środa, 31 grudnia 2014

Zużycia grudnia (2014).

Ledwo wróciłam do UK, a już tęsknię. Za Rodziną, Przyjaciółmi, za krajem. A powinnam czuć się jak w domu. Nic z tych rzeczy.

No, ale nie chcę smęcić. Zanim przejdę do mini-recenzji pragnę podziękować Wam za Waszą obecność na tym blogu, za rozmowy, wymienianie się doświadczeniami, wsparcie i konstruktywną krytykę. Wszystkim Wam życzę wszelkiej pomyślności w Nowym Roku!


***

Jakoś tak się złożyło, że w grudniu skończyło mi się całkiem sporo kosmetyków, w tym dużo kolorowych, co mnie niezmiernie cieszy, bo to takie symboliczne przed Nowym Rokiem ;)

Przechodząc do rzeczy, w Polsce wykończyłam taką oto gromadę.

Twarz:

Żel micelarny Be Beauty był swojego czasu tak szeroko zachwalany na blogach, że z ciekawości musiałam się na niego skusić. Ja powodów do zachwytów nie widzę. Do demakijażu kosmetyk zupełnie się nie nadaje, więc ostatecznie oddelegowałam go do porannego mycia twarzy. Tu sprawował się przyzwoicie, ale i tak mojego kosmetycznego serca nie podbił. Miałam wrażenie, że nieco oblepiał mi skórę.

Sprawa ma się zupełnie inaczej z hydrofilowym olejkiem migdał i krokosz z e-naturalne. Olejek jest fantastyczny. Szybko i skutecznie rozpuszcza makijaż, a do tego zupełnie nie daje u mnie efektu mgły na oczach. Przebił nawet olejki myjące z BU. Uwielbiam.

Przeciwzmarszczkowo-nawilżający krem po oczy AA (klik) okazał się przeciętny do bólu, a wręcz słaby, natomiast filtr sun expert od ambio spf 50+ (bardziej rozbudowaną opinię opublikuję w styczniu) może i skutecznie chronił skórę przed promieniowaniem, ale jako tłuścioch okazał się problematyczny pod makijaż. Miałam filtry, z których byłam dużo bardziej zadowolona (matujący Vichy, La Roche-Posay).


Do glinek Ziai chętnie wracam. Są tanie, a skuteczne. O wersji nawilżającej pisałam tutaj, a oczyszczającej - tutaj. Maskę algową kolagenową Bielendy dostałam od Eska (:*). Saszetka wystarczyła na jeden zabieg. Maska, jak to dobre algi mają w zwyczaju, przyjemnie chłodziła skórę, a po zdjęciu okładu twarz była rozświetlona i dotleniona, a jej koloryt ładnie wyrównany. Zużyłam też dwustopniowy zabieg Mineral Therapy marki Flos-Lek, również od Eska. Skóra była po nim delikatnie oczyszczona i rozświetlona.


Włosy:

Do szamponu Joanna Naturia z miodem i cytryną nie mam zastrzeżeń. Był tani, a przy tym dobrze lecz bez wysuszania oczyszczał skalp i włosy, które długo zachowywały świeżość. Również odżywka L'Oreal Elseve Fibralogy spisała się u mnie bez zarzutu. Po jej użyciu włosy ładnie odbijały światło, były przyjemne w dotyku, a co najlepsze, miałam wrażenie, że dzięki temu produktowi były odbite od nasady. Zdecydowanie jestem na tak. Masce anti-age z Organique poświęciłam osobny post (klik). U mnie spisywała się fantastycznie. Moje zdrowe włosy były po kilkuminutowej sesji z produktem gładkie, lśniące i sypkie.


Ciało:
Żel pod prysznic Dove purely pampering spełnił wszystkie moje oczekiwania od tego typu kosmetyków, to jest pięknie pachniał i nie wysuszał skóry. Więcej do szczęścia mi nie trzeba. Antyperspirant Sure, w Polsce Rexona, również nie zawiódł. Dawał mi poczucie komfortu przez cały dzień. Serum drenujące reduktor cellulitu Ziai także okazało się dobrym zawodnikiem (klik). Może zapach anyżu nie podbił mojego serca, ale za to widocznie działanie ujędrniające już tak. Tego od kosmetyku oczekiwałam. Krem do rąk Isana z 5% Urea to mój ulubieniec od lat (klik). Moim niezwykle problematycznym dłoniom pomagał szybko i skutecznie, a to wszystko za zdecydowanie nie uderzającą po kieszeni cenę. Mam nadzieję, że reformulacja go nie zepsuła... Natomiast do bezacetonowych zmywaczy Sensique nie zamierzam już wracać. Wprawdzie nie wysuszają mi paznokci ani skórek, ale lakiery rozpuszczają baaaardzo wolno. Wypróbowałam kilka wersji i zawsze było to samo. Nie mam aż takich pokładów cierpliwości.


