poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Vianek, nawilżający żel do higieny intymnej

W zeszłym roku pisałam Wam, jakim odkryciem był dla mnie łagodny żel do higieny intymnej z Sylveco (klik). Cieszyłam się ogromnie, że mi służył, bo niestety należę do grona kobiet, które z tego typu kosmetykami muszą uważać, jeśli nie chcą borykać się ze swędzeniem czy pieczeniem okolic intymnych.

Z przyjemnością mogę tu napisać, że już  nie jestem "skazana" na fioletowy Lactacyd, Perfectę dla mam czy właśnie Sylveco. Mam jeszcze do wyboru nawilżającego Vianka. Super!


A bardzo mi ten produkt podpasował, bo jest gęstszy niż (zbyt) wodnisty Sylveco, ale przy tym nadal łagodny i skuteczny. Nic dziwnego, tu też w składzie nie znajdziemy agresywnych detergentów. 

Kosmetyk ma postać żelu i prawie się nie pieni, do czego już zdążyłam się przyzwyczaić. Opakowanie gra - pompka dziala, wygląda estetycznie, jest w porządku.

Nic nie szczypie, nie swędzi, jest idealnie!

niedziela, 29 kwietnia 2018

Bielenda, Rose Care, Olejek różany do cery wrażliwej

Mam dobrą wiadomość dla tych z Was, którzy lubią olejki w pielęgnacji. Pewien ciekawy okaz jest dostępny od ręki w Rossmannie za 26,49 zł/15 ml, a do tego produkuje go znana polska marka - Bielenda. Oto on, olejek brzoskwiniowy różany.


Wiecie co? Jest dobrze. Począwszy od opakownia, a na składzie i właściwościach skończywszy. Wspomniane opakowanie jest cudownie kobiece i bardzo przyjemne dla oka. Sam olejek mieszka w szklanej buteleczce z pipetą. Produkt jest bezbarwny i ma delikatny, lekko kwaskowaty zapach.

Jak na olejek jego konsystencję można uznać za lekką. Tak, zostawia na skórze film, ale delikatny. Ładnie nawilża naskórek. Z powodzeniem stosowałam ten kosmetyk do nawilżania i natłuszczania skóry twarzy, szyi i dekoltu, skórek wokół paznokci, a także dodawałam do masek, i w każdej z wyznaczonych ról sprawdził się bardzo dobrze. 

Skład też ma całkiem do rzeczy:


Moim zdaniem zdecydowanie warto zwrócić na ten olejek uwagę. Nawet mimo tego, że z nazwy jest różany, co może być mylące, skoró różanego oleju nie jest w nim najwięcej. Najważniejsze, że robi, co ma robić i spełnia obietnice producenta.

Znacie?

środa, 25 kwietnia 2018

OPI, Malaysian Mist & Bubble Bath

Oba nudziaki trafiły do mnie od Hexxany :* Ponieważ są bardzo do siebie podobne, zrobiłam małe porównanie. Od razu zdradzę, że Bubble Bath podoba mi się bardziej; jakoś ładniej zgrywa się z moim odcieniem skóry.
  

Malaysian Mist
Bubble Bath
Pojemność
15 ml
15 ml
Kolor
Lekko łososiowy, transparentny róż
Jasny, transparentny róż
Wykończenie
kremowe
kremowe
Konsystencja
rzadka
rzadka
Pędzelek
szeroki
szeroki
Krycie
Można stopniować od lekkiego (1 warstwa) po krycie w około 90 % (3 warstwy)
Można stopniować od lekkiego (1 warstwa) po krycie w około 90 % (3 warstwy)
Wysychanie
Z wysuszaczem - szybkie
Z wysuszaczem - szybkie
Zmywanie
Bez problemów
Bez problemów
Trwałość na miękkich, łamliwych, łuszczących się paznokciach
2 dni
2-3 dni




po lewej Bubble Bath; po prawej Malaysian Mist 

 

Malaysian Mist
Bubble Bath
Volume
15 ml
15 ml
Colour
Salmonish, transparent pink
Light, transparent pink
Finish
cream
cream
Consistency
thin
thin
Brush
broad
broad
Opacity
Varies depending on the number of layers
Varies depending on the number of layers
Drying time
With a quick dry top coat - fast
With a quick dry top coat - fast
Removing
No problems
No problems
Durability on my soft, weak nails
2 days
2-3 days

sobota, 21 kwietnia 2018

Evree, DeepMoisture, głęboko nawilżający krem do rąk do bardzo suchej i szorstkiej skóry

Z nazwy krem Evree zamknięty w turkusowej tubce jest produktem idealnym dla mnie. Niestety tylko z nazwy. Moim zdaniem jest dużo lżejszy i zauważalnie mniej skuteczny od kolegów z serii Instant Help, MaxRepair oraz TotalNutrition.


