wtorek, 31 grudnia 2013

Zużycia i zdobycze grudnia

Koniec miesiąca oznacza jedno: kilka słów na temat kosmetyków, które się w danym miesiącu skończyły. Wszak nie wszystkim mazidłom poświęca się osobnego posta...

Kosmetyki pełnowymiarowe:


  • Alterra, masło do ciała winogrona i kakao. Dobry, naturalny nawilżacz dla normalnej skóry. Osobny post tutaj. Nie wiem jednak, czy masło zadowoli posiadaczy skóry suchej...
  • E-naturalne, maska algowa peel-off pod oczy. Przyzwoita maska algowa, którą stosowałam na całą twarz. Więcej tutaj. Produkt był dobry, ale nie przebił masek Organique.
  • Pat & Rub, Sweet, Oliwka do ciała i kąpieli dla niemowląt i dzieci. Dostałyśmy ją i produkt poniżej od Hexx i Stri. Moja córeczka urodziła się z bardzo suchą, łuszczącą się skórą. Ponieważ bardzo buntowała się przeciwko smarowaniu balsamem, kąpałam ją w wodzie z dodatkiem tej oliwki. Zadziałało, już nie mamy problemu z łuszczącym się naskórkiem :)
  • Pat & Rub, Sweet, Szampon i płyn do mycia dla niemowląt i dzieci (butelka nie załapała się do zdjęcia). Byłyśmy z Małą zachwycone tym kosmetykiem. Przepięknie pachniał, włoski dziecka były po nim miękkie i błyszczące, nie wysuszał skóry. Będziemy musiały wrócić do tego produktu, kiedy nadarzy się okazja.
  • Bielenda, kuracja parafinowa, krem do rąk na dzień. Mój numer jeden wśród kremów do rąk. Osobny post tutaj. Kosmetyk wspaniale nawilża i wygładza dłonie, wzmacnia paznokcie, pięknie pachnie, a przy tym dość szybko się wchłania. Uwielbiam!
  • Olej rycynowy. Kupiony z myślą o smarowaniu skórek, ale zarzuciłam ten pomysł. Nie lubię olejować skórek i paznokci, bo potem obtłuszczam wszystko, czego się dotknę. Zdecydowanie stawiam na balsamy i masełka. Olej zużyłam dodając po kropelce do odżywki do włosów. Nie mogłam jednak stosować takiej mieszanki na skórę głowy, bo mikstura obciążała mi wtedy włosy...
  • E-naturalne, olej abisyński. Całkiem przyjemny, względnie nietłusty olej. Dobrze sprawdzał się jako dodatek do masek glinkowych lub ich baza.
  • Nivea, energy fresh. Przyzwoity antyperspirant.
  • Superdrug, odżywczy zmywacz do paznokci w płatkach. Beznadziejny, praktycznie nie zmywał lakieru. Nadawał się jedynie do "poprawek" - usuwałam lakier zmywaczem w gąbce od Bourjois, a jeśli coś zostawało przy skórkach, poprawiałam tymi płatkami.
  • Flos-Lek, wazelina pomarańczowa. Bardzo dobry, niesamowicie wydajny produkt do ust. Więcej tutaj. Stosowałam wazelinę na noc, rano budząc się z nawilżonymi, miękkimi wargami.


Miniatury:

  • Monu, krem na naczynka. Dostałam tę miniaturę od Hexxany. Dzięki zielonej barwie krem bardzo dobrze tuszował rumień; w czasie jego stosowania naczynka były spokojne. Świetny pod makijaż. Sprawdzi się u mnie w cieplejsze miesiące -  na zimę trochę za mało nawilżający.
  • Nivea, pearl beauty. Przyzwoity antyperspirant.
  • Nivea, smooth nourishing hand cream. Przeciętniak jakich mało. Nie nawilżał dostatecznie moich dłoni; podczas jego stosowania paznokcie mi się notorycznie kruszyły a skórki zadzierały, więc na nie również nie działał w najmniejszym stopniu.
  • Pasta do zębów Colgate. Dobra pasta, oczyszcza zęby i odświeża oddech.
  • Baza pod lakier (nie pamiętam marki). Była ok, ale szybko zgluciała.
  • Essence, colour&go, 77 In Style. Ponieważ lakier wymagał trzech warstw i nawet ze wspomaganiem bardzo długo schnął, zmieszałam go z czymś lepiej kryjącym.
  • Nivea Soft, krem do twarzy, rąk i ciała. Zużyłam na ciało, nie narzekałam na brak nawilżenia, ale nie mam specjalnie wymagającej skóry na ciele.
  • Avene, extremely rich compensating cream. Kolejna miniatura od Hexx. Ponieważ moja tłusta cera często reaguje na takie tłuścioszki kaszką, krem zużyłam jako bazę do maski glinkowej. Gwarantowało mi to dobre nawilżenie skóry.
  • Odlewka kremu Filorga time filler mat (też od Hexx). Krem miał bardzo ciekawą konsystencję - był trochę mokry, trochę żelowy, trochę jak... śluz? Chwilę po nałożeniu twarz wydawała się mokra, potem krem wchłaniał się do matu. Po aplikacji odczuwałam również wyraźne napięcie skóry.