Pozostała pielęgnacja (zużyte w UK):

Płyn do higieny intymnej Lactacyd w wersji łagodzącej okazał się bardzo skutecznym sprzymierzeńcem w walce z podrażnieniami i nieprzyjemnym swędzeniem okolic intymnych (klik). Micel Bourjois znam, lubię i regularnie do niego powracam. Nie wiem, która to już butelka. Tani, skuteczny, nie podrażnia (klik). Szampon Alberto Balsam w wersji kokos i liczi kupiłam w funciaku. Produkt jest biały i ma ładny, delikatnie kokosowy zapach. Mimo iż zawiera SLS, nie wysusza skalpu ani włosów. Wręcz przeciwnie, jest całkiem bogaty i jeśli się go dobrze nie wypłucze, może powodować oklap. O dobrej, taniej odżywce Argan Oil z funciaka już szerzej pisałam (klik). Byłam zaskoczona jej dobrą jakością w odniesieniu do ceny. Pasta do zębów Aloe Dent triple action to moja ulubiona pasta bez fluoru. Kupuję ją w Holland&Barret. Dobrze oczyszcza zęby, ale mocno mrozi, na co uczulam, bo wiem, że nie wszyscy lubią taką ostrą miętę. Balsam do ust Tisane stosowałam tylko na noc. Sprawdzał się świetnie. Usta rano były zregenerowane, miękkie i gotowe na pomadki.

Kolorówka:
Zdenkowałam trzy podkłady/kremy BB: kompakty Bourjois i Rimmel, które całkiem niedawno opisywałam tutaj, oraz kiepski krem BB Maybelline (klik). W sumie do każdego z tych produktów miałam mniejsze lub większe zastrzeżenia. Róż w kremie Inglot w odcieniu 91 (klik) służył mi ponad dwa lata. Lubiłam go. Używałam bardzo często, prawie codziennie, a i tak nie zdołałam zużyć w całości. Końcówka wyschła, zmieniła konsystencję oraz zapach, co po takim czasie niespecjalnie mnie dziwi. Wyrzucam stary puder Happy Booster marki Physicians Formula. Mam go kilka lat i w sumie nie znalazłam dla niego dobrego zastosowania. Do wykończenia makijażu się nie nadaje, bo zawiera mnóstwo rozświetlających drobinek i sprawia, że brzydko się świecę. Stosowałam go zatem jako rozświetlacz, ale tu wspomniane drobinki nie dawały efektu, jaki bym sobie życzyła. Ładny wygląd kosmetyku to nie wszystko, więc bez żalu się rozstajemy. Wykończyłam kilka produktów do ust: bardzo nawilżającą pomadkę Celia nude w kolorze 604 (klik), cielisty błyszczyk Missguided (klik), który nie załapał się do wspólnej fotki, matową pomadkę w kremie Manhattan w pięknym odcieniu 56k (klik) oraz dawno już wycofaną szminkę Miss Sporty w odcieniu 034 (klik). Żegnam się z niezadowalającą mnie maskarą Volume Glamour utlra care spod szyldu Bourjois (klik) oraz z przyzwoitą, ale niestety nie do końca pasującą mi kolorystycznie kredką do brwi Essence (klik).

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Jesienią i zimą często noszę na ustach nude (vol. 2). Missguded, lipsplash (Missled) & Kobo, long lasting glass shine (205 iced latte)

Tak się składa, że mam w kosmetyczce cztery zdobyczne błyszczyki w odcieniu nude. Dziś o dwóch z nich:


Z różnic oczywistych szybko wymienię kształt opakowania (Missguided prostokątne, Kobo - owalne), pojemność (M. - 7 ml, K. - 9 ml), aplikator (M. - gąbeczka, K. - pędzelek), kolor (M. - beżowy nude, K. - nude z domieszką różu) oraz wykończenie (M. - bezdrobinkowa tafla, K.- zawiera drobinki).


Missguided lipsplash (Missled)

Błyszczyk Missguided był dodatkiem do brytyjskiego magazynu i tylko dlatego go mam. Mimo iż zdecydowanie od błyszczyków preferuję pomadki, ten produkt polubiłam. Podoba mi się apetyczny, waniliowy zapach, brak drobinek, ładna tafla, jaką daje oraz fakt, że kosmetyk się nie lepi. Bez jedzenia i picia utrzymuje się na moich ustach do dwóch godzin. Jest transparenty, więc nie daje efektu trupich ust. Świetnie nadaje się do layeringu z pomadkami.


