poniedziałek, 30 września 2013

Szampon i odżywka Garnier Ultra Doux z cytryną i białą glinką

Na duet skusiłam się po przeczytaniu kilku pozytywnych opinii na blogach. Zresztą, jak może wiecie, chętnie testuję produkty do włosów bez silikonów, bo mam wrażenie, że taka pielęgnacja służy moim kłakom - zwłaszcza  w cieplejsze miesiące, kiedy nie są narażone na ocieranie się o swetry.


 Butlę szamponu o pojemności 400 ml zużywam od ponad dwóch miesięcy. Odżywkę (200 ml) używam od tego samego czasu, raz w tygodniu zastępując ją maską. Włosy myję co drugi dzień. Wydajność duetu oceniam bardzo pozytywnie (nawet trochę zdążył mi się znudzić...).

Produkty zamknięto w seledynowych butelkach z klapką. Pod światło widać stopień ich zużycia. Odżywkę otwiera się bardzo łatwo, ale na szamponowej klapce można połamać sobie paznokcie - ostrzegam.


Szampon jest gęstawą emulsją o lekko zielonkawym zabarwieniu. Bardzo dobrze się pieni, więc niewielka ilość wystarcza na umycie czupryny. Odżywka jest gęstsza od szamponu. Nie spływa z włosów po aplikacji, ale jednocześnie łatwo się wypłukuje. Diet ma słodki, kwiatowy, dość intensywny zapach. Mnie nie męczy, ale też nie uznaję go za fantastyczny.


Podoba mi się fakt, że producent jest oszczędny w deklaracjach i nie obiecuje gruszek na wierzbie. Rzeczywiście włosy po szamponie są oczyszczone (ale nie skrzypiące), świeże i lekkie. Problemów ze skalpem nie odnotowałam. Dodam, że szampon doprał również mój pędzel do podkładu Hakuro, którego wcześniej nie mogłam niczym doczyścić. Po pierwszych kilku użyciach produktu mogłam sobie pozwolić nawet na rzadsze niż co dwa dni mycie włosów - były świeższe przez dłuższy czas - ale potem się do szamponu przyzwyczaiły, więc ostatecznie trzymałam się swojej zwyczajowej rutyny.

Nie wiem, czy odżywka ułatwia rozczesanie włosów, bo nie robię tego na mokro, a kiedy moje proste  kłaki wyschną, rozczesanie ich to zwykle pestka. Mogę za to stwierdzić, że po odżywce czupryna była lekka, sypka i błyszcząca.

Ogólnie jest to udany duet. Nie ma efektu wow, ale na włosach sprawuje się bardzo, bardzo przyzwoicie.


niedziela, 29 września 2013

Pudry sypkie: MAC prep + prime transparent finishing powder vs. Kryolan anti-shine powder

Dzięki hojnym odsypkom od Hexxany (MAC) i Smokyeveningeyes (Kryolan) miałam okazję zapoznać się z dwoma sypkimi pudrami wykańczającymi, należącymi do wyższej półki niż produkty, po które zwykle sama sięgam. Dzięki Dziewczyny! Pudry stosowałam naprzemiennie od ponad dwóch miesięcy, ot żeby je porównać; dodatkowo bardzo chciałam sprawdzić, jak poradzą sobie w upały.

Według producenta puder MAC ma nadawać jedwabiste wykończenie, utrwalać makijaż, redukować błyszczenie skóry oraz optycznie minimalizować pory, zmarszczki i niedoskonałości. W UK kosztuje 20 funtów za 8 g. O pudrze Kryolan na wizażu przeczytamy: "Puder o niezwykłych właściwościach matujących, zalecany szczególnie do cery tłustej lub mieszanej. Niezwykle lekki, poręczne opakowanie, nienaganny mat to główne walory tego kosmetyku.  Cena: 56 zł / 30 g" (klik)

Jak widać, cenowo lepiej wypada puder Kryolan.
 


Na temat oryginalnych opakowań kosmetyków się nie wypowiem, gdyż nie miałam ich w rękach.

Oba pudry mają postać białego, bardzo drobno zmielonego proszku. Puder MAC może jest odrobinę bardziej zmielony. Produkty są transparentne, nie bielą skóry, nie podkreślają meszku na twarzy i nie zbierają się w porach ani zmarszczkach. Nie utleniają się też na twarzy. Żaden mnie nie zapchał.

