wtorek, 29 lipca 2014

Mydło glicerynowe Organique.

Mydło dostałam od Asi (Kosmetyczny-Przekładaniec). Kostka wystarczyła mi na około miesiąc stosowania raz dziennie do umycia całego ciała.


Produkt ze swojej podstawowej funkcji, czyli mycia, wywiązuje się należycie. Zresztą jeszcze nie spotkałam się z mydłem, które by nie myło :P

Mydła albo nie wysuszają skóry, albo usuwają naturalną warstwę lipidową i zostawiają skórę ściągniętą i "skrzypiącą". Tutaj mamy do czynienia z tą drugą sytuacją, więc bez balsamu/oliwki po kąpieli się nie obejdzie.

Kostka dobrze się pieni. Pianka jest przyjemnie kremowa.

Konkretna wersja ze zdjęcia ma cytrusowy, w założeniu orzeźwiający zapach. Ów jest jednak trochę zbyt intensywny i trochę za bardzo kojarzący się ze środkami do mycia toalety, więc niewielu osobom naprawdę przypadnie do gustu....

Jednym słowem, produkt jest poprawny. Znam lepsze, ale też i dużo gorsze mydła.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Sylveco, lekki krem brzozowy

Od dawna chciałam wypróbować pielęgnację Sylveco, więc bardzo się ucieszyłam, kiedy znalazłam ten krem w paczce od Hexxany. Tyle że na dzień dobry zignorowałam przeznaczenie kremu (krem na dzień) i stosowałam go na noc. Na dzień nakładam na twarz duet serum z witaminą C i filtr SPF 50, i po prostu nie mam potrzeby stosowania jeszcze jednego kosmetyku. Z ulgą mogę napisać, że produkt w moim przypadku sprawdził się jako krem nocny. 50 ml wystarczyło mi na około 6 tygodni stosowania raz dziennie na twarz i szyję.

INCI: Woda,  Olej z pestek winogron,  Olej sojowy,  Ksylitol,  Sorbitan Stearate & Sucrose Cocoate,  Masło karite (Shea),  Stearynian glicerolu,  Olej arganowy,  Olej jojoba,  Kwas stearynowy,  Alkohol cetylostearylowy,  Alkohol benzylowy,  Betulina,  Witamina E,  Ekstrakt z aloesu,  Alantoina,  Guma ksantanowa,  Kwas dehydrooctowy,  Ekstrakt z mydlnicy lekarskiej,  Lupeol,  Kwas oleanolowy,  Kwas betulinowy 

Mamy tu higieniczne opakowanie z pompką. Plastik jest twardy i nieprzezroczysty; nie da się kontrolować stopnia zużycia produktu. Tubka z biegiem czasu robi się coraz lżejsza, ale nie da się przewidzieć momentu, w którym wyciśniemy z niej ostatnią porcję.

Krem ma białawy kolor i pachnie sumą swoich składników. Zapach odbieram jako neutralny. Mazidło ma dość lekką konsystencję, ale trzeba uważać ze stosowaną ilością - może się nieco mazać po twarzy i wymagać chwili wmasowywania. Wiele naturalnych kosmetyków tak ma. Krem niby wchłania się do matu, ale czuć na twarzy jakby woskowy film. Tylko raz nałożyłam kosmetyk na dzień, żeby sprawdzić, czy nadaje się pod makijaż. Nadaje się.

Według producenta krem nadaje się dla każdej cery. Moja jest tłusta i płytko unaczyniona. Mam tendencję do wyprysków; zbyt "agresywne" kosmetyki podrażniają moje naczynka i wywołują rumień. Podczas stosowania produktu ze stajni Sylveco nie miałam żadnych problemów z pryszczami. Naczynka również się nie buntowały. Jeśli chodzi o działanie, nie mogę na nic narzekać. Budziłam się z nawilżoną, przyjemną w dotyku, elastyczną skórą. Myślę jednak, że zimą kosmetyk mógłby sobie nie poradzić w kwestii nawilżenia. Ale w końcu nawet z nazwy jest lekki :)

Kosztuje 27,91 zł.

sobota, 26 lipca 2014

Receptury Babuszki Agafii, drożdżowa maska do włosów


Maskę kupiłam tutaj. 300 ml wystarczyło mi na około 3 miesiące stosowania raz w tygodniu.