Kobo long lasting glass shine (205 iced latte)

Kosmetyk dostałam w prezencie. Jest dużo lepiej napigmentowany niż błyszczyk Missguided. Daje niemal pełne krycie. Jest też dość klejący. Czekoladopodobny zapach mnie nie kupił. Do tego błyszczyk zawiera drobinki, czego w tego typu produktach nie lubię. Na szczęście nie czuć ich pocierając o siebie wargi, i nie urządzają sobie wędrówek po całej twarzy po zniknięciu koloru. Bez jedzenia i picia błysk znika z ust po 2-2,5 godzinach, a kolor i drobinki po kolejnej godzinie. U siebie zauważyłam lekką tendencję produktu do wysuszania ust.

Nie wyglądam dobrze w tym odcieniu, usta są za blade.

niedziela, 28 grudnia 2014

AA, Wrażliwa Natura, przeciwzmarszczkowy nawilżający krem na kontur oczu 30+

Czytałam gdzieś, że AA wycofało tę serię ze sprzedaży. Nie wiem zatem, czy ten krem jest nadal dostępny. Nie żebym miała rozpaczać z tego powodu...

Ta piętnastomililitrowa (typowa dla tego rodzaju produktów) tubka towarzyszyła mi od pięciu miesięcy dwa razy dziennie i cieszę się, że krem w końcu dobił dna. Nie żałowałam go sobie, a i tak okazał się bardzo wydajny.


Pamiętam, że krem kupowałam w biegu i chwyciłam go bez spoglądania na skład, bo "to AA, a AA ma dobre kosmetyki". A potem się okazało, że skład szczególnie nie powala....

Poruszmy jednak najpierw inną kwestię. Krem jest gęstawy jak na krem pod oczy i nie da się go w docelowe rejony wklepać ani wsmarować. Serio. Radziłam sobie tak, że nakładałam go w okolice oczu cieńszą warstwą rankiem a grubszą wieczorem, i czekałam kilkanaście minut, aż sam się wchłonie. Inaczej się nie dało, co było dziwne i denerwujące, zwłaszcza jeśli spieszyłam się z makijażem. Bo kosmetyk pod korektor się nadawał, o ile dało mu się czas na wchłonięcie. Jeśli swojego nie odczekałam, korektor potrafił się pięknie zrolować.


Jeśli chodzi o działanie, to niczego mi nie urwało. Krem nawilżał i lekko napinał skórę pod oczami na kilka godzin. W dłuższej perspektywie jej stan nie zmienił się na lepsze; nie odnotowałam też żadnego spłycenia istniejących linii ani zapobiegania nowym. Mam nauczkę na przyszłość, żeby nie kupować pielęgnacji w biegu.

A o tym, jak w ogóle działają kremy przeciwzmarszczkowe poczytać możecie na przyklad tutaj.

Maybelline, New Dream Pure 8 in 1 BB Cream, light

Mam tłustą cerę i trudno znaleźć mi podkład/krem BB, po którym nie zaczynam się szybko nieestetycznie świecić. W stronę kremu BB Maybelline przyciągnęło mnie przeznaczenie właśnie dla takich cer, jak moja, oraz obecność w składzie krzemionki i kwasu salicylowego. Co z tego wynikło?


Producent zapakował mazidło w brzydką, odkręcaną tubkę. Raz, że nie znoszę zakrętek. Dwa - opakowanie kojarzy mi się z produktem dla nastolatek; nie podoba mi się wizualnie. Tubka jest miękka, a krem rzadkawy, więc nie ma problemu z wydobyciem go. Niestety, jak widać na zdjęciu, kosmetyk wpada w różowe tony. O ile jeszcze na początku jakoś się dopasowywał do mojego odcienia skóry, to pod koniec tubki zaczął na mnie oksydować na różowo i robić ze mnie klasycznego prosiaczka...


Pozwólcie, że przybliżę Wam produkt w punktach, odnosząc się do zapewnień producenta.

1. Ukrywa niedoskonałości. Mniejsze niedoskonałości rzeczywiście tuszuje (średnie krycie); na te większe i agresywniejsze potrzebny jest korektor.

2. Pomaga chronić przed powstaniem niedoskonałości. Cóż, niby zawiera kwas salicylowy, więc może? Nie jestem w stanie tego zweryfikować. Fakt faktem jest, że nie działał na mnie komedogennie.

3. Beztłuszczowy i nietłusty. Owszem. Niestety nie trzyma długo matu - ja zaczynam się mocno świecić już po około 3 godzinach. Co ciekawe, w dni bez makijażu sebum pojawia się u mnie dużo później, po jakiś 6 godzinach, co pozwala mi sądzić, że moja skóra nie oddycha pod cienką warstwą tego kremu.

4. Minimalizuje pory. Rozszerzonych kraterów oczywiście nie zwęża. Nie zauważyłam jednak, aby po aplikacji produktu były one zakryte i wygładzone. Dobrze chociaż, że krem się w porach nie zbiera.

