Pokazywanie postów oznaczonych etykietą flos-lek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą flos-lek. Pokaż wszystkie posty

środa, 25 stycznia 2017

Flos-Lek, seria do skóry z problemami naczyniowymi, krem maseczka

Opisywaną dziś maskę poznałam kilka lat temu dzięki Hexxanie, która podarowała mi dwie saszetki tego cuda. Po ich zużyciu zrobiłam małe rozeznanie, z którego wynikło, że kosmetyk można również kupić w tubce o pojemności 75 ml (za około 15 zł na doz.pl), oraz że seria do skóry z problemami naczyniowymi to cały szereg kosmetyków, którym warto się przyjrzeć.


Kosmetyk zamknięto w estetycznej, biało-czerwonej tubce. Ma on postać żółtawej emulsji o dziwnym, kwiatowo-mentolowym zapachu. Producent zaleca nałożyć go na twarz na 5-10 minut, a potem zmyć nadmiar wilgotnym wacikiem. Ja robiłam inaczej - ponieważ produkt mnie nie zapychał ani nie szkodził w żaden inny sposób, trzymałam go na twarzy do oporu, po czym przed pójściem spać jedynie ścierałam jego nadmiar z wierzchu, a zmywałam resztki maseczki rano wodą z łagodnym detergentem. Na twarzy był wyczuwalny film, ale w spaniu mi nie przeszkadzał; zwłaszcza, że efekty regularnego stosowania mazidła (co drugi-trzeci wieczór) przyszły bardzo szybko.


Maseczka bardzo ładnie chłodzi natychmiastowo uspokajając rumień, co przyczynia się do wyrównania kolorytu skóry. Co ważniejsze, przy regularnym używaniu faktycznie widać pozytywne zmiany. Oczywiście już widoczne teleangiektazje nie znikają, bo cudów nie ma, ale nowych  w szybkim tempie nie przybywa, a przy tym zdecydowanie mniej się czerwienię niż zwykle. Swojego czasu byłam ogromnie zadowolona z arnikowego kremu na dzień tej marki (arnika super wpływa na naczynka), a opisywana dzisiaj maseczka towarzyszyła mi przez całą drugą połowę 2016 roku (jest naprawdę wydajna). Kosmetyk w pełni sobie zasłużył na miano ulubieńca, a ja wiem, że w kwestii uspokajania gry naczynek mogę liczyć na rodzimą markę, co mnie bardzo cieszy.

Znacie? Miałyście do czynienia z innymi kosmetykami z tej linii?

czwartek, 27 marca 2014

Flos-Lek, seria do skóry z problemami naczyniowymi, krem-maseczka

Dwie podwójne saszetki kremu-maseczki Flos-Leku dostałam od Hexxany. Swoją opinię opieram więc o cztery zastosowania, które jednakże pozwoliły mi na wyrobienie sobie (pozytywnego) zdania na temat produktu.


Stosowałam kosmetyk jako maseczkę. Ponieważ produkt ma piaskowo żółty kolor i gęstą, treściwą konsystencję, a także ponieważ się nie wchłania, nie widzę dla niego zastosowania w charakterze kremu do twarzy. Maska pachnie dziwnie - jak jakieś kwiatki z mentolem. Nie jest to zapach z kategorii zachęcających i uprzyjemniających zabiegi upiększające, ale też nie jest nie do zniesienia.

Producent zaleca usunięcie kosmetyku z twarzy zwilżonym wacikiem. Nie radziłabym, no chyba że chcecie poświęcić na tą czynność całe opakowanie wacików i mnóstwo czasu. Maska przy zmywaniu się maże. Mi najłatwiej było pozbyć się jej ze skóry po prostu pod prysznicem. Bieżąca woda bardzo przyspiesza cały proces.

Nie jestem w stanie stwierdzić, czy maska uszczelnia, wzmacnia, uelastycznia ścianki naczyń włosowatych, zapobiega pękaniu naczynek i uspokaja grę naczyniową (cokolwiek to oznacza). Z innych zadań jednakowoż produkt się wywiązuje. Przebywając na naszej twarzy kosmetyk daje wyraźne uczucie chłodzenia, o które podejrzewam mentol. Po zmyciu maski za każdym razem zauważałam uspokojenie rumienia, z czym wiąże się zniesienie różowości z policzków i nosa oraz ogólne wyrównanie kolorytu twarzy. Skóra była wyraźnie uspokojona, gładka w dotyku i prezentowała się bardzo ładnie. Maska może nie nawilża spektakularnie, ale zniesienie rumienia totalnie mnie kupiło. Genialna sprawa, kiedy osoba z cerą naczynkową chce wyglądać "wyjściowo". Efekt utrzymuje się przez kilka godzin.