Fajnie było trochę się odgruzować :)

***

Grudzień upłynął mi nie tylko pod znakiem zużywania. Dostałam i kupiłam trochę mazideł.

Zacznijmy od prezentu gwiazdkowego od Mężczyzny (oczywiście nie była to niespodzianka ;)):


Ostatnio na rynku pojawiło się sporo propozycji cieni w kremie. Ponieważ bardzo lubię Color Tattoo marki Maybelline, miałam ochotę porównać do nich podobne produkty konkurencji :)

Od niedawna mam wannę. Wciąż zdecydowanie wolę prysznic, ale czasem się skuszę na moczenie. W Superdrugu była promocja na płyny do kąpieli Dove... Dokupiłam też mydło, ponieważ czytałam o nim kilka pozytywnych opinii na Waszych blogach:



Potrzebowałam też peelingów do twarzy i ciała, bo nie miałam niczego na stanie:



Jak już wspominałam kilka postów temu, w ramach HexxBoxa będę testować m.in. gąbeczkę do podkładu Real Techniques. Ponieważ chcę przetestować produkt jak najlepiej, poczułam potrzebę kupienia płynnego podkładu, jako że na stanie miałam jedynie jeden mineralny. W Bootsie przed Świętami była promocja, że w przypadku wydania 15 funtów na produkty Bourjois dostawało się prezent (cztery kultowe produkty marki) o wartości 29 funtów. Do podkładu dobrałam zatem kredkę. Nabyłam też piękny lakier Maybelline Foil Flash, który pokazywałam Wam w poprzednim poście:


Nie spodziewałam się tylu kosmetycznych zdobyczy w grudniu. Z wszystkich bardzo się cieszę ;)

Kochani, życzę Wam samych sukcesów w Nowym Roku!

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Maybelline, Color Show, Brocades, 219 Foil Flash

Pokażę Wam dziś lakier, który przenosiłam na paznokciach przez ponad połowę grudnia. Wzięło mnie na brokaty, a ten, wypatrzony w drogerii Superdrug, jest chyba najładniejszym glitterem w mojej kolekcji :)
  • Dostępność: lakier kupiłam w drogerii Superdrug
  • Cena: 3,99 funtów
  • Pojemność: 7 ml
  • Kolor: srebrno-złoty brokat ze srebrnymi kawałkami folii
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: klasyczny, wygodny
  • Krycie: przy dwóch warstwach mogą jeszcze delikatnie prześwitywać białe końcówki, ale mi to nie przeszkadza
  • Wysychanie: nie sprawdzałam, użyłam wysuszacza (Poshe)
  • Zmywanie: nie sprawdzałam, używałam bazy peel-off
  • Trwałość: nie wiem, czy to lakier, czy baza peel-off, ale odpryski pojawiały się u mnie niestety już drugiego dnia...


  • Availability: I bought mine in Superdrug
  • Price: Ł3.99
  • Volume: 7 ml
  • Colour: silver and gold glitter with silver foil bits
  • Consistency: just right
  • Brush: classic, comfortable
  • Coverage: it may be a 2-coater
  • Drying time: not tested (I used Poshe fast drying top coat)
  • Removing: not tested, I used a peel-off base
  • Durability: only 2 days


***

Lakier testowałam również w innych konfiguracjach. Zmatowiłam go:


I nakładałam jako brokatowy top na różne bazy:




Piękny brokat, non?

sobota, 28 grudnia 2013

E-naturalne, maska algowa peel-off pod oczy

Właściwie nie wiem, czemu skusiłam się akurat na ten wariant (na e-naturalne mamy szeroki wybór masek algowych), bo przecież każdą z tych masek mogłabym spokojnie zastosować pod oczy. Poza tym przed pierwszym zastosowaniem produktu doszłam do wniosku, że trudno byłoby mi ukręcić tak małą porcję maski... Z tego względu stosowałam te algi na całą twarz, oczywiście łącznie ze skórą pod oczami.


Maska przyszła do mnie w minimalistycznym, plastikowym słoiczku. 10 gramów produktu wystarczyło mi na trzy zastosowania na całą twarz. Kosmetyk ma postać białego proszku, który należy rozdrobnić z wodą (najlepiej mineralną) w proporcjach 1:3. Proszek ładnie łączy się z wodą, nie zostają żadne grudki. Zapach nie rzucił mi się w nos, ale przyznaję się bez bicia, że zapomniałam powąchać rozdrobnioną maskę specjalnie  na rzecz tej notki .

