piątek, 30 listopada 2012

Zużyciowe podsumowanie listopada 2012

Tło muzyczne (bo lubię ten utwór):


W listopadzie 10 dni spędziłam w kochanej Polszy. Tu skończyły mi się:

  • maść z witaminą A - rewelacyjny tani kosmetyk z apteki, który ratuje suche dłonie, skórki i przesuszone miejsca na ciele
  • maska anty-stress by Ziaja, klik - moja ulubiona maseczka z tej serii
  • drobnoziarnisty peeling marki Superdrug, klik - w porządku
  • płyn micelarny Lirene, kilk - przyzwoity produkt
  • sól do stóp Fusswohl, klik - dobra, ale można kupić równie dobre a tańsze
  • próbka zapachu Lady Rebel od Mango - tak mi się ten słodziak spodobał (fajny zapach na zimę), że kupiłam sobie pełnowymiarowe opakowanie. 100 ml kosztuje w Sephorze 129 zł, a to jak na EDT bardzo dobra cena ;)


W tym jesiennym miesiącu odgruzowywałam również pudełko z próbkami:



Perfumy YSL Parisienne oraz Chanel Chance są ok, ale nie wywołały we mnie silnej potrzeby posiadania. Na zdjęciu widzicie próbki dwóch baz Lioele: rozświetlającej i wygładzającej. Rozświetlająca jest barbiowo-różowa i ma  bardzo perłowe wykończenie. Moim zdaniem nie nadaje się do stosowania na całą twarz, a jedynie na szczyty kości policzkowych. Z kolei baza wygładzająca jest wyraźnie silikonowa; moja cera się pod nią wręcz dusiła. W kremie Vichy Normaderm spodobało mi się szybkie wchłanianie do matu, ale na obecną porę roku na pewno nie jest wystarczająco nawilżający. Krem Ziaji i Nivea oraz krem pod oczy Skinfiood nie pozostawiły po sobie większych wrażeń. Żel do mycia twarzy Nivei mnie podrażnił :/ Buzia mnie po nim niemiłosiernie piekła. Szampon FlosLeku w porządku. Kompres pod oczy AA wydał mi się bardzo interesujący.


Skończyło mi się też kilka produktów pełnowymiarowych:

  • żel do mycia twarzy Perfecty, klik - przeciętniak
  • olejek myjący drzewko herbaciane z Biochemii Urody, klik - uwielbiam i szczerze polecam :)
  • FlosLek, krem pod oczy na szyję i dekolt z serii eko, klik - kolejny ulubieniec, ubóstwiam!
  • dezodorant Nivea pure&natural - nie dla mnie dezodoranty. Nie zapewniał mi właściwej ochrony i komfortu w ciągu dnia. Ładnie pachniał, ale to wszystko. Cieszę się, że już mi się skończył...
  • tonik do zmywania paznokci z olejkiem pomarańczowym od Barbry, klik - prezent urodzinowy od Słomki :* Mój niekwestionowany ulubieniec wśród zmywaczy do paznokci.
  • krem do rąk Garniera - krem do torebki. Bardzo szybko się wchłania, ale przynosi tylko doraźną ulgę. Dogłębnego nawilżenia i regeneracji skóry ten specyfik nam nie zapewni.
  • kremy na dzień i na noc z Avonu, seria Solutions, kilk - zapychacze. Nie polecam.
  • odżywka Alterry aloes i granat - rewelacyjna. Świetnie nawilża włosy - bardzo, bardzo lubię.


W końcu wykończyłam lub wyrzuciłam trochę kolorówki (kosmetyczkę też trzeba czasem odgruzować...):

  • Mac, zoom lash mascara, kilk - dostałam na wypróbowanie od Hexxany :* Dla mnie naprawdę średnia, nie zachwyciła mnie. Nie polubiłam się ze szczoteczką.
  • Clinique, high impact mascara (miniaturka), klik - w porządku, ale nie warta swojej ceny
  • baza pod cienie Artdeco, klik - bardzo dobra baza
  • błyszczyk Essence, który ma zmieniać kolor pod wpływem naszego nastroju, klik - to też był prezent od Słomeczki. Ciekawy gadżet :) Zostało mi jeszcze na kilka użyć (końcówkę przelałam do słoiczka), ale na dniach go wykończę.
  • essence, c&g 57 Can't Cheat On Me, klik
  • korektor pod oczy Catrice, klik - bubel totalny, wyrzutek
  • eyeliner My Secret, klik - bardzo szybko na tyle zgluciał, że aplikacja zrobiła się bardzo problematyczna. Nie polubiłam też cieniuteńkiego i bardzo giętkiego aplikatora. Wyrzutek - nie będę się więcej męczyć, makijaż to ma być przyjemność a nie walka z kosmetykami ;)
  • maskara Alterry, klik - kolejny straszny bubel, wyrzutek
  • wyrzuciłam też duo cieni Essence z jakiejś limitki, bo cienie były marnej jakości i chyba od roku ani razu po nie nie sięgnęłam
  • z kolei moje ukochane fiolety Inglota (mapka 604 P) ucierpiała na wskutek mojej nieprzeciętnej niezdarności. Bye, bye, gonna miss you! Na pocieszenie mam inne ładne fiolety z Inglota :] Swatche w tym starym wpisie.


Uff, trochę się tego nazbierało :]

środa, 28 listopada 2012

Avon Solutions, youth minerals day & night

Kremy, które dziś opiszę, dostałam w prezencie urodzinowym od kochanej Maggie :*

Tytułem wprowadzenia pozwolę sobie napomknąć, że generalnie mam dość chłodny stosunek do marki Avon :P Mam pomadkę, która jest bardzo dobra i cienie, które są średnie. Miałam też trochę pielęgnacji, a wszystkie te produkty (szampony, odżywi, balsamy do ciała, kremy do twarzy) były bardzo rozczarowujące ze względu na brak działania pielęgnacyjnego. Kremowy duet z serii youth minerals również nie przypadł mi do gustu...



Kremy na noc i na dzień zamknięto w słoiczkach o pojemności 15 ml. Krem na dzień jest żółtawy i ma lżejszą konsystencję niż fioletowawy, treściwszy krem na noc. Oba pachną kwiatowo.