Nie odnotowałam wysypu pryszczy ani żadnych innych nieprzyjemnych atrakcji. Uważam, że maska jest świetna i mam nadzieję, że można ją tak po prostu kupić w drogerii :)

piątek, 30 sierpnia 2013

Flos-Lek, Arnica, nawilżający krem arnikowy SPF 15, przeciwzmarszczkowy krem arnikowy oraz żel arnikowy

Trzy wspomniane w tytule kosmetyki dostałam do testów od marki Flos-Lek na początku maja. Od połowy maja towarzyszyły mi w codziennej pielęgnacji twarzy. Postanowiłam sprawdzić, czy zmasowany arnikowy atak zrobi jakieś wrażenie na moich naczynkach. Mazidła stosowałam w następujący sposób: krem nawilżający, ze względu na obecność SPF, przeznaczyłam na dzień, a żelem i kremem przeciwzmarszczkowym smarowałam się na noc. Ponieważ kremy nawilżający i przeciwzmarszczkowy właśnie mi się skończyły, mogę od razu napisać, że te tubki o pojemności 50 ml są bardzo wydajne, gdyż każda wystarczyła mi na 3,5 miesiąca stosowania raz dziennie. Żel jest jeszcze wydajniejszy - nadal mam około 1/3 opakowania.

Kosmetyki mają kilka cech wspólnych. Po pierwsze, są bezzapachowe, co jest dla mnie plusem. Nie wymagam, żeby kremy do twarzy miały zapach. Wręcz tego nie chcę. Poza tym, żaden z produktów mnie nie podrażnił ani nie spowodował niechcianego wysypu, a mam cerę tłustą, skłonną do zapychania. W końcu, wszystkie produkty zapakowano w nieprzezroczyste tubki, które trzeba odkręcać. Fakt ten wielokrotnie mnie denerwował, gdyż jestem niezdarna i nakrętki często wypadały mi z dłoni. Do znudzenia będę powtarzać, że zdecydowanie wolę klapki.


Krem nawilżający SPF 15:


Krem jest koloru seledynowego, co ma optycznie neutralizować zaczerwienienia  na twarzy. I trochę tak się dzieje, ale nie jest to spektakularny efekt. Produkt ma dość treściwą konsystencję. Szybko się wchłania, ale na mojej tłustej twarzy zostawiał delikatny film. Krem bardzo dobrze nadawał się pod makijaż, nic się nie rolowało. Nie mogę również przyczepić się do stopnia nawilżania cery - spisywał się na tym polu wyśmienicie. Nie wypowiem się natomiast na temat ochrony przeciwsłonecznej, gdyż latem faktor SPF 15 jest dla mnie za niski, więc dodatkowo zabezpieczałam buzię wysokim filtrem.




Krem przeciwzmarszczkowy:


Ten krem jest z kolei białawy w odcieniu. Jeśli chodzi o konsystencję, miałam wrażenie, że był nieco bardziej tłusty od kremu nawilżającego, a w każdym razie film, który pozostawiał po wchłonięciu, był nieco tłustszy niż w przypadku poprzednika. Produkt zapewniał nawilżenie na poziomie kremu na dzień. To, że stosowałam go na noc, to był mój świadomy wybór (producent nie oznaczył kremu jako produktu na noc, a te z reguły są treściwsze i bardziej odżywcze).

Mam 27 lat i na razie nie mam problemu ze zmarszczkami. Miejmy nadzieję, że krem pomagał im zapobiegać, ale gołym okiem nie da się tego ocenić. Na pewno po jego użyciu skóra twarzy była miła w dotyku.




Żel arnikowy:


Kosmetyk ma postać lekkiego żelu oczywiście. Stosuję go pod oczy oraz na obszary naczynkowe, czyli policzki i nos. Wchłania się bardzo szybko, ale na mojej tłustej cerze zostawia lekko klejący film, który zostaje zniesiony przez zaaplikowany później krem. Żel sam w sobie nie ma właściwości nawilżających, dlatego nie mogłabym stosować go solo, ale wierzę, że łączony z kremem wspomaga pielęgnację antynaczynkową oraz wspiera krem pod oczy.

Na siniaki żelu nie stosowałam.


