Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bandi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bandi. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 10 grudnia 2019

Średniaki, zwyklaki, przeciętniaki... | Chanel, Estee Lauder, Wibo, Nabla, Biotanique, Bandi, La Roche-Posay, Sun Ozon, Perfecta, Evree

Dziś o kosmetykach ani dobrych, ani złych. Średnich do bólu.


#1
Chanel, Vitalumiere, loose powder foundation with mini kabuki brush


Sypki podkład Chanel dostałam od Hexxany. Producent zapakował go w dobrej jakości plastkowe pudełko z siateczką, przez którą mamy nabierać proszek na pędzel.


Dołączony kabuki brush nie podbił mojego serca. Daleko mu do miękkości pędzli firm produkujących minerały, a do tego jest dość mały, więc trzeba się namachać podczas aplikacji. Szybko poszedł w odstawkę.


Nie wiem, jaki mam kolor podkładu, bo nie widzę takiej informacji na opakowaniu. Wiem, że jest on odpowiednio jasny, ale niestety wpada w różowe tony, co do mnie nie pasuje. Pomagam sobie używając żółtego pudru wykończeniowego, który początkowo załatwia sprawę. Tuż po aplikacji na twarz kosmetyk daje wykończenie satynowego matu, ale już po około 3 godzinach zaczynam się wyświecać, a podkład wyraźnie ciemnieje i pomarańczowieje. Natomiast po całym dniu noszenia wygląda ciężko i ciastkowato. Jeśli już po niego sięgam, to na krótsze wyjścia.


#2
Estee Lauder, Enlighten EE cream, 01 light


Ten krem też dostałam od Hexxany. Uważam, że może sprawdzić się na cerach suchych i być może normalnych. Na mojej tłustej nie jest optymalny. Ma leciutkie krycie, ale jeśli chcemy tylko lekkiego wyrównania kolorytu cery, daje radę samodzielnie. Niezależnie jednak, czy użyję go bez podkładu czy pod podkład, już po około dwóch godzinach zaczyna się na mnie brzydko wyświecać,  a pod koniec dnia, kiedy robię demakijaż, okazuje się, że w międzyczasie zupełnie ulotnił mi się z twarzy - a wszystko to po utrwaleniu pudrem. Kolejny kosmetyk z kategorii podkładów, po które ewentualnie sięgam na krótkie wyjścia.



#3
Nabla, Close Up Stay Full Smooth Concealer, Ivory


I kolejny kosmetyk, który miałam okazję poznać dzięki Hexxanie. Jak widzicie, ma on typowe dla korektorów opakowanie z wielkim gąbkowym aplikatorem (wielkością aplikator przypomina ten od korektora Conceal & Define z Revolution). Odcień Ivory wbrew nazwie nie jest bardzo jasny i wpada w żółte tony. Moim problemem w tym przypadku jest zbyt duże krycie. Nie zetknęłam się wcześniej z bardziej kryjącym korektorem. Ma w sobie tyle pigmentu, że osobiście nie potrafię porządnie rozetrzeć pod okiem nawet minimalnej ilości produktu (mowa o główce szpilki, jak by ktoś się zastanawiał) - wygląda maskowato, odnacza się, no i wysusza mi skórę. Nie jest też kompatybilny z lekkimi podkładami do ukrywania niedoskonałości - tu również się odnacza i ciastkuje. Swoją drogą nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że ja, posiadaczka widocznych zasinień od chronicznego niedosypiania, będę narzekać, że korektor jest ZBYT KRYJĄCY. Co za ironia!


#4
Wibo, matująco-utrwalający puder ryżowy do każdego typu cery


Ten puder dostałam z kolei od Justyny. Wbrew nazwie kosmetyk ani nie matuje, ani nie utrwala makijażu, ale sprawdza się w roli bazy pod sypki podkład mineralny i tylko w takim charakterze z niego korzystam.

#5
Biotanique, oczyszczający żel micelarny oraz łagodny żel do mycia twarzy.