W kwestii wykończenia spotkało mnie małe zaskoczenie. Pudry nie zostawiają na twarzy płaskiego matu, twarz jest raczej satynowa (choć MAC jest odrobinę bardziej matujący niż Kryolan). Wykończenie jest ładne, ale latem w sumie nie miałabym nic przeciwko silniejszemu zmatowieniu cery. Ogromny plus za to, że produkty nie odznaczają się na twarzy brzydką, pudrową warstewką.

Jeśli chodzi o działanie, cóż, spodziewałam się więcej. Oba produkty sprawowały się podobnie, w upały matując mnie na około 3 godziny (MAC odrobinę dłużej niż Kryolan). W chłodniejsze dni natomiast po bibułki matujące musiałam sięgać co 4-5 godzin. Bardzo podobnie sprawuje się u mnie dużo tańszy puder bambusowy z BU... Wiem, że mam bardzo tłustą cerę, ale nie obraziłabym się, gdybym znalazła coś, co zmatuje mnie na dłużej. Chyba oczekuję zbyt wiele ;)

Oba produkty są wydajne, ale pudry sypkie w ogóle tak mają.

Suma summarum, oba pudry działały u mnie bardzo, bardzo podobnie. Nie zaobserwowałam bardzo znaczących różnic.

sobota, 28 września 2013

Ciate, Paint Pots, Dangerous Affair 013

Jak się pewnie domyślacie, ten lakier był dodatkiem do magazynu. Dawno, dawno temu :)
  • Pojemność: 13,5 ml
  • Kolor: piękny, głęboki burgund (lakier jest ciemniejszy niż na moich zdjęciach; mój aparat nie do końca radzi sobie z czerwieniami) o żelkowym, bardzo błyszczącym wykończeniu
  • Konsystencja: rzadkawa
  • Pędzelek: klasyczny, dość szeroki, wygodny
  • Krycie: dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: nie wiem, wspomogłam się wysuszaczem (Poshe)
  • Zmywanie: lakier schodzi bez problemów, ale barwi skórki i skórę naokoło paznokcia
  • Trwałość:starte końcówki i pierwsze małe ubytki pokazały się trzeciego dnia
Jestem zakochana w tym odcieniu czerwieni. Cudowny kolor :)



Guess what? This nail polish was also added to a British magazine. Long, long time ago...
  • Volume: 13.5 ml
  • Colour: beautiful burgundy red (darker than in my pictures); jelly finish, high shine
  • Consistency: thin
  • Brush: classic, broad, comfortable
  • Coverage: a two-coater
  • Drying time: I didn't test it (I used Poshe fast drying top coat)
  • Removing: no problems but it may dye the cuticles and the skin around your nails red
  • Durability: 3 days

piątek, 27 września 2013

Lavera, basis sensitiv, pasta do zębów z organiczną jeżówką i propolisem

Dziś opowiem o niezbyt udanym spotkaniu z naturalną pastą do zębów Lavery.


Kupiłam tę pastę w Holland&Barret za 3,25 funtów (pojemność to 75 ml). Używam jej dwa razy dziennie od prawie 5 tygodni i na dniach ją wykończę. Wydajność uważam więc za zadowalającą. Gorzej z innymi właściwościami pasty...

Kosmetyk zapakowano w dość miękką tubkę. Nie ma problemu z wydobyciem produktu do samego końca, ale nie cierpię tego odkręcanego korka - mi zawsze korki lecą z rąk, dlatego dużo bardziej preferuję klapki. Produkt jest biały i ma słodki (tak, słodki!) smak, przez co pasta w ogóle nie odświeża oddechu. Do tego stopnia, że nie radzi sobie z porannym "kapciem" i musiałam ratować się płynem do płukania ust, co by nikogo przypadkiem nie zabić i samej czuć się komfortowo... Dodatkowo produkt ma nieprzyjemną, ziarnistą konsystencję (zakładam, że to drobinki krzemionki, która znajduje się na trzecim miejscu w składzie), co ja odbieram jako coś nieprzyjemnego. Proszek w buzi, ble.

Pasta w jakimś stopniu myje zęby, ale bardzo szybko nabudowuje mi się po niej płytka nazębna. Działania wybielającego nie zauważyłam. Nie doświadczyłam podrażnienia dziąseł.

Podsumowując, pasta mnie bardzo zawiodła i na pewno do niej nie wrócę. Nic mi w niej nie odpowiada - ani słodki smak, ani ziarnista konsystencja, ani (zbyt) delikatne działanie. A fakt, że produkt nie odświeża oddechu to już zupełny fail. Nie polecam.

