piątek, 31 maja 2013

Zużyciowe podsumowanie maja (05. 2013)

Produkty pełnowymiarowe:


  • antyperspirant Dove go fresh; od kiedy zaszłam w ciążę kulki Nivea i Garnier przestały u mnie się sprawdzać tak dobrze, jak do tej pory; antyperspiranty Dove dają mi poczucie świeżości na dłużej, a do tego w większości ładnie pachną
  • dwa olejki Alterry w wersji migdał i papaja (jeden kupiłam sama, drugi dostałam od Kosmetycznego-przekładańca); ogólnie bardzo lubię olejki do masażu Alterry - mają rewelacyjne składy, ślicznie pachną i przyzwoicie nawilżają normalną, nieproblematyczną skórę; jedyny ich minus to ten, że szybko się kończą - potrafię rozprawić się z jednym opakowaniem w niecałe 3 tygodnie... niestety od 2-3 tygodni moja skóra na ciele z normalnej zrobiła się ekstremalnie sucha i tu olejek nie dawał rady z nawilżeniem
  • Tołpa, regenerujący krem-koncentrat do rąk; słabiutki zwyklaczek, suchym dłoniom na pewno nie pomoże; szersza recenzja tutaj
  • Cadum, płyn do higieny intymnej; świetny, delikatny produkt o genialnym składzie - niestety od jakiegoś czasu nie widziałam go w Superdrug :(((((; recenzja tutaj
  • maska do twarzy z witaminą C i kolagenem Merz Spezial; dostałam ją od Hexxany; niestety wyrzucam maskę niezużytą, ponieważ dosłownie poparzyła mi policzki i bardzo podrażniła naczynka; po zastosowaniu maski walczyłam z rumieniem dosłownie przez kilka dni; do tego produkt nie nawilża dostatecznie skóry, zostawia na niej lepką warstwę, roluje się pod palcami i dziwnie pachnie
  • hydrolat różany z Biochemii Urody; bardzo go lubiłam; delikatnie łagodził rumień, świetnie zastępował tonik, był niezrównanym rozcieńczalnikiem dla spiruliny - uwielbiam
  • maska do włosów Kallos Latte od Eweliny; uczta dla włosów lubiących proteiny, o pysznym ciasteczkowym zapachu; recenzja tutaj
  • pasta Colgate total; często do niej wracam; robi, co ma robić


Próbki, saszetki, mydła:

  • nawilżający krem do twarzy REN; zupełnie mnie nie zachwycił, ponieważ nie nawilżał dostatecznie skóry twarzy
  • glinkowe maseczki Ziai bardzo lubię, ponieważ delikatnie oczyszczają skórę twarzy, zostawiają ją zmatowioną i rozświetloną, a do tego nie zasychają na buzi na skorupkę; idealne na dni, kiedy nie mamy czasu samodzielnie rozdrabniać glinek
  • o swoim zachwycie mydłem Makowy Duet z Lawendowej Farmy pisałam tutaj; mydło Orzeźwiające Maroko było w porządku - pachniało lawendą, dobrze się pieniło, myło skórę bez jej nadmiernego wysuszania, nadawało się do mycia twarzy


Kolorówkowe wyrzutki:


Wyrzuciłam paletki Original, Storm i Sunset ze Sleeka. Miałam je prawie 3 lata. Zauważyłam, że perłowe cienie zmieniły po tym czasie konsystencję - zrobiły się inne w dotyku, a podczas aplikacji zbijały mi się na powiekach w skorupki. Zatem nadszedł ich czas... Raczej do tych paletek nie wrócę; wolę nowsze "dzieci" marki. Zresztą Respect świetnie zastąpi mi Sunset, Ultra Matte Darks na pewno będzie mi lepiej służyć niż Original, a Oh So Special jest w moim odczuciu bardziej special niż Storm :)

Do kosza powędrowały również dwa żelowe eyelinery - fiolet z Essence i brąz z Catrice. Służyły mi bardzo dobrze, ale miałam je od około 2 lat, a według producenta dobre do użytku były przez pół roku. Zresztą od kilku miesięcy nie sięgam po żelowe eyelinery, ponieważ wymaga to prania pędzelka, a ja pędzelki piorę raz w tygodniu. Ćwiczę się w sztuce szybkiego makijażu, a w takim, moim zdaniem, nie ma miejsca na żelowy eyeliner...

Zużyłam połówkę bazy pod cienie Hean, odstąpioną mi przez Słomkę. Pisałam o tej bazie tutaj. Jest naprawdę świetna.

I to by było na tyle w maju :)

wtorek, 28 maja 2013

Lancome, Hypnose Star show-stopping volume mascara

Przez kilka kolejnych dni będzie mnie w blogosferze dużo mniej, bo przyjeżdżam dziś w nocy na niecały tydzień do Polski :D Szkoda tylko, że to ostatni raz w tym roku... :(

Bohaterką dzisiejszego posta jest czteromililitrowa miniatura tuszu Lancome, która była dołączona do jakiegoś brytyjskiego magazynu. Bardzo lubię poznawać w ten sposób nowe kosmetyki ;) Sam tusz okazał się w moim odczuciu bardzo dobry, ale jednak nie jest warty kwoty opiewającej na ponad 20 funtów...