Moje kłaki polubiły się z tym produktem.







Maskę zapakowano w plastikowy słoik. Pod nakrętką jest jeszcze przykrywka dodatkowo chroniąca produkt. Szata graficzna utrzymana w kolorach khaki.






Maska jest biała i bardzo apetycznie pachnie ciasteczkami. Zapach nie utrzymuje się na moich włosach. Produkt ma dość rzadką konsystencję, ale do opanowania.








Po zastosowaniu maski moje włosy były gładkie, sypkie i błyszczące. Wyglądały ładnie i zdrowo. Czy rosły szybciej niż normalnie? Nie wiem, nie mierzyłam. Natomiast mogę od razu powiedzieć, że kosmetyk nie zahamował u mnie wypadania włosów w najmniejszym stopniu. Od kilku miesięcy na oko gubię setkę włosów dziennie i nic nie działa na zredukowanie tej liczby. Myślę, że to stres, a na razie nie mogę się od niego uwolnić.

Maska nie wpłynęła negatywnie na skalp. Nie obciążała mi też włosów. Jestem na tak.

piątek, 25 lipca 2014

Bielenda Professional, aloesowa maska algowa do twarzy - pierwsze wrażenia

Jeśli jesteście ze mną od jakiegoś czasu, wiecie, że kocham maski algowe. Koją rumień, wyrównują koloryt cery, nawilżają, ujędrniają... Znam jednak tylko te oferowane przez markę Organique oraz jedne algi z e-naturalne. Od dawna miałam ochotę zapoznać się z jakąś propozycją Bielendy, co umożliwiła mi odsypka od Agaty, która wystarczyła mi na dwa użycia. Agata wysmarowała niedawno posta na temat maski, wypowiadając się na jej temat w samych superlatywach.

Moje odczucia są pozytywne, ale nie jestem zachwycona. Nadal przemyśliwuję nad kupnem któregoś wariantu z oferty Bielendy, ale niekoniecznie będzie to aloes...


Obsługa tego zielonego proszku jest prosta: mieszamy z wodą mineralną, nakładamy grubą warstwą na twarz, zostawiamy do wyschnięcia i ściągamy jak maskę peel-off. Maska przyjemnie chłodzi, ale nie w takim stopniu jak algi Organique. Na swojej skórze widziałam wyraźne ukojenie rumienia, dzięki czemu cera miała bardziej wyrównany koloryt, oraz przyjemne nawilżenie skóry (choć zastrzegam, że pod algi kładłam na skórę olejek Caudalie). Działanie było bardzo dobre, ale algi Organique dają na mojej skórze jeszcze lepsze efekty :)

środa, 23 lipca 2014

Gerovital Plant, serum na kontur oczu i ust

Krem (bo w mojej opinii to po prostu krem pod oczy,a nie serum) dostałam od kochanej Hexxany. Sprawdził się u mnie o niebo lepiej niż opisywany wcześniej krem Avy.


Krem zapakowano w typową dla tego typu kosmetyków tubkę z dziubkiem o pojemności 15 ml. Całość dodatkowo zapakowano w kartonik, który zawiera istotne informacje na temat kosmetyku. Mazidło ma biały kolor i dość lekką konsystencję. Wchłania się jednak dość wolno (kilka minut), a przy zastosowaniu większej ilości czuć na skórze pod oczami klejący film. Produkt bardzo dobrze nadaje się pod makijaż; korektor się na nim nie roluje. Opakowanie wystarczyło mi na około 12 tygodni stosowania dwa razy dziennie - rano i wieczorem.

