czwartek, 28 lutego 2013

Marzec!

W końcu marzec, pierwszy wiosenny miesiąc. Postanowiłam jego nadejście uczcić kolorowym makijażem, ale najpierw tło muzyczne. Nowa piosenka Mistrzyni:


Słucham tego utworu na okrągło :)


OK, makijaż. Makijaż jest w złocie, zieleniach, fiolecie i różu z brązową kreską:



Do jego wykonania użyłam całego arsenału kosmetyków:


Wiosno, przybywaj!

środa, 27 lutego 2013

Zużyciowe podsumowanie lutego 2013

Nie spodziewałam się, że luty będzie tak obfitować u mnie w denka. A jednak :)

Pielęgnacja:

  • Lawendowa Farma, pomarańczowy cukierek do ust od Lady In Purplee - recenzja. Przyjemny balsam do ust i skórek o przepięknym zapachu owoców pomarańczy.
  • Biochemia Urody, serum na okolice oczu i naczynka. O duecie serum na naczynka + toniku na naczynka z BU powstanie za jakiś czas osobny post. Na razie powiem, że te dwa kosmetyki pomagają moim naczynkom przetrwać sezon grzewczy.
  • Dove, invisible dry. Zwykły antyperspirant. Nie miałam do niego większych zastrzeżeń.
  • Odlewka kremu Lush Enzymion od Hexxany. Krem wydał mi się interesujący. Wchłaniał się do matu a jednocześnie dobrze nawilżał. Miałam wrażenie, że kiedy go używałam, moja cera mniej się świeciła. Miał przyjemny, cytrusowy zapach.
  • The Body Shop, aloe protective restoring mask - recenzja. Maseczka była w porządku (uspokajała cerę, nawilżała), ale mnie nie zachwyciła ze względu na nieadekwatną cenę do składu, swoją tłustość oraz tendencję do rolowania się pod palcami po starciu chusteczką nadmiaru.
  • Garnier, odżywczy krem nawilżający do skóry suchej - recenzja. Prezent od Przyjaciółki. Krem natłuszczał a nie nawilżał, miał nieciekawy skład, zapychał mnie. Zużyłam na inne części ciała.
  • Isana, migdałowy krem do rąk. Nie napisałam osobnej recenzji na jego temat, bo była to edycja limitowana. Krem miał przyjemny zapach, był lekki, szybko się wchłaniał. Mi pomagał tylko doraźnie i na krótko. Taki zwyklak.
  • Yves Rocher, jedwabisty szampon odżywczy z wyciągiem z owsa od Lady In Purplee - recenzja. Bardzo dobry szampon, choć nie był przeznaczony do mojego typu włosów. Mimo to byłam z niego na tyle zadowolona, że w przyszłości sięgnę po inne szampony YR.
  • Isana, odżywka intensywnie pielęgnująca od Eweliny - recenzja. Taki zwyklaczek. Sprawdza się, choć skład nie zachwyca.
  • Joanna, peeling do ciała z ekstraktem z bzu od Eweliny - recenzja. Dobry peeling o boskim zapachu bzu.
  • Dwie odlewki fluidu nawilżająco-matującego marki Caudalie od Hexx. Fluid wchłania się do matu. Jest lekki i niestety trochę za mało nawilżający - przynajmniej jak na obecną porę roku. Ładny, słodki zapach.
  • Wellness&Beauty, masło do ciała mandarynka i jogurt - recenzja. Bardzo przyjemne mazidło o boskim, serniczkowym zapachu.
  • Ghost sweetheart, perfumowane mleczko do ciała. Było elementem zestawu. Nie lubię tego typu smarowideł, ale zużyłam na szyję i dekolt. 
  • Balea, żel-krem antycellulitowy - recenzja. Nie zachwycił mnie.
  • Ziaja, płyn do higieny intymnej. Był w porządku; mył i nie wywoływał podrażnień.
  • Mydło Lush porridge - recenzja. Bardzo przyjemne :)


Sprawy okołokolorówkowe:


  • Próbka podkładu Rimmel wake me up - świeciłam się po nim niemiłosiernie. Na pewno nie kupię!
  • Próbka podkładu Perfection Lumiere Chanel - ten podkład z kolei wydał mi się interesujący. Zostawiał na mojej skórze świetliste, satynowe wykończenie, trzymał mat przez ok. 4 godziny. Ładnie wyglądał na buzi.
  • Próbka podkładu P2 Feel Natural - bardzo ciekawy podkład. Lekki, daje ładne wykończenie. Godny uwagi :)
  • Top Coat Maybelline Salon Manicure - bardzo fajny lakier nawierzchniowy. Szybko wysycha (choć nie przyspiesza wysychania manikiuru), nabłyszcza, przedłuża trwałość mani o około dzień (w moim przypadku to dużo). Co jednak najmocniej zaskoczyło mnie w nim na plus to fakt, że zużyłam go dosłownie do ostatniej kropelki - do samiutkiego końca miał idealną konsystencję, nie wysychał, nie ciągnął się, nie bąbelkował. Naprawdę dobry drogeryjny top.
  • Bibułki matujące Wibo - dobre, ale mogłyby być bardziej chłonne. Na zmatowienie całej twarzy potrzebowałam aż trzech sztuk.
  • Szminka Essence 03 sparkling angel. Kupiłam ją dawno temu, choć nie wiem, co mnie podkusiło. Kolor miała ładny, ale ten brokat... Cieszę się, że mam ją z głowy. Pokazywałam ją w tym starym poście. Nigdy więcej brokatowych szminek!
  • Końcówka podkładu Max Factor Xperience Weightless Foundation od Smokyeveningeyes - recenzja. Nie dogadałam się z tym podkładem. Nie dla mojej tłustej cery.
Uff, się nazbierało :)

wtorek, 26 lutego 2013

Max Factor, Xperience, Weightless Foundation Light Ivory 40

Podkład miałam okazję poznać dzięki Smokyeveningeyes, która jakiś czas temu poczęstowała mnie końcówką swojego opakowania. Dziękuję :* Końcówka owa wystarczyła mi na ponad miesiąc testów...

