piątek, 26 stycznia 2018

Rozczarowania i buble 2017 roku - pielęgnacja.

Nie tylko opisana post wcześniej kolorówka zaszła mi w ubiegłym roku za skórę. Niestety napatoczyłam się również na kilka pielęgnacyjnych rozczarowań.

Garnier, Micellar Oil-infused Cleansing Water (klik)


No dobrze, nie jest to w moich oczach totalny bubel. Nie podrażniał skóry ani oczu i coś tam w niewielkim stopniu robił. Niestety nie potrafiłam go polubić. Po pierwsze, fazy niesamowicie szybko się rozdzielały i trzeba było się porządnie butelką natrząchać podczas całego procesu demakijażu. Po drugie, wspomniany proces nie był ani szybki, ani przyjemny, bo z demakijażem niewodoodpornego makijażu produkt radził sobie kiepsko i trwało to całe wieki. Tak jak z różowym Garnierem po 2-3 wacikach jest po sprawie, tak tutaj zużywałam ich ze trzy razy więcej, a i tak nie czułam, żeby wszystko było usunięte w 100%.
AA, Oil Infusion 30+, krem pod oczy; Lanocreme, Extra Firming Eye Gel with manuka honey (klik


Propozycja Lanocreme ma postać mętnego żelu o intensywnym miodowym zapachu. Opakowanie z pompką jest stylowe, wygodne i higieniczne. Producent chwali się zawartością ekstraktu z owocu kiwi, kolagenu, oleju arganowego, miodu manuka i aloesu, co ma stanowić niezwykle odżywczą, łagodzącą i ujędrniającą mieszankę. Niestety u siebie żadnego z tych pożądanych efektów nie dostrzegłam. Wręcz nie mogłam stosować kosmetyku solo, bo na noc był zdecydowanie za mało odżywczy, a na dzień za mało nawilżający i już po kilku godzinach czułam jak cienka i delikatna skóra pod oczami odwadnia się, wysycha i ściąga. 



Krem AA zapakowano w typową tubkę z dziubkiem. Ma postać białej, gęstawej emulsji i jest bezzapachowy. Dałam mu szansę ze względu na ciekawe składniki aktywne, m. in. masło shea, olej marula, pantenol, olej arganowy, alantoinę, olej z ostropestu plamistego, olej z ogórecznika, czy skwalan. Chciałam zobaczyć u siebie obiecaną metamorfozę; skórę "głądką, nawilżoną i pełną blasku". Nic z tego. Krem okazał się w moim przypadku zwykłym, podstawowym nawilżaczem. Nadawał się pod makijaż, a na noc łączyłam go z opisanym wyżej żelem. Dzięki temu zabiegowi skóra mi się w nocy nie odwadniała, ale na żadne zachwycające rezulaty nie mogłam liczyć. 


Stara Mydlarnia, organic garden, wzmacniający szampon (klik)


Szampon ma postać bezbarwnego żelu o dziwnym, ni to lawendowym, ni ziołowym, ni kwiatowym zapachu. Spienia się dość słabo, a piana nie należy do zbitych i obfitych. Kosmetyk zapakowano w butelkę ze sprawnie działającą pompką. Co mi się jednak nie do końca spodobało to fakt,  że na zużycie 500 ml producent dał nam tylko 3 miesiące. Normalnie myjąc włosy co drugi dzień raczej bym się w tym czasie nie wyrobiła, gdyby nie fakt, że do umycia włosów potrzebowałam sporej ilości szamponu - tak słabo się pienił. Jeśli zaś o działanie chodzi, daleko mi do zachwytów. Włosy po umyciu tym specyfikiem szybko zaczynały tracić świeżość, były oklapnięte i brakowało im jakiekolwiek lekkości czy objętości. Żadnego wpływu kosmetyku na ich wzmocnienie nie odnotowałam. Żadna z obietnic producenta nie została spełniona.
 Vianek, krem do rąk nawilżający (klik)


Producent zapakował swój wyrób do typowej tubki z zamknięciem na zatrzask. Moim zdaniem jednak nie jest to najlepsze rozwiązanie w tym konkretnym przypadku, gdyż kosmetyk ma tak wodnistą konsystencję, że po otwarciu klapki po prostu się z tej tubki niekontrolowanie wylewa. W tym przypadku najlepiej sprawdziłoby się opakowanie z pompką. Kosmetyk przyjemnie pachnie i dość szybko się wchłania. Bazuje na wodzie, ale oprócz niej w jego składzie znajdziemy m. in. olej sojowy, mocznik, masło shea, ekstrakt z robinii akacjowej, olej z kiełków pszenicy oraz pantenol. Substancji odżwyczo-nawilżająco-natłuszczająco-regenerujących zatem nie brakuje, aż dziwne więc, że kosmetyk na skórze moich dłoni nie robił wrażenia. Co prawda w czasie testowania kosmetyku przedstawiała ona obraz nędzy i rozpaczy - egzema, suche, szorstkie placki, mniejsze i większe pęknięcia, które nie chciały się goić; tego typu sprawy. Niestety w tak ekstremalnym przypadku krem zupełnie sobie nie radził, a nawet doraźną ulgę dawał na krótko, dosłownie 10-15 minut.
Eveline, Argan & Vanilla, luksusowy krem-serum do rąk i paznokci (klik