Na załączonej ulotce o kremach czytamy, co następuje:


Krem na noc zawiera kwasy AHA, co mnie ucieszyło, ponieważ miałam nadzieję na pomoc w rozjaśnieniu blizn potrądzikowych. Tu spotkało mnie rozczarowanie na całej linii...

Krem na dzień szybko się wchłania i jest bardzo dobrą bazą pod makijaż. Dość dobrze nawilża, ale tylko do momentu, kiedy temperatura powietrza przekracza 15 stopni. Jeśli jest chłodniej, można odczuwać ściągnięcie skóry wynikające z niedowilżenia (nie nada się na zimę). Plus za filtr przeciwsłoneczny. Obiecywanej promienności nie zaobserwowałam. Niestety coś, co zupełnie skreśla ten krem w moich oczach to fakt, że mnie lekko zapychał. Po każdym użyciu pod wieczór zawsze mi coś na twarzy wyskakiwało  (albo wulkan, albo boląca gula).

Krem na noc jest treściwszy i zostawia na twarzy delikatną, ochronną warstwę. Po kilku pierwszych aplikacjach odczuwałam lekkie pieczenie skóry, ale skóra w końcu się przyzwyczaiła do kwasu. Kwas nie powodował u mnie łuszczenia się. Produkt dość dobrze nawilża, ale działania regenerującego nie zaobserwowałam. Niestety krem mnie bardzo zapychał. Na początku myślałam, że z powodu obecności kwasu skóra się oczyszcza. Niestety po każdej aplikacji pryszczy wciąż przybywało. Po 2 tygodniach zrobiłam przerwę i moja cera momentalnie przestała szaleć. Po powrocie do kremu znów zmagałam się z okropnym wysypem niespodzianek :((( Właściwie wciąż z nim walczę...

Ostatecznie oba zapychacze zużyłam do smarowania dłoni. Z tytułu problemów skórnych, które ten duet u mnie spowodował, kremów nie polecam!

Dla zainteresowanych składy:

 Miałyście do czynienia z tymi gagatkami?

wtorek, 27 listopada 2012

Niespodzianka od JuicyBeige i inne niespodzianki :)

Pamiętacie jeszcze mój żart lingwistyczny w postaci ody do kremu do mycia twarzy Alterry? Otóż post ten spotkał się z niespodziewanym przeze mnie odzewem w postaci propozycji odstąpienia mi tubki kremu. W tym miejscu bardzo, bardzo dziękuję JuicyBeige, Beauty In English oraz czytelniczce Agnieszce - Dziewczyny, jesteście niesamowite. Jestem Wam bardzo wdzięczna :*

JuicyBeige przysłała mi paczuszkę do UK (z pozostałymi Dziewczynami umówiłam się na przesyłkę do moich rodziców w Polsce). Oprócz spodziewanego kremu w paczce znalazłam:


Kamilko, jeszcze raz za wszystkie skarby bardzo dziękuję!

***

A jeśli już jesteśmy przy niespodziankach, moja dość bliska koleżanka pojechała na kilka dni do Polski i, mimo iż prosiłam, żeby się nie wygłupiała, przywiozła mi takie słodkie drobiazgi  (tu wspomnę, że ilekroć Natalia jedzie do Polski, zawsze przywozi mi jakiś lakier do paznokci :P):


Dziękuję :*

***

Ostatnia niespodzianka (co za wspaniały wtorek!), jaka mnie dzisiaj spotkała, to to:





Wow, czuję się zaszczycona. Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!

Catrice, Perfect Adapt Concealer 010 light beige

Generalnie mam dość chłodny stosunek do Catrice. Lubię róż i żelowy eyeliner tej marki, ale reszta... Lakiery bardzo krótko się u mnie trzymają (zupełnie jak lakiery Essence...); jedna szminka, którą zdecydowałam się wypróbować, podkreślała suche skórki na ustach i się na nich warzyła; błyszczyk ze stałej kolekcji ma okropny zapach, który zniechęca mnie do używania tego produktu; wreszcie cienie nawet z bazą bardzo szybko zbierają się w załamaniu i blakną (zupełnie jak cienie Essence...). Z kolei korektor pod oczy, który dziś opiszę, to moim zdaniem bubel totalny.

Mam nadzieję, że nie macie mi za złe, że ostatnio coś dużo u mnie bubelków. Jestem zdania, że o takich kosmetykach, w ramach przestrogi, również należy pisać...

A wracając do korektora.


Już samo opakowanie to tragedia. Dziwię się sobie, że tego nie przewidziałam. Głupia byłam i tyle. Korektor, umieszczony jest w tubce. Z jednej strony mamy pędzelek (który sam w sobie jest nieprecyzyjny, a do tego nie można go wyprać), a z drugiej pokrętło. Pokrętło chodzi dobrze, tzn. nie zacina się. Zamysł producenta był taki, żeby po przekręceniu pokrętła korektor wychodził przy czubku pędzelka. Tymczasem produkt nie wychodzi, a wylewa się w niekontrolowanych ilościach którędy popadnie (patrz czwarte zdjęcie z kolażu). Ilość, która na jeden raz się wydobywa wystarczyłaby na pomalowanie kilku osób...

... tyle, że z aplikacją produktu też jest problem. Mianowicie niezależnie od tego, jaki krem położę pod oczy (mowa o kremach, które z innymi korektorami bardzo dobrze współpracują), mazidło Catrice najzwyczajniej w świecie przy aplikacji się roluje. Na skórze nie zostaje nic. Zupełnie nic. Z kolei przy próbie nałożenia drugiej warstwy, jeśli na upartego coś się tam uda wklepać, produkt jest bardzo widoczny i wyraźnie się odcina na skórze pod oczami. Dlaczego? Ponieważ korektor ma postać gęstej pasty, która w ogóle nie stapia się ze skórą. Założę się też, że ta ciężka pasta wysuszałaby skórę pod oczami i właziłaby w zmarszczki - ale nie wiem, bo nie chciałam się w czymś takim pokazywać ludziom, więc za każdym razem zmywałam po aplikacji tę brzydką skorupę.

Kolor produktu jest jasny, beżowy, ale podszyty jakimiś szarawymi podtonami. Mam wrażenie, że taki odcień zamiast ożywiać spojrzenie może sprawić, że wyglądamy na bardziej zmęczone. W porównaniu z innymi korektorami, które posiadam, wypada tak:


Na sam koniec dodam, że obietnice producenta wywołały we mnie pusty śmiech.