środa, 25 września 2013

MUA, Undress Me Too - eyeshadow palette

Paletę kupiłam kilka miesięcy temu w promocyjnej cenie 3 funtów. Normalnie kosztuje 4 funty, więc nie była to nie wiadomo jaka okazja. Niemniej skusiłam się, bo spodobało mi się zestawienie kolorów.


Cienie opakowano w białą, plastikową paletę z bezbarwnym wiekiem. Plastik jest bardzo lekki i może się rysować, ale czego oczekiwać za taką kwotę? Dla mnie liczy się przede wszystkim wnętrze.


Mówi się, że Undress Me Too to tani odpowiednik kolorystyczny palety Urban Decay Naked 2. Tej drugiej nigdy nie miałam w rękach (i szczerze mówiąc zupełnie mnie nie ciągnie w tym kierunku), choć oglądając zdjęcia w sieci widzę wyraźną "inspirację". Niemniej jestem przekonana, że cienie MUA różnią się konsystencją od cieni w luksusowej palecie. Produkt MUA na pewno nie daje nam poczucia obcowania z luksusem, choć nie oznacza to oczywiście, że jest zły i niewarty uwagi.


UWAGA, czerń nie jest tak dobrze napigmentowana, jak sugerowałoby to moje zdjęcie

Spośród dwunastu cieni cztery (Naked, Lavish, Rosewood i Corrupt) są matowe, reszta - delikatnie metaliczna lub perłowa. Maty są zdecydowanie słabą stroną palety - są słabo napigmentowane, suche i twarde; do tego trudno się je rozciera. Z kolei z cieniami metalicznymi i perłowymi współpracuje się dość dobrze; ich pigmentacja jest zadowalająca, są miękkie, nie osypują się. Na sprawdzonej bazie cienie pozostają na swoim miejscu do demakijażu.

Zoom na kolory:



Podoba mi się fakt, że znajdziemy tu zarówno zimne, jak i ciepłe odcienie. Paleta daje możliwość stworzenia naprawdę różnych makijaży. Ja jednak upodobałam ją sobie głównie do tzw. dzienniaków. Lubię łączyć te cienie z wyrazistymi ustami - uważam, że stanowią dla nich doskonałe tło.

Przygotowałam kilka dzienniaków z użyciem paletki. Są to nieskomplikowane zwyklaki na tę samą modłę, naprawdę nic specjalnego, ale pomyślałam, że zademonstruję tutaj, jak za pomocą paletki można uzyskać różny look i za każdym razem wyglądać trochę inaczej. Proszę, weźcie poprawkę na fakt, że aparat niestety obiera kolory z intensywności - w rzeczywistości cienie są lepiej napigmentowane.


Makijaż w matach (najgorszy look, ale z tymi matami naprawdę ciężko się pracuje):



Na szaro:




Cieplejsze złoto:




Chłodniejsze złoto:



Nie mogę powiedzieć, że to moja ulubiona paleta. Jakością cienie nie dorównują uwielbianym przeze mnie cieniom Sleeka czy Inglota, ale też jest to produkt dużo tańszy. Za taką cenę nie ma co narzekać na jakość kosmetyku. Paleta dobrze sprawdza się przy zwykłych, codziennych makijażach, więc nie leży zapomniana na dnie mojego kuferka.

wtorek, 24 września 2013

Avon, Advance Techniques, Serum na suche i zniszczone końcówki do każdego rodzaju włosów

Serum dostałam dawno, dawno temu od Lady In Purplee :* Piszę o nim dopiero teraz, bo nie używałam kosmetyku regularnie. W treści posta wyłuszczę, czemu.


Kosmetyk przychodzi do nas w kartoniku, który zawiera istotne informacje na jego temat. Samo serum zaś opakowano w szklaną butelkę (niezdary mojego pokroju muszą bardzo uważać, żeby jej nie zbić) z wygodną i niezacinającą się pompką.

Produkt jest bezbarwny i ma bardzo przyjemny, cytrusowo-kwiatowy zapach.

A teraz przejdźmy do sedna. Jest to typowe serum silikonowe. Niektórym włosom silikony służą, innym nie. Moje kłaki na przykład są dość podatne na obciążenie, jeśli pozwolę się silikonom nadbudować. Z drugiej strony składniki te tworzą na nich swojego rodzaju barierę ochronną przed mechanicznymi uszkodzeniami, więc zwykle sięgam po nie, jeśli decyduję się nie wiązać włosów i wiem, że będą ocierać się o ubrania. Dodatkowo to konkretne serum zawiera alkohol denat. już na drugim miejscu w składzie, a substancja ta, jak wiadomo, ma działanie wysuszające. Dlatego nie sięgałam po serum regularnie, np. po każdym myciu, a tylko w razie potrzeby.

