wtorek, 28 lutego 2017

Podsumowanie zużyć lutego.

Kolorówka:


Puder bronzujący z The Body Shop (klik) towarzyszył mi przez kilka lat (niesamowicie wydajna bestia). Bardzo go lubiłam; pasował mi jego biszkoptowy odcień (raczej cieplejszy niż chłodniejszy, ale kiedy konturuję się czymś chłodnym, wyglądam, jakbym miała brudną twarz) i fakt, że nie był ciemny, więc nie dało się zrobić nim krzywdy. Obok bronzera widzicie na zdjęciu paletkę Pupy Pupa Rose (klik), którą wygrałam swojego czasu u jednej z moich najulubieńszych blogerek, Agaty. Zużyłam cudowny róż, który był w niej zawarty. Idealne wykończenie (mat), idealny odcień brudnego łososia. Przez około 2,5 roku gościł na mojej twarzy kilka razy w tygodniu; pasował do każdego makijażu i szczerze go uwielbiałam, mimo iż miał sporą konkurencję, bo różów ci u mnie nie brak. W paletce były też cztery błyszczyki, których się pozbyłam, bo a) nie pasowały mi kolory, b) były lepkie, nietrwałe, zawierały nieładny brokat, c) zbierały to, co ewentualnie osypało się z cieni. Cienie jeszcze ze mną zostają. Dalej, wyszła mi matująca mgiełka Inglota. Działania matującego i sebo-regulującego się nie doszukałam, ale na pewno nie nazwę tego produktu bublem. Zwilżałam nim Beauty Blendera do aplikacji podkładów i w tym charakterze sprawdził się bardzo dobrze. Odżywkę do paznokci Bell stosowałam pod lakiery kolorowe do ochrony przed zażółceniem płytki paznokcia. Z wyznaczonego jej zadania dobrze się wywiązała. Tak samo, jak odżywka z Golden Rose. Obie są w porządku, choć żadna nie wzmocniła moich miękkich paznokci, ale one są takie od zawsze i ciężko z tym walczyć. Zużyłam też dwa lakiery Miss Sporty: 320 z serii Clubbing Colours (klik) oraz 340 z serii Lasting Colour (klik).


Pielęgnacja:


Zacznijmy od serum antycellulitowego Lirene inspirowanego liftingiem termicznym (klik). Mocno rozgrzewa; bardzo dobrze ujędrnia i napina skórę. Micela Nivei (klik) lubię, bo robi, co ma robić, czyli w moim przypadku skutecznie usuwa resztki makijażu. Do odżywki z aloesem i granatem Alterry wracam bardzo często. Moje włosy ją kochają; są po niej nawilżone i błyszczące. Z olejku pod prysznic Isany nie byłam zadowolona. Owszem, ładnie pachnie. Owszem, myje. Ale mimo zawartości oleju arganowego bardzo mnie wysuszał. Mgiełka marki Ted Baker miała bardzo przyjemny, słodko-orzeźwiający zapach. Niestety szybko się on ulatniał, jak to przy mgiełkach.



O świetnym serum LIQ CC napiszę w osobnym poście, bo zdecydowanie należy mu się pięć minut. Pozostałe zużycia z tego zdjęcia to zwyklaki, które nie wzbudziły moich zachwytów. Maska Drink Up Intensive od Origins (klik) na moją skórę działała jak zwykły krem nawilżający; nie było fajerwerków. Maska do włosów L'Biotici Biovax (klik) nie wybiła się działaniem nad odżywkę z tej serii, mojego ogromnego ulubieńca. Tak, nawilżała i odżywiała włosy, ale po odżywce wyglądały jeszcze lepiej. Produkt pielęgnacyjny do ust Cowshed był dodatkiem do magazynu. W moim odczuciu to zwykła tłusta wazelina, która na jakiś czas zabezpiecza naskórek za pomocą stworzonej okluzji, ale nie ma realnego działania nawilżająco-regenerującego.