Skład żelu: Aqua, Propylene Glycol, Arnica Montana Flower Extract, Arnica Chamissonis Flower Extract, Panthenol, Phenoxyethanol, Triethanolamine, Carbomer, Ethylhexylglycerin

Kwestia najważniejsza: jak stosowanie kosmetyków wpłynęło na naczynka (ponieważ stosowałam kosmetyki razem jako kurację, nie jestem w stanie wypowiedzieć się, jak działają w tej kwestii indywidualnie)? Muszę przyznać, że bardzo dobrze. Produkty widocznie koiły obszary naczyniowe; rumień pojawiał się w ciągu dnia później, niż zwykle, i szybciej znikał. Nawet w czasie upałów, a to imponujące. Poza tym ogólnie moja cera wygląda po tegorocznym lecie lepiej niż w latach poprzednich, gdyż pojawiło się mniej teleangiektazji (a całkowicie, jak wiadomo, nie da się ich uniknąć). Dzięki produktom moja cera ma lepszy, bardziej wyrównany koloryt. 

Ogólnie seria jest naprawdę godna polecenia dla osób walczących z naczynkami. Cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z tymi kosmetykami. Myślę, że jeszcze do nich wrócę.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Flos-Lek, hand CARE, krem do rąk i paznokci pielęgnacyjno ochronny z keratyną, witaminą E i alantoiną

Jak już niejednokrotnie pisałam, mam ogromnie problematyczną skórę dłoni. Mimo stałej pielęgnacji jest zwykle przesuszona, szorstka, słonna do pękania. Skórki wokół paznokci mam z natury twarde i suche, paznokcie - kruche i łamliwe. Taka już moja uroda, choć na szczęście czasem miewam lepsze okresy. Nic dziwnego zatem, że w ramach współpracy z marką Flos-Lek wybrałam, między innymi, krem do rąk. Okazał się jednym z lepszych zawodników w swojej kategorii (a kremów do rąk przetestowałam naprawdę wiele), choć nie jest ideałem.

Krem wystarczył mi na miesiąc stosowania kilka-kilkanaście razy dziennie, w zależności od potrzeb. Jego wydajność mieści się zatem w normie.

To źródło podaje, że tubka o pojemności 100 ml kosztuje 8,30 zł, więc cena jest bardzo przystępna.






Mazidło jest dość gęste i tłustawe w konsystencji. Nie jest całkowicie białe, ma w sobie niebieskawe nuty. Pachnie słodko, jakby mydlanie czy pudrowo. Ja za mydlanymi nutami zapachowymi nie przepadam, więc z aromatem kosmetyku niestety się nie polubiłam. Zapach jest przy tym na tyle intensywny, że czujemy go przy każdej aplikacji.

Producent pisze, że kem łatwo się wchłania. Polemizowałabym. Tuż po aplikacji produkt pozostawia na dłoniach tłustą warstewkę, która potrzebuje na wchłonięcie 15-20 minut. Nie jest to zatem mazidło idealne dla osób, które od razu po nasmarowaniu dłoni chcą wrócić do przerwanych czynności bez pozostawiania śladów na przedmiotach. Mi osobiście tłusta warstewka aż tal nie przeszkadza, bo takie kremy zwykle przynoszą moim dłoniom ulgę na dłuższy okres czasu. Coś za coś. Poza tym takie kremy doskonale sprawdzają się na noc.


Krem zapakowano w standardową tubkę z wygodnym korkiem  na zatrzask. Dodatkowo otwarcie było zabezpieczone przed macantami folią, za co u mnie duży plus.

Kolorystyka tubki jest minimalistyczna, co jest regułą w kosmetykach Flos-Leku. Mi odpowiada.








Skład mazidła jest stosunkowo krótki. Jak widać, za natłuszczenie odpowiadają olej mineralny (unikam go w kosmetykach do twarzy i ciała, natomiast w kosmetykach do dłoni i stóp mi zupełnie nie przeszkadza) i wazelina. W składzie znajdziemy obiecywaną keratynę, pantenol, witaminę E i alantoinę.







No i doszliśmy do najważniejszego punktu recenzji, czyli działania kosmetyku. Pozwólcie, że skomentuję obietnice producenta.

[...] głęboko nawilża i delikatnie natłuszcza skórę. 
Krem dość dobrze radzi sobie z nawilżeniem naskórka. Natłuszcza całkiem konkretnie, nie nazwałabym natłuszczenia "delikatnym". Nawilżenie utrzymuje się na mojej skórze przez 2-3 godziny lub do pierwszego kontaktu z wodą i mydłem.

Pozostawia skórę miękką, elastyczną i aksamitną w dotyku.
Tak, przez jakiś czas po aplikacji.