Perfectly conceals dark shadows under your eyes. - Jak wspomniałam, pierwsza warstwa w całości zrolowuje się pod palcami. Druga warstwa, jeśli jakoś uda się ją jakimś cudem wklepać, wygląda bardzo ciężko, pudrowo i topornie. Może i ukrywa cienie pod oczami, ale sama wyraźnie się odcina na skórze - a wygląda jak skorupa.

Pleasantly refreshing for tired eyes. - Ha, ha, ha, pozostawię to bez komentarza, bo brak mi słów.

Podsumowując, bubel. Zdecydowanie najgorszy korektor, z jakim przyszło mi się zetknąć. Z ogromną przyjemnością cisnę go w czeluście kosza. Kilkanaście złotych wyrzucone w błoto.

Zetknęłyście się z tym produktem? Co o nim sądzicie? No i jaki jest Wasz stosunek do marki Catrice?

poniedziałek, 26 listopada 2012

Biochemia Urody, olejek myjący - drzewko herbaciane

W lipcu pisałam Wam o pomarańczowym bracie dzisiejszego olejku (KLIK), który wciąż uwielbiam :) Wersję z olejkiem z drzewa herbacianego kupiłam (11,80 zł/120 ml) w celu przyrównania do wersji pomarańczowej i przekonania się, czy będzie równie dobra. Cóż, jest :D

Wszystko, co ma na temat produktu do powiedzenia producent, znajdziecie TUTAJ.


Olejek jest bezbarwny, trochę mętny. Ma bardzo intensywny zapach olejku eterycznego z drzewa herbacianego. Przyznaję, że na początku musiałam się przyzwyczaić do tego aromatu. Teraz już mnie nie rusza :] Jako olejek hydrofilny produkt w kontakcie z wodą zamienia się w kremową emulsję. Nie pieni się.

Osobiście olejku używam do demakijażu (a nie do mycia twarzy). Zwilżam lekko twarz, po czym wilgotnymi dłońmi rozprowadzam olejek na buzi. Minutkę spędzam również na demakijażu oczu. Olejek szybko i bezproblemowo rozpuszcza cały makijaż twarzy i prawie cały makijaż oczu. Zwykle zostają mi na powiekach i rzęsach jakieś pozostałości tuszu i eyelinera, które szybciutko usuwam micelem. Potem normalnie myję buzię mydłem Aleppo. Zastrzegam, że niestety nie wiem, jak olejek radzi sobie z kosmetykami wodoodpornymi, bo takowych nie używam.

Moim zdaniem demakijaż za pomocą olejku zabiera o wiele mniej czasu niż mizianie się płatkami nasączonymi micelem/mleczkiem. Dodatkowym atutem jest fakt, że produkt ten jest naturalny, delikatny dla skóry (nie podrażnia, nie zapycha, NIE WYSUSZA) oraz oczu (nie podrażnia, nie szczypie; uwaga: należy go dobrze spłukać wodą - jeśli tego nie zrobimy, produkt może zostawić po sobie mgłę). Co więcej, mam wrażenie, że od kiedy używam tych olejków do demakijażu, wzmocniły mi się rzęsy.

Swoją funkcję (demakijaż) olejek spełnia bez zarzutu. Jeśli jednak liczycie na antyseptyczne, antybakteryjne, łagodzące i przeciwzapalne działanie eterycznego olejku z drzewka herbacianego, tutaj jest ono naprawdę znikome. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że produkt ma jedynie chwilowy kontakt ze skórą. Logiczne ;) Tak więc nie zauważyłam, żeby olejek koił mi rumień, czy pomagał wypryskom się zasuszyć. Ale nie taka jego rola.

Tym razem butelczynę wykończyłam w 2,5 miesiąca, czyli wydajność w dalszym ciągu zadowalająca.

Oba olejki - i pomarańczowy, i drzewko herbaciane - sprawują się jednakowo dobrze. Właściwie różnią się tylko zapachem. Oba polecam :)

niedziela, 25 listopada 2012

Alterra, Extreme Lash Mascara

Generalnie bardzo lubię markę Alterra. Owszem, nie wszystkie kosmetyki, które testowałam, zdobyły moje serce, ale mam kilka ulubieńców od tego producenta (mam na myśli zwłaszcza wycofany krem do mycia twarzy oraz szampony, odżywki i maskę do kłaków). Niestety i ta przyzwoita marka wyhodowała na swoim łonie bubelka...


Maskarę dostałam od niezawodnej Hexany :* Nie wiem gdzie i za jaką kwotę została zakupiona. Wiem, że w Polsce kolorówka Alterry nie jest dostępna...

Produkt ma pojemność 7 ml. Jak widać, szczoteczka jest klasyczna; kształtem przypomina spiralę, którą ma np. Multi Action Mascara od Essence, ale jest nieco większa. Szczoteczką operuje się względnie łatwo, ale nie jest ona mistrzem w rozdzielaniu i rozczesywaniu rzęs. Oczywiście, na to ostatnie wpływ ma również konsystencja tuszu - ten tu jest dość wodnisty, więc siłą rzeczy ma tendencję do sklejania.

Producent obiecuje podkreślenie, wydłużenie oraz nadanie rzęsom objętości - czyli wszytko, czego osobiście oczekuję od tuszu. Co tu dużo mówić, obietnice NIE SĄ SPEŁNIONE. Maskara daje efekt "moje rzęsy tylko czarne". Jeśli więc macie rzęsy takie jak ja - rzadkie, krótkie i w ogóle mało imponujące - efekt na pewno Was nie zadowoli.


Jednakowoż zdecydowanie najgorszą wadą tego produktu, która czyni go w moich oczach bublem, jest intensywne osypywanie się i robienie nam pod oczami klasycznej pandy już kilka godzin po aplikacji. Stare znane przysłowie prawi, że do trzech razy sztuka. Ja dałam temu panu dokładnie szans pięć i za każdym razem z lubością się osypywał i rozmazywał. Nie mam do niego już cierpliwości - zapewne po prostu zaliczy kosz, bo użerać się z gagatkiem nie będę.