Jutro zaczyna się marzec... Byle do wiosny! Chyba pochowam już swetry, bo nie mogę się na nie patrzeć ;)

sobota, 25 lutego 2017

L'Biotica Biovax, szampon, odżywka, maska i olejek silikonowy z serii bambus & olejk awokado


Po bardzo owocnym spotkaniu z ekspresową odżywką do włosów z tej linii postanowiłam wypróbować całą serię. Co z tego wynikło? Czytajcie dalej :)

Ciekawostką jest fakt, że cała czwórka nie dzieli tego samego zapachu. Szampon i odżywką pachną świeżo, ogórkowo-arbuzowo, natomiast maska i jedwab do włosów idą w stronę łąki z kwiatami. Aromaty te są przyjemne i delikatne; nie kłócą się z perfumami i nie przyprawiają o ból głowy.


Szampon

Szampon ma postać białawej-zielonkawej emulsji, a jego konsystencję opisałabym jako bogatą. Nie pieni się zbyt obficie, dlatego używałam większą porcję niż normalnie. Myć włosy myje, oleje też domywa, ale dla moich niezniszczonych kłaków był troszkę za bogaty. Objawiało się to brakiem objętości i lekkości po wyschnięciu (nie używam suszarki) oraz tym, że włosy traciły świeżość po 1,5 dnia od mycia, a ponieważ myję je co drugi dzień, popołudniami drugiego dnia widziałam wyraźnie, że wołają o kąpiel. Nie wypowiem się, czy szampon wspomaga regenerację pasm, bo moje są w dobrym stanie. Skalpowi szampon nie zaszkodził, za co ogromny plus. Osobiście do niego nie wrócę, ale myślę, że osoby z suchymi włosami mogłyby być z niego naprawdę zadowolone.


Ekspresowa odżywka

To najmocniejsze ogniwo zestawu. Ma postać białej, kremowej emulsji, która nie spływa z włosów. Rzeczywiście działa już po krótkim czasie (choć trzymam ją na głowie przez kilka minut, nie te jedyne 60 sekund). Moje włosy są po niej nawilżone, gładkie, przyjemne w dotyku i lśniące.


Maska

Jest nieco gęstsza od odżywki i dołączono do niej czepek. Rzecz w tym, że czy nałożę ją na pół godziny pod rzeczony czepek, czy na kilka minut jako odżywkę, działa tak samo - czyli podobnie jak odżywka, ale troszkę słabiej. Trudno opisać te subtelne różnice, ale takie są moje subiektywne odczucia.


Jedwab do włosów

To taki typowy silikonowy olejek na końce, ale jest bardzo dobry w swojej kategorii. Przede wszystkim nie zawiera alkoholu, więc nie wysusza pasm. Poza tym nie zbija ich w strąki. Podczas aplikacji czuję, jak "otula" włosy sprawiając, że zdają się jeszcze gładsze, bardziej miękkie i jeszcze mocniej odbijają światło. Nie mam do niego zastrzeżeń.

Cieszę się ze spotkania z całą serią. Odżywki zużyłam już przynajmniej trzy opakowania i na pewno będę do niej wracać. Myślę, że jedwab też jeszcze u mnie zagości, bo w chłodne miesiące lubię w ten sposób zabezpieczać końcówki przed ocieraniem się o swetry i płaszcze, a dla mnie istotny jest brak alkoholu denaturowanego (jeden taki jedwab z tym składnikiem na dłuższą metę bardzo zmasakrował mi końce). Szampon okazał się zbyt bogaty dla mojego typu włosów, a maska działała podobnie, choć subtelnie gorzej od odżywki, więc nie mam parcia, by do nich wrócić. Mam jednak ochotę wypróbować inne linie Biovax, na przykład diamentową. Zobaczymy, co czas przyniesie...