Poprawia wygląd paznokci, nabłyszcza je, zapobiega rozdwajaniu i łamliwości.
Paznokcie zrobiły się wyraźnie twardsze. Od dwóch lat, nieprzerwanie, mam jednak problem z ich rozdwajaniem się i na ten problem krem, jak wiele innych specyfików, które próbowałam, nie zaradził. 

Przynosi ukojenie suchej i pękającej skórze wokół paznokcia.
Niestety krem nie zrobił na moich twardych skórkach większego wrażenia. Nie zmiękczył ich, skórki nie zrobiły się elastyczniejsze, krem nie zaradził również na ich skłonność do zadziorów.

Podsumowując, jest to bardzo przyzwoity produkt. Oczywiście ma swoje plusy i minusy. Nie przekonał mnie jego mydlany zapach. Poza tym krem ma dość tłustą konsystencję, pozostawia na dłoniach tłustawy film i relatywnie długo się wchłania. Jakkolwiek dla mnie osobiście nie jest to problem, wiem, że wiele osób tego nie lubi. Kosmetyk dość dobrze nawilża dłonie i sprawia, że są miękkie i aksamitne w dotyku, ale jest tak tylko przy regularnym stosowaniu. Dłuższa przerwa od produktu skutkuje powrotem skóry do stanu "sprzed". Niestety mazidło nie wpłynęło w żaden sposób na stan moich twardych skórek. 

Zw względu na właściwości i konsystencję kremu myślę, że będzie on lepszy na chłodniejsze miesiące.   

niedziela, 30 czerwca 2013

Pielęgnacja ust z marką Flos-Lek: pomadka z serii Winter Care oraz wazelina pomarańczowa

Winter Care, SOS dla ust, Pomadka ochronna do ust

Pomadkę dostałam za pośrednictwem Pani Elżbiety na początku lutego. Od tego czasu używałam jej niemalże codziennie (ok. cztery razy dziennie) i dopiero teraz ją wykończyłam. Moim zdaniem produkt jest wydajny.

I tak, wiem, że zima dawno za nami, ale pomadek ochronnych używamy przecież przez cały rok.

















Jest to pomadka w sztyfcie, a ja zdecydowanie preferuję sztyfty niż słoiczki, które zmuszają do aplikacji produktu palcem.

Sztyft pomadki jest biały. W konsystencji jest w sam raz - ani za twardy, ani za miękki. Nie zauważyłam, żeby pomadka rozmiękała w cieplejszych temperaturach, ale w kieszeni jej nie nosiłam.

Dużą wadą produktu jest moim zdaniem jego zapach i związany z nim posmak. Zapach jest dziwny, plastikowy, słodki w mdły sposób, nie kojarzy się z niczym jadalnym. Minęło kilka tygodni zanim się do niego przyzwyczaiłam, choć dyskomfort nie zniknął aż do końca użytkowania produktu. Niestety ale zapach/posmak mazidła przesądził o mojej decyzji, że sama nigdy pomadki nie kupię.

Jak widać, kolorystyka opakowania jest taka sama, jak w całej serii Winter Care.






Jeśli chodzi o działanie produktu, moim zdaniem cudów na tym polu nie ma. Pomadka jest dość lekka, raczej nietłusta i dość szybko się zjada (kwesta około pół godziny). Intensywnego natłuszczania nie odczuwałam. Jeśli mam być szczera, kilka minut po aplikacji nie czułam, żebym w ogóle coś nakładała na wargi. Myślę też, że pomadka nie ma szans zregenerować spierzchniętych i popękanych ust, choć nie sprawdzałam tego, bo moje są na szczęście raczej nieproblematyczne. Moim zdaniem produkt nie sprawdzi się samodzielnie w trudnych, zimowych warunkach. W cieplejsze miesiące jest natomiast w porządku. Ja zwykle stosowałam pomadkę pod wszelkie produkty kolorowe (i szminki, i błyszczyki) i muszę przyznać, że ani razu nie odczułam działania wysuszającego kolorówki, a moje usta pozostają w zadowalającym stanie.



Ostatecznie pomadkę oceniam jako średniaczka. Nie jest ani rewelacyjna, ani zła. Pod kolorówkę sprawdzała się dobrze, ale jej zapach zupełnie nie przypadł mi do gustu. W cieplejsze miesiące powinna sprawdzić się pod względem pielęgnacyjnym, ale może okazać się za mało natłuszczająca na zimę.





lip CARE, wazelina do ust pomarańczowa

Wazeliny z kolei mam jeszcze sporo, ponieważ jako że jest to produkt w słoiczku, sięgam po niego jedynie rano i wieczorem. 