Podejrzewam, że musi być w nim procentowo naprawdę dużo wody w odniesieniu do innych składników, bo ta biała, słodko pachnąca emulsja jest dość rzadka i wchłania się całkowicie z prędkością błyskawicy, co kremy z dużą zawartością mocznika (który tu występuje na drugim miejscu w składzie) nie mają w zwyczaju.

Moim sucholcom stosowanie tego kosmetyku nie dało absolutnie żadnych korzyści; ani krótko-, ani długofalowych. Spośród czterech różnych kremów Evree, które przetestowałam, ten uważam za zdecydowanie najsłabszy. I stawiam marce pytanie: po co mnożyć różnych kremów do rąk, skoro macie już naprawdę skuteczne sztuki (InstantHelp) w ofercie?

Macie jakieś doświadczenia z tym gagatkiem?

środa, 18 kwietnia 2018

Ulubieńcy minionej zimy | Vianek, Estee Lauder, IOSSI, Bandi, Yves Rocher, Podopharm, NARS, Burberry

Tak, ten post miał powstać w okolicach pierwszego dnia wiosny. Tak, jak zwykle zdarzyło się życie i nie było kiedy zebrać myśli. Aż do teraz. Zdaje się, że w ogóle będę pisać nieregularnie, w miarę możliwości, od przypadku do przypadku. Być może rzadziej niż bym chciała, ale całkowicie rezygnować z tego mojego hobby jeszcze nie chcę, więc po prostu spodziewajcie się ode mnie frustrującej nieregularności ;)

A tak w ogóle to bardzo, bardzo się cieszę, że już po zimie. Jestem stworzeniem słońco- i ciepłolubnym.

A teraz przejdźmy do ulubieńców minionego sezonu, co by go podsumować, z nim się pożegnać i wyrzucić go z pamięci.

NARS, bronzer Laguna (klik)


Bronzer Laguna towarzyszył mi przez całą zimę. Bardzo podobał mi się kolor i efekt na twarzy. Nie jest ani za chłodny, ani za ciepły, więc nadaje się zarówno do konturowania jak i dodania twarzy nieco koloru. Takie bronzery zdecydowanie lubię najbardziej. Zawiera mikroskopijne drobinki, których nie widać na skórze. Ich zadaniem jest nadanie produktowi ładnego wykończenia. Na mnie Laguna utrzymuje się do około ośmiu godzin i znika równomiernie, bez plam. 


Burberry, Cat Lashes


To jeden z moich gwiazdkowych prezentów. Bardzo dobry tusz! Lekko pogrubia rzęsy, ładnie je wyczesuje, nie sypie się, nie kruszy, nie rozmazuje. Daje naprawdę przyjemny efekt końcowy, który jeszcze Wam pokażę.


Vianek, odżywczy płyn micelarny tonik 2 w 1


Kolejny świetny (po nawilżającym) micel od Vianka. Again, dobry skład, szybkie i skuteczne działanie, nie wysusza, nie podrażnia, nie irytuje naczynek. Rzeczywiśce doskonale sprawdza się w roli toniku.


Vianek, nawilżający tonik-mgiełka do twarzy (klik)


Polubiłam się z ichnimi micelami, zaprzyjaźniłam się również z tonikiem. Ma ładny skład, przyjemny zapach, lekko żółtawy kolor, nie uderza po kieszeni, rzeczywiście delikatnie nawilża i mieszka w butelce z atomizerem, który jednak nie daje lekkiej mgiełki, a po twarzy chlusta, co świetnie dobudza rano. Bardzo przyjemnie mi się go używało.


Estee Lauder, Advanced Night Repair Eye, Advanced Night Repair Synchronized Recovery Complex II, Night Wear Plus 3-Minute Detox Mask, Day Wear Advanced Multi-Protection Anti-Oxidant Creme, Night Wear Plus Anti-Oxidant Night Detox Creme (klik)


W podlinkowanej notce opisałam pokrótce każdą z miniatur z tego zestawu. Tutaj, w ramach podsumowania, napiszę tylko, że doskonale sprawdziły się na szybko odwadniającej się od zimna i grzejników cerze, utrzymując ją w wyśmienitym stanie. Naprawdę byłam pod wrażeniem.