czwartek, 23 lutego 2017

Inglot, Breathable Nail Enamel, 411

Lakier w przepięknym (uwielbiam takie kolory), uniwersalnym odcieniu podarowała mi Hexxana. Dziękuję :*

Dostępność: wyspy i sklepy Inglota; sklep internetowy
Cena: szokująco wysoka (wyższa od lakierów Essie) - 40-42 zł
Pojemność: 11 ml
Kolor: przybrudzony, lekko jagodowy róż ze złotym shimmerem, który na paznokciach widać tylko w ostrym świetle
Konsystencja: gęstawa
Pędzelek: wąski i bardzo giętki; nie przepadam za nim
Krycie: w zasadzie  może to być jednowarstwowiec (ja z przyzwyczajenia nałożyłam dwie warstwy)
Wysychanie: szybkie (z wysuszaczem Sally Hansen)
Zmywanie: bez problemów
Trwałość: tak jak lakiery z Inglotowej kolekcji podstawowej i ten lakier niestety zaczął na mnie odpryskiwać drugiego dnia po aplikacji.

Kolor <3


This beautiful nail polish was a Christmas gift from a good friend.

Availability: Inglot online store
Price: £13.00
Volume: 11 ml
Colour: dusty purple-ish pink with gold shimmer that's visible on the nails only under strong lights
Brush: narrow and very flexible; not my favourite
Coverage: it can be a one-coater but I used two coats
Drying time: not tested (I used Sally Hansen's Insta-Dri top coat)
Removing: no problems
Durability: only two days on my soft nails

poniedziałek, 20 lutego 2017

Shiseido, Lacquer Rouge, RD 529

Jest w moim życiu taka Dobra Dusza, dzięki której poznaję produkty do ust z tzw wyższej półki, bo sama sobie, póki co, takich nie kupuję. Mowa o kochanej Hexxanie, która kilka miesięcy temu podarowała mi m. in. miniaturę lakieru do ust Shiseido w odcieniu RD 529.

Opakowanie to standardowa dla błyszczyków tubka z gąbkowym aplikatorem. Produkt jest bezzapachowy. Jak na lakier do ust przystało, ma bardzo dobrą pigmentację, a wykończenie błyszczące. Nosi się bardzo komfortowo; daje uczucie nawilżenia ust. Poza tym nałożony w odpowiedniej ilości nie ma tendencji do wylewania się poza kontur ust i odbijania na zębach.

włosy z wakacji, jakby ktoś miał wątpliwości

RD 529 to cudny buraczek z fioletowymi podtonami. Czuję się w nim świetnie. Jedyny zarzut, jaki mam w stosunku do mazidła, to jego nietrwałość. Bez jedzenia i picia znika z ust średnio po 2,5, czasem 3 godzinach. Natomiast jedzenie i picie masakruje makijaż ust.

Z przyjemnością sięgam po tego malucha.

sobota, 18 lutego 2017

Warto poznać: Living Source, Pomegranate Deep Cleansing Mask

Maskę dostałam w prezencie od Hexxany. Prezencie niezwykle trafionym, bo kocham glinki i lubię gotowce (o ile są skuteczne), które pozwalają mi zaoszczędzić nieco czasu podczas pielęgnacji.

Kosmetyk oparty jest o glinkę białą. Ma postać bardzo gęstej, białej pasty, więc zapakowanie kosmetyku do (szklanego) słoiczka było dobrym pomysłem - raczej nie dałoby się go wycisnąć z tubki. Maska jest delikatnie perfumowana. 45 gramów produktu wystarczyło mi na około 10 użyć.

Dużą zaletą maski jest to, że nie zasycha na twarzy, jak to glinki mają w zwyczaju, odpadała mi zatem konieczność zraszania twarzy mgiełką/wodą termalną, co było bardzo wygodne.