Ogólnie wazelina Flos-Leku pozytywnie mnie zaskoczyła. Wcześniej miałam do czynienia z kilkoma wazelinami no name, które w żaden widoczny sposób nie pielęgnowały moich ust. Przyznaję, że sięgając po wyrób Flos-Leku byłam nieco uprzedzona, ale jakość obroniła się sama :)















Wazelina mieści się w metalowym słoiczku. Jest biała. W konsystencji, jak to wazelina, mazidło jest tłuste, ale też miękkie i łatwe w aplikacji.

Produkt ma biały kolor. Pachnie bardzo delikatnie i raczej chemicznie. Nie jest to zapach olejku pomarańczowego, ale nie odczuwam go jako nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie, polubiłam go.



W tym przypadku obietnice producenta nie są na wyrost. Wazelina wygładza, nawilża i natłuszcza usta. Po posmarowaniu ich grubą warstwą wieczorem rano budzę się z gładkimi, wypielęgnowanymi wargami. Od miesięcy nie miałam problemu z ich łuszczeniem, wysuszeniem czy pękaniem (choć podkreślam raz jeszcze, nie mam problematycznych ust).








Nie mam żadnych zastrzeżeń do tej wazeliny. Moim zdaniem jest to po prostu bardzo udany produkt.















Znacie któreś z wymienionych mazideł? Czy Wasze wrażenia pokrywają się z moimi?

środa, 12 czerwca 2013

Flos-Lek, dr Stopa, Intensywnie nawilżający krem do stóp 15% mocznik

Krem dostałam w pierwszej paczce od marki Flos-Lek na początku lutego. Od tego czasu używałam go codziennie wieczorem i dopiero teraz dobijam do końca swojej tubki. Produkt jest zatem wydajny.



















Krem zapakowano w biało-zieloną tubkę z wygodną klapką na zatrzask. Od strony estetycznej i pragmatycznej nic produktowi nie można zarzucić.







Mazidło jest białe, dość gęste i bardzo treściwe. Wchłania się dość długo, dlatego używałam kremu tylko raz dziennie, po wieczornej kąpieli. Dla wzmocnienia (dobrego) efektu nawilżenia można dodatkowo nałożyć na nakremowane stopy skarpetki. Krem określiłabym jako bezzapachowy. Produkt nie serwuje nam dodatkowych efektów termicznych, czyli nie chłodzi, ani nie rozgrzewa stóp.

Słówko o kondycji moich stóp. W przeciwieństwie do skóry dłoni, skóry stóp nie mam ekstremalnie przesuszonej. Właściwie zastosowanie pierwszego lepszego balsamu do ciała raz dziennie zadowala moje stopy w kwestii nawilżenia. Mam z nimi jednak inny problem - bardzo (bardzo!) rogowacieje mi skóra na piętach. Tak bardzo, że co 2-3 dni musi iść w ruch tarka. Jest to strasznie upierdliwe. Stosowanie kremu Flos-Leku tego nie zmieniło. Krem sprawia, że skóra na całych stopach oprócz tych nieszczęsnych pięt jest ładnie nawilżona i przyjemna w dotyku. Niestety duże stężenie mocznika na moich piętach nie robi żadnego wrażenia. Nie znalazłam żadnego specyfiku, który byłby w stanie mi w tej kwestii pomóc. Częste peelingowanie również nic nie daje. Pozostaje częste stosowanie tarki...



Ponarzekałam na swoje pięty, ale czasem trzeba z siebie takie rzeczy wyrzucić. Gdzie, jak nie tu? ;) Wracając do kremu Flos-Lek, uważam że jest bardzo dobry, zwłaszcza na chłodniejsze miesiące, gdyż widocznie nawilża i wygładza stopy (oprócz problematycznych pięt). Za to go polubiłam.

środa, 15 maja 2013

Flos-Lek, żel do powiek i pod oczy ze świetlikiem i babką lancetowatą

Żel otrzymałam do testów od marki Flos-Lek. Nie oznacza to jednak, że było to moje pierwsze zetknięcie z produktem. Wręcz przeciwnie, swojego czasu wypróbowałam chyba wszystkie dostępne wariacje mazidła. W wieku mniej więcej 18 lat uznałam, że powinnam zacząć stosować coś pod oczy. Uznałam, że lekkie żele Flos-Leku na start będą najlepsze. Miałam rację - służyły mi przez dobrych kilka lat. Niestety potem nadszedł okres, kiedy musiałam sięgnąć po coś typowo przeciwzmarszczkowego...

Żele ze świetlikiem dostępne są w dwóch rodzajach opakowań: w odkręcanych słoiczkach oraz tubkach.











