piątek, 31 marca 2017

Zużycia marca.

Witam Was słonecznie. Wiosna, ach wiosna :) Czas na małe porządki :)

Pielęgnacja


Złuszczająca maska do stóp marki SheFoot to mój pewniak (klik). Sięgam po nią co 2-3 miesiące, za każdym razem otrzymując doskonałe rezultaty w formie złuszczenia grubej warstwy starego naskórka, dzięki czemu przez jakiś czas mogę cieszyć się miękką i przyjemną w dotyku skórą stóp. Maska algowa w wersji owoce leśne marki Norel, prezent od Hexxany, również bardzo dobrze się u mnie sprawdzała (klik). Dzięki przyjemnemu działaniu chłodzącemu maska łagodziła rumień, wyrównując tym samym koloryt cery. Poza tym po takim domowym spa skóra była gładka, rozświetlona, napięta i przyjemna w dotyku.


Och, jak ten żel pod prysznic Imperial Leather pięknie pachniał! Kupiłam go za funciaka w Home Bargains i jeśli jeszcze gdzieś go wypatrzę, zrobię zapas. Zapach kupił mnie całkowicie. Płyn oczarowy do twarzy marki Fitomed stosowałam jako tonik. Nie mam żadnych zastrzeżeń. Zastrzeżeń nie mam również do chłodzącego serum antycellulitowego Lirene, o którym już tu kiedyś pisałam (klik). Nie wykluczam ponownego zakupu. Szampon Isana med z minerałami z Morza Martwego specjalnie mnie nie zachwycił. Wprawdzie domywał włosy, ale trochę podsuszał mi skalp. Odżywkę bez spłukiwania Balea dostałam w prezencie od Magdaleny. Miała naturalny zapach mango i konsystencję troszkę zagęszczonego mleka. Ponieważ po myciu na moich włosach tego typu produkty się nie sprawdzają, stosowałam ją przed myciem, jako maskę/olejek/zabieg pielęgnacyjny. Czy to coś dało moim włosom? Trudno stwierdzić... No i na końcu bubel - antyperspirant marki Perfecta. Drogie to to, bo kosztuje 30 zł bez jednego grosza. Wystarcza na dwa tygodnie stosowania raz dziennie, ze względu na kształt opakowania jest nieporęczne w trakcie aplikacji, opakowanie się brudzi i najważniejsze - produkt nie daje ochrony przed przykrym zapachem na cały dzień! A ja nie wymagam tutaj 24 godzin...



Żel pod prysznic Patisserie De Bain dostałam w prezencie od szwagierki. Pachniał ciasteczkowo i spełniał swoją rolę, ale niczym nie zachwycił. Zachwycił mnie za to mus do ciała Biolove (klik).  Naprawdę świetny nawilżacz i natłuszczacz na zimne miesiące, bo latem mógłby być zbyt tłusty. Serum na końcówki Ojon dostałam od Hexxany. Jak na drogi kosmetyk (ok. 20 funtów za 15 ml) niczym się nie wyróźnił od ogólnodostępnych, drogeryjnych silikonowych olejków. Po prostu wygładzał włosy i zabezpieczał je przez mechanicznymi uszkodzeniami, jak każde inne serum. Mazidło nie obciążało mi strzechy. Było bezzapachowe. Zużyłam też dwa bardzo dobre kremy do rąk: mocznikowy Kamill (klik) oraz kurację parafinową na dzień Bielendy, który poznałam i bardzo polubiłam 6 lat temu (klik). Od tego czasu chętnie do kremu wracam.


Kolorówka

Z kolorówki "wyszło" niewiele: fajna kredka Avon Supershock w odcieniu blueberry (klik) oraz podkład Ilia, z którym się nie polubiłam (klik). Cieszę się, że zużyłam go zanim zrobiło się bardzo ciepło, bo spływałby pewnie ze mnie po godzinie.... Oba kosmetyki podarowała mi swojego czasu Hexx :*

środa, 29 marca 2017

Zakupy marca.