IOSSI, aksamintna róża, krem regenerująco-nawilżający z acerolą, różą i algami (klik)


Na pewno nikogo tą pozycją nie zaskoczyłam. Moja naczynkowa cera zdaje się bardzo lubić różę. A jeśli jest ona zawarta w naturalnym kosmetyku polskiej produkcji, cóż, w to mi graj! Stosowałam krem IOSSI na noc, bo na dzień sięgam po filtry. Szybko dostrzegłam jego moc. W kilka dni doprowadził moją skórę do siebie po choróbsku, czyli optymalnie ją nawilżył i zregenerował zdziesiątkowany katarem nos. Na tym jednak nie koniec. Każdego ranka patrząc na siebie w lustrze widziałam, jak stopniowo poprawia się faktura skóry. Naskórek zrobił się zauważalnie gładszy i przyjemny w dotyku, skóra zyskała na zdrowym, wewnętrznym blasku i wyglądała naprawdę dobrze. Poza tym krem świetnie łagodził grę naczyń, dzięki czemu rumień nie dawał mi się mocno we znaki, nie pojawiły się nowe "pajączki", a cera miała bardziej wyrównany koloryt.


Bandi, krem ochronny z probiotykami SPF 30


Zimą zazwyczaj wystarcza mi SPF 30. Tym razem ochronę tę znalazłam w kremie Bandi, który odpowiada mi również pod wielona innymi względami. Jest gęsty i nie da się go nałożyć cienką warstwą, co w przypadku filtrów jest bardzo dobrą rzeczą. Przy swojej gęstości produkt nie obciąża w żaden sposób cery. Nie jest tłusty, a wręcz daje matowo-satynowe wykończenie na twarzy, a makijaż nosi się na nim bajecznie. Kosmetyk nie wususza skóry i nie szkodzi jej w żaden inny sposób. Nie spodziewałam się, że będę z niego aż tak zadowolona.


Yves Rocher, Riche Creme, Comforting Anti-Wrinkle Cream (klik


Nie jest mi specjalnie po drodze z marką Yves Rocher; nie mam zaufania do ich kosmetyków. Dlatego pokazany tu krem pod oczy stanowił dla mnie pozytywne zaskoczenie. Przy pierwszym zetknięciu wydał mi się lekki, a co za tym idzie - mało odżywczy. Podczas regularnego używania okazało się jednak, że to pierwsze wrażenie było bardzo mylne. Kosmetyk naprawdę dobrze nawilżał. Znakomicie spisywał się pod makijażem, a stosowany nieco grubszą warstwą na noc rzeczywiście nawilżał i koił, dzięki czemu skóra była elastyczna. Oczywiście zmarszczek mi nie wyprasował, ale jestem realistką i nie miałam podobnych oczekiwań.


Podopharm, maska do dłoni i stóp z mikrosrebrem (klik


Zima to ciężki czas dla moich wymagających dłoni. Na szczęście miały sprzymierzeńca w postaci marki Podopharm i ich produktu z mocznikiem i mikrosrebrem. Kiedy sięgnęłam po ten krem, moje dłonie przdstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Były przesuszone do tego stopnia, że samoistnie pękała mi skóra, z plamami egzemy, pomarszczone jak u staruszki. I to pomimo regularnej pielęgnacji - tak po prostu reagują na zimno, grzejniki i detergenty (płyny do zmywania naczyń bardzo masakrują mi dłonie). Wystarczyły dosłownie ze trzy aplikacje abym odczuła i dostrzegła wyraźną różnicę. Mimo iż krem był dość tłusty, moje dłonie wchłaniały go niemal całkowicie i zostawał mi na nich jedynie delikatny film typu "niewidzialne rękawiczki". Od razu po aplikacji odczuwałam ogromną ulgę, znikało uczucie skóry za małej o kilka rozmiarów. Wspomniane niewidzialne rękawiczki utrzymywały się przez całkiem długi czas - nie musiałam sięgać po kosmetyk po każdym myciu rąk. Przy regularnym używaniu kilka razy dziennie z biegiem czasu stan skóry bardzo się poprawił - znikły przesuszenia, zagoiły się ranki i egzema, naskórek zrobił gładszy i przyjemniejszy w dotyku. 


Podopharm, regenerujące serum do stóp (klik)


Serum miało przyjemny zapach werbeny i nie chłodziło stóp. Stosowałam je na noc grubą warstwą z bardzo dobrymi rezultatami. Skóra moich stóp jest sucha i wykazuje ogromną tendencję do błyskawicznego rogowacenia w newralgicznych miejscach, na przykład na piętach. Serum Podopharm moje stopy bardzo ładnie nawilżało, uelastyczniało naskórek i spowalniało proces rogowacenia.


