poniedziałek, 31 grudnia 2018

Kosmetyczna petarda: A+E+C witaminowy koktajl pod oczy z retinolem

Żeby zakończyć rok na pozytywną nutę, w ostatnim poście ciężkiego dla mnie roku 2018 przedstawię prawdziwą kosmetyczną petardę: witaminowy koktajl pod oczy od IOSSI. Miałam szczęście posiadać aż dwie buteleczki tego cuda: jedną dostałam od Hexxany, a drugą od Justyny, co razem dało mi 10 miesięcy cowieczornego stosowania. Można powiedzieć, że już nic nowego się o tym kosmetyku nie dowiem ;) Muszę zatem serdecznie go Wam polecić.


Jeśli chodzi o opakowanie, moje obie sztuki miały jeszcze stary dozownik w formie kroplomierza, który się totalnie nie sprawdzał, bo olejek bardzo niemrawo z niego leciał nawet przy mocnym potrząsaniu. Po zmianach aplikujemy kosmetyk metalową kuleczką, co jest naprawdę o wiele sensowniejszym rozwiązaniem. Dodam jeszcze, że sama buteleczka nie pozwala na przenikanie światła, tym samym lepiej zabezpieczając mazidło przed zepsuciem.

Koktajl ma postać lekko żółtawego olejku. Z tego tytułu nie nadaje się do stosowania rano, pod makijaż, ale na noc jest super. Olejkowy film otula skórę pod oczami swoją kołderką na dłuższy czas, a przy tym nie migruje do oczu, o ile nie nałożymy go dosłownie na dolną linię rzęs.

Producent obiecuje:
Jedwabiste serum pod oczy o konsystencji lekkiego olejku, intensywna kuracja do delikatnej skóry. Dogłębnie pielęgnuje, odmładza i zapobiega przyszłym zmarszczkom. Dzięki zawartości Retinolu zwanego witaminą młodości - widocznie zmniejszają się spowodowane czasem zmiany skórne. Dodatek odżywczych i lekkich olejów z pestek cytryny i herbacianego powoduje, że skóra staje się aksamitnie gładka i miękka. 
Witaminy E i C, doceniane ze względu na swoje właściwości przeciwutleniające - dodatkowo wzmacniają, ujędrniają i regenerują skórę. Serum poprawi strukturę i koloryt. Przeznaczone jest do każdego typu skóry, specjalnie zaś testowaliśmy go pod kątem cery wrażliwej.

Działanie: przeciwzmarszczkowe, regenerujące, nawilżające, wygładzające.
Dla każdgo typu cery, a w szczególności dojrzałej.
Stosowanie: wieczorem, delikatnie wmasuj w skórę pod oczami, dookoła ust lub na szyję. Można stosować samodzielnie lub na krem. Przeciwwskazania: ze względu na zawartość retinolu nie polecamy w ciąży. (klik

U siebie zaobserwowałam, że skóra pod oczami była doskonale nawilżona (jeśli się nie malowałam następnego dnia, mogłam sobie spokojnie darować krem pod oczy na dzień), elastyczna, wygładzona i jakby grubsza i "wypchnięta" od wewnątrz. Dzięki temu linie od śmiechu/płaczu i zalążki kurzych łapek nie były mocno widoczne, kiedy skóra znajdowała się w stanie spoczynku. Niewiele kosmetyków pod oczy potrafi dać tak zauważalne efekty, stąd mój zachwyt. Za to cudeńko trzeba zapłacić 98 zł/10 ml.

***

Korzystając z okazji pragnę Wam życzyć zdrowego i pogodnego Nowego Roku - aby obfitował w szczęśliwe chwile, a tych gorszych niech będzie jak najmniej. Życzę Wam jak najmniej stresu i jak najwięcej czasu na relaks. No i szampańskiej zabawy dzisiaj :)

Dwa przeciętniaki: Be Organic, serum pod oczy olej makadamia & centella oraz Vianek, wzmacniające serum do twarzy cera naczynkowa

Jeśli bywacie u mnie od dłuższego czasu wiecie, że bardzo lubię pielęgnację z kategorii naturalnej. Oczywiście nie unikam całkowicie substancji nieroślinnego pochodzenia, ale lubię testować kosmetyki plant-based. Niestety nie zawsze działają one bez zarzutu, choć złe też nie są. Jestem jednak już w takim wieku, że chcę wyraźnie widzieć i odczuwać działanie stosowanej pielęgnacji, dlatego wybrzydzam. Dziś zatem opowiem, czemu nie zachwyciły mnie produkty Be Organic oraz Vianek.


