niedziela, 30 czerwca 2013

Pielęgnacja ust z marką Flos-Lek: pomadka z serii Winter Care oraz wazelina pomarańczowa

Winter Care, SOS dla ust, Pomadka ochronna do ust

Pomadkę dostałam za pośrednictwem Pani Elżbiety na początku lutego. Od tego czasu używałam jej niemalże codziennie (ok. cztery razy dziennie) i dopiero teraz ją wykończyłam. Moim zdaniem produkt jest wydajny.

I tak, wiem, że zima dawno za nami, ale pomadek ochronnych używamy przecież przez cały rok.

















Jest to pomadka w sztyfcie, a ja zdecydowanie preferuję sztyfty niż słoiczki, które zmuszają do aplikacji produktu palcem.

Sztyft pomadki jest biały. W konsystencji jest w sam raz - ani za twardy, ani za miękki. Nie zauważyłam, żeby pomadka rozmiękała w cieplejszych temperaturach, ale w kieszeni jej nie nosiłam.

Dużą wadą produktu jest moim zdaniem jego zapach i związany z nim posmak. Zapach jest dziwny, plastikowy, słodki w mdły sposób, nie kojarzy się z niczym jadalnym. Minęło kilka tygodni zanim się do niego przyzwyczaiłam, choć dyskomfort nie zniknął aż do końca użytkowania produktu. Niestety ale zapach/posmak mazidła przesądził o mojej decyzji, że sama nigdy pomadki nie kupię.

Jak widać, kolorystyka opakowania jest taka sama, jak w całej serii Winter Care.






Jeśli chodzi o działanie produktu, moim zdaniem cudów na tym polu nie ma. Pomadka jest dość lekka, raczej nietłusta i dość szybko się zjada (kwesta około pół godziny). Intensywnego natłuszczania nie odczuwałam. Jeśli mam być szczera, kilka minut po aplikacji nie czułam, żebym w ogóle coś nakładała na wargi. Myślę też, że pomadka nie ma szans zregenerować spierzchniętych i popękanych ust, choć nie sprawdzałam tego, bo moje są na szczęście raczej nieproblematyczne. Moim zdaniem produkt nie sprawdzi się samodzielnie w trudnych, zimowych warunkach. W cieplejsze miesiące jest natomiast w porządku. Ja zwykle stosowałam pomadkę pod wszelkie produkty kolorowe (i szminki, i błyszczyki) i muszę przyznać, że ani razu nie odczułam działania wysuszającego kolorówki, a moje usta pozostają w zadowalającym stanie.



Ostatecznie pomadkę oceniam jako średniaczka. Nie jest ani rewelacyjna, ani zła. Pod kolorówkę sprawdzała się dobrze, ale jej zapach zupełnie nie przypadł mi do gustu. W cieplejsze miesiące powinna sprawdzić się pod względem pielęgnacyjnym, ale może okazać się za mało natłuszczająca na zimę.





lip CARE, wazelina do ust pomarańczowa

Wazeliny z kolei mam jeszcze sporo, ponieważ jako że jest to produkt w słoiczku, sięgam po niego jedynie rano i wieczorem. 

Ogólnie wazelina Flos-Leku pozytywnie mnie zaskoczyła. Wcześniej miałam do czynienia z kilkoma wazelinami no name, które w żaden widoczny sposób nie pielęgnowały moich ust. Przyznaję, że sięgając po wyrób Flos-Leku byłam nieco uprzedzona, ale jakość obroniła się sama :)















Wazelina mieści się w metalowym słoiczku. Jest biała. W konsystencji, jak to wazelina, mazidło jest tłuste, ale też miękkie i łatwe w aplikacji.

Produkt ma biały kolor. Pachnie bardzo delikatnie i raczej chemicznie. Nie jest to zapach olejku pomarańczowego, ale nie odczuwam go jako nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie, polubiłam go.



W tym przypadku obietnice producenta nie są na wyrost. Wazelina wygładza, nawilża i natłuszcza usta. Po posmarowaniu ich grubą warstwą wieczorem rano budzę się z gładkimi, wypielęgnowanymi wargami. Od miesięcy nie miałam problemu z ich łuszczeniem, wysuszeniem czy pękaniem (choć podkreślam raz jeszcze, nie mam problematycznych ust).