Dodam też, że stosowałam kosmetyk tylko pod oczy. Na razie nie czuję potrzeby nakładania niczego na kontur ust...


Na moje laickie oko skład produktu jest bardzo ciekawy. Nie wiem tylko, jak przekłada się na potrzeby mojej skóry.


Mam 28 lat i pierwsze zmarszczki pod oczami. Zależy mi na nawilżeniu i ujędrnieniu rejonów podocznych. Jestem też łasa na obietnice spłycenia zmarszczek. Krem Gerovital sprawdził się w pierwszych dwóch kwestiach. Byłam naprawdę zadowolona z poziomu nawilżenia skóry, dzięki czemu zyskała również na jędrności. Moje pierwsze zmarszczki nie zostały niestety spłycone (chlip). Dlatego krem uważam za bardzo dobry, ale nie rewelacyjny...

wtorek, 22 lipca 2014

Wibo, Summer Extreme Nails, 2

Lakier z odświeżonej serii Wibo Extreme Nails kupiłam z ciekawości - do wypróbowania. Cieszę się, że poprzestałam na jednej sztuce, bo nie odpowiada mi długoschnącą formuła lakieru. Nie polubiłam się też z pędzelkiem. 

Dostępność: Rossmann
Cena: 5,99 zł
Pojemność: 8,5 ml
Kolor: brzoskwinia z brzoskwiniowym shimmerem, którego raczej nie widać na paznokciach
Wykończenie: w butelce shimmer, na paznokciach - krem
Konsystencja: ciągnącą się
Pędzelek: wąski; niewygodnie mi się z nim pracuje
Krycie: dwie warstwy dają krycie na poziomie około 95%
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Revlon); jednak nawet z wysuszaczem lakier pozostawał plastyczny przez jakąś godzinę
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: 2-3 dni


niedziela, 20 lipca 2014

Zachcianki na dalszą przyszłość: cienie do powiek

Mimo iż uwielbiam cienie marek Inglot i Sleek i uważam, że są świetnej jakości, mam ogromną ochotę na eksperymenty z tzw. wyższą półką. Ochota ta pogłębiła się odkąd w moje ręce wpadła absolutnie cudowna, wspaniała, bombastycznie fantastyczna paleta Naked 3 (tak, zdecydowanie zaliczam się do entuzjastek). Pokażę więc Wam, co mi się śni po nocach wśród cieni... A ponieważ są to drogie zachcianki, kolejne pozycje będą się u mnie pojawiać powolutku i przy okazjach typu urodziny, Święta, duże promocje, niespodziewany przypływ gotówki oraz wyjątkowo podły nastrój. Takie wyczekane cukierasy smakują najbardziej ;)

Zacznijmy od marki Too Faced. Po prostu MUSZĘ zdobyć paletę Chocolate Bar!

 https://www.toofaced.com/p/eye-shadow-palettes/chocolate-bar-eye-shadow-collection/



Od tej marki podobają mi się również:

A La Mode Eyes
https://www.toofaced.com/p/eye-shadow-palettes/a-la-mode-eyes/


oraz Boudoir Eyes
https://www.toofaced.com/p/eye-shadow-palettes/boudoir-eyes/



Idziemy dalej. Stila In The Know:

 http://www.stilacosmetics.com/product/%3Cb%3Ein-the-know-eye-shadow-palette%3C-b%3E.do?sortby=ourPicks



Interesuje mnie też cieniowa oferta The Balm. Na radarze mam następujące palety:

Shady Lady Special Edition

http://www.thebalm.com/shadylady-palette.html




Meet Matt(e) Nude


 http://www.thebalm.com/cosmetics/meet-matt-e-nude.html



oraz Balm Jovi
 http://www.thebalm.com/cosmetics/balmjovi.html



A na deser zostawiłam sobie paletkę Big Beautiful Eyes Benefitu:
 http://www.benefitcosmetics.co.uk/product/view/big-beautiful-eyes