Be Organic, serum pod oczy olej makadamia & centella


Serum kupiłam w Drogerii Natura za około 50 zł/50 ml skuszona ładnym na laickie oko składem oraz intrygującymi obietnicami:
 "EFEKT LIFTINGU W 1 h.
Silnie regeneruje, nawilża i uelastycznia delikatną skórę wokół oczu. Dzięki zawartości ekstraktu z wąkroty azjatyckiej pobudza produkcję kolagenu, wzmacnia naczynia krwionośne i poprawia mikrokrążenie, pozwalając uzyskać efekt liftingu już w ciągu 1 godziny od zastosowania." 

Kosmetyk ma bardzo lekką, wodnistą konsystencję i lekko żółtawy kolor. Bardzo szybko się wchłania i.... No właśnie - i nic. Serum nie nawilża na tyle dobrze, aby mogło być używane bez kremu, a stosowane pod kremy u mnie nie podkręcało ich działania. Obiecanego efektu liftingu u siebie nie zaobserwowałam, to samo z regeneracją i uelastycznianiem skóry wokół oczu. Słowem, produkt, który nie szkodzi, ale ciężko stwierdzić, czy robi cokolwiek. Przynajmniej w moim przypadku, bo czytałam kilka pozytywnych opinii na jego temat.


Vianek, wzmacniające serum do twarzy cera naczynkowa


To mazidło również kupiłam w Naturze za ok. 30 zł/15 ml. Jak na tak niewielką pojemność okazało się bardzo wydajne, bo opakowanie wystarczyło mi na ponad miesiąc cowieczornego stosowania. Do opakowania nie mam zarzutów: pompka działała sprawnie do samego końca, no i było bardzo higienicznie. Sam kosmetyk miał postać białej, rzadkiej emulsji.


Zgodzę się, że serum to porządny nawilżacz, bo przy swojej lekkiej konsystencji zaskoczyło mnie faktem, że nie odczuwałam potrzeby dodatkowego dowilżenia skóry kremem (mam cerę tłustą). I to w sezonie grzejnikowym. Tutaj ogromny plus. Niemniej, ponieważ jest to kosmetyk do cery naczynkowej, liczyłam też na dobre i szybkie kojenie rumienia i hamowanie jego wyłażenia na skórę, ale znam kosmetyki, które w tej  kwestii działają szybciej, lepiej i dużo skuteczniej. Dlatego nie czuję potrzeby zakupu kolejnych buteleczek serum Vianka i kontynuowania kuracji przez kilka kolejnych miesięcy.

No, to wszytko. Jak mawia Czarszka, takie mazidła w sam raz na raz.

sobota, 29 grudnia 2018

HIT: Green People, quinoa & artichoke conditioner

Bohaterką dzisiejszego posta jest chyba najlepsza odżywka do włosów, jaką kiedykolwiek stosowałam. Miałam okazję poznać ją dzięki Hexxanie, w ramach niezwykle trafionego prezentu.

Ponieważ kosmetyk ma dość lejącą konsystencję, zamknięcie go w tubie było moim zdaniem sporym błędem. Niejedonokrotnie zdarzyło mi się, że wylało mi się na dłoń dużo więcej produktu niż chciałam, przez co mam poczucie, że jego część zmarnowałam i jest mi ogromnie z tego powodu przykro. Butelczyna z pompką byłaby tu chyba najsensowniejszym rozwiązaniem. Ale opakowanie to jedyna wada odżywki Green People.


Mazidło przepięknie korzeniowo-cynamonowo pachnie i ma na moje oko bardzo ładny skład. Jednakowoż najważniejsze jest działanie, a to zasługuje na największe pochwały. Moje długie włosy po każdej sesji z odżywką były cudownie nawilżone, w dotyku przypominały jedwab, lśniły jak szalone i wyglądały jak pociągnięte prostownicą. Bajka, mówię Wam.

wtorek, 25 grudnia 2018

Juvia's Place, the Saharan Eyeshadow Palette

Słyszeliście o marce Juvia's Place? Ja do czerwca tego roku wiedziałam o jej istnieniu od amerykańskich youtuberek beauty, które oglądam. Z tego samego źródła wiem, że motorem powstania tego brandu było stworzenie dobrej jakości makijażu o doskonałej pigmentacji dla osób ciemnoskórych, o których wiele marek zdaje się nie pamiętać (choć mam wrażenie, że powoli się to zmienia). I nie powiem, ciekawiły mnie te kosmetyki w charakterystycznych tekturowych opakowaniach, ale nie miałam parcia na sprowadzanie ich zza oceanu. Mimo wszystko, dzięki Kasi, dane mi było poznać ich cienie, które szybko okazały się jednymi z najlepszych, jakie w życiu miałam. Cóż za fantastyczny prezent urodzinowy!