Jeśli zaś o działanie chodzi, kosmetyk spełnia wszystkie obietnice producenta: oczyszcza skórę, absorbuje sebum, ściąga pory i sprawia, że skóra jest promienna, a jej koloryt wyrównany. Po zmyciu skóra nie jest wysuszona ani ściągnięta. 

Z maski korzystałam z największą przyjemnością i nie miałam do niej absolutnie żadnym zastrzeżeń. Bardzo przyjemny produkt.

czwartek, 16 lutego 2017

ORLY, Makeup to Breakup

Lakier pochodzi z zestawu czterech miniatur (5,3 ml każda) ORLY z kolekcji Infamous, który dorwałam w Tk Maxx za 7,99 funtów.

Kolor: teal, czyli połączenie granatu i zieleni
Wykończenie: kremowe
Konsystencja: gęsta
Pędzelek: klasyczny, mały -  w połączeniu z konsystencją dość trudny w obsłudze
Krycie: dwuwarstwowiec
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza Insta-Dri od Sally Hansen
Zmywanie: o dziwo obyło się bez zafarbowania skórek
Trwałość: niestety w tym przypadku zawód - już drugiego dnia miałam mocno i nieestetycznie pościerane końcówki (zdjęcia były robione kilkanaście godzin po aplikacji i już widać pościerane końce)



This nail polish comes from a four-piece set from Infamous collection by ORLY, which I bought in Tk Maxx for £7.99.

Colour: teal
Finish: cream
Consistency: thick
Brush: classic; small
Opacity: a two-coater
Drying time: not tested - I used Insta-Dri fast drying top coat by Sally Hansen
Removing: no problems
Durability: it wore off of the nail tips very very fast - it was very noticeable by the second day of wear

wtorek, 14 lutego 2017

Ilia, Vivid Foundation, Tularosa

Podkład Ilia został mi sprezentowany przez kochaną Hexxanę. Ponieważ marka była mi nieznana, zrobiłam małe rozeznanie. Okazało się, że Ilia produkuje kosmetyki naturalne i organiczne, co oczywiście wzbudziło moje ogromne zainteresowanie. Zresztą same zobaczcie, czy to nie brzmi bardzo zachęcająco?

"Ilia Vivid Foundation:
- Formula: Vegan. Free from parabens, petrochemicals, carmine, gluten, fillers, synthetic preservatives and fragrances. Contains very small amount of artificial colour.
- Origin: Made in USA.
- Packaging: Recyclable metal bottle with dispenser pump in carton box.
- Shelf Life: Use within 8 months from opening.
- Animal Rights: Not tested on animals. Cruelty free.
Ilia Beauty is a prestige, contemporary line of natural and organic lipsticks and makeup products that combine superior colour, performance and nourishing organics. All Ilia cosmetics are made with up to 85% certified organic ingredients that nourish the skin and help aid in its repair and are free from parabens, petrochemicals, fillers, carmine and synthetic preservatives. Ilia cosmetics are vegetarian and not tested on animals."
(klik)

A oto czego, zdaniem brytyjskiego dystrybutora, możemy się po tym podkładzie (za bagatela 36 funtów) spodziewać:

"What it is
Ilia Vivid Foundation is filled with healing botanicals to help calm and revitalise the skin. The moisturising properties of Aloe Vera aid in long-lasting hydration and simulate a tightening of the skin, while the healing nature of Green Tea and Rosemary Extract help combat free radicals. A new unique medicinal resin, sourced from a tree on the Greek Island of Chios, offers a natural solution to reduce pore size, shine and contains anti-bacterial properties. It is able to be incorporated into skin care as a natural matifying skin refiner. The soft whipped formula offers buildable light to full coverage and is excellent for sensitive skin.
Colour Guide
- Tularosa F1: For porcelain skin with slight pink undertones.
- Gobi F2: For light skin with neutral to subtle pink undertones.
- Santorini F3: For light to medium skin with neutral undertones.
- Mojave F4: For light olive skin with yellow undertones.
- Tanami F5: For medium to dark skin with neutral undertones.
- Sandar F6: For dark skin with soft pink undertones.
How to Use
Use fingertips or the Ilia Foundation brush to apply Ilia Vivid Foundation to the face as required for a perfect even complexion
."
(klik)

Przepraszam, że tak kopiuję i wklejam. Zwykle tego nie robię, ale Ilia jest na tyle mało znana w polskiej blogosferze, że uznałam, iż takie informacje mogą się komuś przydać.