Niestety okazuje się, że jest to kolejny podkład Max Factor, z którym się nie polubiłam. W czasach cery mieszanej lubiłam Smooth Effect Foundation (napisałam wtedy jego pozytywną recenzję) tej marki, ale kiedy po rzuceniu tabsów anty cera zrobiła mi się tłusta, Smooth Effect zaczął się na mnie okropnie utleniać :( Xperience co prawda tego nie robi, ale ma inne wady, które sprawiły, że powrotu nie będzie...

Smoky podesłała mi najjaśniejszy odcień Light Ivory 40, który wyraźnie wpada w różowawe tony. Nałożony na skórę jednak się w nią wtapia. Smoky pisała, że na niej podkład utleniał się na różowo. U mnie na szczęście tego nie było. A więc jak widać, każda skóra inaczej reaguje...


Zacznę od plusów tego produktu. Podkład ma przyjemną, lekką konsystencję, ładnie stapia się z cerą, nie daje efektu maski, ma średnie krycie (w stronę dobrego) oraz cudne, matowe wykończenie (nie jest to płaski mat, raczej taki satynowy). Nie zapchał mnie.

Minusy? W moim przypadku podkład nieładnie zbiera się w porach podczas aplikacji i podkreśla wszelkie suche miejsca na twarzy (np. na skrzydełkach nosa). Co więcej, na mojej tłustej skórze mat utrzymuje się maksymalnie 3 godziny. Potem zaczynam się świecić, jakbym wysmarowała się smalcem.

Wiadomo, co skóra, to opinia. Przedstawiłam Wam jedynie swoje doświadczenia. Wasze mogą być diametralnie inne. Dajcie znać, czy zetknęłyście się z tym produktem i jak Wam służył. Ja po spotkaniu pierwszego stopnia z Xperience Weightless Foundation i Smooth Effect Foundation nie mam już za bardzo ochoty testować innych podkładów Max Factora...

przed / po

poniedziałek, 25 lutego 2013

The Body Shop, aloe protective restoring mask

Maskę kupiłam daaawno temu, ale ponieważ doświadczenia z innymi produktami marki nie były zachęcające, swoje odleżała. I pewnie dalej by leżała, ale zbliżał się termin ważności, a ja marnotrawstwa nie cierpię. Z tego względu trzy miesiące temu się za nią zabrałam. Mimo uprzedzenia do marki, postaram się być jak najbardziej obiektywna w swojej recenzji.


Maskę zamknięto w plastikowym, zielonym słoiczku o pojemności 100 ml. Samo mazidło ma formę rzadkiego, ale tłustego w dotyku kremu o białym zabarwieniu. Pachnie dziwnie. Mi zapach kojarzy się z... liśćmi. A może to połączenie aloesu i sezamu? Nie wiem.

Te 100 ml zużywałam przez trzy miesiące, stosując maskę średnio co 5 dni na noc. Kosmetyk kładłam raczej cienką warstwą. Nieznaczna część się wchłaniała, resztę po 15 minutach wycierałam chusteczką i szłam spać. Na skórze zostawała tłusta, świecąca warstwa, z którą budziłam się rano (a do której często przyczepiały się jakieś paproszki od poduszki). Co więcej, po przejechaniu po twarzy palcem czuć było jak mazidło się rolowało, a tego to ja naprawdę szczerze nie znoszę.


Właściwości właściwościami, ale działaniu maseczki raczej nie można nic zarzucić. Tuż po aplikacji odczuwałam delikatny, miły efekt chłodzenia, który koił mój rumień. Poza tym resztki maseczki pozostawione na noc dość dobrze nawilżały moją tłustą cerę. Produkt ani razu mnie nie podrażnił, nie zauważyłam również zapychania. Ale uwaga - mamy tu aloes, więc myślę, że osoby uczulone na te roślinę mogłyby doświadczyć nieprzyjemnego podrażnienia... Producent obiecuje (i jest to jedyna obietnica, której się doszukałam), że maska wzmacnia naturalną barierę skóry - cóż, tego skomentować nie mogę, bo jak to sprawdzić?

Składowo maseczka prezentuje się następująco:


Bazą nie jest woda, a żel z aloesu. Z ciekawych składników znajdziemy tu też olej sezamowy, lanolinę, witaminę E oraz mączkę owsianą. Reszta to, powiedziałabym, "typowa chemia". Palmityniany, glicerynę, glikole, silikony, alkohole, PEGi czy gumę ksantanową znajdziemy w zdecydowanej większości drogeryjnych kosmetyków, które są jednakże tańsze od tego mazidła. Bo za maskę trzeba zapłacić 11 funtów. Moim zdaniem dużo za dużo, nawet za taką wydajność...