Podsumowując, nienajlepsza szczoteczka w połączeniu z wodnistą konsystencją powoduje sklejanie rzęs; za pomocą maskary pięknych firanek nie uzyskamy; wreszcie produkt bardzo się osypuje i rozmazuje już po kilku godzinach od aplikacji. Jestem na nie.

sobota, 24 listopada 2012

Superdrug, Exfoliating Superfruits Mask, Raspberry, blueberry and cranberry

Maseczkę kupiłam w zeszłym roku razem z rozczarowującą w moim odczuciu truskawkową siostrą (KLIK) w drogerii Superdrug za 0,99 funta / 10 ml. Saszetkę podzieliłam sobie na dwa zastosowania.

Po mało satysfakcjonującym spotkaniu z maseczką truskawkową, a właściwie gruboziarnistym peelingiem o zapachu chemicznej truskawki, który zaognił mi naczynka, nie spodziewałam się niczego dobrego. I, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, zostałam pozytywnie zaskoczona :)

tak, tak, potrafię zrobić sobie małe spa nawet po kilku drinkach u brata :P


Produkt wygląda i pachnie jak jogurt z owoców leśnych, czyli serwuje raczej pozytywne doznania wzrokowo-zapachowe. Tak, jak truskawkowa wersja, nie jest to maseczka, a peeling, ale tym razem drobnoziarnisty i dużo delikatniejszy od truskawy. Moje naczynka się nie buntowały :)




Peeling działa jak przyzwoity peeling działać powinien. Ładnie oczyszcza skórę i odblokowuje pory. Skóra jest po nim przyjemnie gładka. Nie ma uczucia ściągnięcia.


Skład przedstawia się następująco:


Mamy tu glinkę, sól z Morza Martwego, nasiona truskawki, glukozę oraz wyciągi z malin, żurawiny, jagód i winogron. Oczywiście znalazło się miejsce dla kilku "zapychaczy", substancji zapachowych i barwników, ale obiektywnie rzecz ujmując widziałam gorsze składy w produktach drogeryjnych.

Reasumując, fajny peeling. Zapewne będę go sobie sprawiać na wyjazdy, żeby nie tachać ze sobą niepotrzebnego bagażu. O ile jest jeszcze dostępny, bo od jakiegoś czasu nie widziałam produktu na półce w sklepie...

piątek, 23 listopada 2012

Lirene Dermoprogram, płyn micelarny do demakijażu twarzy i oczu

Płyn kupiłam w Rossmannie za 13 zł/200 ml. I wiecie co? Nie była to strata pieniędzy :)


Micel zapakowano w typową dla Lirene solidną, plastikową butelkę. Ma oczywiście konsystencję wody. Pachnie przyjemnie, kwiatowo, dość intensywnie.

Jest to przyzwoity micel, po prostu. Radzi sobie z demakijażem zarówno oczu (stosuję tylko kosmetyki niewodoodporne) jak i twarzy. Fakt, nieco wolniej niż micel Bourjois, ale robotę robi. Przy tym oczu ani skóry nie podrażnia; nie zostawia też mgły na patrzałkach ani lepkiej warstwy na buzi. Nie jest tłusty. Nie wysusza ani nie powoduje uczucia ściągnięcia skóry. Świetnie buzię odświeża i dobrze zastępuje tonik. Nie mam do niego zastrzeżeń :)


Znacie? Lubicie?

czwartek, 22 listopada 2012

Paczka od Eweliny :)

Kilka dni temu poprosiłam Ewelinę vel BeautyWizaz o pomoc w zdobyciu maski do włosów Kallos, której nie udało mi się namierzyć podczas ostatniego pobytu w Polsce. Zobaczcie, co znalazłam w przesyłce! Ewelinko, bardzo, bardzo, bardzo Ci dziękuję za Twoją uczynność i za kosmetyczne skarby :* 



Od dawna chciałam wypróbować bzowy peeling od Joanny; oto jest. Uwielbiam mydła; w paczce znalazło się i naturalne mydełko. Gąbeczka do zmywania maseczek bardzo się przyda, bo moja dotychczasowa jest już nieco wysłużona. No i zobaczymy, czy moje włosy polubią pielęgnacyjną odżywkę od Isany tak, jak polubiły wycofaną wersję z olejem babassu. Dziękuję :* Skutecznie poprawiłaś mi humor w ten ponury, deszczowy i wietrzny dzień :)

środa, 21 listopada 2012

Essie, 688 Lovie Dovie (???)

EDIT: zwrócono mi uwagę, że to nie jest Lovie Dovie. Na buteleczce widnieje niewłaściwa nazwa... 

Ten róż to moim zdaniem najładniejszy lakier z trzyczęściowego zestawu, który kupiłam w Tk Maxx za ok. 10 funtów.
  • Pojemność: 15 ml
  • Kolor: mleczny róż; wykończenie kremowe
  • Konsystencja: rzadkawa
  • Pędzelek: cienki; wolę wersję europejską
  • Krycie: na zdjęciach widzicie efekt po 2 warstwach - uzyskałam krycie na poziomie ok. 90%
  • Wysychanie: w normie
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: wyśmienita! pierwsze małe odpryski pojawiły się na moich rozdwajających się paznokciach 4 dnia
Zdecydowanie jeden z moich ulubionych Essiaków. Jest subtelny, elegancki, daje efekt zadbanych paznokci <3



This is the prettiest Essie nail varnish from the 3-piece set I bought in Tk Maxx for £9.99 some time ago.
  • Volume: 15 ml
  • Colour: milky pink; cream finish
  • Consistency: thinnish
  • Brush: narrow; I prefer the European one
  • Coverage: in the pictures you can see 2 coats; they gave me about 90% opacity
  • Drying time: standard
  • Removing: no problems
  • Durability: great - 4-5 days
Love it <3 It's so pretty and elegant.

poniedziałek, 19 listopada 2012

FlosLek, beECO, Bio-certyfikowany krem pod oczy, na dekolt i szyję

Kremu nie kupiłam sama. Otrzymałam go w drugim BlogBoxie, a z faktu tego niezmiernie się cieszę, ponieważ w ten sposób poznałam najlepszy krem pod oczy, który miałam okazję używać. 

I tu uwaga: firma FlosLek w ramach tzw. Dekalogu Zdrowej Skóry wysłała m.in. ten produkt do mnóstwa blogerek, a opinie zebrał naprawdę różne. Niektóre dziewczyny były nim zachwycone, inne odradzały nakładanie go pod oczy. Ja jestem w pierwszej grupie, ale lojalnie ostrzegam, że co osoba, to opinia.