5. Rozjaśnia skórę. Nie zaobserwowałam.

6. Ukrywa zaczerwienienia. Krem wyrównuje koloryt cery, ale wyraźnych zaczerwienień nie ukryje.

7. Nawilża i wygładza. W niewielkim stopniu. Zresztą to zostawiam kosmetykom typowo pielęgnacyjnym.

8. Dopasowuje się do koloru skóry. Nie. Jak wspomniałam wcześniej, nie dość, że jest różowawy, to dodatkowo utlenia się i świnkuje.


Absolutnie nie mogę polecić tego kremu BB. Najgorsze jest to oksydowanie i sprawianie, że skóra nie oddycha, przez co szybciej produkuje sebum. Zawód na całej linii.

piątek, 26 grudnia 2014

Ziaja, reduktor cellulitu serum drenujące

Ponoć czarne wyszczupla bez względu na wiek. Nie wiem, nie znam się, ale w pewnym stopniu rozumiem pakowanie "wyszczuplających" i "antycellulitowych" kosmetyków w czarne ubranka, jak to zrobiła na przykład Ziaja ze swoim serum drenującym. Do tego klapka i jestem zadowolona. To, że nie widać, ile produktu jeszcze w butelce się znajduje, jest do wybaczenia.

Co poza tym? Pachnącego anyżem mazidła jest w rzeczonym opakowaniu 150 ml. Obawiałam się przez to, że skończy mi się po dwóch tygodniach, ale nic podobnego. Ze względu na rzadką, prawie lejącą konsystencję mogę względnie małą ilością produktu wysmarować względnie duży obszar skóry. Smarowałam zatem tym serum uda, pupę, boczki i brzuch przez ponad miesiąc raz dziennie. Jak dla mnie - wydajność dobra.


Serum wchłania się dobrze, ale nie błyskawicznie, co umożliwia wykonanie krótkiego masażu. Tuż po aplikacji skóra jest przyjemnie gładka w dotyku, ale uczulam, że czuć też delikatny efekt chłodzący.

Nie jestem chemikiem i słabo znam się na składach, ale wydaje mi się, że pod tym względem jest bardzo dobrze; widzę na liście składników wiele naturalnych ekstraktów, w tym takie, które uchodzą za wyszczuplające (jak chociażby kofeina).


Oczywiście od smarowania się kosmetykiem nie schudłam. Cellulit również ma się dobrze. I wiedziałam, że tak będzie. To tylko i wyłącznie moja wina, że uzależniłam się od słodyczy i nie potrafię w rozkład dnia wkomponować sesji ćwiczeń. Serum kupiłam, bo chciałam, by ujędrniało moją skórę. Z tego zadania wywiązało się bardzo, bardzo dobrze. Jestem zadowolona i choć nie lubię anyżu ani jego zapachu, do produktu będę wracać.

Ciate mini, Locket

Lakier pochodzi z trzyczęściowego zestawu miniaturek Ciate z Tk Maxx (6,99 funtów).

Pojemność: 5 ml
Kolor: bezbarwna baza ze srebrnym brokatem
Wykończenie: brokat
Konsystencja: w sam raz
Pędzelek: szeroki, prosto ścięty, płaski
Krycie: jest to lakier do layeringu; jedna warstwa daje mgiełkę brokatu; na zdjęciach widzicie 3 warstwy, które fajnie wyglądają na paznokciach, ale nadal nie ma pełnego krycia
Wysychanie: około pół godziny
Zmywanie: trudne, jak to przy brokatach; polecam metodę foliową
Trwałość: na moich miękkich i cienkich paznokciach niestety zaczął odpryskiwać drugiego dnia



This Ciate mini nail polish is a part of three-piece set I bought in Tk maxx (Ł 6.99).

Volume: 5 ml
Colour: transparent base with silver glitter
Finish: glitter
Consistency: just right
Brush: broad, flat
Coverage: it's a layering varnish so there is no full coverahe here (in the pictures you can see three coats)
Drying time: about half an hour
Removing: like all glitters it's hard to remove
Durability: only 2 days on my weak and soft nails

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!


Kochani! Mimo iż zabrakło śniegu i mrozu, mam nadzieję, że ducha Świąt nie zabrakło! Wszystkim Wam życzę Wesołych Świąt w otoczeniu Rodziny i/lub Przyjaciół, pachnącej choinki i samych pyszności na stole oraz skarbów pod drzewkiem. A sobie życzę, abym nie skończyła jak te renifery...

Wesołych Świąt :)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Organique, Anti-age, maska do włosów zniszczonych i farbowanych

Maskę dostałam w prezencie od Słomki. Strasznie się ucieszyłam, bo od dawna chciałam ją wypróbować, ale jakoś nie było nam po drodze...Wiecie, 150 ml kosztuje około 40 zł. Skąpiłam, bo znam tańsze maski. I pewnie jeszcze długo bym skąpiła i trochę czasu zajęłoby mi zweryfikowanie, czemu ten kosmetyk ma tylu wielbicieli, gdyby nie moja nieoceniona przyjaciółka. Dziękuję :* Moje włosy z maską baaardzo się polubiły.