Używam tej miniaturki od około 2 miesięcy, a tusz nadal sprawuje się bez zarzutu. Skoro miniatura jest wydajna, pozwala to wnioskować, że pełnowymiarowe opakowanie posłuży nam przez kilka dobrych miesięcy...

Tusz ma klasyczną szczoteczkę w kształcie zwężającego się stożka. Jest ona mała i precyzyjna. Szczoteczka po dwóch stronach ma długie włosie, po kolejnych dwóch - krótkie. Strony z krótkimi włoskami są również płaskie. Krótszymi włoskami szczoteczki nadajemy rzęsom objętości, po czym rozczesujemy je stroną z dłuższymi włoskami. Osobiście bardzo polubiłam to rozwiązanie.



Tusz od samego początku miał konsystencję nadającą się do użytku. Jest on w konsystencji raczej rzadki, ale nie skleja niekontrolowanie rzęs. Jeśli chodzi o kolor, to czerń jest ładna, głęboka. Tusz jest trwały - nie rozmazuje się a ni nie kruszy w ciągu dnia. Zostaje na swoim miejscu od aplikacji do demakijażu, któremu poddaje się bez zbędnych oporów. Produkt nie podrażnia moich oczu.



Mam z natury cienkie, rzadkie i krótkie rzęsy. Na takich kikutach tusz moim zdaniem daje ładny efekt. Nieco je wydłuża i podkręca, a poprzez kontrolowane sklejanie nadaje rzęsom objętości. Zwłaszcza na trzecim zdjęciu widać, o co mi chodzi. Mi ten efekt odpowiada. Maskara przypadła mi zatem do gustu, ale, jak już pisałam, moim zdaniem nie jest warta kwoty, którą za nią wołają...

poniedziałek, 27 maja 2013

Maska do włosów z proteinami mlecznymi Kallos Latte

 Opakowanie maski o pojemności 275 ml dostałam od kochanej Eweliny :* Moje średnio- lub wysokoporowate (dalej nie wiem) kłaki pokochały ten produkt.


Maska jest koloru białego i pachnie ślicznie ciasteczkami. Ma dość gęstą konsystencję, dzięki czemu nie spływa z włosów. Sięgałam po nią raz w tygodniu. Okazała się bardzo wydajna, bo wystarczyła mi na dobre 4 miesiące właśnie cotygodniowego stosowania.


Produkt zapakowano w plastikowy (uff, nie ma szans się zbić), beczułkowy słoiczek. Nie ma żadnego problemu z wydobyciem produktu, ale trzeba uważać, by pod prysznicem nie nalać sobie przez przypadek wody do opakowania.


Jeśli chodzi o działanie produktu, moje włosy po kilkuminutowej sesji z maską były odbite u nasady, błyszczące i mięsiste. Może kłaki były nieco szorstkie w dotyku, ale za to wydawały się grubsze. Proteinki  tak robią :)

Serdecznie polecam! Ale uwaga, maska może nie służyć włosom niskoporowatym...

niedziela, 26 maja 2013

Mobile Mix #20, czyli co przeczytałam przez ostatnie 3 tygodnie

Od jakiegoś czasu o robieniu zdjęć telefonem nie pamiętam. Zresztą w ogóle jestem jakaś rozkojarzona. Przez ostatnie 3 tygodnie fotografowałam głównie czytanie przez siebie książki. A ponieważ to również ułamki mojej codzienności, postanowiłam kilka słów o nich napisać :)

"To Kill A Mockingbird" została napisana w 1960 roku. Sięgnęłam po tę lekturę, ponieważ znajduje się na liście 100 książek, które według BBC należy w swom życiu przeczytać :) Książka opowiada o mieszkańcach małego miasteczka w stanie Alabama, o rasizmie i nietolerancji. Murzyn zostaje oskarżony o gwałt na białej kobiecie. Przestępstwa tego nie popełnił, co zostaje udowodnione w trakcie procesu. Mimo tego biała ława sądowa uznaje go za winnego. Książka pokazuje, jak proces podzielił mieszkańców miasteczka oraz perfidię niektórych "białych", a wszystko to widziane oczami siedmioletniej dziewczynki.










