Flash, 25 Orange Shot


Pomadki Vivid Matte Liquid mają wygodny w użyciu, lekko spłaszczony aplikator. Pachną słodko, trochę ciasteczkowo. Wbrew nazwie nie dają matowego wykończenia - wyglądają na ustach jak bardzo dobrze napigmentowane błyszczyki. Kolor jest wyrazisty i soczysty. Mazidła nie zastygają na ustach, są cały czas plastyczne, mocno się odbijają na kubkach, mogą się w chwili nieuwagi rozmazać czy odbić na zębach.


05 Nude Flash to różowy nudziak. Jego trwałości nie przetestowałam, gdyż go również oddałam bratanicy pana Simply.


Jak sama nazwa wskazuje, 25 Orange Shot to żywy, koralowy pomarańcz. Zażółca zęby. Jej trwałość to na mnie około 3 godziny, po tym czasie zostaje na ustach delikatny stain.


#3 
Zoeva, Pure Velours Lips, All Is Calm


Pomadka Zoevy wywołała we mnie mieszane uczucia. Dostałam ją od Hexxany. Doceniam wygodny w obsłudze, "wiosłowaty" aplikator. Doceniam świentą pigmentację, lekko musową konsystencję, ładne matowe wykończenie oraz brak wysuszania ust. Mój odcień All Is Calm to bardzo ładny odcień toffee. Ale tutaj przechodzimy do największej wady produktu: pomadka jest bardzo nietrwała. Znika po mniej więcej dwóch godzinach albo przy jakiejkolwiek formie konsumpcji. Szkoda.



#4
Nip + Fab, Matte Liquid Lipstick, 70 Red Velvet


Kolor tej pomadki jest niesamowity - ciemna, wampirza wiśnia. Ale wszystko inne... Niestety ta pomadka to bubel. Nakłada się nierówno, robią się plamy, prześwity. Ze względu na bardzo płynną konsystencję nie sposób ładnie obrysować sobie usta, gdyż kosmetyk się rozlewa. Kiedy zastygnie, a zastyga bardzo szybko, nie da się zrobić żadnych poprawek. Pomadka masakrycznie wysusza wargi i cały czas czuć ją na ustach jako ciężkawą, ściągającą naskórek, jakby gumowatą warstwę. Zjada się bardzo brzydko, nierówno, wykrusza w kącikach i na styku ust. Brrrr. Niestety nikomu tego nie polecę.

czwartek, 28 lutego 2019

Maybelline, the Falsies Volum' Express mascara

Kupując maskarę Maybelline the Falsies Volum' Express spodziewałam się, że będę ją tu dla Was chwalić. Nic podobnego - okazała się totalną słabizną.


Tusz zamknięto w dużej, pękatej, nieporęcznej do przechowywania i podróży, fioletowej tubce. Spiralka ma kształt banana. Charakteryzuje się krótkim, klasycznym, szeroko rozstawionym włosiem. Na czubku aplikatora zawsze zbiera się maskarowy glut.


Do odcienia nie mam zarzutów, ale reszta.... Czy to, co widzicie powyżej imponuje Wam w jakikolwiek sposób? The Falsies? Sztuczne rzęsy? Chyba nie tym razem... Ba, nawet porządnie rozczesać rzęs produkt ten nie potrafi, że o podkręceniu nie wspomnę.


A czara goryczy się przelała kiedy okazało się, że gagatek się na mnie osypuje, rozmazuje i robi mi pod okiem elegancką pandę już po 5-6 godzinach od nałożenia. Tego nie wybaczam, więc produkt zaliczył kosz bez denkowania.