To by było na tyle. Znacie któryś z wymienionych tu kosmetyków?

wtorek, 10 kwietnia 2018

Podsumowanie zużyć marca. Zdobycze marca.

Od tygodnia zbieram się do stworzenia tego wpisu, ale do tej pory obowiązki zawodowo-prywatne skutecznie mi to uniemożliwiały. Ponieważ teraz mam kilka minut dla siebie, skawpliwie korzystam, żeby pokazać Wam, czego mi w marcu ubyło, a co przybyło.

Zmywacz do paznokci marki własnej drogerii Superdrug nie jest ani specjalnie dobry, ani zły. Robotę robi, choć wolniej niż np. zmywacz Isany.

Z kremem BB INMND Beauty Elements, o którym pisałam tutaj, nie polubiłam się do samego końca i zużyłam mieszając z kremem nawilżającym. Nałożony samodzielnie robił mi pudrową maskę na twarzy, zbierał się we wszelkich porach, na włoskach oraz podkreślał niedoskonałości. Zmieszany z kremem nie zastygał i zbierał się w liniach na twarzy, ale przynajmniej "jakoś" wyglądał przez godzinę czy dwie. Cieszę się, że się skończył.

Pomadkę Revlon Colorburst Balm Stain w odcieniu 001 Honey pokazywałam tutaj. Zauważyłam, że im bliżej byłam końca, tym sztyft coraz bardziej się utleniał i pomadka ciemniała. 

Konturówkę do ust Golden Rose Dream Lips Lipliner (klik) wyrzucam, bo jest sucha i drapiąca. Mam lepsze i po tę w ogóle nie sięgam.


 Pasta do zębów Meridol była w porządku. Zawiera fluor, ale była łagodna dla dziąseł, na czym mi zależało.

Olejek myjący z Biochemii Urody to mój wielki hit. Notkę na jego temat (klik) napisałam w 2012 roku! Uwielbiam rozpuszczać tym produktem makijaż, a  potem ewentualnie "poprawić" micelem przy cięższym makijażu oczu. Olejek szybko i skutecznie rozpuszcza cały brud na twarzy, a przy tym pięknie pachnie pomarańczami. Wracam do niego od lat.

Krem Aksamitna Róża marki IOSSI, który miałam w wersji miniaturowej, również podbił moje serce (klik). Produkt świetnie nawilżał i regenerował skórę, poprawił jej fakturę, łagodził rumień i pracę naczyń. Naskórek zrobił się gładki i miły w dotyku oraz wyglądał zdrowo i promiennie.











Niestety po ciąży została mi potliwość. Pocę się zarówno w dzień, jak i w nocy. Dlatego na noc, po wieczornym prysznicu, zabezpieczam się dezodorantami. Ten z Fenjal to chyba mój ulubieniec z tej kategorii. Jest przyjemny w stosowaniu i ma piękny gruszkowy zapach. Kiedy się budzę rano, nie czuję od siebie zapachu potu, więc działa w godzinach bardzo niskiej aktywności.

Kremu do stóp w piance Podopharmu użyłam tylko kilka razy i byłam przyjemnie zaskoczona, że tak lekka formuła potrafi skutecznie nawilżyć wymagające stopy. Niestety po tych kilku użyciach zepsuł mi się dozownik i najpierw wylała mi się z opakowania lawa produktu (ale na pewno nie wszystko, co było w środku), a potem już nic nie chciało wychodzić, mimo moich starań. W końcu się poddałam.

O serum antycellulitowym Organique pisałam w poprzednim poście (klik). Produkt wydawał się obiecujący, ale skończył mi się dosłownie po dziesięcu dość oszczędnych użyciach, więc nie zdążyłam nawet wyrobić sobie o nim zdania.

Nie do wiary, ale to był mój pierwszy w życiu antyperspirant Lady Speed Stick. Był OK, dawał radę tak do 8 godzin, co nie jest złym wynikiem.

Szampon Isany miałam u rodziców i stosowałam podczas pobytów w Polsce. Był OK, ale niczym mnie nie zachwycił. Po nim też swędziała mnie skóra głowy, ale nie tak wściekle, jak po większości drogeryjnych szamponów.

Micela Mixy krótko opisałam tutaj. Był skuteczny i nie podrażniał. Czego chcieć więcej? 