Nietypowo pokażę zakupy przed zużyciami. Nie jest ich dużo - w marcu popełniłam z przyjaciółką zamówienie na Biochemii Urody i wybrałam jedynie kosmetyki mi potrzebne:


Mamy tu odżywczy żel hialuronowy, dwa olejki myjące (różany i pomarańczowy), które uwielbiam, ubóstwiam i kocham, oraz zestaw do wykonania toniku na naczynka, na którego bazę wybrałam hydrolat różany. Toniku używam od około dwóch tygodni i na razie sprawdza się bardzo dobrze. Jeśli chodzi o żel hialuronowy, do działania nie mogę się przyczepić, ale opkakowanie jest beznadzieje. Przydałaby się buteleczka z pipetką albo buteleczka z dziubkiem...

poniedziałek, 27 marca 2017

Kamill, Hand & Nagelcreme, 5% Urea

Kiedy zauważyłam ten krem na półce w Rossmannie, poczułam palącą ciekawość. Ciekawość, czy Kamill stworzył doskonałą alternatywę dla mojego ulubionego kremu do dłoni wszech czasów - Isany 5% Urea. Mój ulubieniec kosztuje niecałe 6 zł za 100 ml, a za 75 ml produktu Kamill przyjdzie nam zapłacić 7,99 zł.


Nie będę Was trzymać w niepewności - Isany Kamill nie przebił. Co nie oznacza, że jest to zły produkt. Isana ma o wiele gęstszą, bardziej treściwą konsystencję, przez co długo się wchłania, ale i na długo otula dłonie regenerująco-nawilżająco-natłuszczającym filmem, co czyni ten produkt ideałem na noc. Natomiast dużo rzadszy i lżejszy Kamill dobrze sprawdza się w ciągu dnia. W moje pustynno suche dlonie wchłania się od razu po aplikacji, dając mi natychmiastowy komfort i sprawiając, że skóra jest przyjemnie gładka w dotyku. O ile aplikuję mazidło kilka razy w ciągu dnia, efekt ten się utrzymuje.

Krem pachnie "kosmetycznie", czymś nieokreślonym. Nie jest to zapach z gatunku intensywnych i męczących, ale też nie zapada w pamięć.

Przygodę z produktem Kamill uważam za udaną.

piątek, 24 marca 2017

L'Oreal, Color Riche, 818 Sweet Amethyst

Końcówka zeszłego i początek obecnego roku upłynęły mi pod znakiem błyskotek na paznokciach. Ostatnią, którą kupiłam, był maluch z L'Oreal z serii Color Rich - zapłaciłam za niego aż 5,99 funtów, bo nie był dostępny stacjonarnie ani w UK, ani w Pl, więc musiałam zapolować na amazonie. Dlaczego zdecydowałam się tak przepłacić? Po pierwsze, u Agaty wygląda obłędnie i trzyma się tydzień. Po drugie, błyszczy i ma nieoczywisty kolor. Po trzecie, "niedługo w ogóle nie będzie dostępny; muszę upolować!". Po czwarte i ostatnie - nigdy nie miałam lakieru marki i chciałam wypróbować.

Po jednej aplikacji odstąpiłam buteleczkę, za którą sporo przepłaciłam, żeby zaspokoić swoją ciekawość, znajomej. Muszę podpytać, czy jest bardziej zadowolona niż ja...



Dostępność: cała seria Color Riche zdaje się znikać z szaf L'Oreal i w Polsce, i w UK (z tego, co widziałam, ostały się jakieś marne niedobitki)
Pojemność: 5 ml
Kolor: różowo-brązowo-srebrny o metaliczno-foliowym wykończeniu (u mnie widać pociągnięcia pędzelka)
Konsystencja: w sam raz; niestety w moim przypadku lakier podkreśla miejsca, gdzie łuszczą mi się paznokcie
Pędzelek: szeroki, ścięty na półogrągło; byłby wygodny, gdyby mój nie miał wady i nie był rozcapierzony
Krycie: w zasadzie  może to być jednowarstwowiec (ja z przyzwyczajenia nałożyłam dwie warstwy)
Wysychanie: szybkie (z wysuszaczem Sally Hansen)
Zmywanie: bez problemów
Trwałość: niestety zaczął  z moich miękkich paznokci ewakuować się już na drugi dzień

środa, 22 marca 2017

Biolove, mus do ciała borówka

Podczas styczniowego wypadu do Polski dostałam od Słomci upominek, który przywiozła mi z Warszawy. Jagodowy mus do ciała Biolove. Wspaniały kosmetyk.