Znacie moje typy? Warto w nie zainwestować?


czwartek, 17 lipca 2014

Anida, krem do rąk i paznokci wosk pszczeli i olej makadamia

Jak może już wiecie, mam bardzo suchą, problematyczną skórę dłoni. Z tego tytułu chętnie testuję coraz to inne specyfiki do rąk w nadziei na znalezienie czegoś, co działa. Mam już swoich ulubieńców i wiem, że moje przesuszone dłonie kochają mocznik. Może jednak coś bez mocznika, tak jak Kuracja Parafinowa Bielendy, okaże się strzałem w dziesiątkę? Naczytawszy się wielu pozytywnych opinii na temat prezentowanego dziś kremu, miałam na niego chrapkę. Zanim jednak zdążyłam go kupić, dostałam go w prezencie od Hexxany - bardzo Ci dziękuję!


Krem zamknięto w tubce z bardzo cienkiego, taniego, miękkiego plastiku. Mamy tu korek z klapką - alleluja! Prosta, pomarańczowo-biała szata graficzna jest przyjemna dla oka. Jak na taniutki kosmetyk (ok. 5 zł/100 ml) jest dobrze!

Sam kosmetyk ma biały kolor i delikatny, przyjemny zapach. Jego konsystencję można opisać jako bardzo rzadką. Błyskawicznie się wchłania - przynajmniej moje dłonie spijają go (tu przez 10 minut próbowałam wymyślić jakieś ciekawe porównanie, ale wena mi nie sprzyjała...) do ostatniej kropli. Do tego stopnia, że u mnie nie zostaje żaden film.

Patrząc na skład miałam dość duże nadzieje odnośnie spełnienia obietnic producenta. Olej makadamia widnieje już na drugim miejscu w składzie. Nie taka np. parafina, która pojawia się później. Niestety... Moje dłonie to ciężki zawodnik i krem sobie nie do końca poradził. Owszem, kosmetyk doraźnie nawilża, ale to by było na tyle. Obiecanych właściwości osłonowych i pielęgnacyjnych, jak również odbudowania zniszczonej skóry dłoni nie zaobserwowałam. A skórki przy paznokciach w ogóle przypominają obraz nędzy i rozpaczy. Pamiętajcie jednak, że na moje dłonie mało co działa. Dlatego nie skreślałabym tego kremu po  niniejszej recenzji, a dałabym mu szansę, jeśli mazidło jest na waszym radarze :)

wtorek, 15 lipca 2014

This summer I'm rockin' those purple lashes... (YSL, PUPA)

Na początku czerwca dostałam od Hexxany trzy maskary. Dwie z nich są w kolorze fioletowym. Obie z marek kosmetyków, których sama jeszcze nie kupiłam. Pupa oraz YSL. Tak, luksusowy, wysokopółkowy YSL.

Od kolorowych tuszów do rzęs wymagam tylko dwóch rzeczy: koloru i braku rozmazywania. W obu przypadkach właśnie to dostałam. Maskary nie pogrubiają ani nie wydłużają rzęs, ale podkreślają je, uwidaczniają. Kiedy się spieszę, wystarczy, że nałożę podkład, puder, róż, szminkę i fioletową maskarę właśnie, i szybki a ciekawy makijaż gotowy.

Tak wyglądają na moich rzęsach:



Trochę się różnią odcieniem :)

piątek, 11 lipca 2014

The Balm, Read My Lips lipstick, scoop

Działo się to za czasów, kiedy jeszcze w Polsce istniały i miały się dobrze sklepy sieci Marionnaud. Przyleciałam do kraju i spotkałam się ze Słomką :* Namówiłam ją na wyprawę do wspomnianego przybytku, bo chciałam zobaczyć na żywo i pomacać legendarne kosmetyki The Balm. Niestety nie miałam wtedy zbyt wielu monet na koncie, więc nie mogłam sobie pozwolić na zachwalany rozświetlacz, prawie wszystkie róże (są cudowne!) oraz kilka paletek do cieni, a zwłaszcza Nude'tude i Meet Matt(e). Za to wypatrzyłam przecenione pomadki marki i kupiłam na pocieszenie sztukę o nazwie scoop.