Podsumowując, nie jest to zły kosmetyk. W żadnym razie mi nie zaszkodził, działał dobrze. Mimo wszystko nie sądzę, żebym kupiła ponownie. Zniechęca mnie skład, nieadekwatna cena oraz to rolowanie się pod palcami.

niedziela, 24 lutego 2013

Mobile Mix #12

Nausznica z Asos. A właściwie para nausznic, po jednej na każde uszko :)




















Podoba mi się to połączenie kolorów :)




















Kurczak w panierce (to po prostu udka kurczaka w panierce z przyprawami Kamis) i frytki. Może nie najzdrowsza opcja, ale mięsko i frytki są z piekarnika, a  nie smażone. Do tego surówka. Pycha :)










Pierogi w stylu karaibskim, nadziewane wołowiną. Dzieło Mr Simply. Tym razem jedzonko maksymalnie wysokokaloryczne, ale pozwalamy sobie na nie jakieś dwa razy w roku... ;)










Deserek. Nie jadłam słodyczy już od 12 dni! Tak, tak, w moim przypadku to ogromne osiągnięcie.













Książkę czytałam lata świetlne temu. Ponieważ dostałam ją od Ewelinki, odświeżyłam sobie lekturę. Ugh, już wiem, czemu nie pamiętałam fabuły tej książki (dużo czytam, ale jeśli lektura mnie maksymalnie nie zainteresuje, po pewnym czasie zapominam 90% treści). Czytając "Jedenaście minut" miałam cały czas wrażenie, że książka została napisana przez faceta, który zupełnie nie rozumie kobiet. Ok, nie jestem Brazylijką, ale nie sądzę, żeby wspólnym celem i szczytem marzeń wszystkich kobiet w tym kraju było wyjście za mąż. Please, to nie te czasy. Fakt, ludzie chcą kochać i być kochanymi, ale uczucie to jedno, a zawarcie małżeństwa (dla samego małżeństwa, czy jest miłość, czy jej nie ma) to zupełnie co innego... Poza tym denerwował mnie styl autora (nie lubię stylu Coelho, nie lubię jego prób filozofowania), drażniły mnie dygresje (miałam wrażenie, że nic nie wnosiły do treści, a miały po prostu zapełnić strony książki), denerwowała obecność truizmów i przebijająca się ze wszystkich stron naiwność (w ogóle wykreowany w książce świat wydawał mi się ogromnie naiwny). O nie, panu Coelho już dziękujemy - czytałam jakiś czas temu "Bridę" i "Czarownicę z Portobello" i moją reakcją na te lektury było "WTF"? Co autor miał na myśli? Pamiętam, że jako nastolatka jeszcze sięgnęłam po "Weronika postanawia umrzeć" i ta książka wtedy mi się podobała. Teraz nie czuję już ochoty weryfikowania swoich osądów ;)

A Wy, lubicie książki Coelho?

sobota, 23 lutego 2013

Pozostałe lakiery Essence z mojej kolekcji

Mam w swoich zbiorach kilka lakierów Essence, które nie doczekały się tutaj swojej premiery. Pochodzą z dawno już nieaktualnych limitek oraz wycofanych serii. Raczej nie do zdobycia. Postanowiłam je pokazać ot tak, w celach archiwistycznych. :)


Essence, Cute as Hell, 04 date me!

Essence, show your feet, 11 catwalk pink

Essence, multi dimension, 66 most wanted (przepraszam za szramę na palcu wskazującym)

Essence, the twilight saga, eclipse, 01 undead?

Essence, the twilight saga, eclipse, 05 ready to be bitten

piątek, 22 lutego 2013

Isana, odżywka intensywnie pielęgnująca

Odżywkę miałam okazję przetestować dzięki kochanej Ewelinie :*


Produkt zamknięto w butelce z dość twardego plastiku. Ponieważ odżywka sama w sobie jest dość gęsta, pod koniec miałam lekki problem z wydobyciem jej z opakowania. Producent poczęstował nas bardzo wygodnym rozwiązaniem w postaci korka z klapką. Sama butelka jest  na wpół transparentna, dzięki czemu możemy na bieżąco śledzić stopień zużycia kosmetyku.

Odżywka ma żółtawy kolor i pachnie kosmetycznym kwieciem. Wiecie, o co się rozchodzi, prawda? Produkt pachnie jak kwiaty, ale nie takie z łąki. Zapach jest dość intensywny, ale dla mojego nosa całkiem przyjemny.

Kosmetyk jest dość wydajny. 300 ml wystarczyło mi na sześć tygodni stosowania co drugi dzień. Moje włosy są dość długie - do połowy pleców.

Z działania odżywki byłam w miarę zadowolona. Stosowana po umyciu włosów szamponem dociążała kłaki (ale nie obciążała ich), nieco je wygładzała, sprawiała, że były przyjemne w dotyku i ładnie, zdrowo błyszczały. Ja rozczesuję włosy po ich wyschnięciu. Po użyciu odżywki i wyschnięciu kłaków nie miałam z tą czynnością większych problemów. Zmywałam również odżywką oleje, i także z tym zadaniem poradziła sobie wybornie.

Jedyne moje zastrzeżenia to skład. Owszem, niezmiernie cieszę się z braku najpopularniejszych silikonów, ale chętnie zobaczyłabym na liście kilka dodatkowych (poza pantenolem i witaminą B3) substancji, z których włosy mogłaby czerpać coś dobrego...