Jeśli chodzi o książkę pani Trollope, ktoś porzucił ją w hotelu, w którym pracuję. Zwykle nie czytam tego typu literatury, ale stwierdziłam, że dam lekturze szansę. Książka opowiada o znanym sędzi, który w wieku powyżej 60 lat postanawia rozwieść się z żoną, małżeństwo z którą trwało 40 lat, i ożenić się z prawie o połowę od niego młodszą kochanką. Lektura opowiada o tym, co doprowadziło do tego, że dwoje ludzi, mimo iż spędzili u swego boku 40 lat, stali się tak naprawdę sobie obcy, o tym, jak cała sytuacja wpływa na resztę rodziny (dwoje synów głównego bohatera i ich rodziny) oraz o tym, że czasem, mimo wszelkich chęci, podążanie za głosem serca nie jest najrozsądniejszym wyjściem. Przyznam szczerze, że spodziewałam się czytadła, na które moją jedyną reakcją będzie wzruszenie ramion, ale książka jest dobrze napisana i ostatecznie nie żałuję spędzonych z nią godzin :)


Tę książkę kupiłam kręcąc się po księgarni. Przyciągnął mnie tytuł (spodziewałam się czegoś o duchach) i cena :) Duchów nie było, ale lektura po przejściu pierwszych 100 stron mnie wciągnęła. Książka opowiada o pewnym małżeństwie. Elizabeth przed 10 laty wyszła za mąż za nudnego, ale rzetelnego i odpowiedzialnego Michaela. W małżeństwie tym nie było fajerwerków ani głębokich emocji, ale nie było również nieudane. Jednak po 10 latach Michael przestał zażywać leki. Okazuje się, że mężczyzna jest bardzo niebezpiecznym dla społeczeństwa schizofrenikiem, o czym Elizabeth nie wiedziała. Przyjmowane lekarstwa kontrolowały zachowanie jej męża. Po rzuceniu tabletek przez kilka tygodni w małżeństwie pary nastąpił prawdziwy miesiąc miodowy, po czym choroba wzięła nad Michaelem górę. Akcja książki rozwija się bardzo wolno. Początek jest wręcz nudny, ale potem robi się coraz ciekawiej :)


Tę książkę pożyczyła mi Przyjaciółka. Dobrze wiedzieć, co dzieje się z naszym ciałem w czasie ciąży, co jest normalne, a co powinno niepokoić. Książka jest prawdziwą kopalnią ciekawych informacji, jednak nie przekonało mnie poczucie humoru autorki książki. Denerwowały mnie jej niektóre określenia czy manieryzmy, ale ogólnie zdecydowanie warto było przeczytać :)





Na sam koniec coś z innej beczki. Zaczyna się chyba u mnie okres dziwacznych zachciewajek. W środę w nocy nagle zapragnęłam zjeść hot-doga, więc w czwartek J. zrobił dla mnie tę pyszną przekąskę z talerza obok. Dlaczego hot-dog? Kiełbasa w bułce z musztardą? Nawet nie pamiętam, kiedy wcześniej zjadłam hot-doga, więc ta dziwna zachcianka strasznie mnie rozśmieszyła :D

sobota, 25 maja 2013

Miss Sporty, 251 & 205

  • Dostępność: oba lakiery zostały kupione w drogerii Superdrug
  • Cena: 1,99 funtów
  • Pojemność: 7 ml
  • Kolor: 251 to brzydki, ciepły brąz o wykończeniu frost; 205 to metaliczny, różowawy fiolet
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: szeroki, płaski, ścięty na półokrągło - wygodny
  • Krycie:  251 to dwuwarstwowiec; 205 potrzebuje jednej warstwy
  • Wysychanie: nie sprawdzałam, użyłam wysuszacza
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: 251 - 3 dni; 205 - 2 dni
 

  • Availability: I bought mine in Superdrug
  • Price: Ł1.99
  • Volume: 7 ml
  • Colour: 251 - light, warm brown with frost finish; 205 - metallic, pinkish purple
  • Consistency: just right
  • Brush: broad, comfortable
  • Coverage: 251 is a two-coater, whereas 205 is a one-coater
  • Drying time: not tested
  • Removing: no problems
  • Durability: 251 - 3 days; 205 - 2 days

piątek, 24 maja 2013

Tołpa, planet of nature, regenerujący krem-koncentrat do rąk

Dziś będzie o przeciętnym - z perspektywy bardzo wymagającej skóry dłoni - kremie. Moim zdaniem produkt ma znacznie więcej minusów niż plusów i sama na pewno do niego nie wrócę.

Opakowanie to plastikowa, przezroczysta tubka z wygodnym zamknięciem na zatrzask. Krem jest biały i bardzo wodnisty. Charakteryzuje się słodkim, kwiatowym zapachem.

Do plusów produktu na pewno zaliczyć można szybkie wchłanianie (około dwóch minut) oraz funkcjonalne opakowanie. I to w zasadzie tyle.












Krem nie regeneruje skóry dłoni, nie odżywia ich, nie nadaje skórze miękkości, nie uelastycznia jej, nie pielęgnuje skórek ani paznokci... Tuż po aplikacji daje złudne uczucie nawilżenia, utrzymujące się w moim przypadku przez jakiś kwadrans. Fakt ten wymuszał na mnie częstą reaplikację produktu, przez co tubkę o pojemności 75 ml wykończyłam w 2 tygodnie. Za cenę niecałych 10 złotych średnio się to kalkuluje - zwłaszcza, że znam tańsze i skuteczniejsze kremy.