Metalowe opakowanie wygląda szykownie i elegancko, ale nie daje możliwości śledzenia stopnia zużycia produktu. Jest za to higieniczne; wyposażone w sprawną pompkę. Sam odcień Tularosa jest względnie jasny i ma subtelne różowe podtony, ale na szczęście mnie nie świnkuje. Kosmetyk ma nieco dziwny zapach - zakładam, że pachnie sumą swoich składników, którymi są:

Water (Aqua), Glycerin, Cocos Nucifera (Coconut) Oil*, Polyglyceryl-2 Oleate, Polyhydroxystearic Acid, Polyglyceryl-2 Stearate, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil*, Rosa Canina (Rose Hip) Fruit Oil*, Behenyl Olivate, Pistacia Lentiscus Gum, Pistacia Lentiscus (Mastic) Gum, Lecithin, Caprylic/capric Triglyceride, Jasminum Officinale (Jasmine) Flower/leaf Extract, Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower/leaf/steam Extract, Eugenia Caryophyllus (Clove) Flower Extract, Vitis Vinifera (Grape) Fruit Extract, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Fruit Oil, Vaccinium Macrocarpon (Cranberry) Seed Oil, Alcohol, Sodium Hyaluronate, Tocopherol, Allantoin, Ethylhexylglycerin, Phenethyl Alcohol. May Contain: Mica, Titanium Dioxide (Ci 77891), Iron Oxide (Ci77491, Ci77492, Ci77499).
* Certified organic ingredients.

Czy widzicie, ile na tej liście znalazło się olejów? Kokosowy, słonecznikowy, różany, pomarańczowy, żurawinowy; do tego wiele naturalnych ekstraktów. Skład na oko laika jest naprawdę ładny, ale... w praktyce nie okazał się dobry dla mojej tłustej cery. Nie wykluczam natomiast, że skóry suche mogłyby być zachwycone.

Ja jednak jestem tłuścioszkiem i mam niestety do podkładu wiele zastrzeżeń. Ze względu na jego tłustawą konsystenję nie mogę aplikować go ani palcami, ani pędzlem, bo bardzo się mi na skórze odznacza i wygląda ciężko; po prostu się z nią  nie stapia. W moim przypadku jedynym słusznym narzędziem jest wilgotny Beauty Blender, za pomocą którego udaje mi się nie uzyskać maski (oczywiście mówimy o stosowaniu niewielkich ilości, a nie tynkowaniu twarzy uprawianym przez większość popularnych youtuberów). Nie oznacza to jednak, że twarz wygląda naturalnie, bo podkład daje na mnie bardzo mokre, świecące wykończenie, z czym pudry nie do końca sobie radzą. A przypudrować go muszę, bo inaczej zaczyna mi zjeżdżać ze skóry. Po utrwaleniu bardzo szybko (dosłownie po 2 godzinach) zaczynam się świecić, jakbym wysmarowała się smalcem, choć bibułki matujące nieco ratują sytuację. Najgorsze jest jednak to, że jeśli sięgnę po ten produkt kilka razy z rzędu, zauważam wysyp czarnych kropek na brodzie - choć nie wyskakują mi po tym produkcie niespodzianki, podkład zanieczyszcza mi pory. Podejrzewam, że winę ponosi tu kombo gliceryny i oleju kokosowego, ale mogę się mylić. Żeby oddać jednak kosmetykowi sprawiedliwość, dobrze służył mi jako dodatkowa warstwa ochronna podczas ostatniego pobytu w Polsce, kiedy zabierałam córeczkę na mroźny spacer.