Zanim przystąpię do właściwej recenzji, pozwolę sobie wspomnieć, że według ulotki dołączonej do opakowania kremu, na naturalną serię beECO FlosLeku składa się kilka produktów:



 Przyznam, że na wszystkie te kosmetyki mam chrapkę i kiedyś na pewno się na nie skuszę :)

A wracając do Bio-certyfikowanego kremu pod oczy, na dekolt i szyję... Krem opakowany był w kartonik, w którym znajdował się masywny słoiczek z matowego szkła, zabezpieczony nakrętką i plastikową zaślepką. Zaślepka - fajne rozwiązanie. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to fakt, że grzebanie palcami w słoiczku jest niehigieniczne i wolałabym opakowanie z pompką.

Mazidło ma lekką, ale treściwą konsystencję i jest koloru białego. Zapach ma dziwny, jakby ziołowy, ale osobiście nie odbierałam go jako nieprzyjemny. Wiele dziewczyn natomiast skarżyło się na okropny aromat, więc znowu wszystko zależy od danego nosa ;)


Skład produktu jest w 98,87% pochodzenia naturalnego. To lubię :) Znajdziecie go m.in. na wizażu, gdzie mazidło również zbiera mocno podzielone opinie...


Opisując działanie produktu skupię się na rejonach podocznych. Krem, co mnie zaskoczyło, wchłania się do matu. Tuż po aplikacji odczuwałam ściągnięcie skóry. W moim przypadku nie było to jednak uczucie ściągnięcia spowodowanego niedostatecznym nawilżeniem, a raczej efekt liftingujacy. Miałam pod oczami dość wyraźne zmarszczki mimiczne. Po 4 miesiącach stosowania kremu skóra pod oczami jest obiektywnie w o wiele lepszej kondycji. Zauważyłam, że jest jędrniejsza, ma lepszy koloryt, a mniejsze zmarszczki są wyraźnie płytsze. Nawet niedawny okres stresu i mniejszej ilości snu nie odbił się negatywnie na skórze pod oczami... Ja jestem absolutnie zachwycona :) Krem nie migrował w okolice oczu i ich nie podrażniał.

Dodam, że kremu używałam głównie na noc, ale zdarzyło mi się aplikować go i na dzień. Dobrze współpracował z makijażem, korektor się nie rolował.

Kosmetyk aplikowałam również na szyję. Dobrze ją nawilżał.

Jak napisałam we wstępie, jest to na razie najlepszy krem pod oczy, jaki zdarzyło mi się stosować. Na pewno jeszcze do niego nieraz wrócę. Właściwie już bardzo za nim tęsknię, ale muszę zabrać się za zapasy...

Ze względu na bardzo zróżnicowane opinie (np. u Hexxany czy PannyJoanny pod oczami produkt się nie sprawdzał), które ten krem zbiera, radzę przed zakupem zdobyć próbkę. Choć w sumie te 32 zł to nie jest aż tak poważny wydatek, ale jednak...

sobota, 17 listopada 2012

Ortografia. Forma zaimkowa -ń z przyimkami. Pisownia wyrażeń zaimkowych.

Dzisiaj mały przerywnik ortograficzny. Oczywiście bezczelnie wklejam wybrane zasady z Wielkiego Słownika Ortograficznego PWN.

"PISOWNIA FORMY ZAIMKOWEJ Z PRZYIMKAMI
Forma zaimkowa -ń nie stanowi samodzielnej sylaby. Z przyimkami pisze się ją łącznie, np.
nań    = na niego,
nadeń     = nad niego,
przedeń    = przed niego,
przezeń    = przez niego,
weń    = w niego,
zeń    = z niego.
 
UWAGA: Powyższe formy dopuszczalne są tylko w rodzaju męskim." (ŹRÓDŁO)


"34. PISOWNIA WYRAŻEŃ ZAIMKOWYCH
Połączenia zaimka i następującej po nim innej części mowy to wyrażenia zaimkowe. Pisze się je rozdzielnie, np.
co chwila, co dzień, co godzina, co miesiąc, co niedziela, co rok, co roku, co tydzień, co wieczór;
co do (tego), co gorsza, co gorsze, co najmniej, co prędzej, co tchu, co za (przygoda), czym prędzej, kto zacz, tym bardziej, tym gorzej, tym lepiej.
 
WYJĄTKI: Odstępstwem od tej zasady jest pisownia łączna wyrażeń zaimkowych będących zrostami: coraz, toteż (= więc), tymczasem, oraz złożeniami: cogodzinny, comiesięczny, coroczny, cotygodniowy, codziennie, corocznie, cotygodniowo." (ŹRÓDŁO)
 
 

piątek, 16 listopada 2012

Oda do kremu do mycia twarzy z wyciągiem z dzikiej róży od Alterry



O kremie do mycia twarzy od Alterry!
Jesteś, oprócz olejków myjących, moim ideałem wśród produktów do demakijażu i oczyszczania twarzy.
Zamknięto cię w wygodnym opakowaniu z klapką.
Opakowanie nie pozwala ocenić stopnia zużycia, ale mogę z tym żyć.
Jesteś biały i na tyle rzadki, że bez problemu wydobędę cię z tubki do ostatniej kropli.
Twój zapach kojarzy mi się z dzieciństwem.
Berbeciem będąc w drodze do podstawówki mijałam krzaki dzikich róż.
Kwitnąc cudnie pachniały.
O kremie do mycia twarzy od Alterry!
Przenosisz mnie w tamte nieskomplikowane czasy.

O kremie do mycia twarzy od Alterry!
Uwielbiam cię!
Jesteś niesamowicie przyjemny w użyciu i skuteczny.
Dobrze radzisz sobie z makijażem.
I oczu, i twarzy.
Nawet tusze do rzęs i eyelinery ci nie straszne.
Dobrze radzisz sobie też z myciem twarzy.
Takie 2 w 1.
Nie podrażniasz, nie uczulasz mnie.
Masz świetny skład.

Drogerio Rossmann, czemuś nas połączyła tylko po to, by nas rozdzielić?*

__________________________________
* Jak dowiedziałam się po bezskutecznych poszukiwaniach w kilku świątyniach pod szyldem Rossmann, produkt został wycofany ze sprzedaży i nie wiadomo, czy w ogóle wróci :((((

środa, 14 listopada 2012

Usuwanie zmian naczyniowych - zabieg laserem VariLite

Mam cerę naczynkową. W spadku genetycznym przekazał mi ją tata i nic z tym faktem nie mogę zrobić.