Oto przed Wami ciepła (ja źle wyglądam w chłodnych kolorach w makijażu, a Kasia o tym wie), intrygująca i inspirująca paleta the Saharan:


The Saharan to nieoczywiste i niebanalne połączenie pozornie do siebie niepasujących odcieni o czterech różnych wykończeniach - maty, folie, perły i duochromy. I tak, brakuje tu jasnego, matowego beżu, ale to jedyny zarzut, jaki mam wobec tego produktu.


maty:
Sokoto: pomidorowa czerwień
Jamila: przybrudzony pomarańcz
Chad: czerń
Katsina: jasny ciepły brąz (idealny kolor transferowy w tej palecie)

folie:
Wodaabe: ni to limonka, ni oliwka -  cudo
Senegal: stare złoto (mój absolutnie absolutny ulubieniec)

perły:
Iman: błekitne srebro (najchłodniejszy cień w palecie i tym samym najmniej przeze mnie eksploatowany)
Lulu: brzoskwinia
Fula: cukierkowy róż

duochromy:
Bororo: czerwony brąz - ciepły róż
Kia: czerń - turkusowa czerń
Zoya: złoto-róż


Cienie mają fantastyczną pigmentację i pięknie przenoszą się z pędzelka na powiekę. I, co najbardziej zaskakujące, specjalnie się nie osypują, co przy takiej koncentracji pigmentu jest wręcz niespotykane. Pracuje się z nimi bardzo dobrze, a na bazie trwają na swoim miejscu przed długie godziny bez żadnych niespodzianek.


Była to moja ukochana paleta tegorocznego lata i jesieni. Dosłownie miałam ochotę ciągle się nią bawić i próbować coraz to nowych połączeń kolorystycznych. Niektóre efekty zabaw udokumentowalam i pokażę poniżej, oczywiście głośno i wyraźnie zaznaczając, że są to malunki osoby, która nie ma talentu makijażowego, jest w tym zakresie laikiem i robi mnóstwo błędów.

Tadam!  

#1
Wodaabe, Kia, Zoya, Jamila, Katsina




#2
Bororo, Iman, Senegal, Chad, Katsina, Fula




#3
Sokoto, Bororo, Kia, Katsina




#4
Bororo, Kia, Zoya, Iman, Senegal, Katsina




#5
Sokoto, Iman, Jamila, Katsina, Lulu




#6
Sokoto, Bororo, Zoya, Jamila, Fula




#7
Wodaabe, Kia, Zoya, Iman, Senegal, Katsina, Lulu




#8
Sokoto, Bororo, Iman, Jamila, Katsina



Oczyma wyobraźni widzę, ze dla zielonookich ta paleta to już w ogóle byłaby petarda!

A Wy, zetknęliście się już w jakiś sposób z marką Juvia's Place?

niedziela, 23 grudnia 2018

Wesołych Świąt!

Kochani, wpadłam na chwilę życzyć Wam zdrowych, wesołych, pogodnych Świąt spędzonych w gronie życzliwych Wam osób, samych przysmaków na stole i samych szczęśliwych chwil, o których pamięć uprzyjemni Wam przyszły rok.

sobota, 22 grudnia 2018

Apis, oczyszczająco-wygładzająca maseczka błotna do twarzy z minerałami z Morza Martwego

Oczyszczająco-wygładzającą maseczkę Apis dorzuciłam sobie do koszyka przy okazji zakupów online w jakimś sklepie internetowym. Obiło mi się o uszy, że to dobra polska marka, więc postanowiłam coś wypróbować. Padło na maskę z glinką i błotkiem, bo takowe pomagają mi trzymać moją przetłuszczającą się wciąż cerę w ryzach. Dobrze zrobiłam, bo z maseczki byłam wyjątkowo zadowolona. 