Po zaaplikowaniu maski na twarz (koniecznie!) grubą warstwą odczekujemy kilkanaście minut, w którym to czasie maska zastyga. Potem po prostu zdejmujemy ją jak maskę peel-off i po sprawie. Resztki produktu usuwamy wodą/tonikiem/micelem.

Producent wspomina o działaniu nawilżającym, regenerującym, dotleniającym oraz przeciwzmarszczkowym produktu. Nawilżenia niestety nie odczułam; po ściągnięciu maski miałam wrażenie, że skóra domagała się kremu. Kosmetyk ma wspaniałe działanie chłodzące, co bardzo uspokaja naczynka. Po zdjęciu maski moja skóra twarzy była uspokojona, a jej koloryt wyrównany. Była też trochę gładsza, napięta i jakby zdetoksykowana.  Jeśli chodzi za to konkretnie o skórę pod oczami, jej kondycja akurat nie uległa widocznej zmianie. Tutaj maska niespecjalnie się popisała.

Jest to dobry produkt, ale maski algowe Organique zrobiły na mnie lepsze wrażenie, gdyż działały na moją skórę bardziej spektakularnie. Kupiłam do wypróbowania jeszcze inny wariant; zobaczymy, jak się sprawdzi :)

Informacje odnośnie pojemności i cen znajdziecie tutaj.

czwartek, 26 grudnia 2013

The Body Shop, bronzing powder (02 fair matte)

Mimo wielu godzin poświęconych na oglądanie jutjubowych filmików instruktażowych i ćwiczenia, oraz pewnych nakładów finansowych przeznaczonych na pędzle o różnych kształtach, rozmiarach i rodzajach włosia, sztuki konturowania twarzy nigdy do końca nie opanowałam. Nie wiem, z czego to wynika, ale zwykle nie jestem zadowolona z końcowego efektu. A to zrobiłam coś nierówno, a to nałożyłam produkt za nisko, a to mam na twarzy plamy, których nie da się rozetrzeć, itp. 

Poza tym, kiedy bardzo się spieszę (przy córeczce ostatnio zawsze), rezygnuję z pudru brązującego i aplikuję sam róż, bo ładnie ożywia twarz. Przy pełniejszym makijażu po brązer zwykle jednak sięgam (mam pełne policzki i czuję, że potrzebują optycznego wyszczuplenia), ale preferuję pudry brązujące, które są tylko nieznacznie ciemniejsze od mojego koloru skóry. Dają mi pożądany efekt delikatnego wyszczuplenia twarzy, a ewentualnych niedociągnięć nie widać. Takim pudrem jest produkt z The Body Shop. To najlepszy kosmetyk do konturowania, z którym miałam kiedykolwiek do czynienia.


Brązer kupiłam, kiedy w TBS panowała LE Honeymania. O ile dobrze pamiętam, zapłaciłam za niego 10-11 funtów. Z tego, co wiem, puder zyskał takie uznanie, że wprowadzono go do stałej sprzedaży. I dobrze, bo jest świetny!

W produkcie odpowiada mi wszystko: solidne opakowanie z lusterkiem (wprawdzie zdarło mi się logo na wieczku, ale nie przeszkadza mi to specjalnie), nieprawdopodobna wydajność (mam go od około 2 lat, używam względnie regularnie i jeszcze nie dobrałam się do dna), przyjemne dla oka "miodkowe" tłoczenie, bardzo ładny, biszkoptowy kolor tylko nieznacznie ciemniejszy od mojego odcienia skóry, brak osypywania się, matowe wykończenie, całodniowa trwałość... Kiedy konturuję nim twarz, nie widać, że użyłam pudru brązującego, ale jednak efekt wyszczuplenia jest. Poza tym kolor produktu jest na tyle neutralny, że brązer można łączyć zarówno z ciepłymi, jak i chłodnymi różami, stanowi dla nich idealne tło. Bajka. Nie mam zastrzeżeń i jestem z tego pudru niezmiernie zadowolona :)

wtorek, 24 grudnia 2013

Post, którego należało się spodziewać ;)



Zawsze, kiedy usiłuję wymyślić jakieś oryginalne życzenia, w mózgu robi mi się czarna dziura. Zatem życzę Wam po prostu magicznych Świąt spędzonych w życzliwym gronie (a sobie więcej wyobraźni...) :*

sobota, 21 grudnia 2013

Alterra, masło do ciała winogrona i kakao

 O przedmiocie dzisiejszej notki czytałam na blogach wiele pozytywnych opinii. Poza tym będąc w ciąży szukałam nawilżaczy bezpiecznych pod względem składu. Tym sposobem kupiłam w Rossmannie za około 12 zł/200 ml masło Alterry.