 I już wiem, czemu akurat o pomadkach The Balm głośno nie jest...


Jak widać, po przecenie za standardową pojemność (4 g) zapłaciłam 31,50 zł. Ponieważ to The Balm, opakowanie pomadki jest tekturowe, ale mocne. Do tego zamyka się na klik, czyli jest odporne na samoistne otwieranie się na dnie torebki. Seria nazywa się Read My Lips, więc opakowanie pokryto gazetowym wzorkiem. Słowem - całokształt przemyślany i cieszący oko.

Pomadka ma odcień koralowego różu, który jest bardzo twarzowy i doskonale pasuje na dzień. Kryje delikatnie, ale można krycie budować. Produkt ma niezbyt intensywny, ale dziwny zapach - coś jakby wanilia podbita miętą. Do tego przez kilka minut po nałożeniu wyraźnie chłodzi usta. Szminka nie ma działania wysuszającego, ale nawilżania nie ma co po niej oczekiwać. Podkreśli też suche skórki.


Oprócz dziwnego zapachu nie polubiłam też formuły tej pomadki - szminka jest lepkawa i cały czas czuć ją na ustach. Z drugiej strony przynajmniej wiem, kiedy powinnam ponowić aplikację ;) Trwałość bez jedzenia i picia to dwie godziny w porywach do trzech. Konsumpcji produkt oczywiście nie przetrwa, no i mocno brudzi kubki... Na szczęście schodzi raczej równomiernie.

Może to nie bubel, ale nie czuję się zachęcona do kupienia innych pomadek The Balm. Bez scoop też mogłabym spokojnie żyć, choć, uwaga, w mojej przepastnej kolekcji nie posiadam kolorystycznego odpowiednika tej sztuki.

środa, 9 lipca 2014

Catrice, Ultimate Nail Lacquer, 30 Lilactric

Smarująca Agata popełniła dziś notkę na temat tego lakieru (klik!), więc ja również postanowiłam nim Was pokusić. Bo piękny jest :]

Lakier przyciągnął moją uwagę, kiedy byłam przelotem w Naturze. Tak mi się spodobał, że niewiele się zastanawiając, kupiłam. Na paznokciach nadal ogromnie mi się podoba, więc była to słuszna decyzja :)

Dostępność: Drogeria Natura, Hebe
Cena: 10,49 zł
Pojemność: 10 ml
Kolor: rozbielony, lilakowy fiolet podbity szarością, ze złotym shimmerem, który w tym przypadku widać na paznokciach
Wykończenie: shimmer
Konsystencja: w sam raz
Pędzelek: szeroki; w moim egzemplarzu ścięty prawie w szpic, przez co bardzo niewygodnie się manipuluje przy skórkach
Krycie: po dwóch warstwach nadal delikatnie prześwitują białe końcówki paznokcia, ale w tym konkretnym przypadku mi się to podoba
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Revlon)
Zmywanie: całkowicie bezproblemowe
Trwałość: 3 dni



poniedziałek, 7 lipca 2014

Ziaja med, matujący filtr do twarzy SPF50+ - pierwsze wrażenia, czyli dlaczego odkładam testy na chłodniejsze miesiące

Matującego filtru do twarzy Ziaja używam od około trzech tygodni. Kupiłam go, bo a) chciałam przetestować coś nowego; b) kosztował około 20 zł, co jest świetną ceną za filtr; c) byłam ciekawa propozycji naszej polskiej marki. Przed zakupem czytałam kilka opinii i wiedziałam, że kosmetyk matujący jest tylko z nazwy. Nie odstraszyło mnie to...