Funkcjonalną tubkę o ładnej szacie graficznej producent zapakował do kartonika, na którym znajdziemy wszystkie potrzebne nam na temat produktu informacje. Nie miałam problemu z wydobyciem kosmetyku ze wspomnianej tubki; nie musiałam się siłować z wyciskaniem, choć mazidło ma postać dość gęstej pasty. Z informacji na opakowaniu wynika, że każda seria może różnić się kolorem - moja pasta była beżowa i miała przyjemny, słodkawy zapach.


Stosowanie produktu było samą przyjemnością. Raz, że to gotowiec, więc jeśli ktoś nie ma czasu na kręcenie własnych masek lub, po prostu, ręki do tego, Apis przychodzi z pomocą. Dwa, daje piękne efekty i nie stawia mocnego oporu podczas zmywania pod prysznicem (zwłaszcza jeśli wspomagacie się gąbeczką). U mnie po każdej sesji SPA skóra była oczyszczona i rozświetlona, o ładniejszym kolorycie (uspokojone naczynka) i lepszej fakturze (ściągnięte pory). Do tego twarz była  niezwykle przyjemna, gładka w dotyku, a ewentualne wypryski troszkę podeschnięte. Maska działała do ostatniej porcji, co nie zawsze jest takie oczywiste w przypadku gotowców. To połączenie błota z Morza Martwego, glinki, cynku, oraz ekstraktów z zielonej herbaty, aloesu i mimozy naprawdę służyło mojej dojrzałej, tłustej, płytkounaczynionej cerze. Świetne było też to, że maska nie wysychała na twarzy, więc nie trzeba było jej niczym spryskiwać, choć podejrzewam, że to zasługa oleju mineralnego, który znajdziemy w drugiej połowie składu. Mi substancja ta nie zrobiła tu najmniejszej krzywdy.

Producent ostrzega też na opakowaniu, że po nałożeniu maski może być odczuwalne lekkie pieczenie skóry oraz jej krótkotrwałe zaróżowienie po zmyciu produktu, ale u mnie nic takiego nie wystąpiło.

Serdecznie polecam. Znacie?

piątek, 21 grudnia 2018

Astor, perfect stay concealer 24 hr

Mimo iż bohaterowi dzisiejszej notki daleko do ideału, sięgałam po niego przez równy rok, aż dobiłam do dna. Nie chciałam wyrzucać go do kosza (a przecież nie jest mi to obce). Zrozumieć kobietę...

Kosmetyk kupiłam w Drogerii Natura za 20+ zł, ale nie jestem pewna, czy wciąż mają oni jeszcze w sprzedaży mazidła Astor.


Produkt zapakowano w tradycyjną tubkę z aplikatorem-gąbeczką. Okazał się megawydajny (rok stosowania kilka razy w tygodniu!), ale poniżej widzicie, po jakie ilości osobiście sięgam. Nie wierzę, że szpachlowanie skóry pod oczami w wieku 30+ to dobry pomysł po prostu. 

Kolejną zaletą mazidła był fakt, że delikatnie przypudrowane nie miało tendencji do Wielkich Wędrówek po Zmarchach oraz do wysuszania skóry pod oczami.

Ja wybrałam dla siebie odcień 001 Ivory, który był bardzo jasny (nawet nieco za jasny dla mnie) i wyraźnie żółty (dla mnie nawet za żółty).

niestety na zdjęciach nie widać, jak duże są na żywo moje cienie, i jak korektor zupełnie sobie z nimi nie radzi :/


No i tu muszę sobie pomarudzić. Zacznijmy od tego, że normalnie lubię lekkie, płynne konsystencje w korektorach z przeznaczeniem pod oczy, bo zwykle bardzo ładnie stapiają się ze skórą. Nie w tym przypadku - tu doskonale było widać siedzący na skórze, nie stanowiący z nią jedności pigment. Żeby chociaż przy tym dobrze to-to kryło i rozświetlało. A gdzie tam! U osób, które mało mają do przykrycia, kosmetyk zapewne dałby rady, wyrównując koloryt skóry, ale u osób chronicznie niedosypiających (ja!), pracujących długo za długie godziny (ja) i walczących z bardzo dobrze widocznymi, brązowo-fioletowo-niebieskimi zasinieniami (ja) krycie nie daje rady. Jest tak lekkie, że wszystko przebija, z czym ja walczyłam dokładając pod oczy ociupinkę korektora rozświetlającego - bo Astor nie rozświetla oczywiście. Z tytułu słabego krycia nie ma co nawet próbować schować pod nim gule mniejsze i większe, mniej czy bardziej czerwone. Nie da rady, nie działa, nada.