Produkt zapakowano w biały, plastikowy słoik - czyli opakowanie charakterystyczne dla maseł. Mi odpowiada fakt, że to plastik a nie szkło, bo mam dwie lewe ręce. Tu nic zbić się na kafelkach nie mogło...





 Masło jest, jak widać, białe. Zapach ciężko opisać. W opiniach, które czytałam twierdzono, że produkt pachnie jak ciasto drożdżowe. Nie wiem, może? Nie będę dyskutować z nosem tylu osób. Dość, że aromat ten jest całkiem przyjemny.

Kosmetyk ma zbitą konsystencję, ale nie utrudnia to aplikacji. Należy jednak wsmarowywać go w skórę mniejszymi porcjami, bo, jak to kosmetyki naturalne mają w zwyczaju, może się trochę mazać i bielić skórę zanim się wchłonie. Nałożony w odpowiedniej ilości wchłania się szybko i nie zostawia po sobie nieprzyjemnego filmu.

Masło ma nawilżać i pielęgnować skórę, i to właśnie robi. Mam skórę normalną i mi wystarczyła aplikacja raz dziennie, by cieszyć się komfortowym nawilżeniem. Dla mnie miodzio.





W składzie znajdziemy różne naturalne oleje i masła. Alkoholu nie czułam (chodzi mi o zapach); składnik ten nie wysuszał mi też skóry.







Jest to naprawdę dobre masło. W sumie nie mam kosmetykowi nic do zarzucenia.

piątek, 20 grudnia 2013

Orly, Country Club Khaki

Lakier był dodatkiem do magazynu, a magazyn sprezentowała mi kochana Słomka :* Tak byłam rozpieszczana w listopadzie :)
  • Pojemność: 5,3 ml
  • Kolor: rodzina nude, wykończenie kremowe
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: klasyczny
  • Krycie:  w zasadzie wystarczyłaby jedna grubsza warstwa, ale nałożyłam dwie
  • Wysychanie: nie sprawdzałam, użyłam wysuszacza (Poshe)
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: lakier musiałam zmyć czwartego dnia


This nail polish was added to a British magazine last November.
  • Volume: 5.3 ml
  • Colour: nude family; cream finish
  • Consistency: just right
  • Brush: classic
  • Coverage: it can be a one-coater but I applied two coats
  • Drying time: not tested (I used Poshe fast drying top coat)
  • Removing: no problems
  • Durability: 4 days

wtorek, 17 grudnia 2013

Babydream, olejek do pielęgnacji ciała dla kobiet w ciąży. HexxBOX.

Kilka razy przy okazji postów podsumowujących zużycia wspominałam o oliwce Babydream, którą szczerze uwielbiam. Po prostu należy się tej pani osobny post. Na chwilę obecną to mój ulubiony tego typu produkt.


Plastikowa butelka z korkiem na zatrzask ma pojemność 250 ml i kosztuje około 10 zł. Przynajmniej tak było na początku tego roku, kiedy ostatni raz kupiłam zapas oliwki. Otwór nie jest ani za duży, ani za mały, więc i dozowanie produktu nie sprawia żadnego problemu. Wiadomo, pompka byłaby wygodniejsza, ale naprawdę nie ma co narzekać, bo źle nie jest. No i butelka jest plastikowa, więc nawet jeśli się nam wymsknie, nie ma obawy, że się zbije. Plastik jest dość twardy, ale nie ma problemu z wydobyciem kosmetyku do samego końca. Pod światło widać wyraźnie stopień zużycia produktu. Jedno opakowanie wystarcza mi na około miesiąc codziennego stosowania raz dziennie na całe ciało po kąpieli. Oczywiście, co zrozumiałe, ta bardzo dobra wydajność produktu spada przy stosowaniu oliwki również w innych sytuacjach, co również mi się często zdarza.

Oliwka ma bardzo ładny, przyjazny skórze skład, co szczególnie ważne podczas ciąży (chociaż ja staram się zwracać uwagę na składy i wybierać bezpieczniejsze moim zdaniem kosmetyki cały czas):


Olej sojowy, olej ze słodkich migdałów, olej słonecznikowy, olej jojoba, olej z orzechów macadamia, witamina E, substancja zapachowa. Nie ma tu oleju mineralnego (oliwki Johnson's baby, można? można!), konserwantów i innych potencjalnie szkodliwych substancji. Ta mieszanka olejków nie jest bardzo tłusta. Przykładowo, czysty olej arganowy jest w moim odczuciu bardziej tłusty niż oliwka Babydream. Nigdy nie narobiłam sobie po użyciu kosmetyku plam na piżamce czy pościeli, ale nie nakładam go na suchą skórę. Produkt aplikuję zaraz po prysznicu po czym lekko osuszam się ręcznikiem. Dzięki temu zabiegowi moja skóra jest nawilżona i otoczona lekkim ochronnym, ale nie nieprzyjemnie tłustym płaszczykiem. 