Znacie?

czwartek, 12 października 2017

Ulubieńcy minionego lata | Bielenda, Skin & Tonic, Sylveco, Tarte, Inglot, Maybelline, Theatric Professional

Tegoroczne lato było w Blackpool chłodne i deszczowe. Ciepłe, słoneczne dni pojawiały się co jakiś czas, na chwilę, jakby przypadkiem. Nie naładowałam swoich wewnętrznych słonecznych baterii. Nie było szans. Do tego dodajmy pracę na pełnych obrotach, dziecko, mało snu (który jeszcze dodatkowo ucinałam na rzecz treningów kilka razy w tygodniu), brak czasu dla siebie i już wiadomo, dlaczego moja pielęgnacja nie była specjalnie wyszukana, a makijaż robiłam na szybko i naprawdę rzadko kiedy sięgałam po nowości, a do testów nie miałam specjalnie głowy. Niemniej garstkę letnich ulubieńców wytypowałam.

Pielęgnacja

Bielenda, micele Kolagenowe Odmłodzenie oraz Esencja Młodości (klik)


Micele Bielendy bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły, bo jak na kosmetyki dostępne w drogerii mają w składach sporo substancji aktywnych uznawanych za nawilżające i odmładzające. Oczywiście z zadania usuwania makijażu wywiązują się wzorcowo, a przy tym nie wysuszają mi skóry i nie powodują dyskomfortu. Sama szczególnie polubiłam nieobecną na zdjęciu Kojącą Wodę Różaną. Szczerze polecam i będę wracać.


Skin & Tonic London, Steam Clean oraz Brit Beauty Oil (klik)


Steam Clean było moim pierwszym masełkiem do demakijażu. I mimo iż osobiście wolę olejki hydrofilne  (najzwyczajniej w świecie kwestia preferencji), to ten kosmetyk naprawdę warto było wypróbować. Świetny skład, skuteczne usuwanie makijażu twarzy i dogadywanie się z moimi naczynkami sprawiły, że produkt naprawdę zasługuje na wyróżnienie.



A Brit Beauty Oil pokochałam całym sercem. Co za petarda! Pięknie pachniał neroli, cudownie nawilżał i uelastyczniał skórę, delikatnie obkurczał pory i wyrównywał koloryt cery. Do pielęgnacji nocnej jak znalazł. Sięgałam po niego z ogromną przyjemnością. Asiu :*


Sylveco, łagodny żel do higieny intymnej (klik)


Jak już wspominałam, większość żeli do higieny intymnej mnie podrażnia. Nie Sylveco, co uczyniło z niego moje wielkie odkrycie. Poza tym, że rzeczywiście jest łagodny, wykazuje działanie łagodzące i kojące, np przy rozhukanych hemoroidach.


Kolorówka

Tarte, Showstopper Clay Palette (klik)


Ta paleta to ideał na pracowite lato, gdyż za jej pomocą można szybko załatwić nie tylko makijaż oczu, ale też twarzy. Przy tym kolorystyka, wykończenia, trwałość są jak marzenie. Bronzer i jeden cień trochę się osypują, ale da się nad tym zapanować. Cudo, cudo, cudo <3 Mimo niemal codziennego po nią sięgania nadal mi się nie nudzi, a to o czymś świadczy. Kasiu :*


Inglot AMC 84 & 85 (klik)


Kiedy jednak już znalazł się czas i ochota na odpicowanie oka, sięgałam po jeden z dwóch cudnych pigmentów Inglota. Natychmiastowy efekt murowany!


Maybelline, Color Whisper by Color Sensational, 120 Petal Rebel & 130 Pink Possibilities (klik)



Seria Color Whisper jest już niedostępna, więc trochę biłam się z myślami, czy Wam ją tu przypominać. Niemniej te dwie pomadki rzeczywiście towarzyszyły mi przez całe lato, kiedy nie miałam glowy do kontrolowania makijażu ust, co przy moich ukochanych czerwieniach i fuksjach jest koniecznością. Whisperki były niezobowiązujące i kontroli nie wymagały, a przy tym nosiły się bardzo komfortowo, więc to one królowały. No i też chcę je zużyć zanim się zepsują....