Nie mam żadnych zastrzeżeń do tej wazeliny. Moim zdaniem jest to po prostu bardzo udany produkt.















Znacie któreś z wymienionych mazideł? Czy Wasze wrażenia pokrywają się z moimi?

sobota, 29 czerwca 2013

Essie, Off The Shoulder

  • Dostępność: swój egzemplarz nabyłam w drogerii internetowej ekobieca.pl
  • Cena: 15 zł
  • Pojemność: 15 ml
  • Kolor: żywy (ale nie neonowy) róż z domieszką koralu, wykończenie kremowe
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: wygodny, gruby pędzelek europejski
  • Krycie: dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: w normie
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: świetna! Pierwsze odpryski pojawiły się dopiero piątego dnia, co u mnie jest doskonałym wynikiem
UWIELBIAM :)


  • Availability: I bought mine online for PLN 15
  • Volume: 15 ml
  • Colour: vivid (but not neon) pink with some coral undertones; cream finish
  • Consistency: just right
  • Brush: broad European version
  • Coverage: a two-coater
  • Drying time: standard
  • Removing: no problems
  • Durability: 5 days
LOVE IT.

piątek, 28 czerwca 2013

Bubelek: Perfecta Oczyszczanie, peeling enzymatyczny

Mój peeling jest jeszcze w starej szacie graficznej, bo kupiłam go dawno temu. Jeśli chcecie zobaczyć, jak aktualnie wygląda tubka, zapraszam choćby do recenzji na blogu Kosmetyki dla bladolicych :)

NIE POLUBIŁAM SIĘ Z TYM PRODUKTEM. Moim zdaniem mamy tu tylko jedną zaletę: opakowanie z wygodną klapką. Dalej jest już tylko gorzej... Ok, dodam jeszcze, że produkt mnie nie podrażnił ani nie zaogniał naczynek.

Peeling ma postać białego kremu. Zapachu nie zarejestrowałam. Producent zaleca stosować produkt jako krem na noc kilka razy w tygodniu. Ponieważ peeling w żaden sposób nie nawilża skóry, takie zastosowanie było dla mnie totalnie niekomfortowe.

Kosmetyk zostawia na skórze twarzy dziwny, tłustawy film, który przez noc się w skórę w ogóle nie wchłania. Ba, kiedy dotykamy buzi, to coś roluje się pod palcami, czego nie znoszę. Rano po umyciu twarzy skóra jest ściągnięta i błaga o nawilżenie.




Efekty? ŻADNYCH. Ok, peeling zadziałał na mnie RAZ - po pierwszym zastosowaniu rzeczywiście obudziłam się z oczyszczoną, gładką cerą. Po tym jednym pozytywnym wybryku więcej się to nie powtórzyło. Przy regularnym stosowaniu produkt nawet w najmniejszym stopniu nie usuwał martwych komórek naskórka, nie wygładzał powierzchni skóry i nie redukował niedoskonałości cery. Porażka na całej linii...


Skład oczywiście nie zachwyca.

Bubelek ten kosztuje coś w okolicach 13 zł za 60 ml.

NIE POLECAM. Żeby go jakoś zużyć, śladem Karminowych Ust wcieram go w stopy...

czwartek, 27 czerwca 2013

Soap & Glory, Thick & Fast Super Volume Mascara

Maskara zawitała w mojej kosmetyczce tylko i wyłącznie dlatego, że była gratisem do magazynu. I dobrze! Plułabym sobie w brodę, gdybym wydała na nią 10 funtów... Może nie jest bublem, ale nie jest też warta swojej ceny.


Może zacznę od plusów. Tusz jest czarny i nie jest to wyblakła czerń. Poza tym produkt jest trwały. Utrzymuje się na moich rzęsach do kilkunastu godzin bez osypywania się, rozmazywania i innych tego typu, wątpliwych atrakcji. Przy tym łatwo się zmywa podczas demakijażu.

Szczoteczki nie zaliczę ani do plusów, ani minusów. Jest klasyczna i duża, a ja dużych szczot nie lubię, bo nie umiem do końca nimi operować i zawsze się upaćkam tuszem podczas makijażu. Operowanie szczotą przy dolnych rzęsach to już w ogóle trudna sprawa. No ale są osoby, które tego typu szczotki lubią.