Kolejną istotną właściwością oliwki jest lekki, pudrowy, przyjemny, nienachalny zapach. Nie powinien drażnić wrażliwego powonienia kobiet w ciąży.


Działanie produktu na skórę jest świetne. Oliwka odczuwalnie ją nawilża. Dzięki temu nawilżeniu skóra jest elastyczniejsza i jędrniejsza. Olejek stosowałam przez prawie całą ciążę. Pomógł mi uporać się z okropnym swędzeniem i nieprzyjemną pokrzywką w momencie, kiedy brzuszek zaczął mi rosnąć, a skóra nie za bardzo za nim nadążała. Wspomagałam się również innymi produktami, ale po oliwkę sięgałam regularnie co wieczór. Przez pierwszych 7 miesięcy ciąży nie miałam dzięki temu rozstępów. Później kilka się pojawiło, ale przyznam szczerze, że nie oczekiwałam, że uda mi się ich uniknąć, skoro mama i babcia mają ich sporo. Uwarunkowania genetyczne i te sprawy, trzeba mieć realne oczekiwania. Niemniej rozstępów nie mam super dużo (albo ich nie widzę). Wspominałam też, że po ciąży została mi całkiem spora nadwyżka skóry. Cóż, oliwka ujędrnia, ale też nie jest to cudotwórca i nie oczekujmy, że od razu po ciąży dzięki smarowaniu się kosmetykami będziemy płaskie jak deski. Poza tym mój brzuch był na finiszu naprawdę duży (nie mogłam sobie sama nawet zawiązać butów) - na tyle, że rozeszły mi się mięśnie podbrzusza. Życie. Ćwiczę te mięśnie, więc pewnie w jakimś stopniu się zejdą. Muszę jeszcze też podkreślić, że producent zaleca stosowanie kosmetyku 2-3 razy dziennie. Ja sięgałam po niego raz dziennie. Może gdybym trzymała się zaleceń, uzyskałabym lepsze rezultaty, choć podkreślam, że cowieczorne stosowanie naprawdę dawało efekty.

Recenzuję tę oliwkę z perspektywy kobiety w ciąży, ale szczerze polecam ją wszystkim. Warto sięgać po dobre składowo kosmetyki, a nawilżoną i dzięki temu jędrniejszą skórę chce mieć przecież każda z nas. Poza tym produkt ma o wiele więcej zastosowań niż nawilżanie naskórka. Tak go głównie używam, ale tutaj ogranicza nas tylko wyobraźnia. Można na przykład oliwką olejować włosy. Na moich co prawda efektu wow nie daje, ale nie mogę napisać, że nic nie robi. Moje kłaki są po niej nawilżone i błyszczące (ale ogólnie nie mam teraz z nimi większych problemów). Od niedawna posiadam wannę. Wciąż wolę prysznic, ale średnio raz w tygodniu dam się skusić na małe moczenie. Dodaję wtedy trochę oliwki do wody i po kąpieli nie muszę się już niczym smarować. Zdarzyło mi się też wykonać oliwką demakijaż oczu, kiedy nie miałam niczego innego pod ręką, z czym sobie dobrze poradziła, choć pozostawiła po sobie lekką mgłę. Myślę, że po dodaniu emulgatora oliwka mogłaby być całkiem fajnym olejkiem myjącym. Być może spróbuję w przyszłości. Oczywiście można produktem olejować skórki, chociaż moim na chwilę obecną chyba nic nie pomoże, bo przy córce myję ręce wręcz obsesyjnie, a to nie służy ani skórze, ani skórkom. Dodajmy do tego zimową porę, grzejniki itp. i mamy masakrę.

Ok, ja się tu rozpisuję (cóż, dziecko wyjątkowo długo śpi...), nie będę już zanudzać. Oliwka babydream to świetny, wielofunkcyjny kosmetyk, który serdecznie Wam polecam. U mnie niedługo wystąpi w nowej roli. Otóż zgłosiłam się do brytyjskiej edycji HexxBOXA i otrzymałam taki oto zestaw:


Oliwka będzie ułatwiała poślizg tej oto rękawicy do masażu :]

W zestawie znalazło się jeszcze organiczne, odświeżające, miętowe mydło oraz niespodzianka w postaci gąbeczki Real Techniques. Nigdy nie miałam do czynienia z podobnym produktem (nie zetknęłam się ani z Beauty Blenderem ani jego licznymi "podróbkami"), więc jestem podekscytowana, a jako że miałam na stanie tylko podkład mineralny, kupiłam jeszcze coś tradycyjnego, coby rzetelniej gąbeczkę przetestować. Can't wait ;)

czwartek, 12 grudnia 2013

Alverde, Camouflage (001 Sand)

O kamuflażu/korektorze Alverde naczytałam się wielu pozytywów. Z reguły użytkowniczki kosmetyku wydawały się zadowolone z jego właściwości, poziomu krycia i trwałości. A ja? Cóż, troszkę się na mazidle zawiodłam. Korektor nie jest zły, ale nie spełnia wszystkich moich oczekiwań, więc nie będę się usilnie starać o ponowne jego zdobycie, kiedy (już niedługo) się skończy...

jakby ktoś się zastanawiał, to mój palec tam gmerał; rozdziewiczyłam kosmetyk przed zrobieniem zdjęć, o ja niedobra!