Filtr zapakowano w minimalistyczną tubkę z zakrętką. Naprawdę Ziajo - zakrętka? Wszyscy wiemy, że to najgorszy sposób zamykania opakowań... Sam kosmetyk jest leciuteńko zielonkawy i przyjemnie pachnie. No i jak widać na zdjęciu, zostawia na skórze tłusty, świecący się film... Da się go zmatowić pudrem, ale o tej porze roku błysk szybko wyłazi na wierzch (mam cerę tłustą). Jak się domyślacie to właśnie przyczyna mojego odłożenia testów kosmetyku na kilka miesięcy. Makijaż na mazidle trzyma się dobrze, ale bardzo szybko świecę się jak latarnia (nie mylić z tak lubianym w blogosferze zdrowym "glow"), a nie o to mi chodzi.

Przez trzy tygodnie stosowania kosmetyku nie doświadczyłam żadnego wysypu krost ani reakcji alergicznej. Nie spaliłam się również na słońcu podczas codziennych spacerków z córcią, więc chroni! 

Szukając zastępcy dla bohatera tej krótkiej notki wpadłam w Bootsie na półeczkę z filtrem dry touch od La Roche Posay. Tubka kosztowała 16,50 funtów. Na razie jestem zadowolona, ale kosmetyk ten ma bardzo podobne działanie do tańszego Vichy capital soleil - widzę jedynie różnicę w cenie...

niedziela, 6 lipca 2014

Paese, róż do policzków, 44 Liliowa Kusicielka

Od producenta:
Delikatna konsystencja produktu oparta jest na WYSOKO ROZDROBNIONYCH składnikach pudrowych i olejkach silikonowych. Bez parabenów i bez alergenów. (klik)

Róż trafił do mnie w którymś z pierwszych Paese boxów. Dobrany został losowo; sama na pewno nie postawiłabym na taki odcień. Może nie wyglądam w nim tragicznie, ale najbardziej optymalnie też nie... Szkoda, bo to całkiem niezły róż jest.


Kosmetyk dostajemy w zwykłym, plastikowym opakowaniu z przezroczystym wieczkiem. Nic ekscytującego. Nazwa odcienia jest jednak myląca - kolor 44 z lilią nie ma nic wspólnego. To bardziej takie buraczkowe jagody, rzekłabym. Tuż po otwarciu absolutnie nie mogłam nabrać produktu nawet na palec, o pędzlu nie wspominając. Taki twardy był. Musiałam zeskrobać wierzchnią warstwę, aby odkryć miękkie, bardzo dobrze napigmentowane wnętrze. Dlatego teraz róż nie wygląda zbyt fajnie - jego powierzchnia po moim skrobaniu na pewno nie może być opisana przymiotnikiem "gładka". Ba, nie wygląda estetycznie, denerwuje mnie i jeszcze bardziej zniechęca do sięgania po produkt...

Po skrobance róż dobrze nabiera się na pędzel. Trzeba uważać z ilością; produktowi naprawdę nie można odmówić dobrej pigmentacji. Kosmetyk daje matowe wykończenie, równo się nakłada i ładnie rozciera bez prześwitów ani plam. Do tego jest trwały - zostaje na miejscu do demakijażu (chyba, że dziecko Was ciągle maca po twarzy; tego żaden róż nie wytrzyma...).


Nie jest to zły róż; wręcz przeciwnie. Jest dobrze napigmentowany, trwały, diabelsko wydajny. Niestety nie czuję się świetnie w tym odcieniu i denerwuje mnie to, że musiałam zeskrobać z różu wierzchnią warstwę, przez co jego powierzchnia nie jest przyjemnie gładka (wow, ale estetka ze mnie!). Oh well, według producenta ważność produktu kończy się już w sierpniu, więc pewnie skończy żywot w koszu, mimo iż nienawidzę wyrzucania kosmetyków.