Trzyminutowa maska detoksykująca Estee Lauder (klik) sprawiła na mnie dobre wrażenie. Miniatura wystarczyła mi na sześć użyć. Maska miała postać zielonkawej pasty (opiera się na glince) o ogórkowym zapachu. Po każdej sesji moja skóra była oczyszczona, rozjaśniona, rozświelona, miła w dotyku i o ładniejszym kolorycie. Produkt ładnie oczyszczał i obkurczał pory oraz podsuszał wypryski, a przy tym w żadnym stopniu mnie nie podrażniał. Słowem, działał jak dobra glinka. Ogromny plus za to, że nie trzeba było jej zwilżać.

Z kolei maseczka liście zielonej oliwki Ziaji mnie nie zachwyciła. Miała nawilżyć walczącą z kaloryferami skórę, a zostawiła po sobie kilka wyprysków. Nie, dziękuję.

Kulka Fa fresh to był bubel jakich mało. Ten antyperspirant był nawet słabszy od zwykłych dezodorantów. Porażka, beznadzieja, śmierdziuch.

***

Jeśli o marcowe zakupy chodzi, nabyłam jedynie żel pod prysznic Dove, czego nawet nie chciało mi się fotografować. I byłyby to moje wszystkie marcowe nabytki, gdyby nie niespodzianka od Justyny:


Bardzo dziękuję! 

Nawilżające serum IOSSI przypadło mi do gustu, podobnie jak baza pod cienie Golden Rose, gdyż jest skuteczna. Nadal nie mogę się zdecydować, co sądze o kremie Resibo, ale dla mojej tłustej cery jest to chyba kosmetyk lepszy zimą niż wiosną/latem, kiedy bardzo szybko się wyświecam. Płyn do demakijażu MAC był w porządku, a rozświetlacz Make Up Revolution jest chyba trochę zbyt intensywny. Ja wolę delikatny efekt. Pomadka bardzo mnie ciekawi, ale chyba poczeka do jesieni, bo mam otwartych wiele pomadek w płynie i muszę ich trochę po(z)używać ;)

środa, 4 kwietnia 2018

Organique, SPA & WELLNESS, terapia wyszczuplająca / kawa, serum do ciała

Bardzo lubię wszelkie sera "antycellulitowe" czy "wyszczuplające". Nie dlatego, iż wierzę, że schudnę i zgubię pomarańczową skórkę od samego smarowania się tego typu specyfikami, ale dlatego, że zazwyczaj świetnie ujędrniają skórę. Mój budżet pozwala mi na trzymanie się drogeryjnej półki, ale marzyło mi się coś o krok wyżej. Marzenie zostało spełnione przez moje kochane Dziewczyny (:*) i zawitało u mnie w formie prezentu gwiazdkowego.

My, oh my. Zapowiadała się naprawdę intrygująca przygoda, ale trochę nie wyszło.


Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku. Mamy bardzo ładną szatę graficzną, pudełko z potrzebnymi nam informacjami, opakowanie z wygodną pompką, i brązowy żel o przyjemnym, kawowym zapachu, który, na szczęście, mimo swojego koloru nie barwi ubrań (albo ja tego nie zauważyłam). Póki co wszystko gra. Aplikacja nie przysparzała żadnych trudności, produkt dość szybko się wchłaniał i u mnie nie dawał efektów termicznych. Po każdym użyciu skóra na udach, brzuchu, pośladkach i boczkach robiła się na chwilę czerwona, ale nie towarzyszyło temu, w moim przypadku, żadne pieczenie, mrowienie czy jakiekolwiek inne niemiłe sensacje. Skóra robiła się przyjemnie gładka w dotyku.


Czas na "ale". I to nie małe "ale", lecz "ALE". KOSMETYK SKOŃCZYŁ SIĘ PO DZIESIĘCIU UŻYCIACH. A nakładałam go raczej w dość małych ilościach. Jeszcze nigdy nie miałam tak niewydajnego serum antycellulitowego. Szczerze się zdziwiłam, kiedy pompka ni z tego ni z owego wypluła ostatnią porcję kosmetyku. Dlatego niniejszą notkę potraktujcie jak opis pierwszych wrażeń, bo nie widzę siebie kupującej trzech tubek tego specyfiku miesięcznie, nawet pomimo dość ciekawego składu. Fajnie było poznać, nie powiem, i żałuję, że nawet nie zdążyłam po tym jednym opakowaniu stwierdzić, czy kosmetyk mnie zadowolił, czy jednak nie. No cóż.

Znacie?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...