Dwa opisywane dziś sera również podesłała mi Hexxana. Nie podpadły mi aż tak bardzo, jak suche olejki z poprzedniego wpisu (które miały nawilżać i natłuszczać skórę na dłużej niż godzinę, a z tego zadania się nie wywiązały), ale nie oznacza to, że jestem nimi zachwycona. Bynajmniej.
Oba produkty zapakowano w podobne tubki z miękkiego plastiku. Nie ma żadnych problemów z wydobyciem kosmetyków i można zużyć wszystko do ostatniej kropli, bo tubkę łatwo na końcu przeciąć.
Mają konsystencję białej, rzadkawej emulsji, która potrzebuje 2-3 minut na wmasowanie w skórę. Nie zostawiają na ciele żadnego tłustego filmu. Obie wersje różnią się zapachem, ale żaden z nich nie jest szczególnie przyjemny; są chemicznie cytrusowe.
Jak wiecie, nie znam się na biochemii kosmetycznej, ale rzut moim laickim okiem na składy nie daje mi złudzeń, że działanie mazideł mnie zaskoczy. Prawie w nich nie ma uznanych substancji aktywnych sprawdzających się w walce z cellulitem, jak chociażby kofeina.
Opisów, wizualizacji i statystyk mamy na opakowaniach sporo, ale niestety.... Zdaniem mojej skóry to wszystko to bajkopisarstwo. Oczywiście istnieje możliwość, że mam naskórek słonia. Ale ponieważ sera tego typu stosuję dość regularnie wiem, że im więcej w nich składników aktywnych typu algi, kofeina, żeń-szeń, to i lepsze efekty na sobie widzę.
Gwoli ścisłości, nie oczekuję (jak mi zarzucono w ostatnim wpisie), że zgubię i nadprogramowe kilogramy, i cellulit od samego smarowania się. Wprawdzie ze swoim odżywianiem jeszcze walczę (z coraz lepszym skutkiem, w końcu), ale jestem aktywna fizycznie - od prawie półtora roku ćwiczę 5 razy w tygodniu przez 30-60 minut na sesję (w zależności ile w ogóle mam wolnego czasu), a antycellulitowe sera mają mi po prostu ujędrniać skórę, żeby nigdzie nie było żadnych obwisów po spaleniu tłuszczyku. Opisywane dziś mazidła Lirene po prostu lekko nawilżają skórę, a dzięki silikonom naskórek jest przyjemny w dotyku. I to by było na tyle. Chłodząco-rozgrzewająca czternastodniowa terapia tej samej marki (klik) naprawdę widocznie ujędrnia i napina skórę, więc do niej wracam; dziś opisywane sera to w porównaniu ze wspomnianą terapią słabizna. Aż dziw, że to ten sam producent.
Miałam kiedyś coś z serii antycellulitowej Lirene, ale nie byłam zadowolona, bo tak jak u Ciebie nie było efektów;/
OdpowiedzUsuńwydaje mi się, że z takimi podstawowymi składami efektów raczej u nikogo nie będzie...
UsuńWszyscy zagladajacy na Twoj blog regularnie wiedza ze cwiczysz ;) no ale niech trolice wiedza tez :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam naprawde za Twoje regularne smarowanie sie tymi specyfikami :)
nie wiem, czy widziałaś ten komentarz, ale wkurzył mnie strasznie :/
Usuńniektóre naprawdę potrafią ładnie napinać skórę, więc mam motywację ;)
Widzialam widzialam wlasnie...
UsuńMusze w koncu sie za takie produkty zabarac. W uk ciekawego wyboru nie ma ale poszperam w Polsce jak bede :)
otóż to. dlatego zwykle kupuję je w Polsce :]
UsuńZ Lirene lubię chyba tylko krem do twarzy. W zasadzie kiedyś lubiłam, bo i tak wolę inne specyfiki. Smarowidła do ciała niestety nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, żebym miała ochotę do nich powrócić ;)
OdpowiedzUsuńA durnym gadaniem sfrustrowanych istot nie zaśmiecaj sobie głowy - szkoda Twojego czasu :)
mojej cery ich kremy dostatecznie nie nawilżały... w ogóle z Lirene jak z Ziają, składy pozostawiają wiele do życzenia :/
Usuńwow, jestem pod wrażeniem Twojej wytrwałości w ćwiczeniach, ja mam za sobą dopiero niecałe pół roku regularności
OdpowiedzUsuńpo prostu bardzo się wkręciłam i to lubię. uwielbiam się spocić, zmęczyć, ten zalew endorfin ;) i uwielbiam to, że robię się coraz wytrzymalsza i silniejsza :)
UsuńPS. moim zdaniem każdy musi znaleźć ten swój sport i ten swój rytm. Ty np. ćwiczysz trzy razy w tygodniu po półtorej godziny, a ja wolę 30-40 minut dziennie przez pięć dni ;) półtorej godziny na raz to dla mnie za dużo; przy moim trybie życia nie mogłabym tyle czasu wygospodarować na sport...
UsuńBardzo lubiłam poprzednie antycellulitowe serie z Lirene (takie w pomarańczowych tubkach). Całkiem nieźle działały, choć oczywiście nie był to efekt WOW. Szkoda, że te się nie sprawdziły. Mam gdzieś w zapasach oliwkę z tej serii z bańką chińską, która będzie pewnie działać, ze względu na bańkę ;)
OdpowiedzUsuńja nie zdążyłam ich spróbować...
Usuńoczywiście, że będą efekty. bańka chińska dobrze ujędrnia ;)
Nie znam tych produktów.
OdpowiedzUsuńlubię takie "wyszczuplające" kosmetyki, ale ta firma mnie nie zachwyciła swoimi produktami. Za to eveline już jak najbardziej tak ;)
OdpowiedzUsuńto prawda, te z Eveline są całkiem skuteczne :)
UsuńBardzo nam miło ;). Pozdrawiamy nasze kochane fanki :*
UsuńMiałam tą mezoterapię, ale bez cudów :)
OdpowiedzUsuńha! czyli nie jestem sama :)
UsuńDziałanie faktycznie bardzo rozczarowujące, za chłodząco-rozgrzewającą terapią się rozejrzę.
OdpowiedzUsuń