Tusz od samego początku miał dość suchą konsystencję. Używam go od mniej więcej dwóch miesięcy i myślę, że więcej niż kolejny miesiąc nie pociągnie.

Jednym z dość istotnych minusów jest fakt, że na czubku szczoteczki za każdym razem zbiera się widoczny, duży glut. Bez chusteczki ani rusz, no chyba, że chcemy sobie ufajdać opakowanie produktu. Po prostu w szyjce tubki zabrakło elementu zbierającego nadmiar maskary.

Dodam jeszcze, że tusz jest made in China. Wiem, że wiele osób unika produktów o tym pochodzeniu, więc informuję.


A efekty? Nie są imponujące. Objętości nie ma. Maskara może nieco wydłuża rzęsy. Nie podkręca firanek. Jak widać, szczota ma tendencję do sklejania rzęs; dodatkowo zwykle na firankach zostają grudki, które trzeba wyczesać.

Jak widać, jestem daleka od zachwytów. Dobra trwałość produktu to za mało, żeby podbić moje serce. Powrotu NIE przewiduję.

środa, 26 czerwca 2013

Schwarzkopf, Gliss Kur hair repair, szampon i odżywka ultimate volume

O duecie z serii ultimate volume przeczytałam po raz pierwszy u Gray. Jej recenzja na tyle mnie zainteresowała, że z ciekawości kupiłam szampon i odżywkę.

Ponieważ moje włosy są skłonne do obciążania, staram się unikać szamponów i odżywek z silikonami. Te bezsilikonowe służą moim kłakom dużo lepiej, i to jest fakt. Ten duet nie zawiera silikonów, natomiast wysoko w składzie znajdziemy kolagen i keratynę.

Ogólnie muszę przyznać, że z produktów jestem dość zadowolona i uważam, że są dobre, ale nie bez wad.

Szamponu o pojemności 400 ml używam od ponad dwóch miesięcy i jeszcze trochę mi go zostało (myje włosy co drugi dzień). Odżywkę o pojemności 200 ml wykończyłam w 1,5 miesiąca. Wydajność zatem moim zdaniem na plus.





Oba produkty zapakowano w plastikowe butelki. Butelka szamponu jest przezroczysta, więc widać stopień zużycia produktu. Poza tym dzięki płaskiemu korkowi można ją postawić do góry nogami, kiedy dobijamy do końca szamponu. Butelka odżywki niestety przezroczysta nie jest, więc produkt może nam się niepostrzeżenie skończyć. Zapach kosmetyków jest przyjemny, słodkawy, dość typowy dla drogeryjnych szamponów i odżywek.

Szampon ma postać przezroczystego żelu. Bardzo dobrze się pieni, więc nie trzeba go wiele, żeby umyć włosy. Odżywka jest biała i dość gęsta. Nie spływa z włosów po aplikacji.

Szampon dobrze myje. I włosy, i pędzle. Spokojnie domywa oleje. Co do odżywki, nie wiem, czy ułatwia rozczesywanie włosów, bo ja robię to na sucho, kiedy kłaki już wyschną. A moje proste włosy na sucho bardzo łatwo rozczesać.

Nie ulega wątpliwości, że po zastosowaniu duetu włosy miałam czyste i błyszczące. Ponieważ są w dobrym stanie, nie miałam jak sprawdzić, czy rzeczywiście duet mógłby coś zdziałać w kwestii regeneracji. Wiem natomiast, że produkty NIE nadawały moim włosom objętości kiedy były jeszcze długie. Po ostrym cięciu jest lepiej, włosy są odbite od nasady, ale przecież są po prostu dużo lżejsze i to pewnie jest przyczyna. Muszę jeszcze dodać, że co kilka myć musiałam zmieniać szampon i odżywkę, bo włosy stopniowo wyglądały na troszkę obciążone (za dużo keratyny?). Jedno zastosowanie innego szamponu i jakiejś maski rozwiązywało na kilka myć problem.