Żel jest bezzapachowy i bezbarwny. Bardzo szybko się wchłania i nadaje się pod makijaż, choć w moim wieku (prawie 27 lat) wolę pod korektor coś treściwszego, ponieważ jeśli stosowałam sam żel, po kilku godzinach czułam ściągnięcie skóry pod oczami.

Ja żel otrzymałam w higieniczniejszej formie odkręcanej tubki o pojemności 15 ml. Stosuję go dwa razy dziennie od początku lutego i wciąż mam około 1/4 opakowania, więc wydajność produktu oceniam na plus.




Jak widać, żel nie zawiera zbędnych składników, takich jak barwniki czy substancje zapachowe. Znajdziemy w nim ekstrakty z liści babki lancetowatej, świetlika, rumianku, szałwii lekarskiej i prawoślazu lekarskiego oraz pantenol.

Produkt nie migruje po aplikacji do worka spojówkowego. Jednakże przez jakiś miesiąc po każdorazowej aplikacji odczuwałam lekkie pieczenie skóry pod oczami, co jednak nie przełożyło się na żadne podrażnienie.


Nie mam problemów z workami pod oczami, więc nie miałam jak sprawdzić, czy żel na nie rzeczywiście działa. Jednakże obecność tych wszystkich naturalnych ekstraktów daje nadzieję, że tak jest. U siebie zaobserwowałam, że żel delikatnie nawilża i napina skórę pod oczami. Jest to jednak efekt krótkotrwały i doraźny, dlatego osobiście pozwalam się produktowi wchłonąć, po czym aplikuję jeszcze krem pod oczy. Z racji wieku muszę sięgać już po cięższą artylerię.

Mam ogromną sympatię do tego produktu. Będę obstawać przy opinii, że żele ze świetlikiem z Flos-Leku są świetne dla młodych dziewcząt, które chcą wyrobić sobie nawyk dbania o skórę pod oczami. Żele są lekkie, szybko się wchłaniają i zapewniają młodej skórze odpowiedni poziom nawilżenia. Dobrze sprawują się trzymane w lodówce - aplikowane rano na skórę pod oczami pomagają się dobudzić. Polecam je głównie właśnie młodym dziewczynom.




Żele ze świetlikiem Flos-Leku są dość popularne i zakładam, że wiele z Was miało z nimi do czynienia. Jak wrażenia?

czwartek, 9 maja 2013

Zakupy ciuchowo-obuwniczo-kosmetyczne oraz kolejna paczka od Flos-Lek

Niedawno pokazywałam Wam kilka topów i sukienkę, które kupiłam w sklepie asos z okazji rosnącego brzuszka. Dziś z kolei wybrałam się na polowanie na spodnie, ponieważ połowa mojej spodniowej garderoby za bardzo uciska talię (już! nie spodziewałam się, że to tak szybko nastąpi). Przeżyłam też małą załamkę, bo ciążowe spodnie oferowane przez sieciówki są drogie - droższe niż takie ze standardowej oferty, a przy tym wybór nie jest oszałamiający. W sumie nie powinnam być zdziwiona, bo zostałam ostrzeżona przez Przyjaciółkę, która pożyczyła mi parę dżinsów (a ponieważ były drogie, trochę boję się je nosić, żeby Jej ich nie zniszczyć/poplamić) i legginsy. Mimo wszystko to niesprawiedliwe...

Ok, skusiłam się na legginsy z Primarka (nie są stricte dla kobiet w ciąży, ale są luźne w talii i wygodne) oraz dżinsy z H&M:



Ponieważ ostatnio rozkleiły mi się baleriny i japonki, uzupełniłam braki, stawiając na najbardziej uniwersalny z kolorów:


Poczłapałam również do Superdrug, bo poddałam się chciejstwu na paletkę Ultra Matte Darks i prześliczny róż Pomegranate, które wisiały na mojej wish-liście od dobrego pół roku. Do koszyka wrzuciłam również polecany przez Asię zmywacz Bourjois a także wypatrzone trzy przepiękne lakiery Maybelline. W buteleczkach wyglądają jak marmurki, jestem ich ogromnie ciekawa! A że w drogerii była promocja 3 for 2 na całą kolorówkę, w sumie zaoszczędziłam 8 funtów. To lubię :D

A w ogóle wracając do paletek Sleek... Czy tylko ja tak mam, że ogromnie podobają mi się młodsze dzieci marki? Uwielbiam paletki Repsect i OSS; Ultra Matte Darks już dawno temu mnie zauroczyła. Z kolei paletki Sunset, Storm i Original jakoś mnie tak nie ruszają...