Oczyszczający żel micelarny zapakowano do buteleczki z funkcjonalną pompką. Kosmetyk ma piękny, świeży, cytrusowy zapach. W kontakcie ze skórą nie pieni się ani nie emulguje, i dość trudno go spłukać, bo maże się po skórze. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby rzeczywiście spełniał obietnice producenta i "z łatwością usuwał makijaż i inne zabrudzenia", ale w takim charakterze produkt zawodzi na całej linii. Nie jest w stanie dobrze usunąć ze skóry lekkiego podkładu mineralnego, o makijażu oczu już w ogóle nie wspominając. Sprawdza się natomiast dobrze do delikatnego, porannego mycia twarzy, kiedy do zmycia ma jedynie kurz i resztki nocnej pielęgnacji.


Ten, kto stwierdził na opakowaniu, że to łagodny żel, chyba nigdy go nie stosował. Jest to ten rodzaj kosmetyku, który po myciu zostawia skórę twarzy skrzypiącą, ściągniętą i wołającą o tonik i krem. Zapach ma jakiś nieszczególny; taki typowy drogreryjny rypacz z tego żelu.


#6
Bandi, boost care, koncentrat z aktywną witaminą C


Bandi zaoferowało poprawne serum. Ma ono przyjemną konsystencję, doskonale nadaje się pod makijaż, lekko nawilża i wygładza skórę, ale osobiście znam kosmetyki tego typu, które dają o wiele bardziej spektakularne efekty niż serum boost care - chociażby LIQ CC. Serum Bandi trochę rozświetla cerę, ale nie jest to żaden efekt wow, a na przebarwienia czy wyrównanie kolorytu cery nie ma najmniejszego wpływu. Daję temu mazidłu też ogromnego minusa za bardzo intensywny perfumeryjny zapach. Po co on w kosmetyku do twarzy?


#7
 La Roche-Posay, cicaplast baume bs SPF 50


Dużą zaletą kremu La Roche-Posay jest widoczne działanie otulająco-łagodzące, co sprawia, że mimo cięższej konsystencji dobrze nosi się w sezonie jesienno-zimowym, nawet pod makijażem (na mojej tłustej cerze makijaż zazwyczaj spływa z tego typu kremów). Niestety po każdej aplikacji i późniejszym wieloetapowym myciu skóry znajduję na twarzy nowe wypryski - nawet jeśli robię dłuższe przerwy od produktu. Z tego tytułu nie sięgam po niego regularnie. Nie rozumiem też zastrzeżenia producenta, że to nie jest produkt chroniący przed słońcem (patrz etykieta). Przecież zawiera SPF 50?


#8
Sun Ozon, fluid przeciwsłoneczny do twarzy i dekoltu z efektem matującym SPF 30 oraz SPF 50



Tu mamy filtry dostępne każdego roku w Rossmannie w bardzo dobrej cenie. Mają one dość lekką konsysytencję (SPF 30 jest nieco lżejszy niż SPF 50), choć obiecywanego na opakowaniu matu nie dają. Dobrze nadają się pod makijaż. Mam jednak wrażenie, że nie są aż tak skuteczne, jak bym sobie życzyła. Do tego przy stosowaniu przez kilka dni pod rząd (przypominam, że skórę oczyszczam dokładnie i wieloetapowo) wysypywało mnie po nich, a poza tym zauważyłam, że po kilku godzinach noszenia wywołują u mnie rumień. Osobiście nie będę do nich wracać, choć wiem, że mają szerokie grono zwolenników.


#9 
GlamGlow, Glowstarter, rozświetlający preparat nawilżający


Preparat był częścią zestawu, który dostałam w prezencie od Kasi. No i cóż, nie jest to moje pierwsze zetknięcie z marką (klik) i nadal uważam, że kreują się na coś lepszego niż oferują. Ma to być kosmetyk luksusowy i z wyższej półki, a jest to zwykły, przeciętnie nawilżający krem z dodatkiem miki, który poprawnie sprawdza się pod makijażem. Nic, nad czym miałabym piać z zachwytu - nawet jeśli przyszedł do mnie w holograficznym opakowaniu.


#10
Perfecta, extra oils, silikonowe rękawiczki krem-olejek do rąk, paznokci i skórek


Dużą zaletą tego kremu jest wygodne opakowanie z pompką i delikatny, kosmetyczny zapach. Niestety moim suchym dłoniom pomaga tylko doraźnie i na krótko; niedługo po aplikacji skóra jest ponownie sucha i ściągnięta.