Ogólnie jestem na tak :) Znacie? Lubicie?

wtorek, 25 czerwca 2013

Schaebens, Augen & Lippen Maske

Dwie saszetki o pojemności 1,5 ml każda sprezentowała mi Lady In Purplee :* Postanowiłam nie nakładać produktu wokół ust, gdyż nie mam problemu z ich konturem. Zamiast tego zrobiłam sobie kurację na skórę pod oczami - maseczkę nakładałam na ten obszar co drugi dzień przez dwa tygodnie, gdyż jedna saszetka umożliwiła mi cztery aplikacje produktu na skórę pod oczami.













Mazidło ma postać białego, gęstego kremu. Po nałożeniu solidnej warstwy pozwalałam mu się całkowicie wchłonąć. Trwało to około pół godziny. Jeśli zależy nam na czasie, po 10 minutach możemy zebrać nadmiar maseczki za pomocą płatka kosmetycznego. Maseczka nie migrowała do worka spojówkowego i w żaden sposób nie podrażniała mi oczu.









Ogólnie nie mam wielkich problemów ze skórą pod oczami. Nie mam cieni w tym miejscu, a skóra puchnie mi jedynie, kiedy jestem zmęczona. Nie mam również worków. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to drobne zmarszczki, ale w moim wieku (27 lat) takie linie są już nieuniknione, więc nie jest to dla mnie jakaś tragedia.
Może dlatego, że skórę pod oczami mam raczej w dobrej kondycji, nie zauważyłam wielkich rezultatów po stosowaniu maseczki? Owszem, mazidło nawilżało te okolice, ale żadnych innych zmian nie zaobserwowałam. Skóra nie zrobiła się jędrniejsza, drobne zmarszczki nie spłyciły. Ot, maseczka zastąpiła mi krem na noc i tyle.

Miałyście jakieś doświadczenia z  tym produktem? Chętnie poczytam, czy zrobił na kimś większe wrażenie niż na mnie :)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Mobile Mix, czyli okruchy codzienności (24)

Najlepsza Kuchnia Pod Słońcem, czyli moja ukochana chińszczyzna. Bardzo lubię też dania tajskie :) Nie znoszę natomiast kuchni hinduskiej. Dania curry nie dla mnie...
 Półmetek, czyli dwudziesty tydzień :) Staram się odżywiać zdrowo i rzadko pozwalam sobie na słodkie zachcianki (do słonych przekąsek na szczęście mnie nie ciągnie). Jeśli mam ochotę na czekoladę lub lody, zwykle sięgam po owoce. Właściwie to zjadam ogromne ilości owoców, ale lepsze to niż ogromne ilości czekolady... Sądzę, że fajnie wyglądam na tym etapie ciąży. W sumie z moją tendencją do tycia, nie spodziewałam się, że będzie tak dobrze!
Moje piękne urodzinowe kwiatki dalej cieszą oko :)











"Pierwszy tom Kronik Królobójcy.

Kvothe to człowiek legenda. Wielki mag, geniusz muzyki, bohater i złoczyńca - namówiony przez Kronikarza - wspomina swe barwne życie. Od dzieciństwa spędzonego w trupie wędrownych aktorów poprzez lata chłopięce spędzone w półświatku mrocznego miasta po szaloną, ale udaną próbę wstąpienia na Uniwersytet. Powoduje nim pragnienie władania magią i zemsty na demonach, które zabiły jego rodziców i cały jego świat obróciły w perzynę.

Niezwykle żywo i naturalnie snuta opowieść na homerycką skalę. Intrygująca i poruszająca odyseja Kvothe'a doskonale harmonizuje z nienachalnym klimatem fantasy. Ten debiut literacki zdobył kilka prestiżowych nagród, m.in. Quill Award oraz Onion AV Club. Prawa do wydania sprzedano już do ponad 20 krajów." (źródło

Podpisuję się pod tym streszczeniem - fantasy w najlepszym tego słowa znaczeniu. Książka pisana z wyobraźnią i przepięknym językiem. Delektuję się nią :)

niedziela, 23 czerwca 2013

Neal's Yard Remedies, bee lovely hand cream

Dziś opowiem o kosmetyku, który mimo świetnego, w pełni naturalnego składu zupełnie się u mnie nie sprawdził... Szkoda, wielka szkoda, ale czasem tak bywa :/

Krem był dołączony do któregoś z brytyjskich magazynów. Marka Neal's Yard Remedies cyklicznie się w ten sposób promuje na terenie UK. Ten konkretny kremik w ich sklepie internetowym kosztuje 10 funtów/50 ml. Opakowanie wykończyłam w 3 tygodnie.