Moim zdaniem z kosmetyku mają szansę być zadowolone tylko osoby z niewymagającą skórą dłoni, poszukujące przede wszystkim szybko wchłaniających się kremów do rąk. Na wizażu mazidło również nie zbiera wysokich not...

czwartek, 23 maja 2013

Avon, Extra Lasting liquid foundation, shell

Dziś opowiem pokrótce o podkładzie, który należy w moim odczuciu do roboczej kategorii pt. jest-na-tyle-dobry-że-zużyję-go-do-końca-ale nie-podbił-mojego-serca-więc-powtórki-nie-będzie. Zresztą, jak tylko go zużyję, zabieram się za testowanie minerałów :]

Oto bohater notki:


Podkład zapakowano w szklaną buteleczkę z pompką. Całość była umieszczona jeszcze w czarnym kartoniku, który dawno temu zakończył swój żywot w koszu na śmieci. Jak może wiecie, bo nieraz wspominałam, jestem okropną niezdarą i boję się szklanych opakowań. To tutaj, mimo wielu zaliczonych upadków, jeszcze się nie zbiło, więc jest dobrze. Pompka działa poprawnie, nie zacina się i nie pluje produktem, aczkolwiek serwuje bardzo małe porcje. Na pokrycie całej twarzy potrzebuję przynajmniej czterech pompnięć.


Podkład trafił mi się w odcieniu Shell. Jest to żółty beż, bez różowych tonów. Jest dla mnie nieco za ciemny, ale jeśli dobrze go rozetrę, fakt ten nie rzuca się za bardzo w oczy. Niestety przez to nie mogę nakładać go warstwowo (budując krycie), bo wtedy widać, że produkt jest jednak nieco za ciemny dla mnie.

udało mi się zrobić zdjęcie przed mega wysypem,ale widać wyraźnie, że w trakcie długiej zimy teleangiektazje na nosie powróciły :(((

Podkład daje lekkie krycie. Jak widać na zdjęciach powyżej, jedna warstwa nie jest w stanie dobrze zamaskować moich obszarów naczyniowych, o wypryskach i bliznach po nich nie wspominając. Nie mogę więc zapomnieć o korektorze. Niemniej, podkład wyrównuje nieco koloryt skóry i daje ładne, matowe ale nie przesadnie matowe, wykończenie. Do tego produkt nie ciemnieje na buzi w ciągu dnia, nie warzy się i nie włazi w pory. Po przypudrowaniu moja tłusta buzia zaczyna świecić się po około 4 godzinach, co jest standardowym wynikiem. Podkład ściera się nieco w ciągu dnia i zostawia ślady na telefonie.

Tę butelczynę o pojemności 30 ml maltretuję regularnie od przynajmniej 4 miesięcy jeśli nie dłużej, a końca nie widać, więc produkt jest wydajny.

środa, 22 maja 2013

Lawendowa Farma, Makowy Duet, mydło ręcznie robione metodą na zimno


Kolejne mydło z Lawendowej Farmy, które ogromnie polubiłam.


Makowy duet to kostka koloru beżowego, w której zatopiono duże ziarna maku. Raczej nie nadaje się do twarzy, gdyż ziarna mogą być zbyt szorstkie na tę wrażliwą część ciała. Stosowałam kostkę codziennie do mycia ciała, gdyż ziarna owe fundowały mi ogromnie przyjemny masaż. Moim zdaniem to mydło to nie typowy peeling, a masażer właśnie. Masażowi towarzyszą niebiańskie doznania zapachowe, ponieważ mydło pachnie pomarańczami i goździkami. Zapach kojarzący się z Bożym Narodzeniem, ale nawet wiosną dawał mi dużo radości.



Mydło obficie się pieni, przez co skończyło mi się po 3 tygodniach codziennych kąpieli. Produkt myje skórę bez nadmiernego jej wysuszania, choć ja po kąpieli odczuwałam potrzebę wysmarowania się olejkiem. Do tego kostka ma świetny, naturalny skład, więc stosowałam ją bez obaw, że zaszkodzi maluszkowi. Kostka kosztuje 11 zł.

Ze swojej strony serdecznie polecam :)

wtorek, 21 maja 2013

Dwa kolejne niebieściaki

Mam za dużo niebieskich lakierów (tak, mówi to zdeklarowana lakieroholiczka). Dziś pokażę Wam dwie kolejne emalie, po revlonowej Blue Lagoon, w odcieniach niebieskości. Żadna z nich, mimo że są ładne, nie zagrzeje u mnie miejsca. Co za dużo, to niezdrowo. Zostawię sobie dwa błękitne lakiery. Reszta, hopefully, znajdzie nowy dom.

