czwartek, 31 października 2013

October empties (2013)

  • Balea, krem do rąk mango. Krem był z edycji limitowanej, więc nie napisałam o nim osobnej opinii. Która swoją drogą nie byłaby bardzo przychylna, bo oprócz ładnego, owocowego zapachu i w miarę szybko wchłaniającej się konsystencji więcej plusów produktu nie dostrzegłam. Zwykły krem, przynosił moim suchym dłoniom tylko doraźną i krótkotrwałą ulgę.
  • Alterra, olejek brzoza i pomarańcza. Może nie hit, ale bardzo się z nim polubiłam. Miał piękny, pomarańczowy zapach i w stopniu wystarczającym nawilżał moją skórę. Dość szybko się wchłaniał, jak na olejek.
  • Superdrug, olejek do skórek. Ot, olejek. Doraźnie nawilżał i zmiękczał skórki, ale cudów nie było.
  • Bourjois, płyn micelarny. N-ta butelka. Ulubieniec od długiego czasu.
  • Dove, antyperspirant. Kolejne opakowanie. U mnie się sprawdza, daje mi poczucie komfortu przez cały dzień, a przy tym ładnie pachnie.
  • Bourjois, zmywacz do paznokci. Przeczytałam o nim u Joanny. Genialny zmywacz z gąbką w środku. Bardzo szybko usuwa lakiery kremowe, nieco wolniej shimmerowe. Do brokatów nie używałam. Zawiera w sobie olejki i nie wysusza paznokci ani skórek.
  • Elegant touch, bezacetonowy zmywacz do paznokci. Dobry, skuteczny zmywacz, ale wolę Bourjois.
  • Receptury Babuszki Agafii, jajeczna maska do włosów. Moja opinia. Przyzwoity produkt, ale tyła mi nie urwał. Bardzo denerwująca, rzadka konsystencja.
  • Alterra, mydło konwaliowe. Bardzo przyjemne. Spełniało swoje zadanie, nie wysuszało mi skóry, ładnie pachniało.
  • Isana Med, żel pod prysznic z olejkiem pomarańczowym. Jak wyżej.
  • Farmona, nivelazione, krem do stóp. Zwyklak. Przeciętnie nawilżał, szybko się wchłaniał, nie zwalniał procesu rogowacenia pięt.
  • Balance Me, krem do twarzy. Był dodatkiem do magazynu. W porządku produkt, ale nie czuję potrzeby zakupienia pełnowymiarowego opakowania.

Kolorówka:
  • Bourjois, podkład Healthy Mix serum. Moja opinia. Dobry podkład, ale nie sprawdzał się na mojej tłustej cerze pod względem długotrwałego utrzymywania ładnego wykończenia na skórze.
  • Flormar, puder sypki. Moja opinia. Dostałam sporą odsypkę od Hexxany. Nie zrobił na mnie takiego wrażenia, abym miała kupować pełnowymiarowe opakowanie. Nie dla mojej tłustej cery.

Próbki:

Krem do rąk L'Occitane był dodatkiem do magazynu. Nie sprawdzał się u mnie, nie nawilżał moich suchych dłoni. Sól Wellness & Beauty zużyłam do moczenia stóp. Nie mam zastrzeżeń. Próbki kremów do twarzy dostałam od Hexx. Odrzuciła mnie konsystencja kremu azjatyckiego. Był lepki, rolował się pod palcami, nie moje klimaty... O balsamie do ust Balance Me napisałam osobnego posta. Miałam wobec niego wysokie oczekiwania, których niestety nie spełnił...

To by było na tyle w październiku :)

środa, 30 października 2013

Bourjois, Healthy Mix Serum (51 light vanilla)

Jakieś dwa lata temu miałam klasyczny podkład Healthy Mix. Zużyłam go do ostatniej kropelki. Uwielbiałam, bardzo dobrze mi służył, mimo że nie jest dedykowany mieszanym cerom. Dlatego, mając w pamięci dobre wspomnienia, postanowiłam przetestować bardziej żelową w konsystencji wersję serum. I co z tego wynikło?


Zacznijmy od niekwestionowanych plusów produktu. Plastikowe (niezbijalne) opakowanie ze sprawnie działającą pompką, check. Jest higienicznie! Bardzo przyjemny, owocowy zapach, check. Świetny, wpadający w żółć, jasny kolor, który pięknie neutralizuje obszary naczynkowe, check. Lekka konsystencja nie sprawiająca żadnych problemów przy aplikacji, check. Brak zapychania, uczulania, check. Żadnego efektu maski i brzydkiego utleniania się, check. Ładne, rozświetlające wykończenie, check.