Nazwa tego kosmetyku (serum na suche i zniszczone końcówki) jest myląca. Serum nie nawilży i nie odbuduje suchych i zniszczonych końcówek. Silikony mogą ochronić je przed mechanicznymi uszkodzeniami, ale nie odbudują włosów. Owszem, dadzą dobry efekt wizualny - włosy będą wygładzone i błyszczące - ale nie ma to nic wspólnego z realną poprawą ich kondycji. Dodatkowo, jak już wspomniałam, alkohol może czuprynę dodatkowo wysuszyć, jeśli by stosować go regularnie. Po tego typu kosmetyki trzeba po prostu sięgać świadomie i mieć realne oczekiwania - wtedy będziemy z nich zadowolone. Serum Avonu stosowane z rozwagą sprawdza się dobrze w kwestii ochrony włosów przed mechanicznymi uszkodzeniami, jak również sprawia, że kłaki wyglądają na wygładzone i błyszczące, a dodatkowym bonusem jest tu piękny zapach :)

poniedziałek, 23 września 2013

Kolorowe zakupy, czyli przyszła mama się rozpieszcza :)

Od kilku tygodni topię niemałe kwoty w wyprawce dla Maleństwa. Z niebelkowych rzeczy mam już prawie wszystko, czego nam trzeba: ubranka, kocyki, owijaczki, ręczniki, kosmetyki i akcesoria do higieny maluszka, leki, pieluszki... Lista jest długa ;) No ale przyszła mama przecież też ma czasem ochotę sprawić sobie coś nowego, ot na poprawę humoru. Napiwki, bezcelowe spacery po drogeriach, gorszy nastrój i promocja w Bootsie (buy one, get one half price) sprawiły, że trochę sobie pofolgowałam. A co tam, należy mi się za dźwiganie brzuszka ;)

Żadnej z tych rzeczy oprócz korektora pod oczy nie potrzebowałam, ale niektóre od dawna wisiały na mojej wish-liście. Nadarzyła się okazja kupić je taniej, więc same rozumiecie ;)

Do kosmetyczki trafiły:



Zdjęcia promocyjne tej sleekowej paletki w ogóle mnie nie ruszały, ale kiedy zobaczyłam słocze w sieci, przepadłam. Zamówiłam Vintage Romance online, żeby mieć pewność, że paletka mnie nie ominie, gdyż wzbudza ona naprawdę duże zainteresowanie. Wcale się nie dziwię - kolory i wykończenia są cudne.




Te dwie paletki Rimmela skusiły mnie idealnymi na jesień zestawami kolorystycznymi. Pigmentacja jednak nie powala, zapewne będę musiała sięgać po jakąś kolorową bazę. Zobaczymy.



Tutaj też przyciągnęły mnie kolory. Ciekawe, czy takie fiolety będą do mnie pasować, czy też skończę z efektem podbitego oka...

Na Permament Taupe miałam ochotę odkąd kusiła nim Słomka :*



Kilka produktów do ust, które również wisiały na wish-liście:


niedziela, 22 września 2013

Leighton Denny, Supermodel

Dziś kolejny lakier Leighton Denny, który kupiłam w zeszłym roku z jakimś brytyjskim magazynem :)
  • Pojemność: 12 ml
  • Kolor: taupe; wykończenie kremowe
  • Konsystencja: rzadkawa
  • Pędzelek: klasyczny, wygodny
  • Krycie: dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: nie wiem, wspomogłam się wysuszaczem (Poshe)
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: trzeciego dnia miałam wyraźnie starte końcówki, więc lakier zmyłam



Another Leighton Denny enamel that was added to a British magazine last year :)
  • Volume: 12 ml
  • Colour: taupe, cream finish
  • Consistency: thinnish
  • Brush: classic, comfortable
  • Coverage: a two-coater
  • Drying time: I didn't test it (I used Poshe fast drying top coat)
  • Removing: no problems
  • Durability: it wore off on the tips on the 3rd day

piątek, 20 września 2013

Organique, SPA & Wellness, alage mask papaya (maska algowa papaja)

O swoim uwielbieniu dla masek algowych Organique pisałam tu już nieraz. Opisywaną dzisiaj wersję z papają dostałam od kochanej Stri :* O ile kocham maski żurawinową i borówkową, wersja z papają okazała się jeszcze lepsza od tych dwóch znakomitych zawodniczek!