Produkt zamknięto w niedużym plastikowym opakowaniu z ładnymi etykietami. Mus ma jagodowy kolor i przepięknie pachnie naturalnymi borówkami. Ładny, krótki skład opiera się na maśle shea i oleju ze słodkich migdałów. Kosmetyk jest przyjemny w dotyku, jak puszysta chmurka. Zdawać by się mogło, że 150 ml to mała pojemność, ale wrażenie jest mylne. Pod wpływem ciepła skóry mus zmienia się w olejek, więc trzeba go niewiele na jedną aplikację.


Pod względem działania jest to idealny nawilżacz/natłuszczacz do ciała na zimne miesiące. Ponieważ na skórze zachowuje się jak olejek, otula ją na długi czas olejkowym filmem, który rewelacyjnie skórę nawilża i regeneruje. Nie widzę go natomiast w pielęgnacji letniej, bo ten sam otulający film mógłby okazać się w upały zbyt lepki i nieprzyjemny.

Świetny kosmetyk. Fantastyczna konsytencja, cudowny zapach, piękny skład, rewelacyjne działanie nawilżająco-natłuszczające. Czego chcieć więcej?

sobota, 18 marca 2017

MAC, Nutcracker Sweet Red Lipstick kit (pomadki Lady Danger, MAC Red, Diva i Rebel)

Nawet nie wiecie, jak mi się zaświeciły oczy, kiedy dostałam ten zestaw szminek MAC w prezencie gwiazdkowym od Justyny. Cztery spore miniatury kultowych odcieni kultowych pomadek w dwóch różnych wykończeniach, w zestawie kolorystycznym idealnie do mnie dobranym? To się nie mogło nie udać!

Uwielbiam te maluchy.


Tylko spójrzcie: miniatury przyszły do mnie w bardzo ładnym domku, a i same ubrane zostały w przyjemmne dla oka piżamki. Oczywiście podoba mi się też ich smakowity, delikatny i nienachalny waniliowy zapach. Jakość poszczególnych sztuk również na plus - wszystkie dobrze się aplikują, są świetnie napigmentowane i komfortowo się noszą bez nadmiernego wysuszania naskórka ust, odbijania na zębach czy migrowania poza kontur. Zostawiają co prawda ślady na kubkach, ale na palcach jednej ręki mogę policzyć produkty, które tego nie robią. Kto już miał do czynienia z pomadkami MAC wie, że są godne wypróbowania.


Świąteczny zestaw Sweet Red zawierał dwie pomadki o wykończeniu matowym: Lady Danger i Diva, oraz dwie o wykończeniu satynowym: MAC Red i Rebel.

Każdy z tych odcieni bardzo do mnie pasuje; nie ma kolorystycznego niewypału. Co więcej, jeśli miałabym wybierać, chyba nie potrafiłabym wskazać ulubieńca; byłyby to ex aequo Diva i Rebel, choć i do Lady Danger nie mam większych zastrzeżeń. Jedynie MAC Red troszeczkę mi podpadł.


Lady Danger:

LD to wyrazisty pomarańczowy koral o matowym wykończeniu. Ożywia twarz i podbija niebieskość w moich szaro-niebieskich tęczówkach, ale też zażółca niestety zęby. Jest bardzo trwała - z piciem i nietłustym jedzeniem potrafi wyglądać nienagannie do sześciu godzin nim na ustach zaczną być widoczne prześwity. Wystarczą niewielke poprawki i po problemie.

MAC Red:

MR to twarzowa czerwień podbita niebieskością o satynowym wykończeniu. Jest najmniej trwała z całej czwórki - poprawek wymaga po około trzech godzinach, a wszelkie formy konsumpcji zostawiają po sobie widoczne ubytki. Zjada się też w najmniej korzystny sposób - od środka ust i w kącikach. Sięgam po nią w dni, kiedy wiem, że będę mieć możliwość częstej kontroli makijażu.


Diva:

Ach Diva. Nie mam niczego podobnego w swojej przepastnej kolekcji. Nawet nie wiedziałam, że tak dobrze będę się czuć w czerwonym brązie! A tymczasem okazuje się, że jest to kolor bardzo twarzowy, wręcz wyrafinowany. W konsystencji jest to najbardziej sucha sztuka z zestawu i trochę topornie się nakłada; trzeba poświęcić jej nieco uwagi. Efekt jest jednak tego wart. Pomadka jest względnie trwała - z piciem i nietłustym jedzeniem pierwsze prześwity widzę po pięciu-sześciu godzinach. Niestety do poprawek trzeba zmyć pierwszą warstwę i aplikować kolor ponownie. Dokładanie koloru na pierwszą warstwę skutkuje dziwnymi grudkami i nie wygląda ładnie.