Producent zapakował maskę do plastikowego (uff, kafelki się cieszą) słoika z gustowną aluminiową nakrętką. Do tego zielona etykieta i przyjemny wizualnie produkt gotowy!

Mazidło ma postać białego, gęstawego kremu. Pięknie pachnie winogronami. Ja na jedną aplikację zużywam ilość wielkości orzecha włoskiego i sięgam po maskę raz na tydzień, więc wystarczyła mi na dobrych kilkanaście tygodni stosowania.


Maskę ocenię z perspektywy osoby o włosach obecnie średnio- (prawie nisko-) porowatych i zdrowych. Jest to produkt bardzo treściwy i nie mogę nakładać go na skalp, gdyż w takim przypadku funduje mi oklap. To samo dzieje się, jeśli nakładam maskę na dłużej niż 10 minut. U mnie bardziej sprawia się jako odżywka - ale właśnie dlatego, że włosy mam w dobrej kondycji i nie potrzebują aż takiego odżywienia. Po kilku minutach z maską moje włosy są ogromnie przyjemne w dotyku, gładkie, sypkie i lśnią jak szalone.Ogromnie mi się podoba ten efekt!

Wierzę, że maska mogłaby do pewnego stopnia zregenerować zniszczone włosy, ale nie mam jak tego zweryfikować.

Bourjois, Volume Glamour ultra care mascara

Mając w pamięci świetny efekt, jaki dawała na moich rzęsach tragicznie osypująca się maskara Volume Glamour Max Holidays (klik), postanowiłam dać tuszom Bourjois jeszcze jedną szansę. Nie wiedziałam, na którą wersję postawić, więc... wybrałam po ciekawym opakowaniu. Niestety nie trafiłam. Tak to jest jak strzela się ślepakami. 


Chyba przyznacie, że białe opakowanie z czarną nakrętką wygląda ciekawie, minimalistycznie i estetycznie? Szczoteczkę mamy tu klasyczną; nie za dużą, nie za małą. Na jej czubku zawsze zostaje glutek, którego wycieram w chusteczkę. Mam wrażenie, że w formie tych glutków pozbyłam się z opakowania jakiejś połowy tuszu, bo dość szybko (po około 6 tygodniach) zaczął mi zasychać. Z początku miał mokrawą konsystencję, ale znam jeszcze bardziej mokre tusze.

Z plusów dodam, że czerń jest czarna, tusz się nie osypuje ani nie rozmazuje, i nie stawia oporu przy demakijażu. Byłby wcale niezły, gdyby nie fakt, że nie satysfakcjonuje mnie to, co robi z moimi rzęsami:



Zabrakło obiecanej objętości. Ba, nie ma nawet porządnego rozdzielenia rzęs! O ich podkręceniu czy wydłużeniu również nie ma co marzyć. Słowem, maskara spodoba się tylko zwolenniczkom delikatnego podkreślenia rzęs, do których ja się nie zaliczam. A cała ta przyjemność za 7,99 funtów. Tusz Lovely pump up za kilka złotych daje u mnie lepsze efekty...

Szczerze przyznam, że spodziewałam się czegoś lepszego. Warto testować tusze Bourjois, czy powinnam dać sobie spokój? Jak na razie mój zapał mocno osłabł.

piątek, 19 grudnia 2014

Ciate mini, Fit For a Queen

Lakier pochodzi z trzyczęściowego zestawu miniaturek Ciate z Tk Maxx (6,99 funtów).

Pojemność: 5 ml
Kolor: srebro
Wykończenie: metalik, wygląda jak folia aluminiowa
Konsystencja: w sam raz
Pędzelek: szeroki, prosto ścięty, płaski
Krycie: dwuwarstwowiec
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Seche Vite)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: na moich miękkich i cienkich paznokciach 3 dni

Cudeńko! Na żywo wygląda dużo lepiej niż na moich zdjęciach.



This Ciate mini nail polish is a part of three-piece set I bought in Tk maxx (Ł 6.99).

Volume: 5 ml
Colour: silver
Finish:metallic; the varnish looks like aluminium foil
Consistency: just right
Brush: broad, flat
Coverage: a 2-coater
Drying time: not tested (I used Seche Vite fast drying top coat)
Removing: no problems
Durability: 3 days on my weak and soft nails

środa, 17 grudnia 2014

Gosh, 9 Shades Shadow Collection, To Enjoy in New York

Na początku listopada wspominałam tu o paletkach, które Gosh wprowadził jako nowość na tegoroczny sezon jesienno-zimowy (klik). Dziś przyszłam Wam opowiedzieć, co sądzę o kupionej przez siebie wersji inspirowanej Nowym Jorkiem. Cena palety w UK to 9,99 funtów/12 g.