Standardowo maski dostajemy w dużej saszetce o pojemności 30 g (koszt opakowania to, o ile się orientuję, 19,90 zł). Ilość ta spokojnie wystarcza na 5-6 zastosowań, a nie na 2, jak chciałby producent. Produkt ma postać proszku, którego porcję należy rozdrobnić z wodą mineralną i natychmiast zaaplikować na twarz. Po 15 minutach zdejmujemy maskę jak maseczkę peel-off. Prościzna.

Zauważyłam, że sam proszek różni się barwą w zależności, od owocowego wyciągu, który ma zawierać. Tak więc maska żurawinowa jest różowa; borówkowa - fioletowa, a wersja z papają ma barwę morelową. Taka ciekawostka. Proszek lekko pachnie surową rybą - ale naprawdę bardzo delikatnie. Zapach nie odbiera przyjemności z zabiegu domowego SPA.


Maskę stosowałam zawsze po peelingu enzymatycznym, żeby skóra wyciągnęła z alg jak najwięcej dobra. Działanie wersji z papają jest naprawdę zachwycające. Nie tylko cudnie chłodzi skórę (co bardzo uspokaja naczynka i rumień), ale enzymy w niej zawarte sprawiają, że skóra jest maksymalnie oczyszczona, pory - czyste i ściągnięte, a koloryt skóry pięknie wyrównany. Ewentualne wypryski są jakby mniejsze, a buzia jest tak niesamowicie gładka i przyjemna w dotyku, że ma się ochotę nie przestawać jej głaskać. Ja jestem totalnie oczarowana działaniem tej maski. Dla mnie nie ma wad.

UWAGA, pamiętajcie, żeby nakładać algi na skórę grubą warstwą. Jeśli maskę nałożymy za cienko, będzie problem z łatwym zdjęciem jej z twarzy.

środa, 18 września 2013

Paese, maskara Supralash

Wow, już dawno nie miałam tuszu, który by mnie tak denerwował jak ten osobnik ze stajni Paese:


Zacznijmy jednak od plusów. Maskara ma ciekawe wizualnie opakowanie, które zamyka się na klik, więc za każdym razem mamy pewność, że dobrze dokręciliśmy tubkę. Poza tym odpowiada mi rozmiar szczoteczki - nie jest ani za duża, ani za mała. Coś pośredniego między szczoteczką tuszu Multi Action od Essence i Colossal Volume od Maybelline. Szczotka jest klasyczna.

Dalej jest już gorzej.... 


Po tusz sięgam od około 5 tygodni. Od samego początku miał suchą konsystencję i widzę, że z dnia na dzień jest coraz suchszy. Długo nie pociągnie (nie żebym miała płakać z tego powodu). Dodatkowo maskara zawiera w sobie włókienka. Dobrze widać je na zdjęciu powyżej. I gdyby one jeszcze coś dawały (pogrubienie? wydłużenie?), ale te tworki nie robią nic oprócz osypywania się w ciągu dnia i czasem po aplikacji. Zostają też na końcu spirali po każdym jej wyjęciu z opakowania i za każdym razem trzeba je wytrzeć w chusteczkę, żeby nie przenosić kulki włókienek na rzęsy.


Na rzęsach maskara sprawuje się mizernie. Po pierwsze kolor: nie jest to najczarniejsza czerń. Dalej. tusz jest na tyle suchy, że trzeba spiralę kilkakrotnie maczać w tubce, żeby na rzęsach został jakiś kolor. A nawet ta kilkakrotna aplikacja nie daje ani krzyny wydłużenia, podkręcenia czy pogrubienia naszych firanek. Ostateczny efekt jest naprawdę wielce niezadowalający...

Odwiedziłam sklep internetowy Paese. Nie widzę tego tuszu w ofercie. I dobrze, nie ma zupełnie czego żałować.

poniedziałek, 16 września 2013

Pat & Rub, Sweet, Balsam do ciała zapobiegający rozstępom i uelastyczniający skórę mamy w ciąży

W czerwcu pokazywałam Wam swoje kosmetyczne prezenty urodzinowe. Wśród nich znalazła się seria Sweet od Pat & Rub - niespodzianka od Hexx i Stri. Dziewczyny, jeszcze raz bardzo Wam dziękuję :*

Kosmetyki dla Maluszka czekają na pojawienie się adresatki na świecie. Ja natomiast od razu zaczęłam traktować miejsca *problematyczne*, czyli brzuch, piersi i pośladki, balsamem zapobiegającym rozstępom. Robię to każdego ranka od trzech miesięcy i niestety na dniach wycisnę z tubki ostatnią kroplę produktu.