I jeszcze jedno: zauważyłam, że czasem zdarza mu się rozpuszczać korektor pod oczy w miejscu ich styku. Pierwszy raz spotkałam się z takim zjawiskiem i powiem Wam, że nie wygląda to zbyt dobrze...

przed / w trakcie / po

Podkład daje bardzo lekkie krycie. Według producenta można je budować, ale w moim przypadku nie za bardzo ma to sens (wszystko spływa). 

Niestety mimo teoretycznie świetnego składu i ładnego, jasnego koloru cerom tłustym i mieszanym na pewno nie mogę tego produktu polecić. Cery suche mogłyby natomiast być z niego zadowolone, ale niestety nie mam tego jak zweryfikować.

sobota, 11 lutego 2017

Origins, maseczki Calm To Your Senses, Clear Improvement oraz Drink Up Intensive

Sławne maseczki marki Origins miałam okazję poznać dzięki Hexxanie. Ja sama do tej pory nie poddawałam się owczemu pędowi i licznym rekomendacjom, bo miałam próbki i miniatury kilku ich produktów i cóż... Nic mnie nie zachwyciło. Opisywanie dziś maski również. Nie zrozumcie mnie źle, ich działanie na skórę widać, ale znam kosmetyki, które mojej cerze służą podobnie, a są lepiej dostępne i, nie ukrywajmy, tańsze.


Wszystkie posiadane przeze mnie sztuki zamknięto w wygodnych tubkach z klapką. Szata graficzna spójna. Maseczka antystresowa ma pojemność 100 ml, a dwie pozostałe - 75 ml. 


Calm To Your Senses, stress-relieving mask

Ta maska ma postać białej emulsji o kwiatowo-ziołowo-cytrusowym aromacie (według producenta pachnie rumiankiem i lawendą), do którego musiałam się przyzwyczaić. Mnie osobiście zapach ten specjalnie nie odstresowywał ani nie uspokajał (a raczej denerwował), ale to na pewno kwestia indywidualna. Można stosować ją dwojako: albo zamiast kremu na noc nawet codziennie, albo grubą warstwą kiedy czujemy taką potrzebę. Osobiście nakładałam ją jako krem na noc co drugi dzień.

To co najbardziej spodobało mi się w działaniu tego produktu to fakt kojenia rumienia i gry naczynek, i zauważalne wyrównywanie kolorytu skóry. Co do nawilżania, to przed sezonem grzejnikowym maska sprawdzała się pod tym względem bardzo dobrze, ale kiedy musieliśmy włączyć ogrzewanie, skóra niestety zaczęła mi się odwadniać i produkt Origins nie był w stanie temu zapobiec. Ogólnie na mojej skórze kosmetyk dawał bardzo podobne efekty, co np. różany krem Evree czy nieco droższy Dr Organic (oba opisywałam już na blogu). A skoro tak - to po co przepłacać.


Clear Improvement, Active charcoal mask to clear pores

Ten kosmetyk to szara, glinkowo-węglowa pasta o ziemistym zapachu. Należy nałożyć breję na twarz, poczekać aż wyschnie, a potem zmyć ciepłą wodą. Oczywiście jest to proces brudzący, ale ja załatwiałam sprawę pod prysznicem, więc nie będę narzekać. Po kosmetyk możemy sięgać mniej więcej raz w tygodniu i tak właśnie robiłam. Produkt mnie nie podrażnił.

Co do działania, ze względu na obecność węgla oczekiwałam mocnego oczyszczenia skóry, ale tu tego nie znalazłam. Po maskowaniu skóra była odświeżona i delikatnie oczyszczona, i tyle. Porów maska niestety nie ściągała, nie dawała wrażenia jedwabistej gładkości naskórka. Podobne efekty przynoszą na mojej twarzy chociażby tanie jak barszcz glinki Ziai, a zdecydowanie lepsze - czysta biała/zielona glinka, bez wspomagania ze strony węgla...