Last but not least, otrzymałam dziś przesyłkę od naszej polskiej marki Flos-Lek. Jako posiadaczka cery naczynkowej będę testować nowość w postaci linii z arniką, skierowanej właśnie dla naczynkowców. W paczce była też pewna niespodzianka, ale to temat na osobnego posta :]


wtorek, 23 kwietnia 2013

Flos-Lek, beECO, Bio-certyfikowane masło do ciała nawilżająco-regenerujące

Jak już wielokrotnie wspominałam, jestem ogromną fanką oliwek i olejków do ciała. Jednakże w chłodniejsze miesiące lubię sięgać po treściwsze masła, bo skóra w tym okresie potrzebuje z reguły mocniejszej dawki nawilżenia. 

Masło, o którym dziś napiszę, pochodzi ze współpracy. Nie jest to jednak powód, dla których zaraz zacznę wyśpiewywać peany pod adresem tego mazidła. Po prostu w moim odczuciu produkt jest doskonałej jakości i totalnie mnie zauroczył...


Żeby pewnej normie stało się zadość, opis produktu zacznę od kilku słów na temat opakowania. Mamy tu identyczny słoik, jak w przypadku peelingu solnego marki, czyli bezpieczniejszy niż szkło plastik z aluminiową nakretką. Zielona etykieta dopełnia estetycznej całości.








W tym miejscu koniecznie muszę jeszcze nadmienić, że produkt był dodatkowo zabezpieczony folią, więc miałam pewność, że nikt nie mógł przede mną przy nim grzebać. Dla mnie to ogromnie istotne.









Masło ma lekko żółtawy kolor i pachnie trawą cytrynową. Ja bardzo lubię świeże, cytrusowe nuty, więc aromat ten ogromnie przypadł mi do gustu. Poza tym zapach jest delikatny - dużo delikatniejszy niż chociażby w kosmetykach Pat&Rub. Na ciele nie czułam go długo.

Jeśli idzie o konsystencję, nie jest zbita niczym masło. Mazidło ma dość lekką, ale treściwą konsystencję. Rozsmarowuje się bez problemu, choć należy robić to małymi porcjami. Jeśli porcja, którą staramy się wsmarować w dane miejsce na ciele, będzie za duża, masło będzie smużyć, a proces wchłaniania się wydłuży. Jest to cecha charakterystyczna naturalnych smarowideł do ciała, gdyż nie zawierają glikolu propylenowego, będącego promotorem przenikania. Masło nakładane w odpowiednich porcjach wchłania się w 2-3 minuty i nie pozostawia po sobie tłustego filmu.


Mazidło ma w pełni naturalny skład i może poszczycić się certyfikatem ECOCERT. Jak widać, jego bazę stanowią woda, sok z aloesu i oliwa z oliwek. Dalej w składzie znajdziemy masło shea, kilka olejów i rządek naturalnych wyciągów. UWAGA, ja nie jestem uczulona na aloes, ale ze względu na jego duże stężenie w maśle, produkt ten nie nada się dla osób, których skóra nie toleruje aloesu...

Ponieważ masło nie jest konserwowane parabenami, powinno zostać zużyte w ciągu 6 miesięcy od otwarcia. Ja sięgałam po nie codziennie po wieczornym prysznicu. 250 ml wystarczyło mi na 6 tygodni stosowania, więc wydajność produktu oceniam bardzo, bardzo pozytywnie.




Jeśli chodzi o działanie masła, pamiętajcie, że wypowiadam się z perspektywy osoby ze skórą normalną. Nie miałam na ciele żadnych przesuszeń ani podrażnień, więc nie jestem w stanie stwierdzić, jak masło by na nie wpłynęło. Moja skóra w czasie stosowania produktu była dobrze nawilżona, sprężysta i przyjemna w dotyku. Oczywiście poziom nawilżenia skóry nieco spada z upływem czasu, ale mi wystarczyła aplikacja raz dziennie, żeby cieszyć się skórą w dobrej kondycji.

Podsumowując, moim zdaniem jest to masło idealne. Ma wygodne opakowanie; przyjemną, lekką konsystencję; ładny, nienachalny, świeży zapach; naturalny i bezpieczny dla skóry skład (o ile nie jesteśmy uczulone na aloes); jest wydajne i po prostu działa (ocena z perspektywy niewymagającej, normalnej skóry). Produkt kosztuje około 38 zł i jest wart każdej złotówki. W chłodniejsze miesiące z przyjemnością będę do niego wracać.