Cieszę się, że zużyłam tego gagatka. W tak zwanym międzyczasie korektory się u mnie cudownie rozmnożyły - trzy dostałam w prezencie, a trzy kupiłam sama, zanim dostałam pierwsze trzy w prezencie. Przy moim zabójczym tempie jestem ustawiona na kolejne pięć lat :D

Aha, obiecanej dwudziestoczterogodzinnej trwałości nie testowałam, bo nie noszę makijażu dłużej niż 8-10 godzin. Fujka.

Znacie?

O! Znalazłam jeszcze na dysku zestawienie kolorystyczne z najjaśniejszymi odcieniami korektorów Catrice i Nars. Wyraźnie widać, że Astor jest najbardziej żółty:

 

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Yoskine, płyn micelarny nawilżający

Ach, Yoskine, tak obco brzmiące, a takie swojskie - czyli kosmetyki Dax Cosmetics stylizowane na azjatyckie. Jakoś mnie to nie kręci, ale micel trafił do mnie przez ręce brata, który dostał go jako dodatek do zakupów. Przygarnęłam zatem niechcianą flaszkę, a co!

No i z tą flaszką jest pewien problem. Otóż, żeby otworzyć kosmetyk, trzeba ukręcić mu łeb wieczko/nasadkę, a potem to to nie chce już się na nim trzymać. Dziwne. Mnie się nasadki nie udało z powrotem nałożyć na pompkę, więc przez te kilka tygodni używania, flaszka pozostała bez czapeczki. 

Moving on. Design flaszki jest oh-tak-uroczy i oh-jak-to-luksusowo-wygląda, tylko ta nasadka wszystko psuje. Ha! Wspomniana pompka działa sprawnie.


Jeśli o działanie chodzi, to nie mogę się przyczepić. Micel dobrze domywa niewodoodporny makijaż twarzy i oczu, a przy tym jest dość delikatny i nie podrażnia skóry. Nie lepi się. Po demakijażu ust zostawia na nich piołunową goryczkę, ale większość miceli tak ma. Co do obietnic producenta dotyczących detoksykacji komórkowej, nawilżania i wygładzania - ładne hasełka, ale micel to micel, a nie esencja czy krem. W tych kwestiach nie nastawiałabym się na cuda.

Skład:


Jest woda, kwas hialuronowy, pantenol, alantoina, kilka ekstraktów, ale są też i PEGi, i DMDM Hydantoina, i substancje zapachowe.... Purtystki składowe nie będą zadowolone. Ja z działania zadowolona byłam, ale nie mam parcia na powrót do tego kosmetyku, bo wolę jednak pewnej chemii unikać, a poza tym taki Vianek/Sylveco/Biolaven są też łatwiej dostępne i przyjaźniejsze dla portfela.

niedziela, 16 grudnia 2018

Nturativ, łagodny żel do higieny intymnej

Kilka miesięcy temu Hexxana, wiedząc o moich problemach ze znalezieniem żelu do higieny intymnej, który by nie wywoływał u mnie podrażnień, podarowała mi kosmetyk Naturativ. Był to strzał w dziesiątkę - dziękuję :*

widzicie, jak suche mam dłonie? i to przy maniakalnym smarowaniu :(

Kosmetyk trafia do nas w białej, plastikowej butelce z pompką o bardzo skromnej, ale estetycznej szacie graficznej. Pompka działa sprawnie do samego końca, dzięki czemu produkt jest wygodny w użyciu. Żel jest gęsty, nieperfumowany i nie pieni się mocno, co ja uznaję za zaletę, gdyż nie ma tu agresywnych detergentów.

Sprawdza się świetnie! Dobrze myje, odświeża i nie wysusza ani nie podrażnia okolic intymnych. Naprawdę fajny zawodnik. Polecam tym, którzy, jak ja, mają problemy z podrażnianiem przez "zwykłe" drogeryjne produkty do higieny intymnej, ale uwaga osoby uczulone na aloes  - kosmetyk zawiera sok z tej rośliny.

sobota, 15 grudnia 2018

Saemmul, Perfect curling mascara

Koreańską maskarę marki Saemmul podesłała mi do wypróbowania Hexxana. Osobiście wcześniej o niej nie słyszałam, ale też nie interesuję się szczególnie azjatyckimi kosmetykami. Niemniej, do testów zabrałam się z ciekawością. Tusz okazał się przyzwoity.