Z tego, co widzę w sklepie internetowym Paese, seria ta kosztowała kiedyś 18,90 zł, ale teraz jest wyprzedaż i róże można nabyć za 9,45 zł, czyli połowę ceny. Odcienia 44 jednak nie ma.

piątek, 4 lipca 2014

Optima, AloeDent, Triple Action toothpaste (pasta do zębów bez fluoru i SLS)

Przyznam się Wam, że przez dobrze ponad 20 lat nie interesował mnie zbytnio skład past do zębów. Pasta to był kosmetyk, który towarzyszył mi każdego dnia odkąd pamiętam, ale szczotkowanie zębów przynajmniej dwa razy dziennie było rzeczą dla mnie tak naturalną i oczywistą, że wręcz wykonywaną z automatu, bezrefleksyjnie. Aż któregoś dnia czyjś filmik na youtube i kilka wpisów na blogu uświadomiły mi, że to nie było dobre podejście... Fluor, SL(E)S-y i nie wiadomo, co jeszcze - oj niedobrze.

Zaczęłam zatem rozglądać się za alternatywami. W zwykłej drogerii w UK nie uświadczysz pasty bez tych dwóch składników. Po krótkim spotkaniu z pastami rosyjskimi (klik), które były w porządku, ale nie odpowiadał mi stosunek ich (nie)wydajności do ceny, znalazłam markę Optima w sieci Holland & Barret.

Dziś opowiem zatem o kosmetyku tak prozaicznym, jak pasta do zębów. Ale za to jaka fajna pasta :)


Z tego, co się orientuję, Optima oferuje trzy rodzaje past: Triple Action, wybielającą oraz pastę do zębów wrażliwych, którą już czeka u mnie w zapasach na przetestowanie. Wszystkie kosztują 3,79 funtów za 100 ml. 

Pasta Triple Action ma postać zielonego, półprzezroczystego żelu. W smaku to chyba najbardziej miętowa pasta, z jaką się zetknęłam! Bardzo mocno chłodzi, co może się nie spodobać posiadaczom wrażliwych zębów. Pieni się mocno, więc jest wydajna. Swoją tubkę używam od mniej więcej 6 tygodni, a coś tam jeszcze w środku jest.


Z działania pasty jestem bardzo zadowolona. Świetnie czyści zęby (a już zwłaszcza w połączeniu ze szczoteczką elektryczną) i genialnie odświeża oddech. Podczas jej stosowania nie miałam żadnych problemów z zębami, dziąsłami i jamą ustną. 

Niestety nie wiem, czy to cudo jest dostępne w Polsce...

wtorek, 1 lipca 2014

Rimmel, 60 seconds, 405 Rose Libertine

Moje dłonie i skórki mają gorszy okres. Wybaczcie.

Dostępność: tam, gdzie są szafy Rimmel, choć nie jestem pewna, czy ten odcień dostępny jest w Polsce (ja lakier kupiłam w drogerii Superdrug)

Cena: 3,69 funtów

Pojemność: 8 ml

Kolor: rozbielony różowy koral

Wykończenie: kremowe

Konsystencja: w sam raz

Pędzelek: szeroki, ścięty na półokrągło - w moim odczuciu wygodny

Krycie: dwuwarstwowiec

Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Revlon)

Zmywanie: całkowicie bezproblemowe

Trwałość: trzeciego dnia miałam starte końcówki, do zmycia nadawał się czwartego dnia



Sorry for my dry cuticles.

Availability: Rimmel stands (I bought mine in Superdrug)

Price: GBP 3.69 

Volume: 8 ml

Colour: pastel pinky coral

Finish: cream

Consistency: just right

Brush: broad, comfortable

Opacity: a two-coater

Drying time: not tested (I used Revlon quick dry top coat)

Removing: no problems

Durability: 4 days
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...