Dodam, że podkład zapewnia lekkie krycie. Ładnie wyrównuje koloryt cery, ale wyprysków nie zakamufluje. Tu potrzebny będzie korektor.


W świetle wielu wymienionych wyżej plusów wnioskować by można, że to dobry podkład. I owszem, tyle że... nie sprawdza się u mnie w jednym, bardzo istotnym aspekcie. Mam teraz inny typ cery niż te dwa lata temu. Obecnie jestem posiadaczką cery bardzo tłustej, a na takowej wersja HM serum nie sprawdza się w kwestii długotrwałego utrzymywania  ładnego wykończenia (nawet po przypudrowaniu). Tuż po nałożeniu podkładu skóra wygląda świetnie, promiennie, ale niestety zaczynam się brzydko świecić już po 2-3 godzinach od aplikacji podkładu :( Dlatego do produktu już raczej nie wrócę. Z drugiej strony myślę, że posiadaczki cer suchych i normalnych, poszukujące jasnych podkładów w żółtej tonacji, mogłyby być z mazidła bardzo zadowolone. Jest potencjał.



Znacie? Jakie są Wasze doświadczenia?

poniedziałek, 28 października 2013

Miss Sporty, clubbing colour, 344

  • Dostępność: lakier kupiłam w drogerii Superdrug
  • Cena: 1,99 funtów
  • Pojemność: 7 ml
  • Kolor: ot, kremowy fiolet
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: szeroki, płaski, ścięty na półokrągło - wygodny
  • Krycie:  dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: nie sprawdzałam, użyłam wysuszacza (Poshe)
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: niestety u mnie tylko 2 dni


  • Availability: I bought it in Superdrug
  • Price: Ł1.99
  • Volume: 7 ml
  • Colour: purple; cream finish
  • Consistency: just right
  • Brush: broad, comfortable
  • Coverage: a two-coater
  • Drying time: not tested (I used Poshe fast drying top coat)
  • Removing: no problems
  • Durability: only 2 days on my nails

sobota, 26 października 2013

Balance Me, rose otto intensive lip salve

Balsam do ust Balance Me był dodatkiem do jakiegoś brytyjskiego magazynu. Ponieważ ma bardzo ładny, naturalny skład, a normalnie kosztuje 12 funtów (czyli nie jest na moją kieszeń), nie mogłam przejść koło takiej okazji obojętnie ;)

Produktu używam mniej lub bardziej regularnie od kilku (3? 4?) miesięcy i właśnie go wykańczam, więc najwyższy czas napisać o nim kilka słów.


Balsam zamknięto w tubce. Nie jest to mój ulubiony typ opakowania (zdecydowanie wolę sztyfty), ale w tym przypadku z kosmetyku korzystało mi się dość łatwo; nic się nie wylewało a tubka się z czasem nie rozpadła. Mazidło ma postać jakby zagęszczonego olejku i bardzo apetycznie pachnie dżemem różanym. Na ustach zostawia błyszczącą warstewkę. Nie jest lepki.

Producent obiecuje sporo:
Discover our new, petroleum-free, 100% natural ultra-moisturising intensive lip salve. A daily beauty-must for salve addicts to plump, protect and smooth away dry patches on lips and leave them kiss-ably soft.
We’ve blended super hydrating 100% natural hyaluronic acid and highly emollient and protective pharma grade lanolin to plump and smooth; our trio of organic shea, mango and cocoa butters to soften and protect against the elements; vitamin and essential fatty acid-laden rosehip, jojoba and virgin coconut oils to soothe and hydrate with rose otto, rose geranium and palma rosa to calm and balance.
Apply daily as often as your lips demand. Our handy slanted applicator is ‘no mess’ and functional. For extra sensational lips, mix with your favourite lip colour on your finger tip, and apply to give lips a colourful, silky satin finish.
Balance Me uses the latest hi-tech natural ingredients and exquisite active aromas to create super natural anti-ageing skincare that delivers amazing results and brings your skin back into balance. (klik)