Opakowanie jakie jest, każdy widzi. Czarno-białe, proste, estetyczne, z koreańskimi informacjami na tubce. Aplikator jest lekko zakrzywiony, jak to w przypadku podkręcających maskar bywa, o klasycznym włosiu. Do formuły tuszu nie mam zastrzeżeń: ani zbyt mokra, ani zbyt sucha - jest w sam raz. W połączeniu ze szczoteczką uzyskujemy efekt podkreślonych, nieposklejanych rzęs. Nie ma problemu z grudkami, osypywaniem i rozmazywaniem się. Jednocześnie maskara nie stawia oporu podczas demakijażu.


Muszę przyznać, że  na żywo maskara lepiej wygląda na moich rzęsach niż na zdjęciach. Fakt, nie daje dramatycznego efektu, ale też nie ma tu takich obietnic. Co prawda, z tym podkręcaniem też nie ma szału... Ale ogólnie jest to naprawdę przyzwoity produkt. Zwłaszcza cenię go za fajną trwałość, bo naprawdę wiele tuszów lubi się niestety na mnie rozmazywać, a ten tego mi nie robi.


Na niedociągnięcia makijażowe nie zwracajcie proszę uwagi. Od listopada maluję się może ze dwa razy w tygodniu i to prawie w biegu, więc całkowicie wyszłam z wprawy. Ot, końcówka roku mocno daje mi w kość. Bywa.

czwartek, 13 grudnia 2018

Zakupy listopada.

W listopadzie postawiłam na to, czego potrzebowałam. Byli u nas z wizytą Rodzice i przywieźli mi dwóch ulubieńców: fioletowy Lactacyd oraz mocznikową Isanę do rąk, bo zapasy tychże już mi się skończyły.

Dalej, potrzebowałam żelu pod prysznic, olejku z drzewa herbacianego oraz odżywki i maski do włosów. Jeśli chodzi o te dwie ostatnie, pałętałam się po Bootsie i Superdrugu robiąc rekonesans, i spodobały mi się jedynie składy nieznanej mi dotąd marki Shea Moisture. Są to bardzo bogate kosmetyki i zobaczymy, jak się sprawdzą na dłuższą metę. Na razie kłaki wydają się zadowolone.

No i w końcu coś do rąk, które strasznie mi w tym roku dokuczają. Wzięłam więc mocznikowego E45, a w Marie Claire wypatrzyłam dodatek w postaci kremu do rąk Rituals. Magazyn kupiłam jakieś 3 tygodnie temu i do tej pory nawet go nie przekartkowałam, ale krem do rąk jest ;)


Wszystko, moi mili. W grudniu będzie mniej grzecznie, se se se ;)

sobota, 8 grudnia 2018

Podsumowanie zużyć listopada.

Czas zapiernicza jak szalony, co nie? Gdyby nie witryny sklepowe i świąteczne hity na każdym kroku, nie zorientowałabym się, że mamy już grudzień.

Ale koniec nic nie wnoszących obserwacji, przejdźmy do zużyć.


W listopadzie zużyłam dwie wody toaletowe: słodko-skórzaną młodzieżówkę Lady Rebel od Mango (klik) - przyjemna, ale nie wrócę, bo z niej wyrosłam - oraz bardzo ładną, kwiatową propozycję z River Island, która była prezentem od siostrzenicy mojego J. Oba zapachy nosiło mi się dobrze; zwłaszcza ten z River Island.

W widocznej na zdjęciu próbeczce był peeling enzymatyczny. Był w porządku, ale bez zachwytów. Tak samo serum na naczynka z Vianka - to jeden z tych kosmetyków, które nie są ani szczególnie zachwycające, ani też niczym nie podpadają. A ja jestem już w takim wieku, że od kosmetyków, które zostają na skórze dłużej, oczekuję widocznych pozytywnych rezultatów.