W czarnej, porządnej, plastikowej kasetce z lusterkiem znajdziemy dziewięć cieni. Cienie z pierwszego rzędu mają wykończenie perłowe z drobinkami, a pozostała szóstka - satynowe. Drobinki z pierwszej trójki mogą się osypywać podczas aplikacji.

Skupmy się najpierw na dobrych stronach produktu, obok, rzecz jasna, samej funkcjonalnej kasetki. Po pierwsze, podoba mi się wybór kolorów: dwa jasne cienie, brzoskwinia, trzy różne fiolety (uwaga na fiolet bakłażanowy, może sprawiać wrażenie siniaka), dwa odcienie taupe, jeden brąz. Po drugie, cienie są bardzo przyjemne w dotyku - takie aksamitne. Nie ma żadnego problemu z transferem pędzel-powieka. Pigmentacja jest zadowalająca, a nasycenie koloru można budować.


Niestety, są i minusy. Owszem, nasycenie koloru można budować, ale cienie mają tendencję do zanikania podczas rozcierania. Oznacza to, że paletka nie nadaje się do błyskawicznego makijażu, bo tu musimy kilkakrotnie dokładać cienia i kilkakrotnie blendować. Poza tym bardzo brakuje mi tu cielistego lub białego matu. Mógłby zastąpić pierwszą perłową biel, bo ja raczej nie widzę dla niej zastosowania. Pod łuk brwiowy stosuję tylko matowe cienie, a do wewnętrznego kącika wolę coś bardziej beżowego. Biel w moim przypadku za bardzo się odznacza. Ostatnim dość znaczącym minusem jest fakt, że w palecie brakuje ciemnego cienia do definiowania zewnętrznego kącika. Najciemniejszy brąz i fiolet z paletki nie sprawdzają się w tej funkcji, gdyż nie są dużo ciemniejsze od pozostałych cieni i nie ma kontrastu. Gdyby były trochę ciemniejsze, wszystko byłoby super.

Przygotowałam dla Was trzy makijaże z użyciem paletki, aby zobrazować, jak cienie wypadają w akcji:

#1



#2



#3

Nie żałuję zakupu, ale nie wiem, czy paletkę polecać. Same musicie zdecydować, czy potrzebujecie takiego produktu w kosmetyczce.

wtorek, 16 grudnia 2014

Arsenał kremów do rąk. Reformulacja kremu do rąk Isana 5% Urea.

Jak co roku od zimna i kaloryferów ze skóry na moich dłoniach zrobiła się tarka. Zaczęła też samoistnie pękać. Ani nie wygląda to ładnie, ani nie jest przyjemne. Wiedząc, że kremy do rąk zaczną teraz schodzić hektolitrami i korzystając z tego, że jestem w Polsce, poszłam do Rossmanna. Najpierw do koszyka zgarnęłam wszystkie kremy z mocznikiem. Potem kremy w promocyjnej cenie. Na końcu kremy, które mnie ciekawiły. Do domu przytargałam:





Kto ma egzemę, ten zrozumie...


Przy okazji okazało się, że Isana zmieniła szatę graficzną i lekko skład mojego ulubionego kremu do skóry dłoni z 5% mocznika:

Po lewej - nowa tubka, po prawej - stara. U góry skład nowej wersji, na dole - starej. Jeszcze nie wiem, jak nowsza wersja ma się do starszej.

niedziela, 14 grudnia 2014

Argan Oil, conditioner

Odżywkę tę dorwałam w tzw. funciaku, czyli sklepie, gdzie każda rzecz z asortymentu kosztuje funta. Czasami można wyłapać prawdziwe perełki (i to nie tylko kosmetyczne, ale również środki czystości, książki, naczynia, itp.), jak właśnie ta odżywka. Bo za funta otrzymałam naprawdę przyzwoity produkt.

Zastrzegam jednak, że obecnie mam włosy w świetnej kondycji. Są zdrowe, gładkie (olejek Dabur Vatika kaktusowy obniżył ich porowatość) i błyszczące. Może odżywka się sprawdziła, bo wielkich wymagań wobec niej nie miałam?


Produkt zamknięto w brązowo-żółtej tubie z miękkiego plastiku. Odżywka jest perłowo biała i ma delikatny, słodkawy zapach, który mi się z niczym nie kojarzy. Nie jest ani gęsta, ani przelewająca się przez palce; nie spływa z włosów, ale łatwo się wypłukuje.

Za tę niską cenę nie spodziewałam się rewelacyjnego składu, ale okazał się on lepszy niż się spodziewałam - ta taniutka odżywka zawiera w sobie pięć olejów (rycynowy, arganowy, oliwę z oliwek, z awokado i kokosowy) oraz hydrolizowaną elastynę, i wcale nie jest napakowana silikonami. Ja w każdym razie widzę jeden i to na dalszym miejscu w składzie.