Kwestię składu łatwo zweryfikować. Na formułę mazidła składają się:
Lanolin, Ricinus communis (castor) oil***, Cocus nucifera (virgin coconut) oil***, Prunus amygdalus (sweet almond) oil, Cera alba (unrefined beeswax), Butyrospermum parkii (shea) butter***, Rosa canina (rosehip) fruit oil, Simmondsia chinensis (jojoba) seed oil, Mangifera indica (mango) seed butter, Theobroma cacao (cocoa) butter, Sodium hyaluronate, Rosa damascena (rose otto) oil*, Pelargonium roseum asperum (rose geranium) oil*, Cymbopogon martini (palmarosa) oil*, Lavandula angustifolia (lavender) oil*, Citrus reticulata (red mandarin) oil*, Cananga odorata (ylang ylang) oil*, Anthemis nobilis (Roman chamomile) oil*, Pogostemon cablin (patchouli) oil*, Tocopherol (vitamin E), Rosmarinus officinalis (rosemary extract), Geraniol**, Linalool**, Farnesol**, Citral**, Limonene**, Citronellol**, Benzyl benzoate**, Benzyl salicylate** * natural pure essential oil ** naturally occurring in essential oils *** certified organic ingredient (klik)

Mamy tu zatrzęsienie naturalnych olejków i maseł, lanolinę, kwas hialuronowy, witaminę E; nie ma PEG-ów, oleju mineralnego, wazeliny, itp. Nic dziwnego, iż myślałam, że taki skład przypadnie moim ustom do gustu. A jednak nie... Mazidło natłuszcza moje usta, ale kiedy z nich znika (po około godzinie) nie są one dogłębnie nawilżone. Działania regeneracyjnego również niestety nie zauważyłam. Jeśli zdarzy mi się troszkę zaniedbać usta, domowy peeling z miodu i cukru zdecydowanie lepiej radzi sobie z problemem (suche skórki, itp) niż naustne mazidło Balance Me. Na szczęście produkt dobrze spisuje się chociaż pod kosmetykami kolorowymi. Wiem, że nie wszystkim ustom służy wysokie stężenie oleju rycynowego i zastanawiam się, czy nie należę przypadkiem do tej grupy... Pozostaje mi cieszyć się, że kosmetyk był wliczony w cenę gazety :]

czwartek, 24 października 2013

Flormar, loose powder - puder sypki

Naprawdę sporą odsypkę sypkiego pudru Flormar w odcieniu 03 dostałam od Hexxany. Puder nie jest transparentny, ale kryjącym również nie można go nazwać. Trójeczka to taki naturalny, neutralny beż. Produkt wzięłam wraz z małym pędzelkiem kabuki do pracy i od ponad miesiąca używam go do popołudniowych poprawek. Przez ten czas zdążyłam wyrobić sobie o nim opinię...


Puder jest drobno zmielony, ale nie pyli za bardzo przy aplikacji (chyba, że nabiorę go za dużo na pędzel, ale staram się uważać). Nie jest to produkt matujący. Daje bardzo naturalne, satynowe wykończenie z lekkim, zdrowym glow. Muszę przyznać, że tuż po aplikacji buzia wygląda naprawdę ładnie i promiennie (nie widać na skórze pudrowej pierzynki; proszek nie zbiera się też w porach), ale niestety jest to dość krótkotrwały efekt. Już po około 2 godzinach po przypudrowaniu się sebum bierze górę i znowu zaczynam się świecić. Wielka szkoda, ale z drugiej strony producent nie przeznaczył produktu dla cer tłustych (takiej jestem posiadaczką) i nie obiecuje długotrwałego matu:

Puder sypki na bazie wody. Innowacyjna technologia, dzięki której woda zostaje zatrzymana w kulistych drobinkach pudru, zapewnia utrzymanie właściwej wilgotności skóry oraz naturalne, nieskazitelne i doskonałe wykończenie. Technologia mikronizacji pigmentu zapewnia bardzo cienką i lekką warstwę o wysokiej trwałości.

Cena: 25zł / 18g (źródło)

O ile wykończenie naprawdę mi się podoba, to nietrwałość tego efektu już trochę mnie frustruje. Nie zauważyłam też, aby puder pomagał w kwestii utrzymania nawilżenia cery, no ale jest to kosmetyk kolorowy, a nie krem, więc się nie czepiam. Na koniec dodam, że radzę uważać z ilością produktu. Nałożony (ja go wręcz wcieram w twarz pędzlem kabuki) na skórę cienką warstewką wygląda bardzo ładnie, ale jeśli przesadzimy z ilością, potrafi się utlenić do pomarańczu. Zdarzyło mi się to kilka razy przy pospiesznej aplikacji...