Drink Up Intensive Overnight mask to quench skin's thirst

Ta maska to również emulsja o przyjemniejszym niż maska antystresowa, owocowym zapachu. Nałożona cienką warstwą na skórę szybko się wchłania i nie zostawia lepkiego filmu.

Ją również stosowałam jako krem na noc co drugi dzień. Jeśli zdarzyło mi się nałożyć ją dzień po dniu, budziłam się z bolącymi gulami na twarzy (sprawdzone i potwierdzone kilka razy). Przy rzadszym stosowaniu nieprzyjemnych niespodzianek nie było, ale przyjemnych też nie. Na moją skórę ta maska działa jak normalny krem nawilżający i nie daje żadnych fajerwerków. Po przebudzeniu cera wyglądała normalnie. Produkt nie do końca radzi sobie z odgrzejnikowym odwodnieniem naskórka. Jeśli miałabym wybierać między Drink Up a Calm To Your Senses, powiedziałabym, że ta druga sprawdza się u mnie lepiej, bo łagodzi naczynka i rumień, czego przy masce nawilżającej nie zauważyłam.

Jak widzicie, kosmetyki Origins nie do końca leżą mojej skórze. Krem pod oczy i krem do twarzy z serii z żeń-szeniem też niczego mi nie urwały. No ale przecież nie ma kosmetyków uniwersalnych, które będą służyć dosłownie każdemu.

Opinie Asi na temat tych kosmetyków przeczytać możecie tutaj.

piątek, 10 lutego 2017

ORLY, Scandal

Lakier pochodzi z zestawu czterech miniaturek (5,3 ml każda) ORLY z kolekcji Infamous, który dorwałam w Tk Maxx za 7,99 funtów.
Kolor: malinowa czerwień
Wykończenie: kremowe
Konsystencja: w sam raz
Pędzelek: klasyczny
Krycie: dwuwarstwowiec
Wysychanie: nie testowałam, użyłam wysuszacza (Golden Rose)
Zmywanie: bezproblemowe
Trwałość: świetna - na swoich miękkich paznokciach pierwsze ubytki dostrzegłam czwartego dnia noszenia



This nail polish comes from a four-piece set from Infamous collection by ORLY, which I bought in Tk Maxx for Ł7.99.
Colour: raspberry red
Finish: cream
Consistency: just right
Brush: standard
Opacity: a two-coater
Drying time: not tested (I used Golden Rose quick dry top coat)
Removing: no problems
Durability: 4 days on my weak, soft nails

poniedziałek, 6 lutego 2017

Revlon, Colorburst Balm Stain, 001 Honey, 040 Rendezvous, 025 Sweetheart

Jedną z moich słabostek jest częste zaglądanie na dział kosmetyczny w świątyni rozpusty znanej jako Tk Maxx. Ach ten dreszczyk emocji niczym z PRL-u: rzucili coś ciekawego? Szybko, szybko, zanim ktoś inny kupi i sprzątnie mi TAKĄ okazję sprzed nosa. Tak, dostaję w tym przybytku małpiego rozumu; zwłaszcza w kwestii lakierów do paznokci, ale, jak widać, nie tylko.

Zestaw balm stainów z Revlonu był w bardzo okazyjnej cenie, a ja bardzo chciałam przetestować tę linię. W normalnych warunkach stacjonarne na jedną sztukę przeznaczyć trzeba niemal osiem funciaków, a ja cały zestaw kupiłam za dychę. Opłacało się, prawda? Szkoda tylko, że nie wzięłam jednej rzeczy pod uwagę - że zestaw może być trochę leciwy. Powiedzmy sobie szczerze - żadna przedstawicielka tej trójki nie pachnie samą miętą (jak ichnie matowe pomadki w kredce), a ma w sobie jeszcze jakąś drażniącą nutę, prawdopodobnie wynikającą z niepierwszej świeżości. Ale mogę się mylić.