Moje włosy po myciu i odżywkowaniu tym produktem były sypkie, błyszczące i miłe w dotyku. Nie wiem tylko, na ile to zasługa kosmetyku, a na ile wynik zadowalającego wyglądu mojego owłosienia. Jeśli po szamponie włosy wydawały się tak czyste, że aż skrzypiące, odżywka nadawała im pożądaną miękkość. Czy produkt ułatwia rozczesywanie Wam nie powiem, bo zawsze wykonuję tę czynność po wyschnięciu czupryny, a wtedy nie miewam problemów z kołtunami. Nie zauważyłam, aby produkt obciążał mi włosy, ale na skalp go nie nakładałam. Wydajność też niezła - tuba wystarczyła mi na około trzy miesiące stosowania 2-3 razy w tygodniu.

Ja jestem bardzo zadowolona, ale nie oznacza to, że każdy będzie...

piątek, 12 grudnia 2014

Jesienią i zimą często noszę na ustach nude (vol. 1). Celia nude 604 & Avon nude perfection

Chłodna pora roku często nastraja mnie na ciemną powiekę, a wtedy na usta najlepiej nałożyć coś neutralnego. Pokażę Wam moje dwa najczęstsze wybory wśród pomadek: szminkę Celii (seria nude) nr 604, którą dostałam od Smokyeveningeyes, oraz szminkę Avon (nie wiem, jaka to seria i czy pomadka jest jeszcze w ogóle dostępna) - prezent od Lady In Purplee.

  na zdjęciu dla porównania kolorów dodatkowo różowy nude od Rimmel


Obie pomadki mają dość eleganckie ubranka - Avon postawił na małą czarną, a Celia na eleganckie złoto. I mimo że żadnej z nich nie wstydzę się wyciągnąć z torebki, to opakowanie Celii podoba mi się bardziej. Wydaje się luksusowe i bardzo cieszy srocze oko... Natomiast jeśli chodzi o sam wygląd sztyftu, tu góruje Avon. Raz, że sztyft wygląda trochę jak marmur (jest wielokolorowy), a dwa - pomadka Celii jest tak miękka, że strasznie się "ciapie".

Choć obie pomadki należą do rodziny nude, różnią się odcieniem. Celia 604 wpada w ciepły brąz, podczas gdy w nude perfection Avonu wyraźnie można dostrzec brzoskwiniowe podtony.

Przyjrzyjmy się szminkom jeszcze bliżej.


Celia nude 604


Pomadka spełnia WSZYSTKIE obietnice producenta: zapewnia półtransparentny efekt (więc kolor końcowy będzie na każdej z nas wyglądać nieco inaczej, w zależności o naturalnego koloru ust), daje cielisty kolor (ale ładnie cielisty, nie ma trupiego efektu), ma właściwości nawilżające (to najbardziej nawilżająca pomadka kolorowa, z jaką się zetknęłam) oraz rzeczywiście pachnie winogronami. Czy zapach jest apetyczny? Kwestia gustu... Dla mnie trąci trochę sztucznością i jest zbyt intensywny. Pomadka ma niemal błyszczykowe wykończenie.

Wspominałam już, że pomadka jest bardzo miękka i to jest jej największa wada. Jest ZBYT miękka; do tego stopnia, że trudno ją zaaplikować na usta, bo trzeba uważać, żeby nie złamać sztyftu, o co niesamowicie łatwo. Nie jest to też trwały produkt, ale tego akurat się spodziewałam. Na moich ustach kolor bez jedzenia i picia utrzymywał się do dwóch godzin. Miękkość sztyftu + konieczność częstej reaplikacji (co dla mnie absolutnie nie jest minusem, bo lubię często malować usta) = niewydajność. Przy częstym codziennym stosowaniu można produkt wykończyć w przeciągu miesiąca.


Avon, nude perfection

Tu sztyft jest przyjemnie kremowy i ani za twardy, ani za miękki; gładko sunie po ustach. Pomadka daje błyszczące wykończenie. Kolor jest bardzo twarzowy i pasuje do każdego makijażu. Trwałość produktu na moich ustach bez jedzenia i picia to około 3 godziny; oczywiście brudzi szklanki. Szminka jest bezzapachowa. Bardzo ją lubię; co jak co, ale pomadki Avonowi wychodzą.

środa, 10 grudnia 2014

Kilka słów o dwóch kremowych podkładach w kompakcie: Bourjois 8in1 BB Cream oraz Rimmel Match Perfection

Ponieważ od dawna intrygowała mnie forma podkładu w kompakcie, kupiłam drogą internetową krem BB Bourjois (40 zł/6 g). Kilka dni potem w drogerii Boots wpadłam na kompakt Rimmela (ok. 8 funtów/7 g). Była to chyba jakaś chwilowa edycja, bo od kilku miesięcy już ich w szafie Rimmel nie widuję.