Jakiś czas temu popełniłam obszerny artykuł przedstawiający charakterystykę cery naczynkowej. Zainteresowanych odsyłam TUTAJ.

Jeśli chodzi o aspekt estetyczny, cera naczynkowa bywa źródłem ogromnych kompleksów. Rumień czy teleangiektazje (permanentnie rozszerzone drobne naczynia krwionośne zwane potocznie pajączkami) nie są, nie oszukujmy się, pięknym widokiem. Co więcej, jeśli goszczą już na naszej twarzy, ŻADEN KOSMETYK ICH NIE USUNIE. Tu trzeba sięgnąć po cięższą artylerię. Ja na przykład tydzień temu udałam się do gabinetu medycyny estetycznej w Gdyni na usuwanie zmian naczyniowych laserem VariLite.

Cera naczynkowa jest bardzo wymagająca w pielęgnacji. Na rynku dostępnych jest wiele kosmetyków, które mają wzmacniać naczynia krwionośne. Mam w tej kategorii swoich ulubieńców. Moją cerę niesamowicie koją  hydrolaty (oczarowy, z kwiatu pomarańczy), serum pod oczy i naczynka z Biochemii Urody, naturalne maseczki glinkowe i algowe. Moja skóra świetnie reaguje na naturalną pielęgnację; odkąd ją stosuję, zmiany naczyniowe powstają u mnie dużo wolniej...

...ale powstają. Nie oszukujmy się, na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Jasne, nie chodzę do sauny, staram się spożywać alkohol w umiarkowanych ilościach, nie jadam przesadnie pikantnych potraw, nie palę papierosów i stosuję filtry przeciwsłoneczne, ale na takie rzeczy jak zmiany hormonalne, zaburzenia krążenia, silne bodźce emocjonalne, choroby układu krążenia, mróz, itp. wpływu nie mam żadnego. Trzeba mieć więc nastawienie, że WALKA Z NACZYNKAMI MA W SOBIE DUŻO Z WALKI Z WIATRAKAMI. Odpowiednia pielęgnacja naprawdę pomaga, ale prędzej czy później trzeba sięgnąć po radykalniejsze środki.

Swój pierwszy zabieg laserowy przeszłam w tym samym gabinecie u tej samej pani doktor trzy lata temu. Zapowiedziała mi wtedy, że co jakiś czas będę musiała go powtarzać, ponieważ, jak wspomniałam wyżej, zmiany rumieniowe będą się pojawiać mimo naszych największych starań, bo na niektóre czynniki nie mamy wpływu i już. Life is brutal. Jak dla mnie jednak udanie się pod laser raz na 2-3 lata to nie jest aż taki problem.

Pani Doktor korzysta z laseru VariLite. Jej zdaniem jest to najlepszy laser do walki ze zmianami skórnymi. Mój zabieg trwał ok. 20 minut, ale czas trwania zależy oczywiście od rozległości zmian. Ja miałam wyraźne teleangiektazje na nosie oraz rumień na górnej części policzków (ten rumień to w moim przypadku wiele permanentnie rozszerzonych naczyń krwionośnych położonych tak blisko siebie, że nie widać "pajęczynki" a różowe placki na twarzy). Zabieg jest w moim odczuciu bolesny. To tak jakby ktoś przez prawie pół godziny strzelał nam w twarz z gumki recepturki, raz za razem. Na policzkach nie jest jeszcze tak źle, bo tam pod tkanką skórną mamy tkankę mięśniową. Nos jednak... tam pod skórą jest chrząstka. Na nosie cholernie boli.
Po zabiegu skóra była buraczkowa. Spodziewałam się też małych ranek i strupków (trzy lata temu po zabiegu miałam właśnie w tych miejscach małe strupki, które odpadły po 3 dniach, odkrywając "odnowioną" skórę), ale tym razem obyło się bez nich. Nie wiem, jakim cudem, ale nie narzekam :)

W dniu zabiegu przez resztę dnia odczuwałam uporczywe pieczenie skóry, ale to by było na tyle. Więcej nieprzyjemności nie było.

Tu jeszcze mała uwaga: zazwyczaj jeden zabieg laserem NIE USUNIE WSZYSTKICH ZMIAN NACZYNIOWYCH. Tak, usunie większość z nich, ale zwykle potrzeba serii zabiegów. U siebie widzę, że na nosie zostało mi kilka teleangiektazji, ale spodziewałam się tego.

Za usunięcie zmian naczyniowych na nosie i górnych partiach policzków zapłaciłam 300 zł. Jeśli zdecyduję się na "poprawki" drugi zabieg powinien być tańszy, bo zmian jest mniej.

Zabiegowi nie poddałam się wyłącznie z próżności (choć w pewnym stopniu tak, szczerze przyznaję). Moja mama ma trądzik różowaty, a od rumienia na policzkach do trądziku różowatego krótka droga. Wolę zapobiegać niż leczyć.

Zakończę kilkoma zbliżeniami na moją skórę, choć aparat wszystkiego niestety nie był w stanie uchwycić. Szczególnie rumienia na policzkach. Musicie uwierzyć mi na słowo, na żywo zmiany na plus o wiele bardziej widać.





Dzięki pojedynczemu zabiegowi pozbyłam się większości teleangiektazji z nosa, a policzki są mniej różowe, mają bardziej wyrównany koloryt. Jestem zadowolona :) Wprawdzie do ideału powinnam udać się pod laser jeszcze raz, ale nie czuję takiej potrzeby. Najwyżej poprawię nos po lecie, bo pewnie po zimie i lecie coś tam znowu się pojawi od mrozu, słońca i innych czynników.

wtorek, 13 listopada 2012

Givenchy, ange ou demon le secret, EDP

Dziś pokażę Wam swój, przynajmniej na chwilę obecną, ulubiony zapach z mojej pachnącej kolekcji. Kocham ange ou demon le secret miłością gorącą i namiętną. To "mój" zapach.