#11
Evree, cukrowy peeling do ust oraz multifunkcyjny balsam



Tak, wiem, że Evree już nie jest dostępne stacjonarnie, ale niedobitki można znaleźć w sieci. Osobiście uważam, że nawet za te niewielkie pieniądze nie warto sobie zawracać głowy. Wprawdzie mazidełka  mają naprawdę przyjemny zapach pomarańczy, ale peeling ma w sobie ogromne, mocno drapiące drobiny, które ścierają za mocno powodując ból, a do tego zawarte w nim olejki lubią rozlewać się poza obręb ust i robić bałagan na twarzy, a balsam to totalny okluzyjny zwyklak, który ust czy skórek nam nie zregeneruje. To już zdecydowanie lepiej sięgnąć po Tisane.

Czy ktoś dotrwał do końca moich wywodów? 

środa, 17 kwietnia 2019

Bandi, Trichoesthetic, tricho-peeling oczyszczający do skóry głowy

Przysięgłabym, że robiłam temu kosmetykowi sesję zdjęciową, ale chyba ją sobie wyobraziłam, bo zdjęć nie ma ani na laptopie, ani w aparacie. Za dużo na głowie i takie mamy efekty. Wybaczcie zatem, ale muszę pożyczyć fotografię produktu u źródła, czyli ze strony producenta. 

Dlaczego w ogóle kupiłam ten specyfik? Raz, że czytałam o nim sporo dobrego. Dwa, był w promocji. Trzy, szukałam pomocy przy łusce, tłustym łupieżu i wrażliwym skalpie, a zaciekawił mnie opis tego, co produkt ma robić:

Normalizujący peeling do skóry głowy. Preparat oczyszcza i przygotowuje skórę do wchłaniania składników aktywnych. Dzięki zawartości mocznika i kwasu mlekowego peeling skutecznie usuwa nadmiar zrogowaciałego naskórka i zanieczyszczenia zewnętrzne tworzące na powierzchni skóry warstwę krystalizacyjną. Po wykonaniu peelingu skóra intensywniej wchłania składniki stosowanych odżywek, zwiększa się skuteczność prowadzonych terapii. Preparat nie zawiera parabenów, a kompozycja zapachowa pozbawiona jest alergenów.

Przeciwwskazania:
Nadwrażliwość na którykolwiek za składników preparatu. Należy unikać kontaktu preparatu z oczami i błonami śluzowymi. Nie zaleca się stosowania chemii fryzjerskiej (farbowania i trwałej ondulacji) przez tydzień po zastosowaniu Tricho-peelingu. W przypadku stosowania preparatu na nieowłosioną skórę głowy, zalecana jest ochrona przed ekspozycją słoneczną i promieniowaniem UV.
Składniki aktywne (w kolejności alfabetycznej): alantoina, kwas mlekowy, mięta pieprzowa, mocznik

INCI / składniki
Aqua/Water, Propylene Glycol, Urea, Olive Oil PEG-7 Esters, Lactic Acid, Sodium Chloride, Polyacrylate Crosspolymer-6, Polysorbate 20, Allantoin, Mentha Piperita Leaf Extract, Triacetin, Hydroxyacetophenone, 1,2-Hexanediol, Caprylyl Glycol, Tropolone, Sodium Hydroxide, Parfum/Fragrance



Producent zapakował swój wyrób do butelki z barwionego na niebiesko szkła, z aplikatorem w postaci pipety. Kosmetyk ma postać lekko żelowego płynu i kwiatowy zapach. Aplikujemy z pipety bezpośrednio na skórę głowy i wmasowujemy. Pozwalamy działać przez 10 minut i zmywamy.

Bardzo, bardzo, bardzo liczyłam na wspomniane usuwanie "nadmiaru zrogowaciałego naskórka i zanieczyszczeń zewnętrznych tworzące na powierzchni skóry warstwę krystalizacyjną". Właściwie tylko takiego działania od produktu oczekiwałam. A on nic. Nic nie robił, nawet nie ruszył łuski i tłustego łupieżu w najmniejszym stopniu, co mnie ogromnie frustrowało. Zwłaszcza, że sięgałam po niego częściej niż raz w tygodniu (u mnie co drugie mycie). Żadnych efektów to nie dało niestety. Tyle dobrego, że kuracja nie pogłębiła moich problemów ze skórą głowy, ale przecież miała pomóc!