Rebel:

Rebel to przepiękna chłodna śliwka o satynowym wykończeniu. Czuję się w niej trochę jak gwiazda rocka. Nosi mi się najbardziej komfortowo z całej czwórki, a ponieważ lekko wgryza się w usta, jest również najtrwalsza (potrafi nie wymagać poprawek przez około siedem godzin) i najładniej, najrówniej się zjada.

Justyno, bardzo Ci dziękuję za te skarby. Wybrałaś zestaw szyty dla mnie na miarę i dałaś mi możliwość poznania nowych dla mnie wykończeń, bo wcześniej, dzięki Tobie zresztą, przetestowałam jedynie kremową formułę amplified.

Macie którąś z tych pomadek? Jak wrażenia?

środa, 15 marca 2017

Lily Lolo, korektor Mineral Cover Up, Barely Beige

Bardzo lubię podkład mineralny Lily Lolo za to, że ładnie na mojej twarzy wygląda, a przy tym pozwala skórze oddychać. Jednakowoż kiedy stosuję na twarz podkład w tej formie, a muszę coś jeszcze zakamuflować, płynne/kremowe korektory czy kamuflaże nie do końca się sprawdzają... Co oczywiście mnie w ogóle nie dziwi, bo znam regułę, że sypkie formuły najlepiej współpracują z innymi sypkimi formułami, duh! Dlatego kupiłam korektor mineralny i jestem z tej decyzji zadowolona. W miarę.

odcienie korektorów od lewej: Lily Lolo Barely Beige; Collection Lasting Perfection Concealer 1 Fair; Bourjpois Healthy Mix Correcting Concealer 51 Light Radiance

Posiadam wersję w starym opakowaniu i nie wiem, jak się ono ma do nowego. To tutaj nie sprawia mi żadnych problemów.

Jako że jestem osobą o bardzo jasnej cerze (na poziomie China Doll, jeśli o podkład chodzi), jaśniutki Barely Beige bardzo mi odcieniem odpowiada. Poza tym, mimo iż jest to proszek, to nie pyli się, dobrze czepia się pędzla i bez problemów przenosi na skórę. Stosuję kosmetyk dwojako: cienką warstwą na policzki i nos pod podkład, jeśli akurat mam rumień, co ów rumień ładnie przygasza, oraz punktowo na wszelkie "niespodzianki" typu wypryski czy plamki pigmentacyjne. Punktowo krycie da się ładnie budować, ale uwaga - jeśli wypryskowi towarzyszą na przykład suche skórki, zostaną one podkreślone, nie ma się co łudzić. Z trwałością kosmetyku jest w porządku - o ile nie dotykamy twarzy, niedoskonałości są zakamuflowane tak przez 6-8 godzin, po czym potrzebne są poprawki.

Próbowałam nakładać korektor pod oczy, ale tu nie służy mi zupełnie, nawet na dobrym kremie pod oczy. Wprawdzie nałożony cienką warstwą nie wysusza, ale też nie zakrywa moich rozległych zasinień, a jeśli go dołożyć, to zaczyna wyglądać pod moimi oczami sucho i nieładnie. Tam jednak wolę coś zdecydowanie emolientowego. Natomiast czasem utrwalam niewielką ilością korektora LL nałożony wcześniej kremowy korektor pod oczy, i kosmetyk faktycznie zapobiega nadmiernemu zbieraniu się takiego produktu w liniach pod oczami.

tutaj widać, że cienka warstwa pod oczami u mnie nie daje rady, bo nie ma większej różnicy, ale nie mam tego temu kosmetykowi za złe


Nie mam porównania z innymi korektorami mineralnymi, ale wydaje mi się, że zawodnik od Lily Lolo jest przyzwoity.

niedziela, 12 marca 2017

Colour Alike, Stardust Stories, 623 Dragon's Heart

Otrzymany  w prezencie Willow wzbudził we mnie ogromne chciejstwo na dwie inne pozycje z kolekcji Stardust Stories. I choć ich cena jest dość zbójecka, kupiłam je. Dziś na tapecie Serce Smoka.