Krem ma postać słomkowej w odcieniu emulsji i dość szybko się wchłania. I w moim ciężkim przypadku nie spełnił ani jednej obietnicy producenta. Na pewno nie nawilżał i nie odżywiał na dłużej niż pół godziny, tym bardziej nie intensywnie, wygładzał na kilka sekund, nie redukował szorstkości w najmniejszym nawet stopniu, nie robił najmniejszego wrażenia na skórkach ani paznokciach, nie radził sobie z przebarwieniami ani troszeczkę.... Po prostu doraźnie znosił uczucie ściągniętej, zbyt małej skóry na krótki okres czasu. I tyle. Eveline ma w ofercie dużo skuteczniejsze produkty do pielęgnacji dłoni.
Vis Plantis, Helix Vital Care, krem do rąk i paznokci nawilżający (klik


Jak na tak dużą ilość parafiny i wazeliny w składzie ta biała emulsja zaskakuje lekką i szybko wchłaniającą się konsystencją (u mnie nie zostawiała żadnego filmu). Zapach ma cytrusowy, mocno kojarzący się z chemią gospodarczą. Krem, stosowany przeze mnie kilka-kilkanaście razy dziennie, nie spełnił w moim przypadku żadnych obietnic producenta. Nie nawilżał, koił na kilka minut, nie działał na skórki ani paznokcie, nie przyniósł żadnych efektów długofalowych. Mogłam co najwyżej liczyć na doraźne, chwilowe zniesienie uczucia ściągnięcia skóry. Mając na uwadze skład (a nie obietnice producenta), jestem zaskoczona. Zgodnie z moimi dotychczasowymi doświadczeniami produkt powinien stać się nowym odkryciem. A tu zonk.
Lirene, Vital Code, ujędrniający witaminowy olejek oraz wygładzający multi olejek (klik)

Olejki zapakowano w plastikowe butelki z atomizerem. Taki sposób aplikacji oprócz ciała natłuszczał wszystko naokoło (więc jeśli macie jakieś mordercze plany w stosunku do osób, z którymi dzielicie łazienkę, polecam niesprzątanie wanny/brodzika po kąpieli; o niewinnie wyglądające pośliźniecie baaardzo łatwo), a z samych flaszek w krótkim czasie zaczynały schodzić etykiety. Butelczyny schowane były w kolorowych kartonikach z opisem wielu obietnic, z których żadne się nie spełniły. Przyciągająca wzrok szata graficzna przede wszystkim; kto by się tam przejmował działaniem (a raczej jego brakiem)? Poszczegolne wersje różniły się zapachem, ale żaden z nich nie był szczególnie charakterystyczny. Ot, aromaty "kosmetyczne". Ten z zieloną etykietą był bardziej świeży, cytrusowy, ten z czerwoną - kwiatowy. Co do składów; skóra by chyba bardziej skorzystała, gdyby wyrzucić z nich parafinę (choć do ciała nie demonizuję, ale wolę unikać) i znoszące uczucie tłustości silikony. Może wtedy działanie pielęgnacyjne byłoby na wyższym poziomie? Nie wiem, nie znam się, ale z doświadczenia wiem, że moja osobista zewnętrzna powłoka bardzo dobrze reaguje na olejowe mieszanki bez tych dodatków. Poza tym kiedy sięgam po olejek, nie zależy mi, żeby był "suchy". Miałam ich kilka i.... Suche olejki na mnie działają tylko doraźnie i na krótko, więc bez sensu takie smarowanie. U mnie oba olejki Lirene działały tak samo, czyli nijak. Po aplikacji skóra była nawilżona może do godziny. Żadnego długofalowego działania; długotrwałej ulgi. Co z tego, że ubrania nie lepiły się do ciała; można stworzyć skuteczniejsze, relatywnie nietłuste mieszanki olejów. Plus? Nie doszło do wysypu na dekolcie.
Lirene, Antycellulitowy endo-masaż, olejek antycellulitowy plus bańka chińska (klik