Theatric Professional, bibułki matujące super absorbujące (klik)


Bibułki matujące to przy tustej cerze latem konieczność. Te z Theatric są moim ogromnym odkryciem. Duże, chłonne, mocne, nienaruszające makijażu, w dobrej cenie. Ideał.

A lakieru do paznokci tym razem nie będzie. Bywały dni i tygodnie, kiedy pazury były gołe, bo wolałam poćwiczyć lub iść spać zamiast je malować....

Ponarzekałam na lato, ale póki co tegoroczna jesień pogodowo też nie rozpieszcza :/ Chandra to chyba będzie moje drugie imi; potrzebuję słońca! Trzymajcie się ciepło i pogodnie :)

niedziela, 28 maja 2017

Maybelline, Instant Anti-Age, The Eraser Eye (light)

Sławny korektor Maybelline, którego uwielbia chyba cały zagraniczny youtube, trafił do mnie dzięki uprzejmości Justyny :* Ze wzgędu na jego niesłabnącą legendę miałam dość wysokie oczekiwania. Dlaczego? Otóż od lat już ponad trzech borykam się ze sporymi, niebieskimi zasinieniami pod oczami spowodowanymi niedosypianiem i stresem (dziecko + prowadzenie pensjonatu, kiedy w sezonie 5 godzin snu na noc to luksus) oraz zmarszczkami. Tym ostatnim nie ma się co dziwić oczywiście, wszak za niecałe trzy tygodnie stuknie mi 31 rok... Piszę to wszystko po to, abyście wiedzieli, jakie mam oczekiwania od korektora pod oczy. Ma kryć, nie wysuszać i nie zbierać się w liniach, a dodatkowe rozświetlenie okolic oczu jest bardzo mile widziane.

The Eraser Eye spełnił tylko część tych oczekiwań...


Opakowanie kosmetyku nie przypadło mi do gustu. Wprawdzie wszystko działało sprawnie i fajne jest to, że na bieżąco widać stopień zużycia produktu, ale ten gąbkowy aplikator mnie przerażał. Oczyma wyobraźni widziałam zamieszkujące go kolonie bakerii, więc pozbyłam się go po dosłownie kilku użyciach i po prostu wykręcałam sobie pożądaną ilość korektora na gąbeczkę jajko - mój preferowany sposób aplikacji.

W moim przypadku mazidło okazało się wydajne, ale stosowałam je tylko pod oczy, nie na pół twarzy, i w nieprzesadzonej ilości. Dlatego te 6,8 ml wystarczyło mi na ponad pół roku codziennego stosowania. Korektor przez cały ten czas nie zmienił swoich właściowości. A oddam mu to, że ma przyjemnie lekką, niewysuszającą formułę i po delikatnym przypudrowaniu nie zbiera się w zmarszczkach. To na plus.



Nie oznacza to jednak, że produkt kupił mnie w każdym aspekcie. Niestety odcień light nie należy do najjaśniejszych. Zerniknijcie na zdjęcie ze słoczami. Widać, że jest nieco ciemniejszy od preferowanej przeze mnie jasności korektorów (przez co o rozświetleniu w moim przypadku nie ma mowy), i że wpada w żółć. Po dokładnym wklepaniu to, że jest nieco dla mnie za ciemny nie rzucało się w oczy, chyba że ktoś uważnie i intensywnie się przypatrywał.
No i kwestia bardzo dla mnie istotna: korektor ma w moim odczuciu krycie lekkie do średniego. Nie radził sobie z moją siną doliną łez i w to miejsce musiałam dokładać coś bardziej kryjącego.

Ze względu na lekkość i przyjemną konsystencję korektora The Eraser Eye mogę go polecić osobom o nieco ciemniejszej ode mnie karnacji, szukającym lekkiego wyrórwnania kolorytu skóry pod oczami bez jej obciążania, i którym nie zależy na wysokim kryciu.