Ogólnie jest to przyzwoita tania odżywka, choć nieodżałowana babassu była o wiele lepsza w wygładzaniu moich włosów :)

czwartek, 21 lutego 2013

P2, Feel Natural Concealer, 020

Korektor podesłała mi jakiś czas temu Hexxana :* Od razu powiem, że jestem z niego ogromnie zadowolona. Odpowiada mi pod każdym względem.


Korektor zamknięto w plastikowej tubce. Design nie uwzględnia jednak konieczności wyciskania produktu z tubki - w nakrętce kryje się typowy dla korektorów gąbkowy aplikator. Ilość korektora na gąbeczce wystarcza mi na pokrycie obu obszarów podocznych. Oczywiście aplikatorem nie stopimy korektora ze skórą: robię to za pomocą palców lub gąbeczki.

Jedynym minusem tej tubki jest fakt, że nie jestem w stanie stwierdzić, ile produktu zostało jeszcze w środku.


Korektor ma leciutką, nieobciążającą konsystencję. Nie zbiera się w drobnych zmarszczkach, a tych już troszkę mam... Jest przy tym dość trwały - w zasadzie siedzi na miejscu od aplikacji aż do demakijażu. Mój odcień to 020 - beż z kapką łososia. Idealny kolor pod oczy!

przed / po

Jak widać, matka natura była w moim przypadku łaskawa i oszczędziła mi cieni pod oczami... Korektor P2 daje niewielkie krycie, dlatego jest idealny dla osób, które, jak ja, chcą tylko wyrównać koloryt skóry pod oczami oraz pragną odświeżenia i rozjaśnienia tych rejonów. To wszystko korektor ten daje. Próbowałam go też stosować na wypryski, ale w tej roli się nie sprawdza - za słabo kryje...

Podsumowując, jest to świetny korektor dla osób, które nie walczą z cieniami pod oczami, ponieważ produkt ma niskie krycie. Kosmetyk jest trwały, nie zbiera się w zmarszczkach, ładnie odświeża i rozświetla spojrzenie. Dla mnie bomba!

środa, 20 lutego 2013

Lush, Porridge (mydło owsiankowe)

Owsiankowe mydło Lusha było świetnym prezentem gwiazdkowym.


Bardzo polubiłam się z tym mydełkiem, choć nie jest całkiem bez wad.


Moja kostka miała trochę nieporęczny kształt, więc podzieliłam ją na dwa kawałki. Mydło jest koloru kawy z mlekiem i zawiera w sobie dużo drobinek owsa. Pachnie niesamowicie smakowicie - spożywczo (jak owsianka, miód i pomarańcze), bardzo słodko. Zapach ubóstwiałam. Dodatkowo mydło w przekroju wygląda równie smakowicie, jak pachnie.


Mydło jest bardzo miękkie jak na tego typu produkt. Dodajmy do tego fakt, że bardzo obficie się pieni (zawiera SLS), a od razu można słusznie wnioskować, że nie jest najwydajniejsze na świecie. Mi wystarczyło na niecałe trzy tygodnie codziennego stosowania na całe ciało.

Kostka doskonale myje skórę nie zostawiając na niej ani śladu mydlanego osadu. Po kąpieli skóra nie jest wysuszona, ale zwykle czułam potrzebę zastosowania jakiegoś mazidła do ciała dla pełnego komfortu. Drobinki owsa w czasie kąpieli lekko masują skórę, ale produktu nie można w żadnym razie nazwać peelingiem. Niestety po każdej kąpieli w brodziku zostawało mnóstwo tego owsa, choć porządne spłukiwanie dawało radę (nie musiałam od razu sprzątać prysznica ze ścierą, jak to bywało w przypadku domowego peelingu kawowego).

Skład przedstawia się następująco:

Kostka kosztuje Ł2,95/100 g.

Podsumowując, bardzo dobre mydełko o rewelacyjnym, smakowitym zapachu i właściwościach masujących. Nie jest może najwydajniejsze i trochę brudzi brodzik (owies), ale ogólnie przypadło mi do gustu i cieszę się, że je poznałam.

Miałyście jakieś doświadczenia z mydełkami Lush?

wtorek, 19 lutego 2013

Interpunkcja: kropka

Dziś będzie o ".". Znak niepozorny, ale pełniący naprawdę wiele funkcji!

Wszystkie zamieszczone tu informacje to kopiuj-wklej z Wielkiego Słownika Ortograficznego PWN, wzbogacone (ha ha) czasem o mój komentarz. Wklejam je tu z myślą o osobach zamieszczających treści w Internecie, a będących trochę na bakier z zasadami ortografii i interpunkcji...

No to zaczynamy:

"86. PODSTAWOWA FUNKCJA KROPKI 
[336] Kropka zamyka wypowiedzenie (tzn. zdanie lub równoważnik zdania), będące podstawową całością składniowo-znaczeniową. W obrębie wypowiedzenia zakończonego kropką mogą występować inne znaki interpunkcyjne (ja: to chyba oczywiste!). Z tych powodów kropka musi być uważana za podstawowy i najważniejszy znak przestankowania [...]