Produkt zapakowano w odkręcaną (bardzo niewygodne rozwiązanie) tubkę koloru żółto-czarnego. Tubka ma oczywiście kojarzyć się z pszczołami, jako że część dochodu ze sprzedaży kremu idzie ponoć na ratowanie tych pracowitych zwierzątek. Poza tym w składzie kremu znajdziemy miód. Plus za to, że krem był dodatkowo zabezpieczony przed dostępem powietrza i cudzych palców kawałkiem folii.


Krem ma żółtawy kolor i intensywny zapach. Pachnie pomarańczami i jeszcze czymś słodkim (miodem?). Aromat nie jest zły, ale musiałam się do niego przyzwyczaić. W konsystencji krem jest tłusty i zostawia na dłoniach na długi czas tłustą warstewkę, która odbija się na wszystkim, czego się dotkniemy. Wchłania się bardzo długo.




Skład kremu na pierwszy rzut oka jest świetny. Mamy tu kilka naturalnych olejów, miód, wyciągi roślinne, kwas hialuronowy, witaminę E... Niestety nie przekłada się on na dobre działanie produktu. Przynajmniej nie w moim przypadku. Krem natłuszcza na jakiś czas dłonie (powiedzmy do około 40 minut), a kiedy tłusta warstewka zniknie/zmyje się skóra rąk jest nadal sucha, szorstka i ściągnięta. Produkt oczywiście nie nawilża skórek i nie wzmacnia paznokci. Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że w produkcie zabrakło dobrej bazy w postaci emulgatorów...

No cóż, produkt nie dla mnie i nie mogę go z czystym sumieniem polecić.

piątek, 21 czerwca 2013

Fantastyczny konkurs u Hexxany. Maybelline, Color Show, 201 Speckled Pink

Nie wiem, czy już widziałyście, ale nasza Hexxana napisała na swoim świetnym blogu PONAD 1000 POSTÓW. Iście imponująca liczba! Co więcej, żeby uczcić ten pamiętny moment, Hexx zorganizowała konkurs z tak fantastycznymi nagrodami, że żadna kosmetykoholiczka po prostu nie może przejść obojętnie ;)


Szczegóły tutaj.

***

A na dziś mam lakier Maybelline :) Hexx też go pokazywała razem z "galaktyczną" emalią o nazwie Shooting Stars z tej samej kolekcji - o tutaj.
  • Dostępność: lakier kupiłam w drogerii Superdrug
  • Cena: chyba 2,99 funtów
  • Pojemność: 7 ml
  • Kolor: żelkowa baza w kolorze różu z biało-czarnymi drobinkami
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: klasyczny, wygodny
  • Krycie:  do pełnego krycia potrzebowałam 3 warstw
  • Wysychanie: nie sprawdzałam, użyłam wysuszacza
  • Zmywanie: problematyczne, jak to przy glitterach
  • Trwałość: niestety na moich paznokciach zaczął odpryskiwać drugiego dnia...
Po doświadczeniach z trzema sztukami z tej serii mogę powiedzieć, że lakiery na paznokciach wyglądają świetnie, ale niestety są bardzo nietrwałe, nad czym ubolewam...



  • Availability: I bought mine in Superdrug
  • Price: either Ł2.99 or Ł3.99
  • Volume: 7 ml
  • Colour: pink (jelly finish) with black and white bits
  • Consistency: just right
  • Brush: classic, comfortable
  • Coverage: it's a 3-coater
  • Drying time: not tested
  • Removing: quite problematic
  • Durability: only 2 days...
I have to say, these nail varnishes look great on the nails but their durability (or lack thereof) is rather disappointing...

środa, 19 czerwca 2013

Stara Mydlarnia, Oriental Maroccan Mask, energizująca maska do twarzy z olejem arganowym

Maseczkę kupiłam w Naturze za 4,99 zł. Zawartość saszetki wystarcza na jedno użycie.