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Maybelline, the falsies Push Up Drama mascara

W kwestii drogeryjnych maskar swojego ulubieńca, Lash Sensational, znalazłam w szafie Maybelline. Poza tym lubię również ich Colossal Volum' Express, a i One by One nie jest najgorsza... Z chęcią więc chwyciłam do testów Push Up Drama, bez wcześniejszego rozeznania. Duży błąd.


Pierwsze złe przeczucie tknęło mnie, kiedy zobaczyłam szczoteczkę. Tak rzadko rozstawione wypustki plus mokrawa formuła kontra moje krótkie, rzadkie rzęsy? To się nie mogło udać... No i się nie udało. Dodam jeszcze, że na czubku spiralki oczywiście gromadzi się nasz natrętny przyjaciel glutek. Za każdym razem. Bez chusteczki w podorędziu nie ma co podchodzić. Tyle dobrego, że maskara nie ma raczej tendencji do osypywania i rozmazywania się.


Powyższe zdjęcia pokazują, jaki efekt daje szczoteczka z rzadko ułożonymi ząbkami - nie ma rozdzielenia rzęs, a wręcz przeciwnie - w równych odstępach mamy grupki rzęs sklejonych. Może i wygląda to trochę rockowo, trochę buntowniczo, ale mnie ten efekt się nie podoba. Ja wolę kiedy rzęsy są rozdzielone, pogrubione, wydłużone i podkręcone bez użycia zalotki, a nie zbite w strączki. 


Naprawdę, lepiej te 38 zł zainwestować w Lash Sensational. No chyba że komuś podoba się efekt Push Up Dramy, ale sama widziałam jedynie negatywne opinie. I o co chodzi z tym The Falsies? Tym tuszem nie da się uzyskać efektu sztucznych rzęs!

poniedziałek, 24 października 2016

Maybelline, Lash Sensational lash multiplying mascara (black)

Kiedy ma się jasne, krótkie, mało spektakularne rzęsy, trudno o maskarę, która nie dawałaby jedynie przyciemnienia i tzw. "dziennego efektu". Niewiele tuszów radzi sobie z wizualnym dodawaniem objętości (bo wydłużać potrafią, tu nie mogę narzekać). A sztucznych rzęs nie noszę - nie umiem ładnie zaaplikować, a poza tym na co dzień są dla mnie przerostem formy nad treścią. Od czasu do czasu trafię jednak na maskarę, która naprawdę mnie zadowala - tak jest w przypadku Lash Sensational. Oj, będą powroty. W UK kupimy ją za około 8 funtów, ale oczywiście warto polować na promocje.


Typowe dla maskar Maybelline pękate opakowanie skrywa silikonową szczoteczkę o specyficznym kształcie banana z różnej długości wypustkami. Spiralka to, wiadomo, kwestia preferencji. Osobiście nie miałam większych problemów z aplikacją mazidła za jej pomocą. Jedyną denerwującą mnie rzeczą jest "glutek" zbierający się na szczycie szczoteczki. Trzeba go wycierać w chusteczkę.

Czerń jest czarna, nie wyblakła. Mazidło jest trwałe i dość odporne na rozmazywanie. Trochę stawia opór podczas demakijażu, ale kombo olejek plus micel do poprawki potrafi się ładnie z tuszem rozprawić bez zbędnego pocierania.


Maskara nie ma tendencji do sklejania rzęs w pajęcze nóżki, zostawiania grudek, rozmazywania się ani kruszenia. Ani razu nie zaserwowała mi efektu pandy, którego szczerze nienawidzę.


Tusz bardzo ładnie rozczesuje rzęsy i rzeczywiście dodaje im objętości (oraz długości), czego niestety nie widać na moich zdjęciach. Na żywo efekt jest bardziej spektakularny a różnica widoczna gołym okiem. Mnie bardzo odpowiada. Śmiem wręcz twierdzić, że to jedna z najlepszych maskar, z którymi miałam do czynienia. Kasiu - dziękuję, bo to właśnie Twoja rekomendacja popchnęła mnie do zakupu.