Zacznijmy od Lovely, seria Color Mania, odcień 133.
  • Dostępność: kupiłam go dawno temu w Rossmannie
  • Cena: ok. 4 zł
  • Pojemność: 9 ml
  • Kolor: kremowy, chłodny błękit
  • Konsystencja: rzadkawa, ale dość łatwa do opanowania
  • Pędzelek: klasyczny
  • Krycie: do pełnego krycia potrzebne są 3 warstwy
  • Wysychanie: nie sprawdzałam, użyłam wysuszacza
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: u mnie zaczął odpryskiwać trzeciego dnia


Drugi lakier to Beauty UK, glam nails, 49 Blue Moon.
  • Dostępność: swoją sztukę nabyłam w drogerii Superdrug
  • Cena: chyba 2,99 funtów. Albo taniej.
  • Pojemność: 9 ml
  • Kolor: kremowy, ciepły błękit
  • Konsystencja: w sam raz
  • Pędzelek: klasyczny
  • Krycie: na zdjęciach widzicie 2 warstwy; białe końcówki nieco prześwitują...
  • Wysychanie: nie sprawdzałam; skoro mam wysuszacz, to korzystam z jego dobrodziejstw ;)
  • Zmywanie: bez problemów
  • Trwałość: na mnie lakiery tej marki nie chcą się trzymać; błękitny gagatek zaczął odpryskiwać już na drugi dzień

poniedziałek, 20 maja 2013

Makijaż z lekka inspirowany

Przyznaję się bez bicia, że przez ostatnie 2 miesiące nie chciało mi się specjalnie malować. Oczywiście do pracy z makijażu nie rezygnowałam, zwłaszcza, że mnie co chwilę wysypuje i nie chcę nikogo straszyć swoją cerą, ale też nie byłam kreatywna w najmniejszym nawet stopniu. Niedawno jednak zobaczyłam u Hexxany dwa piękne makijaże (klik) i one to właśnie zainspirowały mnie do wyrwania się z marazmu. Hexx, dziękuję :* 

Przed Wami efekt inspiracji:



Użyłam:


Od razu człowiek ma więcej energii. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak było mi tego trzeba!

niedziela, 19 maja 2013

Revlon, nail enamel, 044 Blue Lagoon

  • Dostępność: ja swój egzemplarz kupiłam jakieś 1,5 roku temu w drogerii Superdrug
  • Cena: zapłaciłam 6,49 funtów; ceny tych lakierów w Polsce nie znam
  • Pojemność: 14,7 ml
  • Kolor: pastelowy błękit z srebrnymi drobinkami, których na paznokciach raczej nie widać
  • Konsystencja: rzadkawa
  • Pędzelek: długi i wąski, bardzo giętki
  • Krycie: do pełnego krycia potrzebowałam 2 grubszych warstw; pierwsza warstwa niesamowicie smuży, druga wszystko wyrównuje
  • Wysychanie: nie testowałam
  • Zmywanie: łatwe
  • Trwałość: znakomita - pierwsze odpryski pojawiły się piątego dnia
Kolor bardzo przyjemny, ale czułam się z nim dziwnie. Nie do końca zgrywa się z moją karnacją...



  • Availability: I bought mine in Superdrug 1,5 years ago
  • Price: Ł6.49
  • Volume: 14.7 ml
  • Colour: pale blue with silver shimmer which is not very visible on the nails
  • Consistency: thinnish
  • Brush: long and narrow
  • Coverage: two-coater
  • Drying time: not tested
  • Removing: no problems
  • Durability: 5 days

sobota, 18 maja 2013

Efektima, maseczka błoto mineralne przeciwzmarszczkowa z wyciągiem z alg

Jestem fanką naturalnych masek algowych i glinkowych, ale czasem, powodowana ciekawością, sięgam również po zwykłe maseczki drogeryjne. Za maseczkami Efektimy niespecjalnie przepadam, ale maska błoto mineralne zaskoczyła mnie na plus. Okazało się, że nie jest taka zła.



Maseczka ma kolor pistacjowy. Jest dość gęsta i nie spływa z twarzy. Pachnie dziwnie, jak perfumowane na słodko błoto. Zawartość saszetki o pojemności 10 ml wystarczyła mi na dwa użycia. Produkt kosztuje kilka złotych.



Nie będę owijać w bawełnę - spodobał mi się efekt, który uzyskałam na skórze po zastosowaniu maseczki. Przede wszystkim mazidło ładnie wyrównało mi jej koloryt, kojąc rumień. Przebarwienia potrądzikowe też były jakby mniej widoczne, choć był to oczywiście efekt krótkotrwały. Poza tym buzia była dotleniona, delikatnie oczyszczona, nawilżona i przyjemna w dotyku. Nie spodziewałam się po tej maseczce tak dobrych rezultatów. Żadnego podrażnienia nie odnotowałam.


piątek, 17 maja 2013

Nails Inc, elizabeth street

Lakier ten był dodatkiem do któregoś brytyjskiego magazynu. Mam z tego źródła kilka lakierów marki i muszę przyznać, że elizabeth street jest z nich wszystkich najgorszej jakości.
  • Pojemność: 10 ml
  • Kolor: pastelowy róż
  • Konsystencja: rzadka; lakier okropnie smuży i nie da się za bardzo nad tym zapanować - a przynajmniej ja nie potrafię
  • Pędzelek: klasyczny; ani szeroki, ani wąski
  • Krycie: obojętnie, czy nałożymy dwie, czy trzy warstwy, białe końcówki i tak będą prześwitywać
  • Wysychanie: długie, potrafi być plastyczny nawet do 2 godzin
  • Zmywanie:bez problemów
  • Trwałość: zaczyna odpryskiwać trzeciego dnia
Próbowałam opanować ten lakier wiele, wiele razy, ale mi się nie udało. Nie chce mi się już z nim walczyć. Przepraszam, że zdjęcia są ciemne. Kiedy je robiłam cierpieliśmy na dłuższy okres deficytu słońca.