Ogólnie nie jestem pudrem zachwycona. Moim zdaniem nie sprawdzi się na tłustej cerze, gdyż najzwyczajniej w świecie przegrywa nierówną walkę z sebum. Możliwe za to, że posiadaczki cer suchych i normalnych będą zachwycone efektem, jaki potrafi dać ten produkt (na wizażu proszek zbiera naprawdę pozytywne noty, ma wiec wiele zadowolonych użytkowniczek). U nich ładny, zdrowy glow ma szanse utrzymać się na buzi znacznie dłużej...

wtorek, 22 października 2013

Taki tam makijaż ze Sleek Vintage Romance

Ostatnie 3 dni były przemiłe.Odwiedziły nas moje licealne Przyjaciółki. Przyleciały specjalnie z Polski, żeby zorganizować baby shower. Świetnie się bawiłam, a Małej na pewno spodobają się wszystkie prezenty :)

***
A dziś makijaż z soboty. Bo Ewelina prosiła o malunek z użyciem paletki Vintage Romance już jakiś czas temu, a ja nie mogłam się zmobilizować. Ostatnio ciągle jadę na trybie lenia. Czy ciąża to dobra wymówka? Nie wiem, ale naprawdę nic (totalnie nic) mi się nie chce... Zatem przepraszam, że to tyle trwało. Niestety wyszło tak, że jak już makijaż wzięłam i zmalowałam, nie było zbyt fajnego światła i zdjęcia są jakie są...

W obiektywnie Słomki:



 I samojebki:
 

Użyte cienie:


Kreski zrobiłam kredką z Avonu Słomki (supershock, Blackberry). Na ustach mam pomadkę Rimmela w odcieniu Nude Pink.

piątek, 18 października 2013

beauty uk, glam nails, 51 Smokey Lilac

  • Dostępność: swoją sztukę kupiłam w drogerii Superdrug
  • Cena: 1,99 funtów
  • Pojemność: 9 ml
  • Kolor: moim zdaniem to rozbielona lawenda, a nie, jak sugeruje nazwa, przybrudzony bez; wykończenie kremowe
  • Konsystencja: rzadkawa
  • Pędzelek: klasyczny,
  • Krycie: dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: nie wiem, wspomogłam się wysuszaczem (Poshe)
  • Zmywanie: bezproblemowe
  • Trwałość: pierwsze ubytki pojawiły się u mnie trzeciego dnia
Czy nie przypomina Wam ten przyjemniaczek Bon Bon od Ciate? A jest od niego tańszy i na moich paznokciach trwalszy...



  • Availability: I bought it in Superdrug
  • Price: 1.99 pounds
  • Volume: 9 ml
  • Colour: the name suggests lilac but in my opinion this is pastel lavender; cream finish
  • Consistency: thinnish
  • Brush: classic
  • Coverage: a two-coater
  • Drying time: I didn't test it (I used Poshe fast drying top coat)
  • Removing: no problems
  • Durability: 3 days
Smokey Lilac by beauty uk is kind of similar to Ciate Bon Bon but it is cheaper and lasts longer on my nails.

środa, 16 października 2013

Co nowego?

Dzieje się, dzieje. Dzieją się rzeczy małe i duże. Z rzeczy małych byłam w poniedziałek w banku i szybko, przy okazji, zahaczyłam o drogerię Superdrug. Tak strasznie kusiłyście nowymi paletami Barry M, że musiałam obejrzeć je na żywo. Paleta Natural Glow mnie nie przyciągnęła, gdyż cienie wydały mi się bardzo podobne do cieni z palety Oh So Special Sleeka, ale skusiłam się na inny wariant:



Potem przyszła paczka od Hexxany :* Dziękuję! Miałam dostać pędzelek Hakuro H15, ale Asia dodała mu liczne towarzystwo:




A wczoraj.... a wczoraj przyleciała do mnie Przyjaciółka, w blogosferze znana jako Słomka. Słomkini zgodziła się zastąpić mnie do końca sezonu w pracy, za co jestem ogromnie wdzięczna :*

Przyjaciółka przywiozła mi wiele smakołyków z Polski, od siebie i od Kataliny :* Tylko spójrzcie, co Kasia przysłała dla malutkiej:


Czyż ten sweterek nie jest cudowny? Mnie Kasia również uraczyła dobrociami:



Marmurki Lemax ogromnie mi się spodobały na blogach i Kasia je dla mnie zdobyła. Dziękuję :*

A od Słomki dostalam:


Wszystkie te rzeczy były na mojej wish-liście :)


Dzisiaj rano wyciągnęłyśmy kosmetyczki i zaczęłyśmy się malować...