Producent zapakował specyfik do plastikowej butelki z nakrętką, a tę, wraz z małą bańką chińską, wrzucił do wściekle zielonego kartonika, który trudno przeoczyć na drogeryjnej półce. Gwoli sprawiedliwości przyznam, że olejek miał ładny, cytrusowo-skłodkawy zapach, a ponieważ było go tylko 100 ml to, na szczęście, nie był wydajny. I tu kończą się zalety. Powiedzmy sobie szczerze: sam olejek nie ma w składzie zbyt wielu substancji uznawanych za skuteczne w walce z cellu. Wnioskuję zatem, że w tym przypadku całą dobrą robotę miała odwalać bańka chińska znana jako jeden z najskuteczniejszych sposobów na walkę z pomarańczową skórką, o ile jest to walka systematyczna. No i może miałoby to sens, gdyby olejek był tłustszy niż jest. Bo tutaj zastosowano formułę suchego olejku, który bardzo szybko się wchłania i NIE DAJE POŚLIZGU POTRZEBNEGO NA KILKUMINUTOWY MASAŻ BAŃKĄ. Paranoja po prostu. Produkt nie spełnia swojego najbardziej podstawowego zadania. Nie wspominając już, że jest tak lekki, iż nie ma nawet właściowości nawilżająco-natłuszczających. Ostateczenie do masażu musiałam stosować inną oliwkę, a olejkiem smarowałam się po kąpieli jedynie po to, żeby dowilżyć skórę i nawet w tej roli się nie spełnił. Dwa-trzy dni pod rząd stosowania samego tylko olejku bez dodatkowego nawilżacza skutkowało suchymi plackami na skórze ciała. 
Lirene, Antycellulitowa Mezoterapia, remodelator sylwetki, reduktor cellulitu i tkanki tłuszczowej; Wygładzająca Eksfoliacja, antycellulitowe serum o działaniu złuszczającym (klik)

Oba produkty zapakowano w podobne tubki z miękkiego plastiku. Nie ma żadnych problemów z wydobyciem kosmetyków i można zużyć wszystko do ostatniej kropli, bo tubkę łatwo na końcu przeciąć. Mają konsystencję białej, rzadkawej emulsji, która potrzebuje 2-3 minut na wmasowanie w skórę. Nie zostawiają na ciele żadnego tłustego filmu. Obie wersje różnią się zapachem, ale żaden z nich nie jest szczególnie przyjemny; są chemicznie cytrusowe. Jak wiecie, nie znam się na biochemii kosmetycznej, ale rzut moim laickim okiem na składy nie pozostawia złudzeń, że działanie mazideł może zaskoczyć. Prawie nie ma w nich uznanych substancji aktywnych sprawdzających się w walce z cellulitem, jak chociażby kofeina. Opisów, wizualizacji i statystyk mamy na opakowaniach sporo, ale niestety.... Zdaniem mojej skóry to wszystko to bajkopisarstwo. Oczywiście istnieje możliwość, że mam naskórek słonia. Ale ponieważ sera tego typu stosuję dość regularnie wiem, że im więcej w nich składników aktywnych typu algi, kofeina, żeń-szeń, to i lepsze efekty na sobie widzę. Opisywane mazidła Lirene po prostu lekko nawilżały skórę, a dzięki silikonom naskórek był przyjemny w dotyku. I to by było na tyle. Chłodząco-rozgrzewająca czternastodniowa terapia tej samej marki (klik) naprawdę widocznie ujędrnia i napina skórę, więc do niej zdarza mi się wracać; dziś opisywane sera to w porównaniu ze wspomnianą terapią słabizna. Aż dziw, że to ten sam producent.


PS 1. Naprawdę nie uparłam się na nieszczęsne Lirene. Ich kosmetyki mi nie służą i uważam, że jakościowo są daleko w tyle za innymi polskimi markami.

PS 2. Nie wymagam od kosmetyków redukcji cellu. O tego typu produktów chcę jedynie ujędrnienia skóry jako dodatek do ćwiczeń.

36 komentarzy:

  1. Żadnego z nich nie miałam, może i lepiej dla mnie. Jest tyle fajnych i skutecznych kosmetyków, że szkoda czasu na nieudane ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prostuję, miałam olejek AA przywieziony z jakiegoś spotkania. Też okazał się do d... W ogóle AA u mnie nie działa, albo działa na odwrót :)