Nuty zapachowe:
Nuta głowy: żurawina, cytryna, zielona herbata
Nuta serca: jaśmin, biała piwonia, kwiaty wodne
Nuta bazy: białe piżmo, paczula, akord drzewny


Jak widać, nie jest to skomplikowana kompozycja. I wiecie co? Jest piękna w swojej prostocie. Zacznę od tego, że słodką żurawinę czuję na sobie od początku do końca. Najpierw puszcza się ona w tany w kółeczku z cytryną i zieloną herbatą. Otwarcie jest słodko-orzeźwiające, niesamowicie przyjemne. Po kilkunastu minutach kompozycja się wysładza. Cytryna i zielona herbata uciekają w kąt, ustępując miejsca jaśminowi i innemu kwieciu. Jest słodko, ale w przyjemny, nieduszący sposób. Smutno mi jedynie, że na końcu nie czuję paczuli, bo lubię jej zapach...

Perfumy są z gatunku bliskoskórnych, ale trwałość mają bardzo przyzwoitą - czuję je na sobie przez przynajmniej sześć godzin.

Flakon jest śliczny, ale trzeba się z nim obchodzić delikatnie. Nie radzę podnosić go chwytając za nakrętkę, ponieważ jest ona bardzo luźna i można niechcący stłuc butelczynę tego cuda...

Ange ou demon jest delikatny i subtelny. Raczej anielski niż diabelski - nie ma tu nic demonicznego. Tak, mógłby mieć ogon, bo ja lubię kiedy zapach się za mną ciągnie. Tak, paczula mogłaby być wyczuwalna. Tak, flakon mógłby być mniej podatny na uszkodzenia. Nic to, i tak uwielbiam te perfumy. Nosząc je czuję się kobieco i pociągająco. Są moją drugą skórą. Kocham!


Swoją drogą Givenchy coś trafia w moje upodobania zapachowe. Testowałam Play for Her i planuję w przyszłości zakupić flakon. A teraz ange ou demon le secret :)

PS. Mogłybyście polecić mi jakąś przyjemną żurawinowo-owocowo-kwiatową kompozycję? Ten zapach pokazał mi, jak cudnie potrafi pachnieć żurawina. I teraz mam ochotę na więcej :)

A jak już jesteśmy przy czymś zmysłowym, widziałyście ten teledysk?


Nie dość, że piosenka sama w sobie jest fantastyczna, to ten teledysk jest cholernie sexy. Uwielbiam Pink :)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Laura Conti, maseczka oczyszcząca cynkowa

Maseczkę kupiłam w Rossmannie z Cenie na do widzenia za 2,99 zł/10 ml.



Producent obiecuje, co następuje:


Po otwarciu saszetki przeżyłam szok: mazidło jest niebieskie! Po wysmarowaniu buzi tym specyfikiem (zawartość opakowania wystarczyła mi na jedną szczodrą aplikację) wyglądałam jak smerf(etka) :]


Jak widać, maseczka jest dość rzadka, ale nie spływa z twarzy. Mazidło ma okropny, chemiczny, cytrusowo-kwiatowy zapach. W masce zatopione są jakieś dziwne drobiny, ale za ich pomocą nie da się zrobić peelingu przy zmywaniu tego z twarzy, zatem nie wiem, jaką mają pełnić rolę. Maskę trzymałam na buzi przez około 20 minut - nie zaschła w typowy dla glinek sposób. Przy zmywaniu trochę się to to mazało.


Rzućmy okiem na skład.


Z substancji wartościowych mamy tu glinkę, wosk pszczeli, cynk, pantenol, wyciąg z żeń-szenia, witaminę E oraz kroplę oleju rycynowego. Natomiast niepokoi mnie obecność pięciu konserwantów (po co aż tyle?), a także nie widzę sensu w ładowaniu do tego typu maseczki barwników.

Działanie? Przyzwoite. Po zmyciu maseczki skóra twarzy była rozjaśniona, wygładzona, oczyszczona, zmatowiona, a pory - ładnie ściągnięte. 

Maska działa, ale mimo wszystko nie kupiłabym jej ponownie. Wolę ukręcić coś takiego sama z czystej glinki i wartościowych olejków, bez zbędnych konserwantów. Aczkolwiek doceniam fakt, że takie gotowce pozwalają troszkę oszczędzić czas :)

sobota, 10 listopada 2012

Nabytki z Polski

Wczoraj wróciłam do UK, a dziś od rana staram się ogarnąć jakoś bar. Wszystko jest poprzestawiane, jest megabałagan, brakuje napojów (w tym jednego z najbardziej popularnych - coli), chaos jednym słowem. Ale, uwaga uwaga, JEST NOWY MENADŹER. Ciekawe na jak długo... ;)

Oczywiście podczas pobytu w Polsce odwiedziłam kilka drogerii. Nie oszukujmy się, drogerie to obowiązkowy punkt programu ;) Zauważcie, że NIE KUPIŁAM ani jednego lakieru (ale jeden dostałam w nieoczekiwanym prezencie). Oklaski poproszę, możecie być ze mnie dumne. Co prawda spędziłam w Naturze z pół godziny gapiąc się nieprzymierzając jak sroka w gnat  (i pewnie ze ślinotokiem) w "nowe" c&g od Essence, ale żadnego nie kupiłam. Nie złamałam się. A lakieroholizm to w końcu poważne uzależnienie ;)

Dobra, koniec żartów. Przejdźmy do zakupów i prezentów :)

Biedronka. Na świeczki La Rissa się tym razem nie skusiłam, ale wyszłam z:



Zrób sobie krem i Biochemia Urody. Peeling enzymatyczny miałam na wish-liście od dawna. No i sprawdzę, czy moje włosy polubią olej lniany i proteiny zawarte w mleczku jedwabnym:



Wiecie, że w UK nie znalazłam fajnych bibułek matujących, więc, korzystając z okazji, zrobiłam sobie zapas:
 


Sole kąpielowe kupione z myślą o stopach (w UK fajnej soli też jeszcze nie znalazłam...):
 


Rossmann i Natura:



Od dawna chciałam wypróbować róż Bell. Traf chciał, że na półeczce z przecenami wypatrzyłam też róż ze starszej limitki Essence (Marble mania) no i się skusiłam. Chyba powinnam zacząć również walczyć ze swoim różoholizmem. Mamo, już drugie uzależnienie, które u siebie rozpoznałam. Dziewczyny, źle ze mną :P

W glamboxie zepsuł mi się zawias, więc kupiłam dwie mniejsze palety magnetyczne z Inglota. Są naprawdę solidnie wykonane :)



Sephora. Próbka zapachu Lady Rebel od Mango skłoniła mnie do kupienia pełnej buteleczki. Zapach bardzo ładnie rozwija się na mojej skórze. Jest idealny na chłodniejsze miesiące :)



A tu prezenty. Słomka, pamiętając o mojej entuzjastycznej recenzji tej maski Marion i o dylemacie, gdzież ja maseczkę dorwę, zrobiła dla mnie zapasik. A Katalina zaskoczyła mnie cudnym holosiem z Pupy. Nigdy nie miałam żadnego produktu tej marki, więc jestem podekscytowana ;) Dziękuję Dziewczyny :***
 

czwartek, 8 listopada 2012

[Ile warta jest moja twarz?] Ile wart jest mój makijaż?