This nail polish was added to some British magazine. I own several Nails Inc varnishes and have to admit that this one is of the worst quality out of all of them.
  • Volume: 10 ml
  • Colour: pale pink
  • Consistency: thin; the varnish smudges uncontrollably
  • Brush: classic, comfortable
  • Coverage: whether you apply 2 or 3 coats, the nail tips are still visible
  • Drying time: very long, even up to 2 hours
  • Removing: no problems
  • Durability: 3 days
I expected way more from this nail polish...

środa, 15 maja 2013

Flos-Lek, żel do powiek i pod oczy ze świetlikiem i babką lancetowatą

Żel otrzymałam do testów od marki Flos-Lek. Nie oznacza to jednak, że było to moje pierwsze zetknięcie z produktem. Wręcz przeciwnie, swojego czasu wypróbowałam chyba wszystkie dostępne wariacje mazidła. W wieku mniej więcej 18 lat uznałam, że powinnam zacząć stosować coś pod oczy. Uznałam, że lekkie żele Flos-Leku na start będą najlepsze. Miałam rację - służyły mi przez dobrych kilka lat. Niestety potem nadszedł okres, kiedy musiałam sięgnąć po coś typowo przeciwzmarszczkowego...

Żele ze świetlikiem dostępne są w dwóch rodzajach opakowań: w odkręcanych słoiczkach oraz tubkach.











Żel jest bezzapachowy i bezbarwny. Bardzo szybko się wchłania i nadaje się pod makijaż, choć w moim wieku (prawie 27 lat) wolę pod korektor coś treściwszego, ponieważ jeśli stosowałam sam żel, po kilku godzinach czułam ściągnięcie skóry pod oczami.

Ja żel otrzymałam w higieniczniejszej formie odkręcanej tubki o pojemności 15 ml. Stosuję go dwa razy dziennie od początku lutego i wciąż mam około 1/4 opakowania, więc wydajność produktu oceniam na plus.




Jak widać, żel nie zawiera zbędnych składników, takich jak barwniki czy substancje zapachowe. Znajdziemy w nim ekstrakty z liści babki lancetowatej, świetlika, rumianku, szałwii lekarskiej i prawoślazu lekarskiego oraz pantenol.

Produkt nie migruje po aplikacji do worka spojówkowego. Jednakże przez jakiś miesiąc po każdorazowej aplikacji odczuwałam lekkie pieczenie skóry pod oczami, co jednak nie przełożyło się na żadne podrażnienie.


Nie mam problemów z workami pod oczami, więc nie miałam jak sprawdzić, czy żel na nie rzeczywiście działa. Jednakże obecność tych wszystkich naturalnych ekstraktów daje nadzieję, że tak jest. U siebie zaobserwowałam, że żel delikatnie nawilża i napina skórę pod oczami. Jest to jednak efekt krótkotrwały i doraźny, dlatego osobiście pozwalam się produktowi wchłonąć, po czym aplikuję jeszcze krem pod oczy. Z racji wieku muszę sięgać już po cięższą artylerię.

Mam ogromną sympatię do tego produktu. Będę obstawać przy opinii, że żele ze świetlikiem z Flos-Leku są świetne dla młodych dziewcząt, które chcą wyrobić sobie nawyk dbania o skórę pod oczami. Żele są lekkie, szybko się wchłaniają i zapewniają młodej skórze odpowiedni poziom nawilżenia. Dobrze sprawują się trzymane w lodówce - aplikowane rano na skórę pod oczami pomagają się dobudzić. Polecam je głównie właśnie młodym dziewczynom.




Żele ze świetlikiem Flos-Leku są dość popularne i zakładam, że wiele z Was miało z nimi do czynienia. Jak wrażenia?

sobota, 11 maja 2013

Ciąża, kilka słów o pierwszym trymestrze

Pojawiły się głosy, abym co jakiś czas naskrobała coś o przebiegu ciąży, skupiając się na opiece nad ciężarną w UK. A ponieważ zaczynam drugi trymestr, pozwolę sobie podsumować pierwszy :)