Z micela Yoskine byłam zadowolona, gdyż na pewno nie można mu zarzucić nieskuteczności. Jedyne, czego w nim nie lubiłam, to bardzo gorzki posmak na ustach, jeśli zmywałam nim jakieś pomadki. Maseczka błotna Apis była naprawdę porządna - skóra twarzy po jej użyciu była rozświetlona i przyjemna w dotyku, a także miała wyrównany koloryt. Z kremu pod oczy Biotanique też byłam zadowolona. Idealnie sprawdzał się na dzień pod makijaż. No i Insta-Dri Sally Hansen. Wprawdzie nie malowałam paznokci od 3 miesięcy (brak czasu), ale w tym roku był to mój wysuszacz go-to.



Antyperspirant Dove przewinął się przez moją pielęgnację, ale nie zachwycił mnie ani zapachem, ani działaniem. Olejek z opuncji figowej z E-naturalnie kupiłam z myślą o twarzy, lecz niestety nie znalazłam dla niego miejsca w pielęgnacji, a czas do zużycia się kurczył, więc ostatecznie poczęstowałam nim biust i dekolt. Podejrzewam go o zapychanie tego ostatniego niestety (ale jeśli o mój uparty dekolt chodzi, to prawie wszystko go zapycha). Gruszkową piankę pod prysznic Dove bardzo lubię ze względu na cudny zapach, a żel do higieny intymnej Vianek (klik) to jedna ze stałych pozycji w mojej pielęgnacji. Odżywka do włosów w wersji Quinoa & Artichoke marki Green People, prezent od Hexxany, to chyba najlepszy tego typu kosmetyk, jakiego kiedykolwiek używałam. Resztki zużywałam z prawdziwym bólem serca.

I to by było na tyle. W grudniu przymierzam się do czystek w kolorówce. Wprawdzie nie lubię wyrzucać kosmetyków, ale mam trochę starych, kilkuletnich cieni, z którymi jednak trzeba będzie się rozstać dla własnego bezpieczeństwa.

A tymczasem życzę Wam miłego dnia :)

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Eveline, ExtraSoft SOS Regenerujący krem-opatrunek do rąk & ExtraSoft 15% Urea Zmiękczający krem do stóp na pękającce pięty

Do znudzenia tu powtarzam, że dla mnie w pielęgancji moich problematycznych dłoni i stóp najbardziej liczy się mocznik. Znalazłam go w obu opisywanych dziś produktach Eveline z serii ExtraSoft. Obu koleżków polubiłam.

Krem do rąk nie miał u mnie łatwo. Trafił do mnie w czasie przesuszu kwalifikującego się już do pomocy dermatologicznej (po którą jednak się nie udałam), i pozytywnie mnie zaskoczył.


Ma on postać białej, gęstej i treściwej emulsji, a zapachem przypomina... klasyczny krem Nivea. Jest to długo wchłaniający się, zostawiający na dłoniach otulający film tłuścioszek - czyli opatrunek z nazwy pasuje w kontekście tego gagatka. Osoby poszukujące szybko wchłaniających się, lekkich kremów raczej powinny trzymać się z daleka. Natomiast jeśli Wasze dłonie są tak suche, że dosłownie wszystko sie w nie wchłania, i potrzebują czegoś nawilżająco-natłuszczająco-otulającego, warto rozpatrzyć tę pozycję. Krem przynosi natychmiastową ulgę sucholcom, rzeczywiście pomaga w regeneracji, chroni dłonie do pierwszego kontaktu z wodą i mydłem - słowem, jest super. Dla sucharów.


Krem do stóp sprawdza się w zasadzie podobnie.


Ponownie mamy tu do czynienia z białą, gęstą i treściwą emulsją, która też zostawia na stopach wyczuwalny okluzyjny film (najlepiej stosować mazidło pod skarpetki). Zapach nie rzucił mi się w nos. Na pewno nie  było w nim niczego mentolowego, więc ani charakterystycznego zapachu, ani efektu chłodzenia krem ten nie oferuje. Na szczęście, bo komu jesienią i zimą to potrzebne. A wracając do działania, kosmetyk bardzo ładnie nawilża skórę stóp i zmiękcza twardy naskórek na piętach i pod paluchami - a tego właśnie od kremów do stóp oczekuję. Owszem, są lepsze mazidła (Podopharm), ale jeśli z jakiegoś powodu ciężko się w nie zaopatrzyć, Eveline stanowi bardzo dobrą alternatywę.

Obu koleżków serdecznie polecam. Zwłaszcza, że obecnie mam w użyciu inny krem do stóp Eveline, który zajeżdża jak stare skarpety, więc niestety bardzo się znim męczę. Ach, szkoda, że to nie kolejnka tubka serii ExtraSoft...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...