Saszetkę kupiłam bez wczytania się w skład; ot, przyciągnęło mnie opakowanie. Dopiero po użyciu zaczęłam się zastanawiać, czemu niby producent nazywa maseczkę "marokańską". Po sekundzie dotarło do mnie, że przecież chełpią się tu zawartością oleju arganowego (którego właściwości wychwalane są pod niebiosa na saszetce), a olej ten nazywany jest "płynnym złotem Maroka". Żeby było jednak zabawniej, zbawienny olej znajduje się na ostatnim miejscu w składzie, po barwnikach, wątpię więc, żeby miał realne szanse zadziałać...

Maseczka ma postać drobnego proszku o kolorze piasku. Należy rozmieszać go z wodą (ja użyłam mineralnej). Nie udało mi się uzyskać gładziutkiej pasty bez grudek (trochę ich tam było), ale nie wpłynęło to na właściwości maski. Po zmieszaniu z wodą pasta przybrała kolor pomarańczowy. Nałożyłam to to na twarz, a po 15 minutach (po 10 minutach maska nie była do końca zastygnięta) zdjęłam jak maskę peel-off. Podczas noszenia na twarzy odczuwałam delikatne, przyjemne odczucie chłodzenia.

Po zdjęciu maski zaobserwowałam, że twarz była ukojona (rumień wyraźnie zbladł), rozświetlona i przyjemna w dotyku. Maska również delikatnie zwęziła mi pory. Jak widać zatem, produkt działa dobrze. ALE jeszcze lepsze efekty uzyskuję za pomocą masek algowych z Organique, które mają jednak lepszy skład niż propozycja Starej Mydlarni. Z tego tytułu, mimo iż produktowi niewiele mogę zarzucić, nie przewiduję powrotu, bo po prostu znam lepszy dla mojej cery kosmetyk :)


poniedziałek, 17 czerwca 2013

Prezentowo :)

Wtajemniczeni wiedzą, że dziś zrobiłam się o rok starsza. Skończyłam 27 lat. Jak ten czas szybko leci!

Anyways. skorzystała na tym fakcie moja kosmetyczka, szafa, skarbonka i biblioteczka :)

Dzień zaczął się od upominku od mojego J.:



Rodzice, współpracownik i szef uszczęśliwili mnie zastrzykiem finansowym, więc wybrałam się na małe zakupy. Nie wariowałam, 90% tych pieniędzy wylądowało w banku, bo szykują się duże wydatki ;) Niemniej skusiłam się na nową torebkę w H&M, bo moja dotychczasowa (mam tendencję do noszenia jednej torebki aż do dobicia) prosiła się o wymianę...



Po powrocie czekała na mnie ogromna paka od Hexxany i Stri-lingi. Zawartość zwaliła mnie z nóg...




Dostałam również kilka prezentów w czasie ostatniego pobytu w Polsce. Od Słomkowstwa uniwersalny kosmetyk w postaci oleju arganowego prosto z Maroka, a od Przyjaciółek fantastyczne, nieziemsko wygodne ciążowe legginsy i wspomnianą książkę "Pierwszy rok życia dziecka".

Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję. Wszystkie prezenty są niesamowicie trafione i sprawiły, że nie opuszcza mnie dobry nastrój :)

niedziela, 16 czerwca 2013

Mobile Mix, czyli okruchy codzienności (23)

Dzienniak w złocie i beżach. Kalkulator jednak nie nadaje się do fotografowania makijażu ;)












 Idealny letni deser. Truskawki i borówki w galaretce malinowej. Pycha!




