Kropka [...] może zostać zastąpiona przez pytajnik, wykrzyknik lub wielokropek:
 
Dlaboga, panie Wołodyjowski! Larum grają! wojna! nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz? szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu?
(H. Sienkiewicz)" (źródło)


87. INNE ZASTOSOWANIA KROPKI:
"[337] 87.1. Kropkę stawiamy po skrócie wyrazu, w którym została odrzucona końcowa część: godz. (= godzina), prof. (= profesor), ul. (= ulica).
Jeśli skrót zawiera ostatnią literę wyrazu, wówczas nie stawiamy po nim kropki: mjr (= major), dr (= doktor); jednak gdy skrót zastępuje wyraz w przypadku innym niż mianownik, kropkę stawiamy (np. Dawno nie widziałem dr. Nowaka), gdyż końcowa część wyrazu, końcówka -a, została odrzucona; zasada ta nie dotyczy skrótów tytułów kobiet, ponieważ skrót zawiera ostatnią literę wyrazu (Dawno nie widziałem dr Nowak). Można również po skrócie dopisać końcówkę: Dawno nie widziałem dra Nowaka — wówczas bez kropki, ponieważ w skrócie występuje ostatnia litera wyrazu." (źródło)

"[338] 87.2. Kropkę stawiamy zawsze po inicjałach imienia i nazwiska, np. A.S., K.U., J.S.G.
UWAGA: Zalecenie Rady Języka Polskiego nakazuje w przypadku nazwisk dwu- i wieloczłonowych pomijać łącznik [...]. Uwzględniając jednak coraz powszechniejszą w Polsce praktykę zachowywania nazwisk panieńskich przez mężatki, wydaje się zasadne dopuszczenie – zgodnie z rozpowszechnionym zwyczajem językowym – zapisywania inicjałów nazwisk dwuczłonowych z łącznikiem, np. M.B.-G. (= Maria Bińczyk-Grocholska). Zapis taki znacznie zwiększa czytelność skrótu w stosunku do zapisu M.B.G. i pozwala jednoznacznie rozstrzygnąć, czy mamy do czynienia z osobą o dwóch imionach i nazwisku, czy też z osobą o nazwisku podwójnym." (źródło)

"[339] 87.3. Jeżeli na końcu zdania występuje skrót z kropką lub wielokropek, nie stawiamy drugiej kropki zamykającej zdanie:
Skrótem wyrażenia pleno titulo jest P.T.
Zamilkła. I Abel zamilkł. Już o nic nie prosił...
(A. Rudnicki)" (źródło)

"[340] 87.4. Po cyfrach arabskich oznaczających liczebniki porządkowe stawiamy kropki, np. na 10. (= dziesiątym) piętrze; w 3. (= trzeciej) osobie, po raz 7. (= siódmy).
Kropka po liczebniku może zostać opuszczona, jeśli z kontekstu jednoznacznie wynika, że użyty został liczebnik porządkowy, np. Chodzę do 8 klasy.
Po cyfrze oznaczającej datę nie daje się kropki, gdy nazwa miesiąca została zapisana słownie: 7 kwietnia, 17 maja (nie: 7. kwietnia, 17. maja)" (źródło)

"[341] 87.5. Pisownia dat:
W datach pisanych w całości cyframi arabskimi stawiamy kropki, np. 1.01.1996, 6.9.1994 roku, 11.11.1918 r.
Nie stawiamy kropki, gdy liczba miesiąca została oznaczona cyfrą rzymską: 1 I 1996, 6 IX 1994 roku, 11 XI 1918 r.
Wyjąwszy szczególne wypadki, takie jak wymogi komputerowego przetwarzania danych lub zasady urzędowe i prawne, nie należy stosować innych znaków do oddzielania poszczególnych składników daty (np. dywizów: 1-1-1995), ani też stosować innego szyku niż: dzień, miesiąc, rok." (źródło)

"[342] 87.6. Kropkę stawiamy po liczbach (arabskich lub rzymskich) oraz literach wprowadzających wyliczenia:
I. ZASADY POLSKIEJ INTERPUNKCJI
    1. Ogólna charakterystyka interpunkcji polskiej.
        A. Funkcje znaków przestankowych.
            a. Charakter polskiej interpunkcji.
Po cyfrach arabskich i małych literach można postawić też nawias zamykający:
I. ZASADY POLSKIEJ INTERPUNKCJI
    1) Ogólna charakterystyka interpunkcji polskiej.
        A. Funkcje znaków przestankowych.
            a) Charakter polskiej interpunkcji." (źródło)

"[343] 87.7. Po tytule części dzieła (rozdziału, podrozdziału, ustępu lub paragrafu) możemy postawić kropkę, jeśli pierwsza litera tego tytułu jest napisana wielką literą, a pozostałe małymi:
I. ZASADY POLSKIEJ INTERPUNKCJI
    1) Ogólna charakterystyka interpunkcji polskiej.
        A. Funkcje znaków przestankowych.
            a) Charakter polskiej interpunkcji.
    Albo:
        A. Funkcje znaków przestankowych
            a) charakter polskiej interpunkcji
W drugim przykładzie nie postawiliśmy kropki, ponieważ podpunkt a) rozpoczyna się małą literą." (źródło)

"[344] 87.8. W przypadku gdy dochodzi do zbiegu znaków interpunkcyjnych, kropkę stawiamy po nawiasach i cudzysłowach zamykających, natomiast nie stawiamy jej po wykrzykniku, pytajniku, wielokropku." (źródło)


"88. POMIJANIE KROPKI
Kropki nie stawiamy w następujących okolicznościach:
 
88.1. Na kartach tytułowych książek
 
88.2. Po tytułach rozdziałów i podrozdziałów
 
88.3. Po tytułach artykułów w czasopismach
 
88.4. Po żywej paginie (tzn. po tekście umieszczanym w nagłówku strony)
 
88.5. Po liczebnikach porządkowych pisanych cyframi rzymskimi [np.
Miało to miejsce na początku XVII wieku.
Jan III Sobieski postanawia wtedy ruszyć na Wiedeń.
Mieszkali na IV piętrze.
UWAGA: Kropkę stawia się zwyczajowo po cyfrach rzymskich w tytułach rozdziałów, np. XII. Zasady interpunkcji.- źródło]
 