Jako bladolica wybrałam oczywiście najjaśniejszy odcień [EDIT: okazuje się, że 002 jest jaśniejszy od 001, o czym nie wiedziałam, więc dziękuję za informację]. Jest jasny, pasuje do mojej cery (jeśli chodzi o podkłady, jestem na poziome 51 Healthy Mix od Bourjois, pasuje mi odcień China Doll od Lily Lolo). Kolor 001 jest raczej neutralny - ani zbyt żółty, ani zbyt różowy.

Kamuflaż zapakowano w plastikowe, odkręcane opakowanie. Mogłabym się czepiać braku higieniczności takiego rozwiązania, ale przecież przy tego typu konsystencji nie dałoby się kosmetyku wpakować w tubkę ani tym bardziej w opakowanie z pompką. Lubię pompki! Ale ja nie o tym miałam... 

Jeśli o konsystencji mowa, kosmetyk jest zbity, ale miękki, kremowy, wręcz tłustawy. Nie potrafię inaczej opisać swoich wrażeń sensorycznych. Bardzo łatwo nabiera się na palec/pędzel/gąbeczkę i przenosi na skórę.

Jest to też chyba jeden z najmniej wydajnych korektorów, z których przyszło mi w moim kosmetycznym życiu się zetknąć. Do (małego) denka dokopałam się zaledwie po dwóch miesiącach codziennego stosowania. Korektora jeszcze trochę mam; myślę, że całe opakowanie przy codziennym używaniu pod oczy można wyzerować w 4-5 miesięcy.

Kamuflaż kupiłam z myślą o chowaniu wyprysków i blizn po nich. Tutaj jednak się nie sprawdził. Po pierwsze, krycie nie jest szczególnie imponujące. Po drugie i ważniejsze, ze względu na swoją tłustawą konsystencję kosmetyk po prostu po około 2 godzinach z pryszcza potrafił spłynąć i już. Płaskie blizny potrądzikowe łatwiej nim zakryć, bo z nich nie ma jak spłynąć, ale tu też mam zastrzeżenia do trwałości.

Z drugiej strony korektor dobrze sprawuje się pod oczami. Dowód:

Tyle, że ja nie mam wiele do ukrycia, a, jak widać, krycie tego kosmetyku jest leciutkie. Niemniej wyrównuje mi koloryt skóry pod oczami i delikatnie te okolice rozświetla. Plus ogromny za to, że nie wysusza tych okolic. Trzeba jednak uważać, żeby nie zebrał się w zmarszczkach mimicznych - tu wystarczy go po prostu przypudrować po aplikacji i gra.

Trudno mi ten kamuflaż polecać. Mogą być z niego zadowolone dziewczyny, które szukają czegoś leciutkiego i niewysuszającego pod oczy, a przy tym lubiące naturalne kosmetyki. Posiadaczkom cieni pod oczami nie polecam. Nie rekomenduję również kamuflażu do krycia niedoskonałości, bo na tym polu zwyczajnie się nie sprawdza. Jeśli już koniecznie sprowadzać coś z zagranicy, lepiej zainwestować w brytyjski korektor Collection, który na wszelkie niespodzianki jest po prostu niezastąpiony.

Znacie? Lubicie?

niedziela, 8 grudnia 2013

Marmurki Lemax

Kiedy tylko zobaczyłam marmurki Lemax na blogach, włączyło mi się chciejstwo. I chciejstwo to zostało zaspokojone przez kochaną Katalinę, która mi lakiery sprezentowała :*
  • Dostępność: lakiery na pewno można było kupić w sieci
  • Cena: widziałam ten zestaw na allegro za niecałe 12 zł, ale nie wiem, gdzie Kasia go kupiła i ile zapłaciła...
  • Pojemność: 8 ml
  • Kolor: zacznę od tego, że lakiery nie mają żadnych oznaczeń. Ani numerków, ani nazw. Za to minus. W zestawie znajdziemy pięć odcieni: limonkę, ciepły beż, szarość i dwa odcienie koktajlu truskawkowego (jaśniejszy i ciemniejszy). Szkoda, że jedna z truskawek nie została zastąpiona np. lawendą, żeby było bardziej różnorodnie...
  • Konsystencja: rzadkawa
  • Pędzelek: klasyczny, wygodny
  • Krycie: lakiery najlepiej wyglądają po trzech warstwach (po dwóch widać jeszcze prześwity i białe końcówki paznokcia)
  • Wysychanie: nie sprawdzałam, użyłam wysuszacza (Poshe)
  • Zmywanie: o dziwo bez problemów, drobinki łatwo schodzą
  • Trwałość: niestety kiepska - musiałam zmywać lakiery drugiego dnia, bo szybko zaczynały odpryskiwać (oprócz jednej z truskawek, trzymała się jakieś 3 dni)

Przepraszam za stan skórek. Nie za bardzo mam czas się nimi zająć.