Wiem, że wielu osobom nie przypadnie do gustu taka szczoteczka, ale jeśli nie boicie się tego kształtu, warto dać tuszowi szansę. Jest rewelacyjny. Jego dwie główne wady to zbieranie się glutka na czubku aplikatora oraz fakt dość szybkiego wysychania, którego znamiona (tusz zrobił się gęstszy i suchszy) zaobserwowałam już po dwóch miesiącach od otwarcia. 

Mój osobisty prawie-ideał :)

środa, 19 października 2016

W poszukiwaniu czarnej kredki idealnej: Maybelline master drama khol liner, Rimmel Scandaleyes Waterproof Kohl Kajal, Rimmel Soft Kohl Kajal Eye Liner Pencil & Lord & Berry

Kreski są obecne pewnie w jakiś 98% moich makijaży. Mam opadające powieki i za pomocą kresek optycznie je sobie podnoszę. Jednocześnie nie przepadam za żelowymi linerami ani za tymi w płynie (wymagają precyzji i cierpliwości, której mnie brakuje), a najchętniej do tej roli wybieram kredki lub po prostu cienie. 

Wiecie co odkryłam na przestrzeni lat? Że posiadaczkom opadających powiek trudno trafić na trwałe, nie odbijające ani nie rozmazujące się czarne kredki. Dziś opowiem Wam o swoich doświadczeniach z czterema przedstawicielkami tej grupy, które dostałam jeszcze w zeszłym roku od Hexxany. Od razu zdradzę, że nie ma w tym stadku ideału.


Wszystkie cztery linery należy temperować, żaden nie jest wykręcany. Temperowanie nie przysparza żadnych problemów.

Kredka Lord & Berry jest najczarniejsza z całej czwórki, ale master drama od Maybelline oraz Scandaleyes od Rimmela pod względem pigmentacji niewiele jej  ustępują. Trzy wymienione produkty mają miękki, sunący po skórze jak masełko grafit i na powiece dają efekt jakby użyło się eyelineru w żelu. Mają też wspólne wady: kserują się po kilku godzinach, potrafią rozmazać się w zewnętrznych kącikach oraz, czego szczególnie nienawidzę,  spływają z górnej powieki na dolną - zwłaszcza w wewnętrznym kąciku.

Soft kohl Rimmela jest dużo słabiej napigmentowany od pozostałej trójki i ma twardszy grafit, przez co nieco szarpie powieki podczas aplikacji. Podoba mi się natomiast efekt jaki daje - kreska wygląda delikatniej, jakby została roztarta. Jeśli chodzi o wady - robi mi to, co koledzy ze stadka.


Nie testowałam wodoodporności kredek, ale mogę powiedzieć, że nie stawiają mi oporu podczas demakijażu. Na linii wodnej żadnej nie nosiłam, bo u mnie czerń na linii wodnej nie wygląda dobrze - opadająca powieka zdaje się "cięższa".

Znacie te gagatki? Jak się u Was sprawdzają?

niedziela, 17 lipca 2016

Maybelline Color Elixir Lip Lacquer, 120 Fuchsia Flourish oraz 400 Alluring Coral

Zdaje się, że błyszczyki, które dziś Wam opiszę, nie są dostępne w Polsce stacjonarnie. W Anglii pojawiły się dobrze ponad rok temu i wtedy też kupiłam w jakiejś promocji dwie sztuki (normalnie kosztują 6,99 funtów/5 ml). Wiele z Was jednak podróżuje i ma okazję trafić na te kosmetyki za granicą, postanowiłam więc coś o nich naskrobać. Zresztą od roku nosiłam się z tym zamiarem - czasem z niewiadomych przyczyn potrafię odkładać napisanie notki na wieczne nigdy, ech.