Nie polecam.

wtorek, 17 lipca 2018

Bandi, krem ochronny z probiotykami SPF 30

Krem ochronny Bandi towarzyszył mi przez drugą połowę zimy i wiosnę (zahaczając o majowe upały). Spisał się na medal i spokojnie mogę napisać, że to jeden z lepszych kremów z filtrem przeciwsłonecznym, jakie poznałam. Z przyjemnością będę do niego wracać.


W przyjemnym wizualnie kartoniku znalazłam plastikową butelkę z pompką i tłokiem. Rozwiązanie wygodne, higieniczne, i umożliwiające wykorzystanie kosmetyku do ostatniej kropli.

Mazidło ma beżowy kolor i gęstą konsystencję, która niejako wymusza aplikowanie go na skórę grubszą warstwą, co jest w przypadku filtrów przeciwsłonecznych bardzo ważne. Mimo odcienia mazidło troszkę bieli skórę, ale nieznacznie.

Baaardzo, baaaaaardzo podobało mi się wykończenie, jakie krem daje na skórze - rozświetlony, satynowy mat. Kosmetyk zachowywał się jak filtry typu dry touch i nie przyspieszał wyświecania się mojej tłustej cery. Makijaż trzymał się na nim wspaniale.


Ochrona przeciwsłoneczna opiera się w komsetyku Bandi o mieszankę filtrów chemicznych i fizycznych. Te pierwsze czasem podrażniają mi naczynka, ale tu nic takiego się nie działo; nie zauważyłam też zapychania czy wysuszania naskórka. Podczas stosownia kremu słońce mnie nie opaliło, ale też się jakoś mocno na nie nie wystawiałam. Piegi jak co roku wylazły, jak tylko porządnie przygrzało.

Krem z priobiotykami Bandi jest godny uwagi, zwłaszcza jako komfortowy filtr do cery tłustej. Ja na pewno będę do niego wracać i serdecznie go polecam.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Bandi, anti rouge, Peeling kwasowy na naczynka 10% kwas laktobionowy, glukonolakton

Poprzedni wpis poświęciłam pewnemu nieskutecznemu serum do twarzy z witaminą C. Dziś natomiast opowiem o innym serum - o innym przeznaczeniu, żeby nie było, ale pochwał również niestety i w tym przypadku się nie doszukacie.

Od lat metodą prób i błędów poznaję potrzeby mojej tłustej, płytkounaczynionej cery. Mam już spore pojęcie na temat tego, co jej służy, a czego powinnam unikać. Na przykład, peelingi mechaniczne mocno podrażniają mi naczynka i cera od razu wygląda gorzej, więc zastępuję je enzymatykami oraz produktami na bazie delikatnych kwasów. Mam doskonałe doświadczenia z glukonolaktonem (tu pisałam o świetnym toniku z kwasem PHA 6% z Biochemii Urody) oraz kwasem laktobionowym (tu opisałam fantastyczne serum Iwostinu Perfectin Re-Liftin 7% kwasu laktobionowego). Nic więc dziwnego, że uznałam, iż kosmetyk zawierający obie te substancję będzie niczym ambrozja dla mojej skóry. Niestety nie w tym przypadku.

Serum mieszka w buteleczce z niebieskiego szkła. Dozuje się je za pomocą pipety. Produkt jest bezbarwny i ma bardzo wodnistą konsystencję. Po zastosowaniu  musimy jeszcze dodatkowo dowilżyć cerę (a przynajmniej moja się tego domagała).


Kosmetyk mieszkał w mojej łazience przez nieco ponad dwa miesiące. W pierwszym miesiącu stosowałam go co drugą noc, a w kolejnym - niemal codziennie.

Czego oczekiwałam? Oczywiście spełnienia obietnic producenta - patrz sekcja "efekt" na pudełeczku na zdjęciu powyżej. I muszę przyznać, że przez pierwsze trzy tygodnie serum działało bez zarzutu - rumień rzeczywiście był pod kontrolą, co przełożyło się na względnie równy koloryt cery; poza tym skóra była przyjemnie gładka w dotyku i rozświetlona, a pory nieco obkurczone. I kiedy już myślałam, że być może Bandi przebije wspomniane we wstępie serum z Iwostinu, produkt... przestał działać. Z butelczyny w tamtym momencie ubyło jakaś 1/3 zawartości. Resztę zużywałam z większą niż co drugi dzień częstotliwością, ale niczego to już nie zmieniło. Moja skóra zupełnie przestała na serum reagować i wyglądała tak samo czy aplikowałam produkt, czy nie.  Szczerze mówiąc zupełnie nie rozumiem tego stanu rzeczy, a zawód jest tym bardziej bolesny, że to polska marka i naprawdę chciałam napisać o kosmetyku w ochach i achach. Nie tym razem...