Lakiery razem...


... i osobno:






Moimi faworytami są ciemniejsza truskawka i szarość. Śliczne kolorki, choć przyznam, że cała piątka wygląda na paznokciach ciekawie :)

czwartek, 5 grudnia 2013

dr.organic, Organic Aloe Vera Toothpaste (aloesowa pasta do zębów)

Pastę dr.organic kupiłam w sklepie Holland&Barret. Zapłaciłam za nią coś pomiędzy 4 a 5 funtów za 100 ml. Produkt wystarczył mi na około 6 tygodni stosowania dwa razy dziennie.



Producent zapakował kosmetyk w standardową tubkę. Korek jest odkręcany – czego nie lubię, bo mi wiecznie wszystko leci z rąk i nie inaczej było w tym przypadku.

Pasta jest przezroczysta i bezbarwna. Ma postać rzadkawego żelu. Smak ma cudowny – bardzo miętowy i odświeżający. Ale uwaga – mentol bardzo mocno chłodzi, co może być nie na rękę osobom z wrażliwymi zębami... 



Mimo braku SLS-ów pasta dobrze się pieni. W ogóle kupiłam ją właśnie ze względu na naturalny skład. Produkt o wiele bardziej przypadł mi do gustu niż opisywane tu wcześniej naturalne pasty Babuszki Agafii czy Lavery (zainteresowanych odsyłam do etykiety pasty do zębów). Mnie kosmetyk w żaden sposób nie podrażnił, ale uczulam, że zawiera dużo aloesu, na który wiele osób jest uczulonych.



Jeśli chodzi o działanie, muszę przyznać, że pasta genialnie odświeża oddech. Podczas jej stosowania nie miałam żadnych problemów z dziąsłami, aftami, próchnicą, ani tym podobnych atrakcji. Pasta ma być wybielająca, ale nie wiem, czy tak działa, bo nie narzekam na kolor swoich zębów... Kosmetyk byłby moim ideałem, gdyby nie fakt, że dość szybko po umyciu zębów (po kilku godzinach) zbierała mi się na nich płytka nazębna. A ja myję kły dwa razy dziennie, więc w tej kwestii produkt mnie zawiódł :( Sądzę, że pasta będzie idealna dla osób, które po szczoteczkę i pastę sięgają częściej niż dwa razy dziennie...

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Zużyte w listopadzie i kolejne prezenty z Polski. Ciekawa promocja w internetowym sklepie Flos-Lek.

Zacznę może od pytania: karmię piersią, dzięki czemu macica bardzo szybko mi się skurczyła. Na tyle szybko, że teraz mam na brzuchu flaka rozciągniętej skóry. Może znacie coś, czym mogłabym tego flaczka smarować, żeby skórę choć trochę ujędrnić? Bo raczej wątpię, że wróci do stanu sprzed ciąży, a z inwazyjnymi ćwiczeniami kazano mi się wstrzymać, ponieważ w ciąży rozeszły mi się mięśnie podbrzusza i mam zlecone przez fizjoterapeutę pewne ćwiczenia, które raczej na stan skóry nie wpłyną, ale mają pomóc mięśniom...

***

Od połowy listopada nie miałam za bardzo głowy do kosmetyków, ale coś tam w tym jesiennym miesiącu zużyłam.

Opakowania pełnowymiarowe (oprócz pudru, to była odsypka):


  • Alterra, mydło lawendowe. Tanie, ładnie pachnie, spełnia swoją rolę, nie przesusza skóry. Jednym słowem – lubię.
  • Antyperspirant Dove. Ładnie pachnie i chroni przez cały dzień przy umiarkowanej potliwości. Chętnie do niego wracam.
  • Alterra, maska do włosów z granatem. Stosuję ją jako odżywkę. Moje włosy ją lubią, są po niej sypkie, lekkie i błyszczące.
  • Oliwka Babydream. Kocham ten produkt – nawilża i uelastycznia skórę, a przy tym ładnie pachnie.
  • Alterra, szampon odbudowujący z makadamią i figą. Przyzwoity szampon. Myje włosy i ich nie obciąża. Nie mam zastrzeżeń i chętnie wracam.
  • Ziaja, ginekologiczny płyn do higieny intymnej dla kobiet w ciąży i po porodzie. Byłam z niego bardzo zadowolona. Był delikatny, ale skuteczny, a przy tym nie miał zbyt wodnistej konsystencji. W ciąży ze względu na zmianę pH pochwy łatwo o infekcje; w czasie stosowania tego produktu nic takiego mnie nie spotkało. Będę wracać, jeśli tylko znowu upoluję w polskim sklepie.
  • Avene, woda termalna. Kupiłam ją kiedyś na promocji w Superpharm. Delikatnie nawilża i odświeża skórę, ale mogę bez niej żyć, bo działa podobnie do hydrolatów :) Ogromny plus, że pomogła mi walczyć z podrażnieniem po spirulinie.
  • Mehron, sypki puder wykańczający. Pisałam o nim w poprzednim poście. Polubiłam się z tym produktem.
  • Dr Organic, pasta wybielająca. Będzie osobny post na jej temat :)