Dostępność: sklep internetowy
Cena: 32 zł
Pojemność: 8 ml
Kolor i wykończenie: baza w kolorze fioletowego burgunda z holograficznymi drobinkami; cudo
Konsystencja: w sam raz
Pędzelek: wąski - nie obraziłabym się, gdyby był nieco szerszy
Krycie: do pełnego potrzebowałam dwóch warstw
Wysychanie: nie testowałam; użyłam wysuszacza Insta-Dri z Sally Hansen
Zmywanie: bez problemów
Trwałość: na moich miękkich paznokciach pierwsze ubytki pojawiły się po 2,5 dniach noszenia

 światło dzienne

światło sztuczne

piątek, 10 marca 2017

LIQPHARM, LIQ CC Serum Light 15% Vitamin C Boost

Z uwagi na działanie antyoksydacyjne, przeciwtarzeniowe, wyrównujące koloryt cery i uszczelniające naczynia krwionośne przepisywane witaminie C, bardzo lubię sera z tą substancją aktywną. Moim niekwestionowanym ulubieńcem jest propozycja Filorgii (c-recover radiance boosting concentrate - klik), ale kurację LIQ CC miałam na celowniku od czasu, kiedy bardzo pochlebnie wyraziło się o niej kilka moich ulubionych blogerek. W końcu jedna z nich - kochana Hexxana - podarowała mi w prezencie buteleczkę. Szybko, bardzo szybko zrozumiałam, czemu kosmetyki naszego polskiego producenta są tak cenione.


Serum LIQ CC dzięki wysokim stężeniom aktywnych składników redukuje proces starzenia skóry oraz chroni przed działaniem niekorzystnych czynników środowiskowych. 15% WITAMINA C zapewnia szybkie pobudzenie syntezy kolagenu, skutecznie neutralizuje wpływ wolnych rodników i wyrównuje koloryt skóry. Aktywność czystej formy WITAMINY C potęgowana jest przez odpowiednio dobrane stężenia TOKOFEROLU i MAGNEZU, które jednocześnie działają ochronnie, regenerująco oraz odżywczo. Dzień po dniu skóra odzyskuje utracony KOMFORT, BLASK i WITALNOŚĆ.
Cera normalna i mieszana. Skóra dojrzała i młoda.

Korzyści

- ochrona antyoksydacyjna
- pobudzenie syntezy kolagenu
- program przeciwzmarszczkowy
- program redukujący przebarwienia
- program „blask i witalność”

Składniki aktywne

Witamina C 15% – kwas L-askorbinowy w formie niezjonizowanej zapewnia łatwość przenikania we wszystkie warstwy skóry pobudzając syntezę kolagenu, wyrównując koloryt i rozświetlając cerę. Redukuje szkodliwy wpływ promieniowania UV, pomagając chronić DNA komórek skóry.
Tokoferol – wzmocnienie ochrony antyoksydacyjnej
Magnez - zapewnia silne działanie regeneracyjne
Kwas hialuronowy - chroni skórę przed odwodnieniem, zapewnia jej elastyczność i długotrwałe nawilżenie

Pojemność

30ml – 4800 mg witaminy C

Stosowanie

Jedna pipeta na aplikację. Wstrząsnąć przed użyciem. Stosować rano i/lub wieczorem na oczyszczoną skórę twarzy i szyi. Stosować pod krem przez cały rok lub jako kurację 28-dniową. Doskonała baza pod makijaż. Unikać kontaktu z oczami. (klik)


Kosmetyk został przemyślany od początku do końca. Zapakowano go w szklaną, czarną buteleczkę nieprzepuszczającą światła, które, jak może wiemy, destabilizuje witaminę C. Skład produktu jest krótki, ale napakowany substancjami aktywnymi wspierającymi działanie witaminy C; nie ma w nim żadnych zbędnych dodatków. Konsysytencja olejkowego żelu świetnie współpracuje z metodą aplikacji za pomocą sprawnej pipety. Jedyny minus to fakt, że trochę produktu potrafi przy wkładaniu pipety do środa spłynąć na zewnątrz buteleczki i tam się krystalizować, więc co jakiś czas trzeba buteleczkę wyczyścić.

Serum ma postać żelowego olejku i zostawia na mojej tłustej cerze delikatny rozświetlający film. Kilka minut po aplikacji skóra robi się bardzo przyjemnie gładka w dotyku i w zasadzie można nakłać makijaż (stosowałam serum na dzień), ale ja krok ten zawsze poprzedzałam aplikacją filtru przeciwsłonecznego. 30 ml serum wystarczyło mi na około 6 tygodni stosowania raz dziennie. Produkt mnie nie podrażniał i nie wywoływał rumienia.