88.6. Między składnikami daty
 [350] 88.6. Między składnikami daty, jeśli miesiąc napisany jest liczbą rzymską lub słownie, np.
4 VI 1989 roku;
4 czerwca 1989 roku. - źródło
 
88.7. Po liczebnikach porządkowych oznaczających godzinę
 [351] 88.7. Po liczebnikach porządkowych oznaczających godzinę, np.
Pociąg odjeżdża o 7 wieczorem. - źródło
 
88.8. Po liczebnikach głównych
 
88.9. Po imieniu i nazwisku w podpisach, na wizytówkach i wywieszkach
 
88.10. Po napisach na afiszach, transparentach i szyldach, sloganach reklamowych
 
88.11. Po skrótowcach
 [355] 88.11. Po skrótowcach, np.
MON, MSW, MSWiA, PAN, PSL, PTTK, PWN, RP, UMCS, USA, UW.
Jeśli skrótowiec wystąpi na końcu zdania, wówczas wystąpi po nim kropka (lub inny znak interpunkcyjny) pełniąca funkcję znaku zamykającego zdanie, np. Pracowałem w PKO.
UWAGA: Pospolitym błędem jest stawianie kropki po każdej literze skrótowca, np. P.A.N., R.P., S.A., U.S.A. - źródło
 
88.12. Po skrótach jednostek miar i wag oraz rodzimych jednostek jednostek pieniężnych" (źródło)
[356] 88.12. Po skrótach jednostek miar i wag oraz rodzimych jednostek pieniężnych, np.
g (= gram), ha (= hektar), km (= kilometr), zł (= złoty).
Jeśli skrót tego rodzaju pojawi się na końcu zdania, wówczas postawimy po nim kropkę (lub inny znak interpunkcyjny) w funkcji znaku kończącego zdanie, np. Kosztowało mnie to 100 zł. - źródło


Taka niepozorna kropka, a tyle zasad ;)

poniedziałek, 18 lutego 2013

Joanna, Z Apteczki Babuni, Peeling do ciała z ekstraktem z bzu

Peeling dostałam jakiś czas temu w prezencie od Eweliny. Bardzo Ci dziękuję :*


Produkt dostajemy w plastikowym, odkręcanym słoiku. Sam peeling ma formę jakby niezastygniętej galaretki z dużymi drobinkami, przez co moim zdaniem takie opakowanie jest niefunkcjonalne. Zdzierak jest śliski, ścieka z palców przy nabieraniu. Z kolei próby wylania na dłoń odrobiny produktu kończyły się zwykle nabieraniem zbyt dużej jego ilości, co skutkowało zmniejszeniem wydajności (to opakowanie zapewniło mi jakieś 10 kąpieli). Uważam, że przy takiej konsystencji najlepiej sprawdziłaby się tubka. Tak byłoby najzwyczajniej w świecie najwygodniej.


Chyba największym atutem tego peelingu jest niesamowity zapach bzu. Bez został tu bardzo dobrze oddany. Musicie wiedzieć, że uwielbiam wygląd i zapach kwiecia bzu, więc automatycznie każda kąpiel z tym produktem wprawiała mnie w świetny nastrój. Jak widać, kolor peelingu też do bzu nawiązuje...


 
Muszę przyznać, że producent był ostrożny z deklaracjami. I bardzo dobrze. Nie ma wyssanych z palca obietnic, nie ma rozczarowania. Peeling najzwyczajniej w świecie robi, co ma robić, czyli oczyszcza i masuje skórę, pomaga pozbyć się martwego naskórka oraz pobudza mikrokrążenie. Skóra po kąpieli nie jest nadmiernie przesuszona czy nieprzyjemnie ściągnięta. Cokolwiek potem w nią wsmarowujemy lepiej się wchłania. Siłę zdzierania określiłabym jako "w sam raz". Drobinki nie są ani za ostre, ani za delikatne.


Rzut okiem na skład i od razu widać, że materiałem ściernym jest polietylen. Cóż, robotę robi... Dalej widzimy, że peeling zawiera SLES, dzięki któremu dobrze się pieni i myję naszą skórę. Nie ma olejów ani parafiny - to nie ten rodzaj zdzieraka. Obiecany ekstrakt z bzu też jak byk siedzi na liście. Ogólnie skład jest typowy, "drogeryjny".

Podsumowując, jest to przyzwoity peeling do ciała w rozsądnej cenie (ok. 13 zł/300 g) o boskim zapachu bzu. Ma swoje wady, ale ma też wiele zalet :)

niedziela, 17 lutego 2013

Mobile Mix #11

Dalej spełniam się kulinarnie. Grillowana pierś z kurczaka (użyłam gotowej mieszanki przypraw do grilla), ryż z warzywami i fasolka. Kocham zielone warzywa. Szpinak, fasolka, kapusta, brukselka to radość dla mojego podniebienia:)









Zrobiłam się bardzo wygodna. Do przyprawienia tej rybki (ang. haddock, czyli łupacz) też użyłam gotowej mieszanki przypraw - do ryb :] Surówka z mieszanki sałat i pomidora - robię je niezmiernie rzadko, bo Pirat kręci nosem i grymasi (z dwojga złego mój mięsożerca woli gotowane warzywa). No i łódeczki z ziemniaków (z piekarnika, a nie smażone) z małym grzeszkiem - ketchupem. Cóż, musiałam :P





Niezwykle rzadko pijam gotowe soki, bo zawierają cukier, ale miałam niezmierną ochotę na to połączenie (banan + truskawka), więc przy okazji wizyty w polskim sklepie skusiłam się na Kubusia. Cieszę się, że zmienili opakowania na plastikowe. Dla łamagi to bezpieczniejsze rozwiązanie. Nie dalej jak wczoraj kupowałam do baru whiskey (Famous Grouse) i siatka po wyjściu ze sklepu wyślizgnęła mi się z rąk. Ł15 rozlało się na chodniku... Auć.