 Makaron z kurczakiem i szpinakiem w sosie śmietanowo-serowym. Przepis na to danie zamieściła u siebie Em El tutaj. Gorąco polecam. Danie jest łatwe i szybkie w przygotowaniu, a do tego po prostu pyszne :)











Pyszny lanczyk Truskawki i borówki amerykańskie (lubię to połączenie) zmiksowane z "mlekiem" migdałowym. UWIELBIAM.







































 Od kilku tygodni nieprzerwanie trwa u mnie faza czytelnicza. Książki niemalże połykam i wciąż mi mało :) 

"Gniazdo szerszeni". Judy Hammer jest szefową policji w Charlotte, rozwijającym się centrum bankowo-przemysłowym Karolinie Północnej. Nie wszyscy akceptują fakt, że kobieta zajmuje stanowisko tradycyjnie przeznaczone mężczyznom... Judy musi się zmagać nie tylko z przestępcami, lecz również z uległymi wobec lokalnych notabli władzami miasta, napastliwą prasą i nielojalnymi przeciwnikami. Pojawiają się także kłopoty rodzinne. Ale wszystkie problemy muszą odejść na dalszy plan, gdy nieuchwytny psychopata zaczyna mordować przyjeżdżających do miasta biznesmenów. (klik
Trudno mi zakwalifikować tę książkę do jednego gatunku. To kryminał, thriller i powieść psychologiczna w jednym. Wiele wątków i ciekawe postacie z różnych warstw społecznych tworzą ciekawą i wciągającą mieszankę.


 Autor portretuje własny naród jako Europejczyków w prasłowiańskich gaciach, uczy nas protekcjonalnie jak chodzić, odmalowując tanim sarkazmem Polskę jako `Krainę olbrzymów`... Ani na chwilę nie pozwala nam odetchnąć czystym powietrzem zasłużonej chwały, wciągnąć w tchawicę duszy zbiorowej ożywczego tlenu zadowolenia z siebie i dumy z własnych historycznych pierwszeństw oraz przewodnictw... (klik)

Ta książka to zbiór wczesnych felietonów Pilcha (z pierwszej połowy lat 90.); wiele z nich obejmuje tematykę polityczną. Szczerze mówiąc lektura mnie nie porwała. Przez kilka felietonów nawet nie przeszłam, bo mnie po prostu nudziły. Lektura raczej dla zapalonych fanów pisarza :)






 Książka silnie autobiograficzna. Pich opisuje w niej osoby, które odegrały w jego życiu jakąś rolę i w pewnym stopniu ukształtowały jego osobowość i światopogląd. Lekturę czytało mi się świetnie; ujrzałam pisarza w nowym świetle.


















 Kolejny zbiór felietonów Pilcha. Podobał mi się o wiele, wiele bardziej niż "Rozpacz z powodu utraty furmanki". Zróżnicowana tematyka, sarkazm i ironia - już wiem, czemu Pilcha nazywa się mistrzem krótkiej formy. Felieton o facecie, który zwariował w księgarni przez półkę z Harlequinami rozśmieszył mnie do łez.
















Już wiem mniej więcej, co dzieje się z bobasem i naszym ciałem w ciąży. Teraz trzeba się przygotować na to, co będzie "po". Ja o opiece nad małym dzieckiem nie wiem NIC i nie ukrywam, że się boję. Książka w sposób łopatologiczny wyjaśnia wiele kwestii, ale i tak czuję lekki niedosyt. Na szczęście czeka na mnie "Pierwszy rok życia dziecka" pióra Heidi Murkoff i Sharon Mazel, która chyba stanie się moją biblią :)

sobota, 15 czerwca 2013

Maybelline, Color Show, 198 Shooting Stars

  • Dostępność: kupiłam go w drogerii Superdrug
  • Cena: kosztował chyba 2,99 funtów
  • Pojemność: 7 ml
  • Kolor: granatowa, żelkowa baza z różnego kształtu drobinami w różnych odcieniach niebieskości
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: klasyczny; dość szeroki i płaski, wygodny
  • Krycie: dwuwarstwowiec
  • Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza
  • Zmywanie: nie testowałam, użyłam bazy peel-off z Essence
  • Trwałość: to słaba strona tego lakieru; już drugiego dnia pokazały się starte końcówki i pierwsze odpryski
Lakier jest śliczny, acz niestety nietrwały :/




  • Availability: I bought mine in Superdrug
  • Price: I think I paid Ł2.99
  • Volume: 7 ml
  • Colour: navy blue, jelly base with blue bits in different shapes and sizes
  • Consistency: just right
  • Brush: classic, comfortable
  • Coverage: it's a two-coater
  • Drying time: not tested
  • Removing: not tested (I used a peel-off base by Essence)
  • Durability: unfortunately, only 2 days
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...