Kuracja przyniosła bardzo ładne efekty; serum rozjaśniło powypryskowe przebarwienia i pomagało łagodzić grę naczyń, dzięki czemu koloryt skóry został wyrównany. Poza tym cera zyskała to charakterystyczne dla witaminy C rozświetlenie, a pory zostały ładnie zwężone, przez co bardzo poprawiła się faktura naskórka. Skóra zrobiła się też jakby gęstsza i bardziej napięta.

OK, może i serum Filorgii jest jeszcze o krok wyżej pod względem efektów, ale jest też odpowiednio droższe. Serum LIQ CC działa i to działa rewelacyjnie. Zdecydowanie warto się zainteresować.

wtorek, 7 marca 2017

Zoeva, Blanc Fusion Eyeshadow Palette

Blanc Fusion spodobała mi się jak tylko zobaczyłam jej zapowiedzi. A potem przyszła Gwiazdka w osobie Kasi, która podarowała mi to cudo. Dziękuję :*


Design jak to u Zoevy, czyli tekturowa paleta zamykana na magnes z dołączonym rękawem zabezpieczającym produkt przed otwarciem się w transporcie, bez lusterka ani żadnych zbędnych aplikatorów. 

Jak to u Zoevy, cienie są bardzo dobrze napigmentowane, a praca z nimi to sama przyjemność. Uważam, że marka nawet poprawiła tu jeszcze jakość, bo mam wrażenie, że cienie mniej się osypują w porównaniu z nieco starszymi paletkami.


Kolory i wykończenia

Noble: perłowe białe złoto
Single Origin: perłowa, lekko limonkowa żółć
Visions of Gold: satynowa musztardowa żółć
Late Bloomer: perłowy miedziany brąz
Sweetness Lingers: perłowe kakao
Travel Inspired: matowy beż
Joy In A Box: matowy, jasny, lekko różowawy brąz
Conched: matowy średni brąz
Question Of Taste: matowy średni brąz podbity pomarańczem
Last Bite: matowy, ciemniejszy, chłodny brąz

Podoba mi się, że połowa cieni to maty, a reszta ma inne wykończenie. Jedynym małym minusikiem w tej palecie jest fakt, że Noble i Single Origin są do siebie dość podobne (zwłaszcza na powiece); wolałabym aby bardziej się różniły.... Doceniam pomysł z dodaniem nietypowej, musztardowej żółci; nie mam nic podobnego w swojej przepastnej kolekcji.

Jak zwykle przygotowałam dla Was nieprofesjonalne, szybkie, mniej lub bardziej udane makijaże, które ukazują wszystkie cienie w akcji.


#1 mat mat mat

Noble, Travel Inspired, Joy In A Box, Conched, Question Of Taste, Last Bite; usta MAC Diva  



 
#2 efemeryczny (ha ha) makijaż typu spotlight bez kreski

Noble, Late Bloomer, Travel Inspired, Question Of Taste, Last Bite; usta MAC Rebel



 
#3 żółć raz!

Noble, Visions Of Gold, Sweetness Lingers, Travel Inspired, Question Of Taste, Last Bite; usta: MAC Red



 
#4 delikates (tego dnia panowała paskudna pogoda i brak światła do zdjęć zrobił ze mnie trupka, sorry)

Noble, Sweetness Lingers, Travel Inspired, Joy In a Box, Conched; usta: MAC Lady Danger



 
#5 zamysł był dobry, ale powinnam była zrobić tę żółtą kreskę na matach...

Noble, Late Bloomer, Sweetness Lingers, Visions Of Gold, Travel Inspired; usta : NARS velvet lip glide Danceteria



#6 a tu powinnam była użyć czegoś innego na dolnej powiece, ale górna wyszła całkiem fajnie

Noble, Single Origin, Late Bloomer, Sweetness Lingers, Travel Inspired, Joy In a Box, Conched, Last Bite; usta: NARSvelvet matte lip pencil Dragon Girl



Blanc Fusion bardzo szybko podbiła moje serce i trafiła na podium zaraz za Naturally Yours, moim absolutnym numerem jeden. Cienie są świetnej jakości i uwielbiam łączyć je z mocnym makijażem ust.

niedziela, 5 marca 2017

Colour Alike, Stardust Stories, 620 Sorcerer

Sorcerer to mój pierwszy multichrom w kolekcji. Z tego tytułu nie wahałam się zbyt długo zapłacić za niego 40 zł, choć zdaję sobie sprawę, że cena jest wygórowana (na przykład lakiery Essie są nieco tańsze za dwukrotnie większą pojemność). No ale chciałam go mieć.