Słomka zmalowała ślicznego dzienniaka z użyciem paletki Sleek Vintage Romance:



Serdecznie Was pozdrawiamy!


wtorek, 15 października 2013

Receptury Babuszki Agafii, jajeczna maska do włosów

Na maskę skusiłam się po przeczytaniu mnóstwa pozytywnych recenzji na blogach. Kupiłam ją w sklepie Kalina za 17,90 zł/300 ml. Ponieważ stosowałam ją średnio raz w tygodniu (nakładając na włosy na kilka minut - na czas prysznica), opakowanie wystarczyło mi na ponad 3 miesiące.


Od producenta:
Jajeczne proteiny intensywnie odżywiają włosy i skórę głowy
Żytni słód to niezastąpione źródło mikroelementów, wykazuje działanie regenerujące
Maska nadaje włosom blasku, ułatwia rozczesywanie, posiada silne działanie odżywcze

Maskę zapakowano w plastikowy, odkręcany słoik. Plastik jest cienki, tani, odkształca się. Zakrętka nie trzyma zbyt mocno, ale na szczęście pod nią znajduje się plastikowa przykrywka, która zabezpiecza produkt przed dostępem powietrza. Sama maska ma biały kolor i przyjemnie pachnie maślanymi ciasteczkami. Jej niezmiernie rzadka, lejąca konsystencja nieustannie doprowadzała mnie do szału. Mam wrażenie, że 1/3 opakowania produktu uciekła mi między palcami podczas prób nabrania go na dłoń i aplikacji na włosy. Konsystencja zdecydowanie na minus.

Samo działanie oceniam pozytywnie. Po użyciu maski moje włosy były błyszczące i ogólnie zdrowo wyglądały. Raczej nie nakładałam maski na skórę głowy, więc nie wypowiem się na temat jej wpływu na skalp. Nie odniosę się również do obietnic regeneracji, ponieważ moje włosy są zdrowe i nie narzekam na ich stan (nie używam suszarki, prostownicy, lokówki, kosmetyków do stylizacji). Nie wiem również, czy produkt ułatwia rozczesywanie, bo czeszę swoje proste kłaki już po wyschnięciu, unikając w ten sposób ryzyka uszkodzeń mechanicznych podczas rozczesywania włosów na mokro.

Maska nie zaserwowała mi żadnych podrażnień ani łupieżu.


Jest to dobry produkt o zachęcającym składzie. Na pewno sprawdzi się na niezniszczonych włosach, które lubią się z proteinami. Czy zregeneruje włosy zniszczone? Nie mam pojęcia, tu muszą wypowiedzieć się posiadaczki takich czupryn. Największym minusem maski jest zbyt wodnista konsystencja, która naprawdę utrudnia korzystanie z mazidła.

Nie wykluczam powrotu do tego kosmetyku, ale też nie szaleję specjalnie na jego punkcie i nie czuję potrzeby robienia tego od razu. W sumie maska Kallos latte za 5 zł sprawdzała się na moich włosach bardzo, bardzo podobnie, choć oczywiście ma bardziej chemiczny skład. Coś za coś...

niedziela, 13 października 2013

Nail polish designed by Barbara Daly for Tesco, whimsy

Lakier dostałam w upominku od hotelowej klientki. Nowy i nieużywany :)
  • Pojemność: 11 ml
  • Kolor: rodzina taupe, kawa z mlekiem; wykończenie kremowe
  • Konsystencja: rzadkawa
  • Pędzelek: klasyczny
  • Krycie: dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Poshe)
  • Zmywanie: bezproblemowe
  • Trwałość: 3 dni


This nail polish was a gift from a guest who stayed in the hotel in which I happen to work.
  • Volume: 11 ml
  • Colour: taupe family; cream finish
  • Consistency: thinnish
  • Brush: classic
  • Coverage: a two-coater
  • Drying time: not tested (I used Poshe fast drying top coat)
  • Removing: no problems
  • Durability: 3 days

piątek, 11 października 2013

O dwóch kredkach-zwyklaczkach: Eyeko skinny eyeliner oraz konturówka Paese

Dziś opowiem Wam o tych dwóch koleżankach:


Kredkę Eyeko dostałam od Hexxany :* Nie znam jej ceny ani pochodzenia. Kredkę Paese mam z zeszłorocznego PaeseBoxa (w cenie 29 zł Paese przysyłało 6 losowych kosmetyków kolorowych o łącznej wartości ponad 60 zł).

Jak widzicie już w tytule, kredki te nie rozkochały mnie w sobie, ale też nie uważam, aby były totalnie złe...