Tubka, jak widzicie, ma bardzo przyjazny dla oka design. Ogromnie mi się podoba. Wielki plus za korek na zatrzask. Opakowanie wykonane jest z dość miękkiego plastiku, dzięki czemu przy końcu bardzo łatwo wycisnąć resztki mazidła (choć i tak na pewno przetnę jeszcze tubkę i wybiorę ze środka wszystko do ostatniej kropelki). Plastik jest nieprzezroczysty - nie widać stopnia zużycia produktu.




Balsam jest koloru białego i ma konsystencję śmietanki. Tuż po aplikacji nieco bieli skórę, ale bardzo szybko się wchłania, pozostawiając na jej powierzchni delikatny, nietłusty i nieklejący film ochronny.

Jedynym minusem kosmetyku jest jego zapach. Aromat ten mój nos odbiera jako okropny, kojarzy mi się ze spoconą różą. Niemniej po jakimś czasie się do niego przyzwyczaiłam.


Jak kosmetyk działa na moją skórę? Świetnie! Widocznie ją uelastycznił. Skóra na piersiach, brzuchu i pośladkach jest sprężysta i przyjemna w dotyku. Przez te trzy miesiące dopatrzyłam się na brzuszysku tylko jednego rozstępu, co uważam za świetny wynik - myślałam, że będzie gorzej. Brzucho jest już naprawdę duży. Oczywiście będzie jeszcze rósł i może pojawić się więcej rozstępów, mam tego świadomość. Na razie jednak jest naprawdę dobrze i ten balsam ma w tym 50% zasługi (wieczorami smaruję się oliwką Babydream albo olejkiem Alterry i olejem arganowym). Jestem z kosmetyku ogromnie zadowolona, świetny z niego ujędrniacz. Gdyby tylko nie ten zapach...






Skład przedstawia się naprawdę przyjaźnie:


Świetny, świetny kosmetyk od Pat & Rub.

sobota, 14 września 2013

Ciate, paint pots, jelly bean

Ten ślicznotek był dodatkiem do któregoś z brytyjskich magazynów w zeszłym roku.
  • Pojemność: 13,5 ml
  • Kolor: fuksjowy róż podszyty biskupią purpurą; w buteleczce widać niebieski shimmer, ale na paznokciach lakier jest zupełnie kremowy
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: płaski, dość szeroki, wygodny
  • Krycie: dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Poshe)
  • Zmywanie: bezproblemowe
  • Trwałość:4 dni



This beauty was added to a British magazine last year.
  • Volume: 13.5 ml
  • Colour: fuchsia pink with some purple undertones; in the bottle you can see some blue shimmer but on the nails the polish has a cream finish
  • Consistency: just right
  • Brush: quite broad, comfortable
  • Coverage: a two-coater
  • Drying time: not tested (I used Poshe fast drying top coat)
  • Removing: no problems
  • Durability: 4 days

czwartek, 12 września 2013

Rimmel, Scandal Eyes Kohl Kajal, 005 nude

Nudziakowa kredka Rimmela mieszka w mojej kosmetyczce od dobrych kilku miesięcy. Na chwilę obecną uważam ją za najlepszy produkt na linię wodną, jaki do tej pory stosowałam (przed nią miałam białe kredki produkcji Inglota i Sephory, które się do propozycji Rimmela nawet nie umywały).


Naprawdę nie mogę złego słowa o tej kredce powiedzieć. Pięknie otwiera i odświeża oko, a przy tym nie rzuca się w oczy jak biel. Utrzymuje się na linii wodnej przez około 7-8 godzin bez spływania i rozmazywania. Nie podrażnia. Grafit kredki jest mięciutki i dobrze napigmentowany - wystarczy jedno pociągnięcie po linii wodnej, aby uzyskać zadowalający efekt. Produkt jest dzięki temu bardzo wydajny. Łatwo się temperuje. Cena też nie jest wygórowana - za kosmetyk zapłaciłam ok. 5 funtów chyba.

Efekt na oku zobaczycie chociażby w tym makijażu :)

Naprawdę się ta kredka Rimmelowi udała. Ja ją uwielbiam i sięgam po nią dosłownie codziennie.

wtorek, 10 września 2013

E-naturalne, tonik do cery naczyniowej z ekstraktem z czarnego bzu (ECOCERT)

Dziś opowiem Wam o kosmetyku, który towarzyszył mi przez prawie dwa miesiące. Kupiłam go w pojemności 200 g za 22,90 zł. Tonik stosowałam dwa razy dziennie - po porannym i wieczornym myciu twarzy.