Mr Simply nie świętuje Walentynek, ale kwiatki mi dał. Piękne, prawda? A w nocy obejrzeliśmy film Disneya (nie pamiętam tytułu - o dziewczynce o dłuuuuugich, magicznych, złotych włosach, zamkniętej w wieży przez złą czarownicę).

















Ulubiona przekąska :) Zjadam garść nerkowców lub migdałów dziennie :)

No proszę, do zdjęcia załapał się też walentynkowy mani. Poszłam pod prąd i nie wybrałam czerwieni ani różu :P















Drugi kosmetyczny zakup w lutym - tym razem absolutnie konieczny, bo płyn do higieny intymnej z Ziai zaraz mi się skończy. Płyn Cadum wypatrzyłam niedawno w Superdrugu. Ma niespodziewanie dobry skład jak na brytyjską drogeryjną pielęgnację. Jestem go bardzo ciekawa :)















Miłej niedzieli :*

sobota, 16 lutego 2013

Barry M, 328 Magnetic Blue

Lakier ten kupiłam jeszcze w zeszłym roku po kuszeniu Hexxany.
  • Dostępność: Boots, Superdrug
  • Cena: o ile dobrze pamiętam, 4,99 funtów
  • Pojemność: 10 ml
  • Kolor: przybrudzony granat
  • Konsystencja: gęsta
  • Pędzelek: klasyczny
  • Krycie: lakier może być jednowarstwowcem, ale producent zaleca zastosowanie dwóch warstw
  • Wysychanie: w normie
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: zaczął odpryskiwać czwartego dnia (ale mogło się do tego przyczynić intensywne sprzątanie bez rękawiczek...)
Magnes jest mocny i działa bardzo szybko - wystarczy przystawić do paznokcia na 5 sekund :)
Aha, na zdjęciach lakier z top coatem.



I bought this nail varnish after I had seen it HERE :]
  • Availability: Boots, Superdrug
  • Price: I think I paid £4.99
  • Volume: 10 ml
  • Colour: dark blue
  • Consistency: thick
  • Brush: classic
  • Coverage: it can be a one-coater but the manufacturer suggests applying 2 coats
  • Drying time: standard
  • Removing: no problems
  • Durability: 4 days
The magent works fine. You just have to follow the instructions :)

piątek, 15 lutego 2013

Lawendowa Farma, Miodowy Cukierek z pomarańczą

Ten balsam do ust przywędrował do mnie od Lady In Purplee :*

Moim zdaniem jest to kolejna całkiem udana propozycja Lawendowej Farmy. 

Balsam zamknięto w słoiczku. Jako że ja nie lubię aplikacji palcami, zazwyczaj sięgałam po patyczki do czyszczenia uszu ;) Takie słoiczki są również moim zdaniem niemobilne (czasem trudno o umycie rąk poza domem) - tylko do użytku domowego.

Ogromnym atutem tego produktu jest niesamowicie apetyczny zapach prawdziwej pomarańczy. Mmmm. Nie mogę też nie wspomnieć o rewelacyjnym, naturalnym składzie: olej ze słodkich migdałów, masło shea, wosk pszczeli, lanolina, miód, eteryczny olejek pomarańczowy.

Masełko ma zbitą konsystencję, ale jest dość miękkie (uwaga, im niższa temperatura pomieszczenia, tym masełko jest twardsze). Nie sprawia żadnych problemów w aplikacji.

Na moich ustach produkt sprawował się poprawnie. Po aplikacji usta były natłuszczone, nawilżone i miękkie. Ten doraźny efekt potrafił utrzymać się przez 3-4 godziny. Kiedy aplikowałam masełko na usta tylko dwa razy dziennie (rano i wieczorem), dawało ono właśnie tylko taki doraźny efekt. Przy stosowaniu kilka razy dziennie dostrzegłam również działanie regenerujące. W takich przypadkach moje usta były mięciutkie i nawilżone przez cały dzień. Stąd wniosek taki, że trzeba sięgać po produkt regularnie, co kilka godzin, aby cieszyć się nieskazitelnymi ustami.

Masełko stosowałam również z doskoku na skórki (ale tylko raz dziennie, wieczorem). Sprawiało, że były miękkie i natłuszczone, ale był to tylko doraźny efekt (nie mam jednak tego mazidłu za złe, bo jak miało je zregenerować przy niewystarczającej częstotliwości aplikacji?).

Cukierka można kupić tutaj. Kosztuje 10 zł/15 ml.