Zacznę może od ich największych atutów, czyli odcieni (właściwie ze względu na kolory z tymi produktami się nie rozstałam). Niestety nie wiem, jaką nazwę/numerek ma kredka Eyeko, ponieważ nie ma na niej żadnego oznaczenia. Kolor mojego egzemplarza jest bardzo ciekawy i dość oryginalny - szarość podszyta zielenią. Podoba mi się w zestawieniu z moją tęczówką. Z kolei konturówka nr 6 od Paese to chłodny fiolet z nienachalnymi srebrnymi drobinkami. Całkiem przyjemna alternatywa do czerni...

Eyeko:

A teraz dowiecie się, czemu uznałam kredki za "zwyklaczki".

Zacznijmy od konsystencji. Kredka Eyeko nie jest ani twarda, ani miękka. Nie sunie zupełnie gładziutko po powiece, ale nie mogę uznać, że aplikacja jest problematyczna. Niestety nie da się za bardzo tej kredki rozetrzeć; od razu się ściera, znika. Z kolei rysik kredki Paese to już twardziel. Jego twardość nie uniemożliwia aplikacji na powiekę, ale ponieważ nie możemy produktu zbyt mocno docisnąć do skóry, kreska traci na pigmentacji. Dodatkowo jej również nie da się za bardzo rozetrzeć. Dobrze chociaż, że obie kredki dają się bez problemu zatemperować.


Paese:

Trwałość produktów nie powala. Przy mojej opadającej powiece aplikowanie ich na gołą powiekę zupełnie mija się z celem, gdyż już po kilku minutach zaczynają się mocno kserować. Nałożone na cienie wyglądają dobrze przez kilka (około 5) godzin, po czym również zaczynają się delikatnie kserować. Na dolnej powiece trzymają się za to bez problemu - o ile przyklepie się je dodatkowo cieniami. Na linii wodnej kredek nie stosowałam.

Na temat wydajności się nie wypowiem, bo po kredki nie sięgam z jakąś niesamowitą regularnością. Goszczą na moich powiekach, kiedy mam ochotę na takie kolory lub kiedy ich odcienie pasują do reszty makijażu.

Jak widać, kredkom daleko do ideału. Kolory jednak mają naprawdę świetne (dobrze komponujące się z moją tęczówką), więc nadal zamierzam z nich korzystać :)

środa, 9 października 2013

E-naturalne.pl, peeling enzymatyczny z owoców tropikalnych

Dziś będą ochy i achy, ponieważ ten produkt to zdecydowanie moje odkrycie roku. Uwielbiam :)

Od producenta:
Peeling enzymatyczny z owoców tropikalnych posiada moc natury ananasa i papai.
Peeling z enzymami owocowymi działa oczyszczająco na powierzchnię skóry, usuwa martwe komórki naskórka oraz stymuluje procesy odnowy skóry.
Połączenie enzymów papainy (zawartej w owocach papai) i bromelainy (pozyskiwanej z owoców ananasa) pozwoliło uzyskać produkt o dużej skuteczności działania, będącej efektem komplementarnego działania proteolitycznego obu enzymów, natomiast zawarte w peelingu oligosacharydy zapewniają utrzymanie właściwego nawilżenia skóry.
Aromatyczny peeling enzymatyczny połączony z mączką ryżową delikatnie oczyszcza, rozświetla skórę, stymulując zmysły zapachem tropikalnych owoców dojrzewających w promieniach gorącego słońca.
Polecamy w zabiegach spa, rytuałach wellness.
Peeling działa łagodnie i tonizująco - również dla bardzo wrażliwej skóry.

Skład:

  • Sproszkowane algi
  • Thali'source
  • Wyciąg z papai i ananasa
  • Mączka ryżowa (klik)


Na początek skusiłam się na słoiczek o pojemności 30 g, za który zapłaciłam 13,90 zł. Wystarczył mi na około 8 użyć.

Peeling ma postać białego proszku, który należy zmieszać z wodą (ja używałam mineralnej). Taką mieszankę nakładamy na twarz na 10-15 minut, a potem zmywamy wodą. Produkt schodzi bardzo łatwo. 

Proszek cudnie pachnie - coś jak ananas zmieszany z kwiatami. Zapach jest słodki i intensywny, w moim odczuciu bardzo przyjemny.

No i działanie - to jest fantastyczne. Po zmyciu peelingu skóra jest oczyszczona, rozświetlona, bardzo przyjemna w dotyku, ma wyrównany koloryt, pory są delikatnie ściągnięte... No po prostu cudo! Użyte potem kremy czy maseczki o wiele lepiej się wchłaniają. Produkt radzi sobie nawet z rozpuszczeniem większych skórek. Nie podrażnił mnie, nie uczulił.