Ciekawość zaspokoiłam i przy okazji wyleczyłam się z takich kompaktów. Po pierwsze, bardzo łapią z powietrza pyłki i kłaczki, co nie jest przecież higieniczne. Po drugie, w obu egzemplarzach bardzo szybko zobaczyłam dno; są niewydajne.

A teraz może trochę więcej szczegółów na temat każdego z mazideł. Zacznijmy od kremu BB Bourjois.

Opakowanie produktu bardzo przypadło mi do gustu. To czarna, plastikowa kasetka z dużym, obrotowym lusterkiem. Zamyka się na magnez. Fajny gadżet! Do podkładu (bo krem BB to to nie jest) dołączono gąbeczkę, która okazała się najlepszym sposobem aplikacji kosmetyku.


Europejskie kremy BB przyzwyczaiły nas do lekkiej konsystencji i delikatnego krycia. Tu tego nie ma, dlatego napisałam wyżej, że żaden to BeBik. Podkład jest gęsty i bardzo dobrze kryje. Jak widać na zdjęciu, najjaśniejszy odcień, 21 vanilla, wpada w żółć, dzięki czemu ładnie maskuje rumień i zaczerwienienia. Dodatkowym atutem, oczywiście w odczuciu posiadaczki tłustej cery, jest matowe (ale nie płaskie) wykończenie. Tuż po aplikacji kosmetyk wygląda na twarzy bardzo ładnie, ale jestem pewna, że suche i normalne cery z tej formuły nie byłyby zadowolone. Myślę, że ten gęsty i dość ciężki produkt mógłby je wysuszać i podkreślać suche skórki.

Jak wcześniej wspomniałam, najlepszą metodą aplikacji tego podkładu jest gąbeczka. Kiedy próbowałam go nakładać pędzlem i palcami, smużył, właził mi w pory i osadzał się na włoskach na twarzy. Przy aplikacji gąbeczką wyglądał tak:


Szkoda, że nie przez cały dzień... Zwykle po około 4 godzinach zaczynałam się świecić i konieczne było puszczenie w ruch bibułek matujących. Zauważyłam też ogromną tendencję podkładu do ścierania się, jeśli zdarzyło mi się dotknąć twarzy. Bardzo brudził telefon. Najgorsze jest jednak to, jak wyglądał po 7-8 godzinach - zaczynał się ciastkować, warzyć i włazić w pory i linie na twarzy (np. linię uśmiechu). Ble. Kto chce podkład, który wygląda przyzwoicie tylko przez jakieś 4 godziny?


Przejdźmy teraz do propozycji Rimmela. Ten podkład zamknięto w zwykłej plastikowej kasetce z podwójnym dnem - pod częścią z podkładem znajduje się schowek na lusterko i gąbeczkę.


Podkład ten ma dużo lżejszą konsystencję od kosmetyku Bourjois. Odcień 100 Ivory to jasny beż bez przewagi żółtych czy różowych podtonów.


Podkład ma bardzo lekkie krycie. Z jednej strony nie ukryje naszych bolączek (choć delikatnie wyrówna koloryt cery), jeśli takowe mamy; z drugiej - wygląda na twarzy bardzo naturalnie, jak byśmy nic na skórę nie nakładały. Daje naturalnie świetliste wykończenie. Ja zaczynam się błyszczeć po około 3 godzinach, ale szybka akcja z bibułką rozwiązuje problem. Produkt delikatnie ściera się z twarzy, jeśli ją dotykami (np. rozmawiając przez telefon), lecz ze względu na jego lekkie krycie nie wygląda to nienaturalnie - nie widać plam na twarzy. Nawet pod koniec dnia, czyli po jakiś dziewięciu godzinach, twarz wygląda przyzwoicie, pomijając sebum - codziennego towarzysza cer tłustych jak moja.


Poleciłabym go wielbicielkom lekkich podkładów, gdyby był nadal dostępny :)

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Barry M, 358 Vintage Violet

Musiałam ocieplić zdjęcia, żeby jak najlepiej oddać kolor tego pięknego lakieru. Kiedy go noszę, nie mogę oderwać oczu od paznokci. Zdecydowanie dobry wybór ;)
 
Dostępność: Boots, Superdrug
Cena: 2,99 funtów
Pojemność: 10 ml
Kolor: fiolet podszyty brązem
Wykończenie: kremowe
Konsystencja: gęstawa
Pędzelek: klasyczny
Krycie: dwuwarstwowiec
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Revlon)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: na moich miękkich paznokciach 3 dni


Availability: Boots, Superdrug
Price: Ł2.99
Volume: 10 ml
Colour: purple with brown undertones
Finish: cream
Consistency: thick
Brush: classic
Coverage: a 2-coater
Drying time: not tested (I used Revlon quick dry top coat)
Removing: no problems
Durability: 3 days on my soft nails
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...