UWAGA:
MASEŁKO ZAWIERA DUŻE STĘŻENIE MASŁA SHEA, KTÓRE NIE KAŻDEMU SŁUŻY. U NIEKTÓRYCH OSÓB STOSOWANIE TEGO PRODUKTU DAJE EFEKT ODWROTNY OD ZAMIERZONEGO (np. usta Hexxany masełko wysuszało...)

czwartek, 14 lutego 2013

Wellness&Beauty, Mandarine & Joghurt Korperbutter


Masło kupiłam w listopadzie, jeszcze zanim zrobiło się o nim głośno na blogach. Skusiła mnie cena (ok. 10 zł/200 ml) oraz, przede wszystkim, dość ciekawy skład:


Masło shea, masło kakaowe, olej jojoba, jogurt, ekstrakt z mandarynki... Całkiem nieźle jak na mazidło drogeryjne. Do tego nie ma parafiny ani PEG-ów - w to mi graj.


Masło zamknięto w odkręcanym, plastikowym, pomarańczowym słoiku. Dodatkowo produkt został zabezpieczony przed swędzącymi palcami zbyt ciekawych konsumentek folią. Hallelujah! Samo mazidło ma również pomarańczowy kolor i według mojego nosa pięknie pachnie. Czytałam, że dla niektórych z Was zapach jest tak drażniący, że uniemożliwia stosowanie mazidła. Dla mnie zaś masło bosko pachnie cytrusowym serniczkiem. Naprawdę uwielbiam ten zapach :)

Mazidło ma zbitą konsystencję, ale bardzo łatwo rozprowadza się na skórze. Wchłania się kilka minut zostawiając na powierzchni skóry taki jakby woskowy film. Dla mnie to nie było nieprzyjemne, ale znowuż niektóre z Was uznały to za wadę produktu. Wydajność określiłabym jako przeciętną - opakowanie wystarczyło mi na 3 tygodnie codziennego stosowania. Jednak za tę cenę nie można absolutnie narzekać.


Na ciele mam normalną, niewymagającą skórę. Zazwyczaj jednak potrzebuje ona jednak dawki nawilżenia po kąpieli. Temu zadaniu masło sprostało - dawało mi poczucie ukojenia i nawilżenia po prysznicu. Na dłuższą metę jednak stan mojej skóry się nie zmienił. Nie jest bardziej nawilżona niż 3 tygodnie temu. Nie jest bardziej miękka ani delikatna. Jest taka, jak zawsze. Stąd wnioskuję, że skóry suche nie będą z produktu zadowolone, ale oczywiście pewności takiej nie mam. Do tego przypominam, że masło shea, które występuje tu w dużym stężeniu, nie wszystkim służy (np. moje problematyczne dłonie wręcz jeszcze bardziej wysusza).

Podsumowując, ja jestem z masła zadowolona. Uwielbiam jego apetyczny, serniczkowy zapach. Nie mam problematycznej skóry na ciele, więc jako nawilżacz po kąpieli masło się u mnie sprawdzało. Jeśli macie podobne oczekiwania, polecam. Jeśli jednak szukacie bardziej permanentnego nawilżenia, tutaj możecie go nie znaleźć.

wtorek, 12 lutego 2013

Coś dla duszy, coś dla ciała...

... czyli niezwykle hojna i w 100% pode mnie dobrana przesyłka od Ewelinki :*



DZIĘKUJĘ :****

Benefit, Bene Tint, rose-tinted lip&cheek stain

Nutka na dziś:


 ***

Miniaturka bene tintu była jakiś czas temu dołączona do któregoś z brytyjskich magazynów.


Bene tint jest jednym z kultowych produktów marki Benefit. Zapoznałam się z nim trochę (jak widać, zużyłam ok. 1/4 miniatury) i rozumiem jego legendę, choć ja osobiście się w tym produkcie nie zakochałam. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię :)

Zacznijmy od pozytywów. Płyn ma dość intensywny kolor w pojemniczku, ale po roztarciu daje na skórze przepiękny, świeży, delikatny rumieniec. Produkt ma różany zapach, ale aromat nie jest intensywny.

Bene tint jest niesamowicie trwały. Jeśli podkład nie schodzi Wam z policzków w ciągu dnia, tintu nic nie ruszy. Produkt wgryza się w skórę i dopiero proces demakijażu robi na nim wrażenie.

Sprawdźmy: ładny kolor, przyjemny, nienachalny zapach, nienaganna trwałość - skąd brak mojego entuzjazmu? Spieszę z wyjaśnieniem. Po pierwsze, nie odpowiada mi aplikator-pędzelek. Nie wiem naprawdę, do czego miałby służyć, bo rozprowadzić produktu się nim nie da. Ja nabierałam trochę produktu na wierzch dłoni i stamtąd paluszkiem na lico. Po drugie, bene tint bardzo szybko zasycha, trzeba więc spieszyć się z rozcieraniem. Po trzecie - tak jak rozetrzesz, tak jest. Nałożyłaś produkt za wysoko/nisko? Trudno, nie da się już tego jak poprawić. Po czwarte i ostatnie, tint oczywiście wżera się podczas aplikacji w palce i zostaje na nich długie godziny...

No i cóż, wyżej opisane cechy produktu sprawiły, że nie pałałam entuzjazmem do częstego sięgania po to cudo, nawet jeśli potrafił dawać naprawdę ładny, świeży efekt na policzku. Dlatego produkt jest już w drodze do nowego domku :]

Na usta bene tintu nie nakładałam. Mam jakąś awersję do produktów, których zadaniem jest wżeranie się w skórę warg. Zwykle podkreślają niedoskonałości i wysuszają. Nie wiem, czy bene też - nie miałam ochoty tego sprawdzać :]
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...