Jak dla mnie jest to najlepszy peeling enzymatyczny, z jakim się zetknęłam. Nie widzę w tym kosmetyku żadnych minusów i serdecznie go polecam :)

poniedziałek, 7 października 2013

Przeczytane we wrześniu oraz brzuchasty apdejt :)

Ostatnia dostępna dla czytelników część Pieśni Lodu i Ognia. Dwie kolejne jeszcze nie zostały napisane i wydane. Oby stało się to jak najszybciej! Saga jest fantastyczna. Szczerze podziwiam wyobraźnię autora, który wykreował tak ciekawy świat z tak wieloma barwnymi postaciami. Książek nie da się czytać bez emocji i zaangażowania. Dodatkowo losy kolejnych bohaterów są kompletnie nieprzewidywalne. Chcę jeszcze; chcę wiedzieć, co było dalej...













Przeczytałam również coś z naszego rodzimego podwórka - cykl inkwizytorski Jacka Piekary. Cóż, kocham gatunek fantasy, więc po Piekarę musiałam prędzej czy później sięgnąć. I powiem, co następuje: warto było przeczytać, ale nie wyniosłam z lektury zbyt wielu pozytywnych emocji. 

Piekara stworzył w cyklu alternatywny świat, w którym Jezus zeszedł z krzyża i ukarał swoich oprawców. Przedstawione wydarzenia dzieją się w rzeczywistości bardzo przypominającej średniowiecze. Główny bohater i jednocześnie narrator prawie wszystkich opowiadań, Mordimer Madderdin, jest inkwizytorem. Poluje na czarownice, wampiry, demony. Ma kilku raczej nieprzyjemnych kompanów. Sam jest w moim odczuciu postacią dość antypatyczną. Nieustannie drażniła mnie jego fałszywa skromność, skłonność do przesady i wyolbrzymiania, zbyt wysokie mniemanie o sobie, lekceważące podejście do kwestii życia i śmierci...

Książki cyklu podzielone są na krótkie, kilkudziesięciostronicowe opowiadania. Jedne są lepsze, inne gorsze. Niektóre opowiadania były dość wciągające, inne niestety nudne, jeszcze inne - raczej przewidywalne. Jednym słowem, nierówny poziom.

Ostatnie, co mnie w cyklu nie ujęło to fakt, że doskonale czuć, że autor jest mężczyzną. Nie lubię generalizować, ale te książki są bardzo męskie jeśli chodzi o sposób myślenia i przekazu, i jestem przekonana, że lepiej przemówią jednak do męskiego odbiorcy. Język opowiadań również mnie nie kupił. Niby sarkastyczno-ironiczny, co zwykle lubię, ale ostatecznie do mnie nie przemówił.

Warto było zapoznać się z tymi dość klasycznymi jeśli chodzi o polską fantastykę pozycjami, ale powrotu nie będzie (a np. do Sapkowskiego zdarza mi się wracać...).

***

 Dla zainteresowanych, ja na około miesiąc przed wyznaczoną datą porodu. Jestem naprawdę duża, choć wagowo nie jest źle - od 9. tygodnia ciąży przybyło mi 9 kg. Zdjęcie zostało zrobione w pracy :)


sobota, 5 października 2013

Ciate, paint pots, bon bon

Zeszłoroczny dodatek do brytyjskiego magazynu...
  • Pojemność: 13,5 ml
  • Kolor: rozbielona lawenda z brązowymi i szarymi podtonami; kremowe wykończenie
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: klasyczny, dość wygodny
  • Krycie: dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: nie wiem, wspomogłam się wysuszaczem (Poshe)
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: niestety ten pan nie chciał trzymać się moich paznokci i zaczął się z nich złuszczać drugiego dnia :(


This nail polish was added to a British magazine last year.
  • Volume: 13.5 ml
  • Colour: pastel lavender with brown and grey undertones; cream finish
  • Consistency: just right
  • Brush: classic, quite comfortable
  • Coverage: a two-coater
  • Drying time: I didn't test it (I used Poshe fast drying top coat)
  • Removing: no problems
  • Durability: unfortunately it lasted on me only 2 days

środa, 2 października 2013

Zużycia września 2013

Kolorówka i saszetki:

  • Essence, colour & go, 27 no more drama oraz OPI pedal faster Suzi!
  • odsypki pudrów MAC prep + prime transparent finishing powder i Kryolan anti-shine powder, które porównałam tutaj
  • błyszczyk Essence stay with me 05 i like cotton candy; moją opinię znajdziecie tutaj; bardzo ten błyszczyk lubiłam i odpowiadał mi jego wpadający w fuksję kolor
  • błyszczyk Isana bronze; lekko barwił usta na kolor capuccino, zostawiał na nich delikatny połysk, dawał uczucie nawilżenia, nie kleił się, miał przyjemny, czekoladowy zapach, ale był bardzo nietrwały (znikał po około pół godzinie)
  • tusz Paese Supralash; moja opinia o tej MASAKRZE tutaj; tusz nie jest zużyty, ale nie chce mi się z nim męczyć, więc go po prostu wyrzucam
  • eyeliner Catrice 040 Go, Get Bronzed; pisałam o nim tutaj; uwielbiałam gagatka i bardzo mi smutno, że nie jest już dostępny...


Pielęgnacja:


  • antyperspirant Dove, wersja z granatem - lubię i wracam regularnie; daje mi poczucie świeżości przez cały dzień
  • Flos-Lek, dr Stopa, sól cynamonowa rozgrzewająca; moja opinia; najlepsza sól do stóp, jaką do tej pory stosowałam
  • Avon, Advance Techniques, serum na suche i zniszczone końcówki; moja opinia; dobry produkt, jeśli użytkownik ma wobec niego realistyczne oczekiwania; pięknie pachnie
  • Neom, organiczny krem do rąk; to był dodatek do brytyjskiego magazynu; krem bardzo ładnie pachniał i szybciutko się wchłaniał, ale dla moich problematycznych dłoni był za lekki i nawilżał je jedynie na kilkanaście minut
  • Organique, maska algowa z papają; opinia tutaj; REWELACJA, kocham, uwielbiam, polecam
  • Radox, żel pod prysznic pomarańcze i drzewo herbaciane; mył, tu się nie przyczepię, ale zapach miał okropny! Liczyłam na orzeźwienie, dostałam żel o zapachu Domestosa...
  • Sarakan, przeciwpróchniczny płyn do płukania jamy ustnej; kupiłam go w Holland & Barret; nie zawierał alkoholu, był ziołowo-miętowy w smaku i ładnie odświeżał oddech
  • E-naturalnie, tonik do cery naczyniowej z ekstraktem z czarnego bzu; moja opinia; dobry, ale nie powalił mnie na łopatki
  • Ziaja intima, płyn do higieny intymnej ochrona przeciwbakteryjna; spełniał swoją funkcję, ale denerwowała mnie jego bardzo rzadka, wodnista konsystencja
  • "rybki" Dermogal - olejku używałam jako dodatek do masek glinkowych lub na twarz pod maski algowe; trudno mi powiedzieć, w jakim stopniu wpływa na moją cerę, ale chętnie po rybki sięgam w opisanym tu charakterze, mimo zapachu starych skarpet


Kosmetyki, których zostało mi na jedno-dwa użycia, wykończę je na dniach, więc od razu naskrobię o nich kilka słów i pozbędę się opakowań, kiedy się skończą:

  • Lavera, basis sensitiv, pasta do zębów z organiczną jeżówką i propilisem; moja opinia, ta pasta to jakaś pomyłka - jest słodka w smaku, ma okropną, ziarnistą konsystencję, jest zbyt łagodna i absolutnie nie odświeża oddechu
  • Isana, pomarańczowy krem do rąk; nie pisałam osobnej recenzji, bo krem pochodził z edycji limitowanej i już dawno nie jest dostępny; mazidło ładnie pachniało, szybko się wchłaniało i niestety dla moich problematycznych dłoni było za mało nawilżające, bardzo szybko po aplikacji zaczynałam odczuwać dyskomfort i ściągnięcie skóry
  • Ziaja Sopot, balsam brązujący relaksujący; moja opinia; stosowany właściwie i z umiarem daję bardzo ładną opaleniznę
  • Garnier, Ultra Doux, szampon i odżywka cytryna i biała glinka; moja opinia; przyzwoity duet; nie ma efektu wow, ale kosmetyki się sprawdzają
  • Pat & Rub, Sweet, Balsam do ciała zapobiegający rozstępom i uelastyczniający skórę mamy w ciąży; moja opinia; produkt genialnie nawilża i uelastycznia skórę; jego jedyną wadą jest brzydki zapach; po przecięciu tubki okazało się, że w środku było go jeszcze całkiem sporo, jest naprawdę wydajny
  • Flos-Lek, żel arnikowy; moja opinia; stosowałam go pod krem na noc, żeby jeszcze bardziej wzmocnić naczynka (stosowany samodzielnie jest zbyt mało nawilżający)

Uff, to wszystko :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...