Spośród jedenastu dostępnych w UK kolorów wybrałam dwa intensywne, rzucające się w oczy odcienie. Jeśli chodzi o kolory delikatniejsze, bardziej dzienne, wpisy o takich znajdziecie na przykład u Iwetto (klik - 705 Blush Essence), Sroki (klik - 705 Blush Essence, 105 Petal Plush, 725 Caramel Infused) i Justyny (klik - 010 Celestial Coral).

A wracając do mojej toaletki, zagościły w niej te dwa oto gagatki:


Producent opisuje ten produkt jako hybrydę pomadki, błyszczyku i balsamu nawilżającego. I coś w tym jest. Moje sztuki dają na ustach naprawdę intensywny kolor, ładną taflę i rzeczywiście wykazują nawilżające właściwości, dzięki czemu noszą się bardzo komfortowo. Niestety nie do końca odpowiada mi zapach tego kosmetyku; jest dziwny, chemicznie słodki.


Bardzo polubiłam się z aplikatorem - karbowana gąbeczka w kształcie łezki umożliwia precyzyjną aplikację mazidła już za jednym wynurzeniem z tubki. Ta ostatnia swoją drogą ma bardzo ciekawy design: jest prostokątna z ładną, błyszczącą nakrętką, a sam blyszczyk znajduje się w plastikowej wstawce w kształcie sztyftu pomadki. Ta wstawka zdaje się być plastikowa, odpowiada danemu odcieniowi błyszczyka i jest nieprzezroczysta, przez co niestety nie widać stopnia zużycia kosmetyku ani jego wykończenia (niektóre odcienie zawierają drobinki).


120 Fuchsia Flourish:

Czyli intensywna fuksja. 


400 Alluring Coral:

A to intensywny koral. Niestety ten konkretny odcień wykazuje dużą tendencję do zbierania się w bruzdach wargowych. Fuksja robi to w stopniu minimalnym a ten tu gagatek - no same zobaczcie...

Błyszczyki są dość lepkie, ale nie w nieprzyjemny sposób. Są też bardzo trwałe, nawet mimo jedzenia i picia - błyszcząca warstwa zostaje ze mną przez około 2,5-3 godziny, a po jej zniknięciu na ustach nadal mam intensywny stain. Co ciekawe, naskórek warg nadal jest nawilżony. Stain wygląda dobrze przez kolejne 2-3 godziny, po czym zaczyna nierównomiernie zanikać (co nie jest niczym zaskakującym przy tak intensywnych barwach) i warto zrobić poprawki. Wystarczy po prostu zaaplikować kolejną warstwę kosmetyku, bez zmywania poprzedniej. Zaznaczam jednak, że nie wiem, czy delikatne, dzienne odcienie są tak samo trwałe; nie wiem też, czy zbierają się w bruzdach wargowych jak mój nieszczęsny koral.

Podobam się sobie w obu odcieniach i odpowiada mi to, jak komfortowo się te produkty noszą. Szkoda, że koral zbiera się w bruzdach wargowych, przez co noszę do tylko "po domu"...

środa, 4 maja 2016

Maybelline, Color Sensational,creamy mattes, 940 Rose Rush & 965 Siren In Scarlet

Z okazji rossmannowej promocji na produkty do ust mam dla Was dziś wpis pomadkowy. Jakiś czas temu swoją premierę w linii Color Sensational od Maybelline miały nowe matowe pomadki o obiecująco brzmiącej nazwie The Creamy Mattes. A że ja kocham maty, nietrudno się domyślić, co nastąpiło wkrótce potem. Skorzystałam z promocji 'buy one, get one half price' i stałam się właścicielką dwóch odcieni (ich standardowa cena to w UK 6,99 funtów).