O swojej ciąży dowiedziałam się bardzo szybko. Po prostu staraliśmy się o dziecko, więc pierwszy test ciążowy zrobiłam jakieś 5 dni po spodziewanym dniu okresu (który to miałam regularny). Test pokazał dwie kreski. Test powtórzyłam dwukrotnie - po kolejnym i kolejnym tygodniu. W 6. tygodniu ciąży poszłam do lekarza, żeby fakt ten potwierdzić. W UK w tej sprawie udajemy się do naszego lekarza ogólnego. Szczerze mówiąc Pan Doktor z miejsca mnie rozwalił, ponieważ zadał trzy pytania (o pierwszy dzień ostatniej miesiączki; czy mam wrażliwe piersi, mdłości i inne dolegliwości; oraz czy zrobiłam test ciążowy). Kiedy poinformowałam go, że testy zrobiłam trzy i wszystkie wyszły pozytywne, zdiagnozował, że na pewno jestem w ciąży, bo testy nigdy nie wychodzą fałszywie pozytywne... Nie dotknął mnie nawet palcem i zdiagnozował. Dodał, że gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości, pobrano by mi krew, by na tej podstawie określić, czy jestem w ciąży, czy nie... Po potwierdzeniu ciąży lekarz wysyła nasze dane do położnych.

Dwa tygodnie później zadzwoniła do mnie położna. Spotkałyśmy się w 9. tygodniu ciąży. Spotkanie trwało około 40 minut. Położna wypytała mnie o dokładną medyczną historię, przebyte choroby zakaźne, operacje, hospitalizacje, problemy zdrowotne w rodzinie, itp. Pobrano mi też kilka próbek krwi i próbkę moczu, zmierzono mnie i zważono, zmierzono ciśnienie. Dowiedziałam się, że jeśli badanie krwi i moczu nie wykaże nieprawidłowości, dowiem się o tym w 16. tygodniu przy kolejnym spotkaniu z położną. Natomiast jeśli zostaną wykryte u mnie jakieś problemy, zadzwonią do mnie. Do tej pory telefonu nie było, więc chyba wszystko jest OK, ale nie podoba mi się fakt czekania na tego typu wieści przez 5 tygodni... Dodatkowo położna poinformowała mnie, że jeśli przez całą ciążę nie będę miała problemów zdrowotnych, w ogóle nie spotkam się z żadnym lekarzem. Opieka nad ciężarną należy głównie do położnej. Tak samo, jeśli nie ma komplikacji przy porodzie, odbiera go sama położna, bez lekarza....

W 12. tygodniu ciąży odbyło się pierwsze USG. Dowiedziałam się, że noszę pod sercem jedno dzieciątko i że na razie wszystko jest w jak najlepszym porządku - płód rozwija się prawidłowo. Określono również prawdopodobną datę porodu - w moim przypadku ma to być 9. listopad. W UK zwykle przeprowadza się dwa badania USG - w 12. i 20. tygodniu ciąży, chyba że pierwsze badanie wykaże jakieś problemy lub wystąpiły komplikacje z poprzednimi ciążami - wtedy USG jest więcej. Osobiście mnie zastanawia jedno - jak w UK wykrywa się ciąże pozamaciczne... Przecież w 12. tygodniu jest na to za późno...

Jeśli chodzi o dolegliwości, w pierwszym trymestrze, nie utrudniały mi aż tak życia. Fakt faktem, że od 5. do 12. tygodnia ciąży miałam całodniowe mdłości, co nie było przyjemne, ale też na szczęście nie wymiotowałam. Po prostu cały czas było mi niedobrze, ale można się do tego przyzwyczaić. Dodatkowo, między 6. a 10. tygodniem byłam ciągle bardzo zmęczona i potrafiłam spać do 14 godzin na dobę. Teraz poziom energii wrócił do normy. Mdłości zgrały się z totalnym brakiem apetytu. Przez kilka tygodni wręcz zmuszałam się do jedzenia. Przez jakiś czas nie mogłam patrzeć na mięso, teraz wróciło do jadłospisu. Na początku ciąży żywiłam się w sumie samymi węglowodanami - potrawami mącznymi i dżemem. Nic innego mi nie "wchodziło". Teraz jadam w miarę normalnie, choć w małych ilościach (chyba przez dwumiesięczny brak łaknienia zmniejszył mi się żołądek), ale od pewnych rzeczy mnie odrzuca. Nie mogę nawet patrzeć na wieprzowinę, warzywa typu brokuły, kalafior, fasola (a przed ciążą je uwielbiałam); odrzuca mnie sam zapach ukochanej przed ciążą kawy. Od początku ciąży tylko raz skusiłam się na latte. Mam stałą ochotę na jabłka, więc wcinam przynajmniej dwa dziennie. Nadal trzymam się z dala od mleka, ale jadam więcej jogurtów i twarożków niż do tej pory. Nie ciągnie mnie za bardzo w kierunku słodyczy (czasem skuszę się na lody i raz pociągnęło mnie w kierunku żelkowych misiów), chipsów (przed ciążą potrafiłam jeść je codziennie) ani wszelkiego smażonego jedzenia i fast foodów. Oczywiście trzymam się z daleka od potraw, które kobiety w ciąży nie powinny spożywać (typu wędzone mięso i ryby, pasztety, wątróbka, itp.), o alko nie wspominając. Mimo, że mój jadłospis wrócił w miarę do normy i staram się jeść zdrowo, bardzo wypadają mi włosy a paznokcie są w okropnym stanie. Cera zresztą też, pojawił się brzydki wysyp i powyłaziło na wierzch mnóstwo blizn potrądzikowych :/ Brzuszek zaczął być widoczny mniej więcej w 12. tygodniu, choć nie jest jeszcze bardzo duży. Taka piłeczka raczej :) Piersi powiększyły mi się już na początku ciąży i są bardzo wrażliwe.