środa, 18 kwietnia 2018

Ulubieńcy minionej zimy | Vianek, Estee Lauder, IOSSI, Bandi, Yves Rocher, Podopharm, NARS, Burberry

Tak, ten post miał powstać w okolicach pierwszego dnia wiosny. Tak, jak zwykle zdarzyło się życie i nie było kiedy zebrać myśli. Aż do teraz. Zdaje się, że w ogóle będę pisać nieregularnie, w miarę możliwości, od przypadku do przypadku. Być może rzadziej niż bym chciała, ale całkowicie rezygnować z tego mojego hobby jeszcze nie chcę, więc po prostu spodziewajcie się ode mnie frustrującej nieregularności ;)

A tak w ogóle to bardzo, bardzo się cieszę, że już po zimie. Jestem stworzeniem słońco- i ciepłolubnym.

A teraz przejdźmy do ulubieńców minionego sezonu, co by go podsumować, z nim się pożegnać i wyrzucić go z pamięci.

NARS, bronzer Laguna (klik)


Bronzer Laguna towarzyszył mi przez całą zimę. Bardzo podobał mi się kolor i efekt na twarzy. Nie jest ani za chłodny, ani za ciepły, więc nadaje się zarówno do konturowania jak i dodania twarzy nieco koloru. Takie bronzery zdecydowanie lubię najbardziej. Zawiera mikroskopijne drobinki, których nie widać na skórze. Ich zadaniem jest nadanie produktowi ładnego wykończenia. Na mnie Laguna utrzymuje się do około ośmiu godzin i znika równomiernie, bez plam. 


Burberry, Cat Lashes


To jeden z moich gwiazdkowych prezentów. Bardzo dobry tusz! Lekko pogrubia rzęsy, ładnie je wyczesuje, nie sypie się, nie kruszy, nie rozmazuje. Daje naprawdę przyjemny efekt końcowy, który jeszcze Wam pokażę.


Vianek, odżywczy płyn micelarny tonik 2 w 1


Kolejny świetny (po nawilżającym) micel od Vianka. Again, dobry skład, szybkie i skuteczne działanie, nie wysusza, nie podrażnia, nie irytuje naczynek. Rzeczywiśce doskonale sprawdza się w roli toniku.


Vianek, nawilżający tonik-mgiełka do twarzy (klik)


Polubiłam się z ichnimi micelami, zaprzyjaźniłam się również z tonikiem. Ma ładny skład, przyjemny zapach, lekko żółtawy kolor, nie uderza po kieszeni, rzeczywiście delikatnie nawilża i mieszka w butelce z atomizerem, który jednak nie daje lekkiej mgiełki, a po twarzy chlusta, co świetnie dobudza rano. Bardzo przyjemnie mi się go używało.


Estee Lauder, Advanced Night Repair Eye, Advanced Night Repair Synchronized Recovery Complex II, Night Wear Plus 3-Minute Detox Mask, Day Wear Advanced Multi-Protection Anti-Oxidant Creme, Night Wear Plus Anti-Oxidant Night Detox Creme (klik)


W podlinkowanej notce opisałam pokrótce każdą z miniatur z tego zestawu. Tutaj, w ramach podsumowania, napiszę tylko, że doskonale sprawdziły się na szybko odwadniającej się od zimna i grzejników cerze, utrzymując ją w wyśmienitym stanie. Naprawdę byłam pod wrażeniem.