Dostępność: sklep internetowy
Cena: 40 zł
Pojemność: 8 ml
Kolor i wykończenie: multichrom - mieni się od teal przez fiolet po limonkę - z holograficznymi drobinkami
Konsystencja: w sam raz
Pędzelek: wąski - nie obraziłabym się, gdyby był nieco szerszy
Krycie: do pełnego potrzebowałam dwóch warstw
Wysychanie: nie testowałam; użyłam wysuszacza Insta-Dri Sally Hansen
Zmywanie: bez problemów - te drobiny to nie brokat
Trwałość: na moich miękkich paznokciach bardzo dobra - czterodniowa 

Lakier jest tak samo piękny, jak niefotogeniczny. Nie da się zdjęciami oddać jego uroku niestety :(

światło sztuczne

światło dzienne

 światło dzienne

piątek, 3 marca 2017

MUA, matowa pomadka w płynie, Reckless

Opisywana dziś matowa pomadka w płynie została podarowana mi przez Magdalenę, która wie, że dobrze czuję się w czerwieni. A ta czerwień jest naprawdę piękna.


Już samo opakowanie pomadki zwraca uwagę - oszroniony plastik wygląda ciekawie, elegancko, inaczej. Aplikator to gąbeczka, którą bardzo wygodnie się operuje. Nie ma drażniącego dla nosa zapachu. Odcień Reckless to piękna, winna czerwień.


Nie widać tego na zdjęciu wyżej (odbijające się światło od okna; na zdjęciach poniżej wykończenie jest lepiej oddane), ale wykończenie mazidła to taki konkretny mat. Przez kilka minut po aplikacji pomadka jest plastyczna, dzięki czemu można z nią popracować, po czym zastyga na mur-beton i jest nie do ruszenia (np. podczas pocierania o siebie wargami). Po zastygnięciu nie ma też najmniejszej nawet lepkości i produkt prawie w ogóle nie odbija się na kubkach. Pomadka oczywiście wysusza usta, więc po całodniowym romansie z nią warto je mocno nawilżyć.


Największą wadą kosmetyku jest to, jak się zjada. Oto obraz, jaki za każdym razem widzę w lustrze po trzech godzinach noszenia pomadki nałożonej na czyste, suche usta:


Jak widać, zjada się od środka (co mocno widać podczas mówienia) i skrusza w kącikach.

Niestety nie jest to długodystansowiec, więc jeśli szukacie trwałej pomadki na wiele godzin, to ten produkt odradzam. Na krótkie sesje - czemu nie; matowe wykończenie wygląda świetnie.

czwartek, 2 marca 2017

Zdobycze lutego.

Luty zaczął się u mnie przemiłymi prezentami od Słomki (mus do ciała) oraz Stri-lingi (moje ulubione letnie perfumy).



Bogusia bardzo niedawno pisała o ujędrniającym olejku na piersi Voluplus. Ponieważ moje piersi desperacko potrzebują ujędrnienia, korzystając z wizyty w Polsce od razu zamówiłam ten naturalny produkt.



Byłam też w Rossmannie, gdzie udało mi się kupić tylko to, czego potrzebowałam, czyli pastę do zębów z naciskiem na podleczenie uwrażliwionych dziąseł (do stosowania wymiennie z pastą bez fluoru), antyperspirant, olejek pod prysznic Isany, który genialnie domywa Beauty Blendera i w tym celu został nabyty, szklany pilnik, bo mój się stępił, żel do usuwania skórek (ostatnio nie mogłam sobie z nimi poradzić) oraz najukochańszy krem do rąk sztuk dwie, bo ZAWSZE muszę go mieć na stanie...



W lutym zamówiłam również na amazonie przezroczysty stamper i jedną płytkę ze zdobieniami do odbijania jako ostatnią szansę dla tej metody (jeszcze nie doszły). Stamper i płytki marki Essence, które mam, u mnie nie dają rady, co mnie bardzo zniechęciło do stemplowania, ale jeszcze spróbuję z czymś innym.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...