Dodam jeszcze, że był to trzeci produkt z serii beECO Flos-Leku, z którym się zetknęłam (znam jeszcze wspomniany peeling solny i krem pod oczy, na dekolt i szyję) i muszę przyznać, że jak do tej pory jestem serią zachwycona. Ogromnie się cieszę, że polska marka może poszczycić się naturalnymi kosmetykami tak świetnej jakości i w przystępnych cenach. Oby tak dalej :)

***

PS. Słyszałam dziś w radiu pierwszą od dłuuugiego czasu polską piosenkę, która naprawdę wpadła mi w ucho :

 http://www.youtube.com/watch?v=9GQqF8Q7wQY



poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Flos-Lek, Winter Care, Krem tłusty do cery z problemami naczyniowymi

Krem przeznaczony jest dla cer z problemami naczyniowymi, a ja, jak wiecie, takową posiadam. Jednakowoż jest to krem tłusty, a przy swojej tłustej cerze takowych raczej unikam. Dlatego szczerze przyznam, że kremu nie polubiłam, choć sprawował się u mnie bardzo dobrze. Taki paradoks. No i przecież krem na zimę powinien być tłustszy, więc czego się czepiam? Po prostu nie lubię takich konsystencji i już...

Te 50 ml wystarczyło mi na nieco ponad dwa miesiące stosowania rano w mniejszej ilości i wieczorem w większej na twarz i szyję. Krem kosztuje 15,50 zł.







Krem zapakowany był w kartonik zawierający wszystkie niezbędne informacje. Mazidło znajduje się w odkręcanym słoiczkiem. Osobiście za słoiczkami nie przepadam, wolę higieniczniejsze rozwiązania... Słoiczek, jak widać, jest raczej ascetyczny.












 Krem był zabezpieczony przed ciekawskimi paluchami folią ochronną, za co zawsze producent otrzymuje u mnie plusa. Mazidło jest białe. Ma konsystencję gęstej śmietanki i oczywiście jest w dotyku tłuste. Pachnie charakterystycznie dla tej serii, czyli słodko, ale nie wiem, do czego mogłabym ten aromat przyrównać. W tym przypadku jednak po kilku tygodniach stosowania zapach zaczął mi niestety przeszkadzać.




Rzut okiem na skład pozwala nam zweryfikować, co odpowiada za tłustość mazidła - są to m.in. mirystynian izopropylu, wazelina, olej ze słodkich migdałów, olej mineralny dalej w składzie. Na plus na liście substancji widnieje kilka roślinnych ekstraktów stosowanych w kosmetykach dla naczynkowców. Kosmetyk nie jest konserwowany parabenami.


 Jak działa ten krem? Po pierwsze, natłuszcza, co stanowi barierę ochronną przed mrozem. Po drugie, nawilża - przez cały okres stosowania nie miałam problemu z suchymi skórkami na policzkach. Po trzecie, po zastosowaniu wieczorem rano mój rumień był ukojony, więc krem pomaga. Niestety nie jest cudotwórcą, kilka naczynek mi po drodze pękło, ale dzieje się tak każdej zimy. A tym razem obok ogrzewania i zmian temperatur wpływ na ten stan rzeczy miały zmiany hormonalne, więc nie można wysunąć wniosku, że mazidło nie działa. Na pewno chroni w jakimś stopniu naczynka.

Producent wspomina o filtrze przeciwsłonecznym, ale nie doszukałam się na opakowaniu informacji o faktorze, a sama nie umiem stwierdzić, czy filtr rzeczywiście jest i o jakiej mocy.


Jeszcze słówko o użytkowaniu mazidła. Po aplikacji kremu na twarzy oczywiście zostaje tłusty, wyczuwalny film. Na noc film nie przeszkadza, na dzień pod makijaż trzeba znaleźć na niego sposób. Ja albo aplikowałam krem na twarz zroszoną hydrolatem, albo (częściej) kilka minut po aplikacji zbierałam film za pomocą bibułek matujących. Po takich zabiegach makijaż trzymał się na kremie normalnie. Z drugiej strony moim zdaniem jest to mazidło bardziej na stok, kiedy raczej nie nosimy makijażu, niż do biura.

Myślę, że krem lepiej sprawdziłby się u osób z skórą suchą lub normalną (jak zresztą zaleca producent). Ja mam cerę tłustą, więc tłustość mazidła mi przeszkadzała. Niemniej produkt mnie nie zapchał ani nie podrażnił, dobrze nawilżał skórę, a naczynka do pewnego stopnia chronił, więc spisał się dobrze. 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...