      Usuń
  2. Ja zawsze kupuję to samo i nie trafiam na buble :D
    Co powiesz na wspólna obserwację ? zacznij i daj znać jeśli tak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie natomiast ciągnie do nowości :)

      nie uprawiam obs za obs

      Usuń
  3. Powiem Ci, że ja lubię niektóre kosmetyki z pielęgnacji Lirene, ale tylko te wybrane.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też mam ten olejek z bańką, ale mało go używam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten pseudo micel z Garniera to naprawdę porażka dla mnie...męczę go już kolejny miesiąc ..krzywdy nie robi...nic nie robi oprócz drażnienia mnie, że nie robi! ;) tak, wiem, że bez składu i bez ładu napisałam ale ufam, że darujesz :) Nie znoszę parafiny w kremach do rąk i stóp dlatego ten z VP z miejsca znalazł nowego użytkownika.. Też nie przepadam za Lirene ale za Niveą bardziej chyba (ostatnio przeżywa swój renesans z uwagi na hojnie rozsyłane paczki PR heheh)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokladnie wiem, co masz na myśli odnośnie tego micela. co za porażka.

      tak, za Niveą też nie przepadam. ich micel jest OK, a reszta... no cóż

      Usuń
    2. dobrze, że ja się ustrzegłam przed tym płynem z garniera i się nie męczę, a gdy wszedł na rynek to miałam nawet na niego chrapkę :P

      Usuń
    3. mnie on totalnie zniechęcił do wszelkich tego typu wynalazków :D

      Usuń
  6. Żadnego kosmetyku nie miałam więc nawet się w temacie nie wypowiem... Ale Lirene też nie lubię i nigdy nie kupuję ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z opisanych tu kosmetyków lirene sama kupiłam tylko olejek z bańką chińską. resztę dostałam od koleżanki :)

      Usuń
  7. Po Eveline i Lirene nie sięgam już chyba od kilku lat, bo nic mnie do siebie nie przekonało jak dotąd na 100%. Zaś ten dwufazowy micel z Garnier wypróbowałam raz i szczerze mówiąc nie mogłam się doczekać kiedy go zużyję ;) Wolę tę różową wersję i to jej jestem wierna.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie miałam żadnego z tych produktów. Szkoda, że krem do dłoni Vianka nie spisał się zbyt dobrze bo skład i cena bardzo kuszące. Za kosmetykami Lirene nie przepadam. Płyn micelarny Garnier zdarza mi się kupić ale wersję różową 3w1 i w sumie daje radę z demakijażem oczu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. moim zdaniem różowy micel Garnier jest świetny :)
      a krem nie spisał się na mega wymagających i problematycznych dłoniach. to nie znaczy, że nie sprawdzi się na dłoniach nieproblematycznych :)

      Usuń
  9. Zdecydowanie bardziej wolę różową wersję Garniera, ta żółta mnie męczyła niestety

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja ten "micel" mam w zapasach i w sumie nie wiem, co mnie opętało przy półce. Już go kiedyś miałam i w sumie byłam zadowolona ze skuteczności, ale piekł mnie w oczy... Dlaczego kupiłam ponownie? Nie pytaj, nie wiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Micel Garniera czeka u mnie w zapasach, zobaczymy jak się sprawdzi :)

    OdpowiedzUsuń
  12. u mnie krem pod oczy Aa i dwufazowka Garnier tez sie nie sprawdzily... reszty nie znam ale bede unikac :) wieki juz nie mialam kosmetykow Lirene :) ale nie wolaja do mnie w ogole

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. do mnie też nie wołają... czasem dostaję je "w spadku" ;)

      Usuń
  13. Simply, dzielna testerka Lirene! :D
    A ten Garnier, który się szybko oddziela, przypomina mi dwufazówkę Delii – jakby co, nie ruszaj jej nawet ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oprócz olejku antycellu resztę Lirene dostałam, więc siłą rzeczy przestestowałam ;)

      spoko, Garnier totalnie mnie zniechęcił do dwufazowych miceli ;)

      Usuń
  14. Lirene i AA, to dla mnie prawdziwe fenomeny. Na dodatek z tak ogromnym budżetem pod kątem reklamy. Szkoda, że nie przekłada się to jakość kosmetyków. Co jest smutne, bo obie firmy pamiętam gdy zaczynały i posiadały w swojej ofercie naprawdę niezłe produkty. Przeminęło....z czasem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie... dlatego od dawna nawet nie śledzę ich nowości itp. to już wolę postawić na Bielendę ;)

      Usuń
  15. Z Garnierem też sie nie polubiłam!

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło, jeśli podzielisz się swoją opinią :)

Bardzo proszę o niepozostawiane komentarzy typu: "Fajny blog. Obserwuję i liczę na to samo". Nie reaguję na agresywną autopromocję, więc nie spamuj, a ja nie będę musiała cenzurować :)

UWAGA: komentarze w postach starszych niż 7 dni są moderowane. Zmusił mnie do tego zalew automatycznie generowanych komentarzy, mających na celu reklamowanie różnych stron internetowych.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...