To by było chyba na tyle. Kolejny apdejt dla zainteresowanych za 3 miesiące :)

czwartek, 9 maja 2013

Zakupy ciuchowo-obuwniczo-kosmetyczne oraz kolejna paczka od Flos-Lek

Niedawno pokazywałam Wam kilka topów i sukienkę, które kupiłam w sklepie asos z okazji rosnącego brzuszka. Dziś z kolei wybrałam się na polowanie na spodnie, ponieważ połowa mojej spodniowej garderoby za bardzo uciska talię (już! nie spodziewałam się, że to tak szybko nastąpi). Przeżyłam też małą załamkę, bo ciążowe spodnie oferowane przez sieciówki są drogie - droższe niż takie ze standardowej oferty, a przy tym wybór nie jest oszałamiający. W sumie nie powinnam być zdziwiona, bo zostałam ostrzeżona przez Przyjaciółkę, która pożyczyła mi parę dżinsów (a ponieważ były drogie, trochę boję się je nosić, żeby Jej ich nie zniszczyć/poplamić) i legginsy. Mimo wszystko to niesprawiedliwe...

Ok, skusiłam się na legginsy z Primarka (nie są stricte dla kobiet w ciąży, ale są luźne w talii i wygodne) oraz dżinsy z H&M:



Ponieważ ostatnio rozkleiły mi się baleriny i japonki, uzupełniłam braki, stawiając na najbardziej uniwersalny z kolorów:


Poczłapałam również do Superdrug, bo poddałam się chciejstwu na paletkę Ultra Matte Darks i prześliczny róż Pomegranate, które wisiały na mojej wish-liście od dobrego pół roku. Do koszyka wrzuciłam również polecany przez Asię zmywacz Bourjois a także wypatrzone trzy przepiękne lakiery Maybelline. W buteleczkach wyglądają jak marmurki, jestem ich ogromnie ciekawa! A że w drogerii była promocja 3 for 2 na całą kolorówkę, w sumie zaoszczędziłam 8 funtów. To lubię :D

A w ogóle wracając do paletek Sleek... Czy tylko ja tak mam, że ogromnie podobają mi się młodsze dzieci marki? Uwielbiam paletki Repsect i OSS; Ultra Matte Darks już dawno temu mnie zauroczyła. Z kolei paletki Sunset, Storm i Original jakoś mnie tak nie ruszają...



Last but not least, otrzymałam dziś przesyłkę od naszej polskiej marki Flos-Lek. Jako posiadaczka cery naczynkowej będę testować nowość w postaci linii z arniką, skierowanej właśnie dla naczynkowców. W paczce była też pewna niespodzianka, ale to temat na osobnego posta :]


wtorek, 7 maja 2013

Organique, mydło oliwkowe z Aleppo (5-8 % zaw. oleju laurowego)

Mydło sprezentowała mi około 1,5 roku temu Przyjaciółka. Jest to zdecydowanie najwydajniejszy kosmetyk z jakimkolwiek się do tej pory zetknęłam. Mydło stosuję do mycia twarzy dwa razy dziennie i zostało mi jeszcze 1/3 tej samej kostki, kupionej 1,5 roku temu... Oczywiście podzieliłam ją sobie na mniejsze kawałki.


Mydło jest twarde. Pieni się dobrze, bardzo szybko wysycha. Pewnie dlatego jest tak wydajne. Trzeba tylko uważać, żeby do mydelniczki nie dostała się woda, bo kostka może rozmięknąć i rozciapać się.

Mydło z zewnątrz jest brązowawe, a w środku soczyście zielone. Pachnie ziołowo, przyjemnie.


Uwielbiam myć tym  produktem twarz. Zostawia ją przyjemnie czystą, a przy tym nie ściąga nadmiernie skóry, choć oczywiście trzeba po jego zastosowaniu zaaplikować na twarz tonik/hydrolat i krem. Jeśli chodzi o właściwości antybakteryjne, wierzę, że produkt je w jakimś stopniu ma, ale nie zauważyłam spektakularnego działania w tym kierunku. Wypryski i tak mi wychodzą pod wpływem różnych czynników i goją się w takim samym tempie, jak zawsze.

Zdecydowanie wolę myć twarz tym mydełkiem niż zwykłymi, drogeryjnymi żelami, które zawsze nadmiernie wysuszały mi skórę. Poza tym mydło nie podrażnia mi naczynek, a to dla mnie bardzo ważne. Jestem z produktu ogromnie zadowolona, choć kiedy za kilka miesięcy wykończę kostkę, odpocznę sobie od niego troszkę. Po takim czasie potrzebuję chwilowej odmiany ;)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...