Nazwa tego Taga, czyli "Ile warta jest moja twarz?", jakoś do mnie nie przemawia. Twarz mamy jedną; jak dla mnie jest bezcenna ;)

Natomiast podliczenie wartości kosmetyków używanych przez nas do codziennego makijażu to zupełnie inna sprawa. Fascynująca sprawa. Ja, na przykład, dopiero pisząc tego posta dowiem się, ile pieniędzy mniej więcej nakładam na twarz.

Od razu mówię, że wybrałam pewnych przedstawicieli ze swojej kosmetyczki, ale kufer mam duży, a w nim mnóstwo kolorówki, bo lubię mieć wybór. Nie mam też stałego zestawu, który kładę na twarz. Codziennie sięgam po to, na co mam ochotę. Wymieniam sobie podkłady, cienie, róże, pomadki, błyszczyki, itp. Dlatego kwota, która mi tu wyjdzie, jest kwotą wyłącznie orientacyjną.

Zaczynamy!

Twarz:


  • Bronzer i rozświetlacz Sleek - £6.00 czyli ok. 30 zł; często jako bronzera używam też pudru brązującego TBS, który kosztował mnie ok. 60 zł.
  • Obecnie najczęściej matuję się pudrami z Biochemii Urody, których odsypki dostałam od Basi; puder bambusowy + perłowy - 27,60 zł.
  • Mam ogromną słabość do różów i posiadam kilkanaście sztuk z różnych półek cenowych. Wybrałam róż Bourjois, bo cenowo plasuje się po środku, a dość często po niego sięgam - ok. 50 zł.
  • Jednym z moich ulubionych podkładów jest HM od Bourjois. Tym razem wybrałam wersję serum - ok. 50 zł.
  • Jeśli chodzi o błyszczyki, celuję w niższą półkę. Nigdy nie wydałam na błyszczyk więcej niż 20 zł, bo nie widzę w tym sensu. Tutaj mamy koleżkę z Paese za 9,90 zł.
  • Nowy ulubieniec pod oczy to korektor z Collection 2000 zakupiony za ok. 20 zł.
  • Wypryski natomiast najczęściej maskuję za pomocą korektora Rimmel, który kosztuje ok. 25 zł.
  • Jeśli sięgam po szminki, bardzo często wybieram pomadki Rimmel za ok. 20 zł.


Oczyska:

  • Posiadam różne cienie, ale najczęściej sięgam po Sleeki i Ingloty. Wpiszę więc tutaj umowną kwotę 40 zł.
  • Jako bazę pod cienie wciąż wykańczam produkt Ardeco, za który zapłaciłam 37 zł.
  • Bardzo często podbijam sobie kolory cieni cieniami w kremie. Najczęściej tymi z Essence - 12 zł.
  • Na linię wodną stosuję cielistą kredkę Rimmel, którą kupiłam za 4 lub 5 funtów, czyli ok. 25 zł.
  • Mój ulubiony eyeliner to ten od Catrice (już niestety niedostępny) kupiony za ok. 12 zł.
  • Do brwi wykańczam kredkę z Essence. Jest dla mnie za ciepła, ale to dobry produkt, więc nie chcę wyrzucać - 6 zł.
  • Kupuję maskary z dolnej i średniej półki. Tę miniaturkę Clinique nabyłam z jakimś brytyjskim magazynem. Uwielbiam tusze Max Factora, więc wpiszę tu cenę 55 zł.

Ile wyszło po podliczeniu? Ok. 450 zł. Dużo, mało? Nie wiem, ale nie przeraża mnie ta kwota, bo był to wydatek bardzo rozłożony w czasie ;)

środa, 7 listopada 2012

Spa dłoni i stóp z Perfectą Spa

Produkty, które dziś opiszę, znam od dawna. Zużyłam kilka saszetek każdego z nich. Ostatnio coś mnie tknęło, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście różnią się składem, czy też dwa (a właściwie cztery) różne z założenia kosmetyki mają identyczne formuły. Okazało się, że Perfecta nie robi nas w balona, co się chwali. Jest jednak coś, co łączy te mazidła - zapach gumy balonowej :]

Zacznijmy od Spa dla dłoni.





Peeling


Peeling jest drobnoziarnisty. Tłusta baza (olej mineralny) zapewnia dobry poślizg. Peeling działa, jak ma działać, czyli złuszcza. Po zmyciu na dłoniach zostaje parafinowa warstewka.


Maska


Maska jest bardzo tłusta. Producent zaleca pozostawienie jej na dłoniach na 15 minut. Produkt się w tym czasie nie wchłania i nie da się go wmasować do końca w skórę dłoni, a po zmyciu nie widać rewelacyjnych efektów. Inaczej jest jednak, jeśli zastosujemy maskę na noc pod bawełniane rękawiczki. Rano skóra jest miękka, dobrze nawilżona i zregenerowana.


Spa dla stóp





Peeling


Tu również mamy drobne ziarna zanurzone w tłustej bazie. Ten peeling, tak jak koleżka do rąk, robi, co ma robić, czyli złuszcza.


Maska


Z maski nie byłam specjalnie zadowolona. Stosowałam ją pod skarpetki na całą noc. Jest bardzo tłusta i raczej natłuszcza stopy niż nawilża. Najbardziej zależało mi na zmiękczeniu naskórka na piętach - ten produkt niestety sobie z tym nie poradził.


Podsumowując, są do dobre produkty, ale nie rewelacyjne. Lubię ten zestaw do dłoni, bo maska fajnie działa nocą pod rękawiczkami :]

Znacie? Lubicie?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...