IOSSI, aksamintna róża, krem regenerująco-nawilżający z acerolą, różą i algami (klik)


Na pewno nikogo tą pozycją nie zaskoczyłam. Moja naczynkowa cera zdaje się bardzo lubić różę. A jeśli jest ona zawarta w naturalnym kosmetyku polskiej produkcji, cóż, w to mi graj! Stosowałam krem IOSSI na noc, bo na dzień sięgam po filtry. Szybko dostrzegłam jego moc. W kilka dni doprowadził moją skórę do siebie po choróbsku, czyli optymalnie ją nawilżył i zregenerował zdziesiątkowany katarem nos. Na tym jednak nie koniec. Każdego ranka patrząc na siebie w lustrze widziałam, jak stopniowo poprawia się faktura skóry. Naskórek zrobił się zauważalnie gładszy i przyjemny w dotyku, skóra zyskała na zdrowym, wewnętrznym blasku i wyglądała naprawdę dobrze. Poza tym krem świetnie łagodził grę naczyń, dzięki czemu rumień nie dawał mi się mocno we znaki, nie pojawiły się nowe "pajączki", a cera miała bardziej wyrównany koloryt.


Bandi, krem ochronny z probiotykami SPF 30


Zimą zazwyczaj wystarcza mi SPF 30. Tym razem ochronę tę znalazłam w kremie Bandi, który odpowiada mi również pod wielona innymi względami. Jest gęsty i nie da się go nałożyć cienką warstwą, co w przypadku filtrów jest bardzo dobrą rzeczą. Przy swojej gęstości produkt nie obciąża w żaden sposób cery. Nie jest tłusty, a wręcz daje matowo-satynowe wykończenie na twarzy, a makijaż nosi się na nim bajecznie. Kosmetyk nie wususza skóry i nie szkodzi jej w żaden inny sposób. Nie spodziewałam się, że będę z niego aż tak zadowolona.


Yves Rocher, Riche Creme, Comforting Anti-Wrinkle Cream (klik


Nie jest mi specjalnie po drodze z marką Yves Rocher; nie mam zaufania do ich kosmetyków. Dlatego pokazany tu krem pod oczy stanowił dla mnie pozytywne zaskoczenie. Przy pierwszym zetknięciu wydał mi się lekki, a co za tym idzie - mało odżywczy. Podczas regularnego używania okazało się jednak, że to pierwsze wrażenie było bardzo mylne. Kosmetyk naprawdę dobrze nawilżał. Znakomicie spisywał się pod makijażem, a stosowany nieco grubszą warstwą na noc rzeczywiście nawilżał i koił, dzięki czemu skóra była elastyczna. Oczywiście zmarszczek mi nie wyprasował, ale jestem realistką i nie miałam podobnych oczekiwań.


Podopharm, maska do dłoni i stóp z mikrosrebrem (klik


Zima to ciężki czas dla moich wymagających dłoni. Na szczęście miały sprzymierzeńca w postaci marki Podopharm i ich produktu z mocznikiem i mikrosrebrem. Kiedy sięgnęłam po ten krem, moje dłonie przdstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Były przesuszone do tego stopnia, że samoistnie pękała mi skóra, z plamami egzemy, pomarszczone jak u staruszki. I to pomimo regularnej pielęgnacji - tak po prostu reagują na zimno, grzejniki i detergenty (płyny do zmywania naczyń bardzo masakrują mi dłonie). Wystarczyły dosłownie ze trzy aplikacje abym odczuła i dostrzegła wyraźną różnicę. Mimo iż krem był dość tłusty, moje dłonie wchłaniały go niemal całkowicie i zostawał mi na nich jedynie delikatny film typu "niewidzialne rękawiczki". Od razu po aplikacji odczuwałam ogromną ulgę, znikało uczucie skóry za małej o kilka rozmiarów. Wspomniane niewidzialne rękawiczki utrzymywały się przez całkiem długi czas - nie musiałam sięgać po kosmetyk po każdym myciu rąk. Przy regularnym używaniu kilka razy dziennie z biegiem czasu stan skóry bardzo się poprawił - znikły przesuszenia, zagoiły się ranki i egzema, naskórek zrobił gładszy i przyjemniejszy w dotyku. 


Podopharm, regenerujące serum do stóp (klik)


Serum miało przyjemny zapach werbeny i nie chłodziło stóp. Stosowałam je na noc grubą warstwą z bardzo dobrymi rezultatami. Skóra moich stóp jest sucha i wykazuje ogromną tendencję do błyskawicznego rogowacenia w newralgicznych miejscach, na przykład na piętach. Serum Podopharm moje stopy bardzo ładnie nawilżało, uelastyczniało naskórek i spowalniało proces rogowacenia.


To by było na tyle. Znacie któryś z wymienionych tu kosmetyków?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...