W tym miejscu muszę się zatrzymać i pożalić na wielką niesprawiedliwość. Otóż wyobraźcie sobie, że w Stanach jest do wyboru 20 (!) odcieni tych pomadek, do Wielkiej Brytanii trafiło 6, a do Polski - 5. Ale jak to? Dlaczego Europa została potraktowana po macoszemu, drogie Maybelline? Jak tak, to ja nie będę kupować Waszych kosmetyków bez promocji, o!

Wracając do pomadek.


Dzięki czarnym matowym nasadkom nie da się ich przeoczyć w szafie marki. Srebrno-czarna całość wygląda bardzo elegancko i cieszy oko. Pomadki mają subtelny budyniowy zapach.

Wszystkie odcienie dostępne w Polsce bardzo ładnie pokazała Kleopatre (klik). Swoimi wrażeniami na temat Rose Rush, który ma pewne zaskakujące właściwości, podzieliła się Justyna (klik). Jeśli jesteście zainteresowani tą serią, warto zajrzeć na blogi dziewczyn i zapoznać się z plusami i minusami tych pomadek. 

Ja z samego początku się z nimi nie polubiłam. Teraz chętnie po nie sięgam, ale początki nie były zachęcające, bo pomadki wydawały mi się tępe i wysuszające. Na szczęście były takie tylko z samego wierzchu (chodzi mi o samą wierzchnią warstwę sztyftu, pierwsze dwa-trzy użycia).

Jak nazwa serii wskazuje, pomadki mają miękko matowe wykończenie, bardzo ładne. Są dobrze napigmentowane i faktycznie kremowe (ale nie ciapowato miękkie) w konsystencji. Nakładają się na usta równą warstwą i komfortowo noszą. Nie wysuszają mi warg. Nie mają tendencji do zbierania się w bruzdach wargowych, warzenia się, czy wypływania poza kontur ust, ale podkreślą oczywiście suche skórki. Są dość trwałe. Z piciem i jedzeniem lekkich posiłków czuję potrzebę naniesienia poprawek po mniej więcej czterech godzinach. Moim zdaniem to całkiem niezły wynik. Pomadki po tym czasie nie są całkowicie zjedzone, ale zanikają nierównomiernie. Nic nowego przy wyrazistych kolorach. Wystarczy dołożyć produktu, nie trzeba przed poprawkami zmywać całego makijażu ust. Pigment nie wżera się w naskórek.


940 Rose Rush:


Wspomniałam wyżej o zaskakującej właściwości tej pomadki. Otóż sztyft wygląda niepozornie; pozwala spodziewać się delikatnego, dziennego różu. Na ustach jednak pomadka nabiera wyrazistości i bardzo rzuca się w oczy. Daje barbiowy efekt. 

Tym samym wśród nowych pomadek nie znajdziemy delikatnego różu. Mamy tam beż (moim zdaniem nietwarzowy), róż barbiowy, intensywny koral (przez chwilę o nim myślałam, ale jednak odpuściłam, bo bardziej wpada w pomarańcz niż róż), intensywną magnetę, klasyczną czerwień, a w UK jeszcze bordo. W Stanach natomiast jest w czym wybierać i przebierać; mają tam choćby śliczny chłodny róż Lust For Blush.


965 Siren In Scarlet:


Mój aparat nie zawsze radzi sobie z czerwieniami. Kolor na ustach nakłada się równomiernie, bez żadnych prześwitów.

Siren In Scarlet to przepiękna chłodna czerwień (zdecydowanie wolę czerwienie chłodne, niebieskie, od ciepłych, pomarańczowych). Optycznie wybiela zęby i w ogóle wygląda klasycznie i elegancko. Moim zdaniem ten kolor jest najbardziej godny uwagi z całej piątki/szóstki dostępnych w Europie odcieni.


Jeśli lubicie wyraziste kolory o matowym wykończeniu, pomadki te zdecydowanie są godne uwagi. Niestety wielbicielki delikatesów nie znajdą tu niczego dla siebie (chyba że w USA)...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...