Próbki i miniatury (kupione głównie z myślą o szpitalu):


  • Żele Ziajki pochodzą z gazet o macierzyństwie i bobasach. Zużyłam je sama, nie testowałam ich na córeczce. Zachwytów brak. Skład taki sobie, wodnista konsystencja, bardzo słabe pienienie.
  • Aussie, szampon i odżywka miracle moist. Kupione raczej z braku wyboru, ale moje włosy się nie buntowały. Właściwie wyglądały po tym duecie bardzo ładnie, były sypkie i błyszczące.
  • Palmolive, żel pod prysznic. Żel jak żel. Spełniał swoją rolę.
***

W listopadzie dostałyśmy z Małą jeszcze jeden prezent z Polski:




Jestem zachwycona tymi ręcznikami papierowymi z Rossmanna. Są grube, chłonne, nie drą się, nie rozpadają, nie zmieniają zapachu po zamoczeniu – po prostu idealne do wycierania twarzy po umyciu. Naprawdę nie ma porównania ze zwykłymi ręcznikami papierowymi. Płyn micelarny z Biedronki chciałam przetestować od dawna. Na razie czeka na swoją kolej. Śliczne róże Bell również czekają, bo nie zdążyłam zrobić im zdjęć przed rozprawiczeniem. A tu teraz są jeszcze problemy ze światłem...

Octenisept bardzo się przydał do pielęgnacji pępuszka, zanim ten odpadł (dość szybko, bo po ośmiu dniach). No i czy muszę pisać, że szalenie ucieszyłyśmy się z wierszy Brzechwy? Mała lubi wsłuchiwać się w ich rytm, bo raczej jeszcze niewiele rozumie ;)


***

Dostałam informację o bardzo ciekawej promocji z sklepie internetowym Flos-Lek:


Nie miałam tego olejku, ale znajome atopiczki wypowiadały się o nim bardzo pozytywnie :)

niedziela, 1 grudnia 2013

Mehron, Ultrafine Makeup Setting Powder (neutral)

Puder wykańczający Mehron był dla mnie całkowitą nowością. Zanim dostałam odsypkę od Hexxany (:*) wcześniej nawet nie słyszałam o tym produkcie.

O pudrze można m. in. przeczytać:
Mehron UltraFine Neutral Setting Powder can be used to set all colors of grease or cream makeup and includes an antiperspirant for stage performers. Mehron Neutral Setting Powder is very fine and clump free and comes in a handy shaker container to minimize mess and control dispersal. 0.6 ounce shaker bottle. (klik)


Siłą rzeczy na temat oryginalnego opakowania się nie wypowiem. Mogę natomiast napisać kilka słów o właściwościach pudru. Zacznę może od tego, że produkt jest bezzapachowy. Proszek został bardzo drobno zmielony i nabrany w zbyt dużej ilości na pędzel może pylić. Produkt jest transparentny, więc nie bieli twarzy. W ogóle na skórze go nie widać, nie robi nam mącznej maski. Nie odnotowałam również żadnego podrażnienia, wysuszania skóry, czy zapychania.

W moim odczuciu jest to bardzo przyzwoity puder. Nadaje skórze ładne, matowe (ale nie płaskie) wykończenie. Na mojej tłustej cerze mat utrzymywał się różnie, w zależności od użytego podkładu. Przypudrwoując pudrem Mehron podkład Bourjois Healthy Mix Serum mogłam liczyć na nie więcej niż 3 godziny względnego matu. Natomiast używając go na podkład mineralny Lily Lolo (odcień China Doll) musiałam sięgać po bibułki matujące po 6-7 godzinach, co u mnie jest fantastycznym wynikiem. Trzeba jednak pamiętać, że mamy obecnie chłodniejszą porę roku. Latem puder zapewne sprawowałby się trochę inaczej.

Puder ma zawierać antyperspirant, ale nie zauważyłam żadnych zmian w kwestii produkcji sebum przez moją skórę.

Ogólnie byłam z produktu bardzo zadowolona. Trudno doszukiwać się w nim jakiś wad :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...