Od producenta:
Tonik do cery naczynkowej jest przeznaczony szczególnie dla osób z cerą wrażliwą, skłonną do podrażnień i pękających naczynek. Idealny do pielęgnacji cery dojrzałej. Bardzo dobrze stymuluje produkcję kwasu hialuronowego oraz zwiększa nawilżenie i regenerację skóry, a także chroni kruche naczynka włosowate, zwiększając ich elastyczność. Doskonale odświeża i chroni skórę, pozwalając utrzymać jej świeżość przez cały dzień.

Drogocenny ekstrakt z Czarnego bzu (Sambucus Nigra) to jeden z najsilniejszych antyutleniaczy, wykazuje działanie łagodzące, przeciwzapalne, a także oczyszczające, ściągające i antybakteryjne.
Kwiaty Czarnego bzu są bogatym źródłem takich substancji jak: glikozyd sambunigryny, benzaldehyd, kwas cyjanowodorowy, rutyna, olejki eteryczne, kwasy organiczne – askorbinowy i kofeinowy, jabłkowy, walerianowy, chlorowodorowy, garbniki i witamina E. 

Prawoślaz lekarski posiada właściwości zmiękczające i przeciwzapalne. To bogactwo witamin głównie z grupy A, E, D, E, D. Zmiękcza i łagodzi skórę oraz podrażnienia. (klik)

Tonik jest bardzo łatwy do przygotowania. Wystarczy po prostu zmieszać ze sobą wszystkie składniki.

Do wersji o pojemności 200 g dołączono wysoką, plastikową butlę z pompką. Pompka działała bez zarzutu. Do każdego użycia potrzebowałam około 3 pompnięć (lubię, kiedy wacik jest dość dobrze nasączony). Sam tonik nie ma koloru. Pachnie bardzo słodko, ulepowato, kwiatowo. I to chyba przez ten zapach kosmetyk nie dawał mi odczucia odświeżenia. Zapach i fakt, że na skórze zostawał lekko lepiący film, choć wrażenie lepkości znikało po aplikacji kremu.

Tonik był OK, ale mojego serca nie podbił. Na pewno mnie nie podrażniał ani nie zapychał. Nie wiem, czy przyczynił się do zwiększenia nawilżenia mojej skóry; nie mam problemów z wysuszeniem w miesiącach letnich. Obietnicę utrzymania skóry w świeżości przez cały dzień można za to na pewno włożyć między bajki. Mam tłustą cerę i sebum zawsze po kilku godzinach daje o sobie znać. O każdej porze roku, ale latem już w szczególności. Wpływu toniku na naczynka określić nie potrafię, bo stosowałam go głównie z arnikową serią Flos-Leku. Niemniej przez cały czas stosowania produktu naczynka i rumień były w miarę grzeczne.

Skusiłam się na tonik głównie ze względu na jego naturalny skład. Jest to dobry produkt, ale nie zawojował szczególnie mojego serca. Ot, przewinął się przez moją pielęgnację. Produktu ani nie polecam, ani nie odradzam.

niedziela, 8 września 2013

Leighton Denny, Coral Reef

Lakier był dołączony w zeszłym roku do jakiegoś brytyjskiego magazynu. Do wyboru były trzy kolory. Wzięłam wszystkie :P
  • Pojemność: 12 ml
  • Kolor: śliczny koral; w buteleczce widać srebrny shimmer, ale na paznokciach go nie ma
  • Konsystencja: gęsta
  • Pędzelek: klasyczny, dość szerok
  • Krycie:już jedna gruba warstwa dajie pełne krycie, ale ja nałożyłam dwie cieńsze
  • Wysychanie: nie wiem, wspomogłam się wysuszaczem (Sally Hansen, Insta-Dri)
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: 4 dni


I got this nail varnish last year. It was added to some British magazine. 
  • Volume: 12 ml
  • Colour: beautiful coral; you can see some silver shimmer in the bottle but it doesn't transfer to the nails
  • Consistency: thick
  • Brush: classic, broad
  • Coverage: it can be a one-coater but I applied two thin coats
  • Drying time: I didn't test it (I used Sally Hansen Insta-Dri top coat)
  • Removing: no problems
  • Durability: 4 days

piątek, 6 września 2013

Lily Lolo, pierwsze wrażenia po zapoznaniu się z zestawem Ready Set Glow

Minerały ciekawiły mnie od dawna. Mam bardzo tłustą cerę. Przetestowałam wiele podkładów w płynie i ideału, który długo trzymałby mat, nie znalazłam. Pokochałam jeden krem BB (Lioele Dollish Veil Vita w seledynowym odcieniu), ale zawsze fajnie mieć jakąś alternatywę. Jako że w UK funkcjonuje internetowy sklep Lily Lolo, tam właśnie skierowałam swoje pierwsze kroki. Postanowiłam jednak nie zamawiać w ciemno podkładu, a kupić zestaw próbek, który umożliwiłby mi dobór odpowiedniego odcienia. Jak się okazało, była to bardzo słuszna decyzja.