Forma kredki ułatwia aplikację. Same sztyfty nie są ani za twarde, ani za miękkie i gładko suną po ustach. Pigmentacja jest średnia, ale wynika to z faktu, że produkt marketowany jest  jako hybryda pomadki ochronnej i stainu. Działanie nawilżające rzeczywiście jest odczuwalne, jak również efekt mrowienia przez kilka minut po aplikacji. Opakowania mazideł są takie sobie; złote napisy po czasie zaczynają obłazić, na czym cierpi estetyka. No cóż.

Pomadki zostawiają ślady na szklankach oraz policzkach całowanych osób.


Honey to najbardziej kultowy, można by rzec, odcień z tej linii. Taki różowo-beżowy, niezobowiązujący dzienniak. Jako jedyny z całej trójki nie wżera się w naskórek, a jego trwałość na moich ustach wynosi średnio 3 godziny.


Sweetheart to nieco jagodowa fuksja. Odcień żywy i wyrazisty, a także najtrwalszy z całej trójki, bo mocno wżera się w usta. Nie muszę nanosić poprawek przez około 6 godzin po aplikacji, ale jak już zaczyna znikać, to oczywiście nierównomiernie. Trudno usunąć tę pomadkę podczas demakijażu; najlepiej sięgnąć po jakiś olejek.



Rendezvous to pomarańczka; kolor nie dla każdego. W kwestii trwałości jest pomiędzy Honey a Sweetheart; pigment trochę się wżera w usta, a poprawek dokonywać muszę po około 4 godzinach po aplikacji.


Jeśli mam być szczera, balm stainy specjalnie mnie nie uwiodły, choć nie potrafię wskazać konkretnego powodu dlaczego, bo znowuż tak wiele nie mam im do zarzucenia (estetyka opakowania, dziwny zapach). Zdecydowanie jednak wolę inne serie pomadek tej marki: masełka (klik), szminki ultra HD (klik) oraz hit - seria matte balm (klik). Kwestia preferencji po prostu.

zdjęcia robione w różne dni, toteż za każdym razem było inne światło

A Wy, znacie tę serię? Jakie są Wasze odczucia?

piątek, 3 lutego 2017

Zakupy stycznia.

Były zużycia, więc teraz spójrzcie, co tam nowego trafiło na moją toaletkę.

Do tej pory nie szalałam za bardzo z paznokciami (tzn. zazwyczaj nosiłam na nich jeden kolor i tyle), ale ostatnio stwierdziłam, że może czasem pobawię się w jakieś zdobienia. Zajrzałam zatem na ebay, amazon i allegro, i kupiłam naklejki, tasiemki i szablony. Skusiłam się też na dwa cudowne holosie z Colour Alike (Sorcerer i Dragon's Heart) z kolekcji Stardust Stories, a także upolowałam na amazon niedostępnego stacjonarnie ani w Polsce, ani w UK lakierowego malucha z L'Oreal Color Riche w odcieniu 818 Sweet Amethyst (nie ma go na zdjęciu), na którego "namówiła mnie" Agata :* Sroczej fazy ciąg dalszy...



Przygotowałam się troszkę na przyszły przyjazd do Polski (szampon jeszcze mam):



A odwiedziwszy Naturę capnęłam dwa kosmetyki Bielendy, na które miałam ochotę od kilku miesięcy (moja cera zazwyczaj kocha różane mazidła):



Na koniec zrobiłam jeszcze zapas mojego ukochanego kawowego peelingu w mydle z Lawendowej Farmy, a robiąc zamówienie, skusiłam się na trzy małe kostki w innych wariantach, ot żeby wypróbować:


I to wszystko. Nie tak znowuż wiele jak na moje zakupowe zapędy :]
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...