Zamówiłam zestaw dla najjaśniejszej karnacji. Zestaw zawiera próbki pudru Flawless Silk i podkładów w odcieniach Barely Buff, China Doll i Blondie, oraz malutki pędzel baby buki brush. Kosztował 13,49 funtów.


Pędzel baby buki brush okazał się niezwykle przydatny. Próbowałam aplikować minerały pędzlami Hakuro H51 i H54, ale nie sprawdzały się tak dobrze, jak kabuki. Jedyne co mi przeszkadzało, to rozmiar narzędzia. Pędzelek jest malutki, więc musiałam się namachać przy aplikacji podkładu. Poza tym jakościowo nie mogę się do niego przyczepić: włosie jest przyjemnie miękkie, nie sypie się, pędzel nie odkształca się w praniu.

Puder Flawless Silk niespecjalnie mnie zachwycił. Daje bardzo rozświetlające wykończenie, a ja przy mojej tłustej cerze stawiam raczej na pudry matujące. Nic to, puder poczeka do zimy. Wtedy się tak nie świecę i może jeszcze zmienię o nim zdanie.

Podkładu Barely Buff nie nałożyłam na twarz ani razu. Gołym okiem widać, że jest dla mnie za ciemny. Odłożyłam go na kiedyś tam, kiedy może się opalę. Minerały się ponoć nie starzeją...

Zabrałam się za to za ostre testowanie odcieni Blondie i China Doll. Aplikowałam je różnymi pędzlami, na sucho i na mokro (przy czym nie zauważyłam istotnej różnicy w poziomie krycia, niezależnie od sposobu aplikacji). Na twarz zawsze nakładałam dwie warstwy. Zaskoczyło mnie wykończenie tych podkładów. Na mojej twarzy w ogóle nie dają efektu pudrowości. Nie matują. Na buzi wyglądają bardzo naturalnie, dają jej taki zdrowy glow. Nie zbierają się w porach. Krycie określiłabym jako lekkie, nawet po aplikacji dwóch warstw. Nie obraziłabym się, gdyby kryły nieco lepiej (choć koloryt cery jest na pewno wyrównany), ale z drugiej strony od czego mam korektor.... Efekt na twarzy oba podkłady dawały podobny, ale Blondie czasem się na mnie utleniał na różowo. Nie zawsze, ale czasem tak. Dlatego ostatecznie zdecydowałam, że optymalnym dla mnie odcieniem jest China Doll. China Doll zresztą zawiera w sobie żółte podtony (Blondie jest bardziej różowy), które troszkę lepiej maskują moje obszary naczyniowe. 

Próbki testowałam przez cały sierpień, w upały. Podkłady nie radziły sobie z sebum w takim stopniu, w jakim bym chciała. Zwykle zaczynałam świecić się już po około 3 godzinach (po przypudrowaniu). Możliwe jednak, że zawiniły wysokie temperatury i w chłodniejsze miesiące podkład będzie lepiej sprawdzać się w tym aspekcie. Zobaczymy. Podkłady na mnie się nie warzyły.

Co mnie ostatecznie skłoniło do kupienia pełnowymiarowego podkładu? Przez miesiąc, kiedy na buzię nakładałam tylko minerały, bardzo poprawił mi się stan cery. Mniej się zanieczyszczała, pojawiało się mniej wyprysków.... Coś jest na rzeczy. Pod względem utrzymywania sebum w ryzach może na razie minerały nie przebiły podkładów w płynie, ale jakoś nosi mi się je bardziej komfortowo. Nie czuję minerałów na buzi, a skóra lepiej oddycha. To mi się podoba.



Blondie natwarzowo:
 przed / po


China Doll natwarzowo:
przed / po


Muszę teraz wykończyć swój podkład Bourjois Healthy Mix serum (co by się nie zestarzał i nie zepsuł), a zaraz potem przerzucę się całkowicie na Lily Lolo w odcieniu China Doll. Za kilka miesięcy powinnam mieć wyrobione o nim pełne zdanie i wtedy pewnie naskrobię coś więcej. Pierwsze wrażenie jest takie: podkład to nie ideał, ale zapowiada się obiecująco.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...